Anatema

2010-02-20 13:32

 

ORATORIUM PIERWSZE

„ANATEMA” 

 

Zacna Ojczyzno moja, matczyny Narodzie

Z Wami jestem od święta i z Wami na co dzień

Od zarania-ście moi – i moi na wieki

Błogosławi Was serce oraz żywioł wszelki

 

Łany pól malowanych, żytem posrebrzanych

Ciche wierzby nad stawem, domu dach słomiany

Kolorowe miasteczka cicho przycupnięte

Między szosą i rzeczką – a obie są kręte

Parowozu wesołe świsty znaczą porę

Kiedy krowy gnać trzeba na noc do obory

Oraz kiedy trza wstawać świtem, przed kogutem

I kiedy dać odpocząć – a kiedy pokutę

Tuż wesela serdeczne i smutki pogrzebów

Każą kłaniać się mocom tej Ziemi i Nieba

Wszędy u domów świątki, krzyże na rozstajach

Dobre skrzaty w domowych sprawach pomagają

W lasach strzygi grasują a utopce w stawach

Pod wielkim muchomorem krasnalów zabawa

I kolęda doroczna z drzewkiem przystrojonym

Zimy białe, siarczyste, puchem wyciszone

I wiosny hałaśliwe słowików kląskaniem

Lata upalne albo deszczem roześmiane

I nawet szarobure jesienie błotniste –

Kolorowo usłane jak dywanem – liśćmi

O młodości beztroska, wesoła i szczera

Dojrzałość - pracowita obowiązku era

O dobra poro siwej i mądrej starości –

Jak trzy życia odsłony w ludzkich duszach goszczą

Lata chude i tłuste, posty i wesela

Powszednie dni tygodnia i wreszcie niedziele

I gościnność co piękną obrosła legendą…

Wszystkie dobre wspomnienia otaczać mnie będą

 

Matka oraz Ojczyzna – a Opatrzność z nimi

Czuwają wraz i zgodnie nad nami wszystkimi

Jak westalki dziewicze, od złego nas chronią

Czy jak ciotki z powiatu licho od nas gonią

Jak trzy siostry w ramiona swoje nas obejmą

Smutki precz przepędzają i troski odejmą

Jak duszyczki trzy dobre, jak zbawienie Losu

Ile serca w nich - tego opisać nie sposób

Wielkie szczęście Historia kadukiem nam dała

Tyle dobra i ciepła ku nam zewsząd pała

Dobrze jest mieszkać w kraju, co niby kołyska

Tuli, karmi i pieści, a do tego błyska

Koralami natury jak perłami zgoła

Kto kraj pierwszy raz widzi, od razu zawoła

Że jak w raju tu można życie swoje przeżyć

Czy jest kraj taki drugi? – nie sposób uwierzyć

 

Jam jest ziemi tej synem, i Narodu tego

Nieodłącznym bratankiem, jam jest z rodu tego

Jeśli rzecze ktoś obcy słowo niewłaściwe

Do czci obrony stanę zawsze pókim żywy

 

A tymczasem, dopóki mnie pochłoną Piekła

Jedną myśl chcę wyrazić, żeby nie uciekła

Jedną myśl co mnie drąży – obym złym prorokiem

Się okazał nazajutrz, patrząc trzeźwym okiem

Bo dziś, znojne za sobą mając dnia zmierzchanie

Czarno widzę swojego kraju bytowanie

Myśl upiorna, że oto w niebiesiech, nad nami

Ciska ktoś w naszą stronę szpetnymi klątwami

A wystarczy że Słowo Wszechmogący poda

To się staje natychmiast – taka siła Słowa

Nic w tym złego nie będzie – pocieszać się chcemy

Lecz w tym rzecz, że te Słowa – to są ANATEMY

Ty Pijaku, Warchole – Najwyższy powiada

Czy to w żartach, czy w złości, czy jak mu wypada

Wszędzie indziej te słowa wracają do bajek

Tu jednak każde Słowo spełnieniem się staje

A zatem posłuchajmy jakich Słów dobiera

Ów PAN kiedy o Polsce jawi mu się temat

 

1.Oby Warchoł co siedzi w Polaka naturze

Siedział tam całe wieki, jak można najdłużej

I światu oby dawał świadectwo Polaka

Wichrzyciela, łobuza, tam gdzie on – jest draka

Za nic władza, porządek, za nic spokój błogi

Polak wichrzy i psoci, i blokuje drogi

Polak w ogniu zamętu jest szczęśliwy cały

W konia zrobić policję – powodem do chwały

Nie masz wójta, sołtysa ani prezydenta

Niech się stara – a i tak nie będzie kontenta

Tłumna gawiedź gotowa po ulicy gonić

Strajkiem zająć fabryki, od burdy nie stronić

Czy to kibic, czy student, czy człowiek lewicy

Manifestuje, pali, i – kto głośniej – krzyczy

Wygrażanie pięściami – to środek wyrazu

Argument w negocjacjach i forma przekazu

Twarz sina od okrzyków – to portret Polaka

Postura oberwańca, życiowa pokraka

Okrzyków nie cytuję – toż obraza boska!

Wulgarna z nich wyziera, nieciekawa postać

Warchoł szuka zaczepki wszędzie: w autobusie

Obok gmachów publicznych, w studenckim kampusie

Zajmuje ministerstwa albo pali gumy

By wymusić podwyżkę, mieć powód do dumy

Taka postać świetlana Polaka-Warchoła

Niech na pomniki wejdzie i o chwałę woła!

 

2.Oby Leń co nieroba czyni panem kraju

Doprowadził Polonię do przepaści skraju

Czy się stoi, czy leży, czy się wagaruje

Polak zawsze korzyści swoje inkasuje

Wszak robota nie zając, nie ucieknie w krzaki

Powód zaś do lenistwa jest nie byle jaki

Przede wszystkim się nie chce, bo w kościach coś łupie

A poza tym spotkanie mamy w fajnej grupie

Nie wiadomo też dobrze od czego-by zacząć

A na koniec – jak tutaj nie brzydzić się pracą

Kiedy ona mozolna, trudna, uciążliwa

Kurz dokoła, zmęczenie, pot po czole spływa

Nawet kiedy ta praca zwie się umysłowa

To robota cię nęka wciąż nowa i nowa

Papierzysk całe sterty, wokół tylko papier

Nie ma miejsca na łokcie, jak tu pić herbatkę!?

Obowiązków jest taka już natura dziwna

Że jak jeden pokonasz – już drugi się przyzna

Jak ta stugłowa hydra, co chwila odrasta

Wszędzie pełno roboty, na wsi oraz w miastach

Zatem skoro wszystkiego nie da się wykonać

Czy nie lepiej odpocząć zamiast dać się skonać?

Lenia więc wynalazek - to sztuka przetrwania

Od porannego gwizdka do dniówki zmierzchania

Od „dzień dobry” po „fajrant” w jakimś chłodnym cieniu

Przeżyć przy dobrym zdrowiu na nic-nie-robieniu

Oby dzielnie się trudniąc w unikaniu pracy

W nędzy żyli i smrodzie zgnuśniali Polacy

 

3.Oby – jakże nam zawsze bliski – Podskakiewicz

Polskich to niekłamany bazarów carewicz

Oraz król miejsc publicznych, książę trotuarów

Jadłodajni namiestnik oraz tanich barów

Oby ten nadzwyczajny we wszystkim nieborak

Upust dawał swym chuciom na każdych nieszporach

On-to przecie wie lepiej, chytrzej i uczeniej

Jak wszystko w naszym kraju trzeba poodmieniać

Ten mądrala przepyszny i wszystkowiedzący

W każdym słowie nieomalże o geniusz trąca

W każdym zdaniu się jawi jak-by ktoś niezłomny

Czemuż jego talentów nikt dotąd niepomny?

W każdej grupie i w każdym niemal towarzystwie

Podskakiewicz jest jak ten kiepski pokerzysta

Pokazuje swe karty, niech go podziwiają

Niech poddadzą się pierwej nim grę swą przegrają

Ale – jak to w pokerze – nie wie Podskakiewicz

Że język za zębami – to szansa by przeżyć

Nie podskakuj – powiada przysłowie Polaków

Zamiast tego na dupie siadaj i potakuj

Podskakiewicz tej prawdy słusznie uznać nie chce

Bo go sława mołojca lepiej w jądra łechce

Sława to bazarowa, mizerna, gówniana

I chwilowa zaledwie – ale widać pana!

Zatem Podskakiewicze, łączcie się w szeregi

I w ręce bierzcie Polskę – od wiosny po śniegi

 

4.Oby Zbereźnik chucią wiecznie napalony

W kraju naszym się poczuł jakoby zbawiony

Tuż dekoltów zastępy, różowych półdupków

Wystawionych na chucie obślinionych głupków

Zasapany uczynkiem i myślą nieczystą

Starym capem woniejąc masturbując glistę

Wydobytą z rozpora mazią oblazłego

Poezję swoją tworzy – a oto wiersz jego:

„za lekko uchylonym starych drzwi skrzypnięciem

piosenkę skowroneczka wiatru powiew niesie

intrygującym więc oddając się zajęciom

siedzę spokojnie ci-ja na jakimś sedesie

w podwórzu za piwiarnią, w obesranym raju

odszedłem od piwnego na chwilę ruczaju

różowa kelnereczka bowiem mnie rajcuje

kiedy cyc jej i dupcia raźnie podskakują

wije się panna Zosia między stolikami

kusi okrągłym zadem, wielkimi cycami

kapela gra na skrzypcach, flet pięknie zawodzi

musiałem wyjść do kibla – niby się ochłodzić –

skowyczą tamte skrzypki jak na psim pogrzebie

na progu się kochają dwie zielone stonki

a ja jak mały dzieciak rączką w gaciach grzebię

i pieszczę szczegółowo wszystkie swoje członki

pannę Zosie wciąż widzę, wciąż bardziej jest moja

mój zaś członek nie glistą – a ogierem stoi

jeszcze chwila i parsknie, spłynie ze mnie słabość

organizm się wyciszy i będzie mi zadość”

Oto zatem poeta, Zbereźnik obleśny

Wzorcem niech jest dla innych którzy piszą pieśni

 

5.Oby Tani Bohater – co wiecznie gotowy 

W każdą bitkę się wdawać zupełnie bez głowy

Koronuje się w pięknym kraju nadwiślańskim

I wyginie w ten sposób - kraj stanie bezpański

Jak zawoła ktoś: „kupą, mościwi panowie”

W dym popędzi nasz rodak bez zmrużenia powiek

„Naszych biją” – usłyszy, choćby był pod gazem

Dziarsko ruszy wojenkę wygrać choć tym razem

Polak w życiu swym krótkim potyczek tysiące

Chce zaliczyć, nieważne, z wrogiem czy z zającem

Czeka bowiem orderów i innych odznaczeń

Te zaś tylko za dzielność, przecież nie inaczej!

Mało mamy wyróżnień za pracę, rozwagę

A nad wyraz cenimy – choć tanią – odwagę

Długa lista przegranych powstań w dziejach naszych

Bezsensownie złożonych ofiar, nie inaczej

Każda niemal rodzina trzyma pośród przodków

Kilku dzielnych i głupich zarazem pociotków

Co to niegdyś, pradawnie, lub przedwczoraj całkiem

Kulę w pierś otrzymali - lub na dupę pałkę

Pełne mamy cmentarze i sztambuchy pełne

Taniej Bohaterszczyzny tak głupiej jak dzielnej

Owszem długa jest lista cnych bitewnych zasług

Jeszcze dłuższa jest za to przegranych pod hasłem:

„Choćbym zginąć miał, muszę postawić na swoim

Jam jest Polak, niczego w życiu się nie boję”

Zatem Bohaterszczyzna na narodu zgubę

Niechaj kwitnie i rośnie, bo za to nas lubią

 

6.Oby wieczny Ksenofob co nigdy nie ufa

Obcym – żył tutaj ciepło i swych fobii słuchał

Obojętne skąd jesteś – jeśliś nie jest ziomkiem

Będziesz tu miał swe piekło, ty i twe potomki

Słynna polska gościnność, tolerancja sławna

Które świat poznał łacno i chwali od dawna

Każdemu będzie dana, w każdym polskim domu

Bylebyś nie był Żydem, tfu, takiego sromu

Polak w dom nie ugości, podobnie z Cyganem

Czy nie daj boże jakimś arabskim poganem

Saracenów przebrzydłych, Rusków i Murzynów

Za próg wpuścić nie wolno, wrednych skurczysynów

Choćby nie wiem jak mili, eleganccy choćby

My już dobrze ich znamy – i ślemy im groźby

Słynny polski mesjanizm, co każe „za Waszą

I naszą wolność” walczyć – tyle wszak oznacza

Że owszem, można zmierzyć się z każdą niecnotą

Co po świecie się snuje z parszywą robotą

Polak bił już Turczyna oraz hitlerowca

Tatarom łeb ucinał, i Mongołom sprostał

Szwedom przyłożył łupnia, gnębił muzułmanów

Nikt nie będzie się szwendał – gdzie Polak jest panem

Każdy obcy dostanie należne mu baty

Najlepiej tu, od razu, bo po co na raty?

Bijąc, szydząc i niżąc każdego obcego

Nie wie Polak że w sobie nic nie ma lepszego

Że naprawdę się boi poznać w obcym brata

Nie chce być przyjacielem, woli zostać katem

Psy wieszając na obcych, nie widząc w nim zalet

Będzie tak trwał na swoim, jak samotny palec

 

7.Oby Zdrajca niesłowny i wieczny lowelas

Jakim dał się rozpoznać Polak w świecie nieraz

Miał odpłatę tęż samą i tak samo godną

Wiarołomstwem za zdradę niech go wszyscy bodną

Honor swój ma, a jakże, we własnym mniemaniu

Ale raz dane słowo potraktuje za nic

Jeśli mu niewygodnym po czasie się staje

Nie istnieją dla niego moralne rozstaje

„Mnie możesz zawsze wierzyć!” – solennie zapewnia

Zanim się nie okaże, że to zwykła brednia

Owszem, gdy dawał słowo – to przysięgał szczerze

I tak sprawę przedstawiał, że grzech nie uwierzyć

Potem kajać się będzie, że coś mu wypadło

Że trudności ma takie aż trudno odgadnąć

Że los mu nieprzychylny, że boli go głowa

I nie może dochować danego wprzód słowa

Ale ma nowy pomysł, zawrzyjmy więc sojusz

Który stare i nowe długi zaspokoi

I tak zdradą, oszustwem i kombinowaniem

Z dnia na dzień sobie żyje, słowo swe ma za nic

I tak ludzi kantując - całe życie kręci

Sam sobie już nie wierzy do usranej śmierci

 

8.Oby Pijak - Polaka każdego jest gębą

Czerwoną z sinym nosem, zaplutą, bezzębną -

Tak się nam upodobał cały zarzygany

To awanturnik zgoła – to przyłóż do rany

On panem tego kraju, jego niemowlęciem

W pracy ma przechlapane – u koleżków wzięcie

Czy to jest rozchichrany – czy ponury płaczek

Kto w nim człowieka, al-bo kto zwierzę zobaczy?

Zieje z paszczy pół litrem wczoraj przetrawionym

Coś na kaca pożąda – albo zaraz skona

Złajać go – nie zrozumie, przytulić – nie sposób

Ów pijackiego dzielny nosiciel etosu

To kaja się przed tobą, solennie zaklina

To się obraża zgoła – i zamawia klina

Swoją do gruntu szczerą pijacką logiką

Prowadzi wszystkich wkoło i siebie do nikąd

Cały w szponach nałogu a powiedz mu – biada!

Przecież dobrej wódeczki napić się wypada

Czy to imienin święto, czy awansu w pracy

Czy po prostu: nieść serce z kieliszkiem na tacy

Zawsze jakaś okazja – a kiedy jej ni ma

Wtedy choćby dlatego, aby fason trzymać

Taki nam się niech Pijak stara z całej mocy

Albo z gardła całego – ku sławie niech kroczy

Niechaj na wieki wieków „wczorajszym” zostanie

Zionąc wódą strawioną, w strasznym będąc stanie

Niech świat cały naszego gieroja ogląda

Co najczęściej poranku spod stołu wygląda!

 

9.Oby Złodziej co cudzej własności nie zważa

Siedział zawsze w Polaku i ród ten obrażał

Tym się różni nasz ziomek pośród innych nacji

Że jak czegoś pożąda to czasu nie traci

Tylko chytrze rozejrzy się wkoło spode łba

I po rzecz upatrzoną jak po swoją sięga

Stąd oczy rozbiegane, wypchane kieszenie

Stąd pełne niepokoju za siebie spojrzenia

Drobniutki złodziejaszek czy włamywacz cwany

Kieszonkowiec czy rabuś, oszust niesłychany

Haker co czyści konta niewinnym klientom

Paser co odsprzedaje fanty w komis wzięte

Lichwiarz co łupi biednych, oraz bankier który

Oszwabia inwestorów mając konfitury

Nieuczciwy pośrednik i diler bezczelny

Łapówkowy urzędnik i wspólnik niewierny

Każdy z nich na swój sposób kradnie i podbiera

A jest ich coraz więcej, ich liczba wciąż wzbiera

Sposobów też przybywa, bo postęp – rzecz święta

Więc wymyślniej i chytrzej wciąż nowe przekręty

Choć i nie brak poczciwych tradycjonalistów

Co torebkę wyszarpną, parasolkę świsną

Rzecz w tym że w naszym kraju za dobre uchodzi

To co wszędzie na świecie nazywa się Złodziej

Ważne w fachu złodziejskim – by swoich nie ruszać

Chociaż i ten sakrament przestaje już wzruszać

„Co twoje to i moje” – zdaje się powiadać

Polak – „ale mojego dotknąć tobie biada”

Tak pośród codzienności chmur życia i blasków

Kwitnie nam republika cwanych złodziejaszków

 

10.Oby Pieniacz, co zawsze Polaka cechował

Po wsze czasy się w kraju nad Wisłą uchował

Kraj to bowiem gdzie pośród stutysięcznych przysiąg

Nikt nie lubi (zgniłego, mówią) kompromisu

Albo sto procent racji dla twego poglądu

Albo do samej śmierci będziesz gościem sądu

Nawet kiedy wyroki oczywiste idą

Ty dajesz apelację: nuż uda się wygrać

Zastawisz porcelanę, w domu biedę czujesz

Ale swoje przed sądem nadal procesujesz

Żeby sądu myślenie w swoją stronę skręcić

Nie zawachasz się dobrej łapówki poświęcić

Nie omieszkasz obrzydzić wszystkim przeciwnika

Garb, nos krzywy, łysinę, zeza mu wytykasz

A gdy widzisz że w sądach zbyt długa mitręga

To po środki silniejsze bez obawy sięgasz

Znają zatem twą sprawę znajomi, sąsiedzi

Prasa – i kto chce słuchać ze zwykłej gawiedzi

Oczywiście przeciwnik też ma swoje w cenie

Zatem masz przed sądami rzecz o pomówienie

Kręci się już w najlepsze oskarżeń karuzel

Sprawa za sprawą goni, lista się wydłuża

Nie pamiętasz już wcale zarania początku

Niby Kargul z Pawlakiem, zapomniałeś wątku

Czy to chodzi o miedzę, czy o zdradę żony

Czy sprawy wagi gminnej, czy inne androny

Ważne tylko by twoje na wierzchu stanęło

Całą resztę – a bodaj nawet diabli wzięli!

 

11.Oby sławny Ciemnogród, rozumu niemota

Już na dobre się kraju trzymał jako płota

Prędzej osieł poglądy odmienić gotowy

Niźli mędrek znad Wisły se wybije z głowy

To co wcześniej namotał pomiędzy plotkami

Trochę wziął z telewizji, trochę gazetami

Nadrobił – ale bodaj najlepiej potrafi

Przyswoić to co mówią na jego parafii

Nie, nie proboszcz tu winien oraz nie plebania

Tylko przemożna niechęć do książek czytania

Kiedy umysł nie karmi siebie słowem żywym

Wtedy każdy go może sprowadzić w pokrzywy

Jeśli głowę rozgrzewa nie myśl ale wódka -

Horyzonty się kurczą i pamięć przykrótka

Tak kształtuje się w kraju o wszystkim opinia

A ustala ją łacnie z bazaru babina

Kolejkowe dysputy, plotki u fryzjera

Brukowce, tabloidy – czy co kto wybiera

I narodowa mądrość – raczej parafialna

Kwitnie pomiędzy ludem szkoła idealna

Pręży się filozofia tak pyszna jak durna

Niewyćwiczone mózgi stają na koturnach

Że niby z góry lepiej wszystko wokół widać

Więc kto głośniej przemawia – ten w dyspucie lider

Najgłośniej poliszynel peroruje w kraju

Więc on jakby uczeńszy, za mędrca go mają

Wiadomo: poliszynel to wiedza tajemna

Baba-babie, chłop-chłopu, tak mądrość karczemna

Szerzy się jako pogląd ludowej większości

I gdzie wlezie – tam już się na stałe rozgości

 

12.Oby ów Imć Wulgarus – co plwa na kulturę

Ucho ludzkie traktuje jak latryny dziurę

Wszelkie świństwo ogłasza i czyni powszechnym

Głośno i bez żenady i pierdnie, i przeklnie

Splunie gdzie mu popadnie, narzyga w salonie

Odbeknie po kotlecie, nasra na balkonie

Paznokcie poobgryza, w grzybicy pogrzebie

Z ucha wosku nadłubie, obetrze o mebel

A w ramach odpoczynku z nosa wydłubuje

To co najsmakowitsze smacznie konsumuje

Iska wszy przy obiedzie, po dupie się drapie

I nie zwraca uwagi gdy mu z nosa kapie

Pociąga cały katar i przełyka potem

Na zmianę siorbie zupę, ciepło: zlany potem

Śmierdzący pod pachami niemal od tygodnia

Gdy mu powiesz że śmierdzi – jakbyś zadał zbrodnię!

Że co se wyobrażasz ty inteligencie

Pieprzony elegancie, ty miastowy męcie

Źle ci tu w towarzystwie – to fora ze dwora

Czekaj no, skurczysynie, przyjdzie na was pora!

Plując sepleni słowa, czkając coś bełkocze

Sam nie pojmuje nawet jaki jest uroczy

Trzy tematy go całkiem rajcują i w pełni

Dupy, wódzia i żydy – o tym będzie dzielnie

Perorował przy stole, w autobusie, w pracy

I słów jego słuchają jak niemi rodacy

Wygłasza filipiki, nie przebiera w słowach

Komentuje jak leci, zaczepia osoby

Oby taki Wulgarus świadectwo stanowił

Narodowej kultury – niechaj kraj nasz zdobi!

 

13.Oby Brudas – ów miły a swojski osobnik

Służył zawsze krajowi jako ten ozdobnik

Za paznokciem żałoba, włosy –tłuste strąki

Skarpety czuć że mają fermentu początki

Z gęby zieje pasztetem i wczorajszą wódą

Kołnierzyk u koszuli zarośnięty brudem

Buty pokryte kurzem, a w coś wdepnął jeszcze

Tłusta plama na spodniach, we fryzurze kleszcze

Gaci tydzień nie zmieniał, czuć nieświeżym moczem

I jeszcze wydzieliną taką, jak to w kroczu

To nie koniec opisu tej osoby zacnej

Ale dajmy mu spokój i wkoło popatrzmy

A tu w kuchni robactwo rządzi w zakamarkach

Czerstwy chleb i gazeta na stole, a w garnkach

Cały tydzień przegląda się - bigos i kasza

Poznać czym częstowała gospodyni nasza

Wczoraj i tydzień temu: znać nie byle jaki

Obiadek był w niedzielę: kalafior, ziemniaki

Wszystko to kwitnie pleśnią bo przez zapomnienie

Nie pozmywał nikt jeszcze po tamtym jedzeniu

A w pokojach nie lepiej, oprócz warstwy kurzu

Naniesione są butów ślady od podwórza

To co prosię i kura, i piesek narobił

Teraz u jaśnie państwa pokoje ozdobi

Szafy drzwi uchylone, otwarte szuflady

Na fotelach brak miejsca, widać ktoś się bawił

W przebieranie: zapewne elegancją tchnący

Ktoś się wybrał „do miasta” - piękny i pachnący

 

14.Oby zacny Bumelant, pan swojego czasu

Już na wieki doznawał w kraju tym wywczasów

Ten-to umie wrażenie wokół takie stworzyć

Że wszyscy podziwiają jak on ciężko orze

Ale kiedy mu zajrzeć znienacka przez plecy

Widać że on udaje, że wszystko dla hecy

Jest zasadą naczelną dla Imć Bumelanta

Ażeby nic nie robiąc – kompletować fanty

Stąd otrzyma nagrodę, stamtąd wspomożenie

Tu wypłatę podpisze, ówdzie zaś ocenę

Nienajgorszą otrzyma razem z wpisem w akta

Zawsze mówi o chęciach nigdy zaś o faktach

Jak ów Papkin od Fredry, ten mistrz propagandy

Wierzyć jemu nie sposób, wykapana granda

Własną postać otacza wciąż nimbem legendy

Wszystko po to by wkraść się w mocodawców względy

A gdy całe te jego zasługi zsumować

Niczego nie zostanie: cały czas blefował

Byle przetrwać do jutra z tym samopoczuciem

Że wszystko się układa pomyślnie – i uciec

Od miejsc gdzie wre robota, gdzie pod spływa z czoła

Gdzie dobro się wykuwa w trudzie raz znoju

Tam Bumelant nie czuje się dobrze zaprawdę

Bo życie pracowite – dla niego zbyt twarde

Niewygodne i ciężkie, gdy bez śladu sławy

Ciężko tyrać potrzeba kosztem swej zabawy

Tak Bumelant jak truteń, jemioła, pasożyt

Pragnie w świętym spokoju siwej brody dożyć

Niesolidnie, po łebkach, byle-jakość ceniąc

Gotów na swoją modłę cały kraj odmienić

 

15.Oby Niecnota grzesznik nastał jako cesarz

Który przeciw dziesięciu przykazaniom miesza

Sybaryta co tylko swym chuciom dogadza

Jeszcze innym bezczelnie - jak grzeszyć – doradza

Choćby zresztą przykazań trzy tysiące były

Któryby mojżeszowe zastępy nosiły

To i tak Grzesznik znajdzie solidne powody

By je jakoś ominąć dla własnej wygody

Nie ma normy moralnej ani religijnej

Nie ma prawa i władzy czy zasady innej

Którejby wielki Grzesznik ów zapamiętały

Nie pokonał dla chuci, kariery i chwały

Jakiekolwiek Niecnocie zapodasz przykłady

Dobrego sprawowania, moralnej ogłady

On się przyjrzy uważnie oraz zapamięta

Po czym szybko spróbuje to wszystko przekręcić

Jakby złem opętany, diabelską naturą

Z wierzchu całkiem do rzeczy – a Grzesznik pod skórą

Taki jest bowiem urok Niecnoty każdego

Że powierzchowność gładka i przyjemna jego

Rzekłbyś: człowiek porządny, godny zaufania

Nigdy byś w nim nie wyczuł prawdziwego drania

Przeto jak ten zły szeląg pleni się wśród ludu

I do beczki uczciwej kapnie swego brudu

Jakby dziegciu do miodu – całą rzecz spartoli

Wszystkim robi opinię co uczciwych boli

Tak się jednak Niecnota pomiędzy maskuje

Że nikt nie wie jak-kiedy markę wszystkim psuje

Niby dobrze wiadomo który z nas Niecnota

Ale przyłapać jego – to próżna robota

 

16.Oby Nieuk, co głupim chce być na żądanie

Niechaj na piedestale w naszym kraju stanie

Durniów tutaj nie sieją, sami się rozpłodzą

Co prędzej do bufetu niż do szkoły chodzą

Po co uczyć się ciężko – prochu nie wymyślisz

Lepiej sobie korzystać – resztę można wyśnić

Tyle trzyma rozumu ile kot napłakał

Szkoła oraz nauka – och, męczarnia jaka!

Mozół książek czytania raczej dla nich obcy

Wolą inne rozrywki bananowi chłopcy

Posłuchać u starszego na historii temat

Po co – w amerykańskich filmach fajniejsza jest ściema

Skorzystać z doświadczenia rodziców czy bliskich

Na co – się naszarpali, co im z tego przyszło?

Zajrzeć przy wątpliwościach do encyklopedii

Ależ – kumple z podwórka wszystko lepiej wiedzą

Posłuchać kaznodziei, może coś podpowie

Nigdy – klecha nie będzie mi przewracał w głowie

Nie ma autorytetu ani bata głupiec

Urodził się surowy – i nie da się upiec

Zemrze jak na świat przyszedł, jak tabula rasa

Co oznacza że będzie trzy klasy powtarzał

Każdą dwakroć zaliczy bez skutku żadnego

Ze szkoły zatem wypchną go już dorosłego

Znaczy: kiedy osiągnie lata dojrzałości

Znał będzie grę w pokera i sztukę gry w kości

On z tych, co gdy ich pytasz kiedy o cokolwiek

Odpowie – nie wiem brachu, no, ale wiem kto wie

 

17.Oby też Anarchista, dyżurny buntownik

Stanowił awangardę dla kraju odnowy

Bowiem nic tak nie nęci oraz nie zachwyca

Jako wieczny bałagan w państwie i w stolicy

Kiedy prawo, porządek, wszystko ułożone

Wtedy jakoś tu nudno, że aż można skonać

Przecież nie po to człowiek twórczy się narodził

Żeby od dziecka po śmierć na postronku chodził

Dużo fajniej jest wiecznie i wszystko przestawiać

Rajcuje coś rozwalać – lepiej niż odnawiać

Jajkiem trafić ministra, zaś kamieniem szybę

Tramwaj z torów wywrócić, drzwi urzędu wybić

Wznosić wraże okrzyki, mocować z policją

Jakież ekscytujące i mocne to wszystko

Kiedy wielka manifa, poważna zadyma

Wtedy w ducha wstępuje im adrenalina

Kiedy mundur jakowyś udaje się porwać

Wtedy można uciekać i nie dać się dorwać

Zwykły jakiś ulicznik, blokowy chuligan

Przecież do Anarchisty już się nie umywa

Bo pospolity łobuz rozrabia dla draki

Zaś Anarchista wierzy w swoje prawdy jakieś

Może ich nie rozumie, ale ufa święcie

Że kiedy czyni zamęt, to jest w tym zaklęcie

Trzyma się tej idei jak pijany płotu

Myśli że niszcząc – robi właściwą robotę

Tą myślą pokrzepiony, uzbrojony w hasła

W swych oczach do potęgi przemożnej urasta

W ten sposób sobie z każdym porządkiem poradzą

Oraz z każdą regułą i z dowolną władzą

 

18.Oby polski Spiskowiec, co wiecznie się kryje

Z tym że niemal bez przerwy pod kimś dołki ryje

Poszeptuje po kątach, puszcza lewe oko

Dyskretnie komuś bruździ i robi mu kłopot

Niech więc ten zawodowy rewolucjonista

Zgodzi się do polskiego panteonu przystać

Tyle przecież zaułków, korytarzy ślepych

I mieszkań na poddaszu, pod mostami sklepień

Tyle jest kawiarenek, ławek w parku, piwnic

Wszędzie można się zebrać sekretnie przy piwie

Albo cienkiej herbatce – a inteligenci

Winko cieniutkie sączą, tylko to ich nęci

Kiedy pierwsze herbatki i ciastka już wzięte

Kiedy mija to pierwsze konspiry przejęcie

Kiedy swój poznał swego po wiadomych znakach

Wtedy już spisek rusza, wtedy już drżą krzaki

Albo inne pomoce grupę maskujące

Bo spiskowcy się boją jak jakie zające

Że usłyszy ktoś słowo, pójdzie z donosem

I zamiast odnieść sukces pójdziemy pod kosę

Był-że w tym sens jakowyś i dobrego szansa

Gdyby się nie gubili spiskowcy w niuansach

Rzecz bowiem tyle dziwna co zarazem szpetna

Że spiski każdy z każdym w Polsce uskutecznia

Nie jest tak że kraj dzieli jakaś ważna sprawa

Tylko tysiąc zastępów przeciw sobie stawa

Nikt normalny już dawno nie ma orientacji

Kto o co z kim spiskuje i jakie ma racje

Tak kraj bawi się świetnie w tyglu śmiesznych spisków

W których kraj oraz sami spiskowcy bez zysku

 

19.Oby Dłużnik, co wiecznie tonie w należnościach

Ani jeden dzień nie mógł rozprostować kości

Wyjaśnijmy więc prędko że nie ten dłużnikiem

Który bierze a potem spłaca swe kredyty

Polski dłużnik to taki, który wziął od ludzi

Albo z banku pożyczkę, bo wcześniej się łudził

Że sprawy swe załatwi szybko i z sukcesem

Odda dług i zostanie jemu na coś jeszcze

Ale po chwili widać że to były mrzonki

A pożyczka to wielkich kłopotów początki

Forsa dawno puszczona nie wiadomo na co

A tu termin przychodzi i trzeba coś spłacić

Tylko z czego, gdy Dłużnik nawet dobrze nie wie

Gdzie się forsa podziała – dalej jest w potrzebie

Zaciąga nowe żyro i tak od niechcenia

Przejdzie cienką granicę w stronę wyłudzenia

Aby jakoś dociągnąć choćby do niedzieli

Kręci i oszukuje swoich wierzycieli

Tych szlag trafia natychmiast oraz apopleksja

Bo to też trzeba wiedzieć że u nich nie lepsza

Sytuacja klaruje się bo środki owe

Sami gdzieś oddać muszą – i chryja gotowa

W każdym siole i mieście spirala zadłużeń

Summa summarum wiedzie do wielkich zaburzeń

Żywność w sklepie „na zeszyt”, zaległe rachunki

I życie na czyjś kredyt – to polskie frasunki

Zatem Dłużnik – powszechny kraju obywatel

Już na zawsze brał będzie – na niepewną spłatę

 

20.Oby Pasibrzuch tłusty, obżartuch bez miary

Sobie tylko dogadzał i nie szukał pary

On-to cierpi niezmierne głodowe katusze

Kiedy choć dziesięć minut jedzenia nie ruszy

Za nic ma savoir-vivre’y, posiłków kulturę

Kiedy mu w brzuchu burczy głodomora chórek

Po co mu dawać menu z wyborem na karcie

Kiedy jemu na myśli wciąż żarcie i żarcie

Jedno tylko pragnienie – zamknąć w brzuchu ssanie

Pochłaniając kolejne na wyprzódki dania

Z lady oraz ze stołu czy z lodówki łapie

Co mu w rękę popadnie: pożera i sapie

Dobrze wie że przesadza i staje się chory

Że mu kałdun obwisa i spadają pory

Że mu szyja zanika i zlewa się z karkiem

Co z tego gdy z rozumem zwyciężyło żarcie

Na rower trudno wsadzić takiego tłuściocha

Żadna panna nie powie takiemu że kocha

Cierpi zatem i dalej galony pochłania

Patrząc jak mu pękają na ciele ubrania

Jeszcze trochę i pęknie jako smok wawelski

Znając rzecz – widok z tego nie będzie anielski

Trzeba jednak zapytać jaka tu jest szansa

By choć trochę powstrzymać od tego obżarstwa

Otóż trudno jest działać innym tu sposobem

Niźli stary ordynkiem: trzeba brać go głodem!

Niechaj cierpi i wrzeszczy, w konwulsjach się zwija

Aż stanie się chudzieńki jakoby ta żmija

Wtedy naród odetchnie i spostrzeże miło

Że mu średnia wagowa snadź się obniżyła

 

Dwadzieścia wyżej odsłon bożej anatemy

Możemy mówić dalej, jeśli jeszcze chcemy…

 

*          *          *

 

Może starczy się tego nad sobą znęcania

Choć lista owa długa – nie do przeczytania

Albowiem anatema rozciąga się łacnie

Nie wiesz gdzie się zakończy oraz gdzie się zacznie

Wrócić trzeba na chwilę do społecznej nawy

I zapytać jak mają się publiczne sprawy

A tu widać też łacnie że od Niebios klątwa

Pośród wszego Narodu z gracją sobie pląsa

Oto nie da się w Polsce nic dobrego zrobić

Bo cię ktoś inwektywą paskudną ozdobi

Lepper został warchołem a Giertych faszystą

Ktoś inny ma nos żyda, ów jest komunistą

Wszechpolska młodzież pieczęć zyskała swastyki

Odkąd tylko zabrała się do polityki

SLD-owcom przypięto stalinizmu łatkę

Tu PO-aferały, Ordynacka-mafia

Tu borówkowi zdrajcy, PIS-u oszołomy

Buraki z PSL-u co chodzą po domu

W walonkach i w fufajce a jeszcze niestety

Rydzyka moherowych zastępy beretów

Kogo chcesz - w Polszcze znajdziesz, złodziejów, ubeków

Donosicieli podłych i aparatczyków

Jednym słowem nie sposób wyrosnąć nad zero

By ci ktoś inwektywą nie łamał kariery

Kto się rusza – ten zaraz będzie namierzony

I jakimś celnym słowem wnet obsobaczony

 

Taki bowiem sens naszej polskiej anatemy

By jeden nie pozwolił nic zrobić drugiemu

Najlepiej trwać w bezruchu i udawać liścia

Wtedy nikt cię nie zechce zelżyć ani zniszczyć

Anatema jest po to, żeby nic nie robić

By trwać jako ten głuptak nad swym własnym grobem

Zdefiniować przyczynę wszelkich nieszczęść własnych

Jako klątwę od Niebios – i spokojnie zasnąć

Zatem wszystko niech będzie raz już wyjaśnione:

Głuptaki-śmy – no, ale usprawiedliwione!

Pielęgnować zostaje narodowe wady

Powyżej opisane z dowcipem i swadą

Leżeć brzuchem do góry, po kątach się chować

Gwarancją że nie będziem niczego żałować

Z tego ani kraj cały, ani nikt nic nie ma

Na tym właśnie polega cała anatema

 

*          *          *

 

Dzielą Polskę prastare mentalne podziały

Z czasów gdy nasze ziemie mocarstwa szarpały

Podział główny to linia po Tatry od Gdańska

Z lewej Polska bogata, a z prawej bezpańska

Tu germański porządek oraz gospodarka

Mentalność protestancka coś w Europie warta

Tam zaś pola stojące nieużytkiem zgoła

Biedny lud patrzy łaski i o pomoc woła

Tu naród samorządny, dziarski, przedsiębiorczy

Tam naród szuka ojca co napełni korce

Tu kwiatki na balkonach, malowane wszystko

Tam kurz, kałuże, dziury, staro, gnuśno, brzydko

Tym można gratulować oraz pozazdrościć

Na tamtych patrząc serce skręca się z litości

Tu patronem sam anioł mógłby się wydawać

Tam czortowska opieka na kpinę zakrawa

Dał-że Bóg dobry zgodę na takie podziały

By jedni wzięli wszystko – drugim nie zostało?

A może jest tak tylko w naszym przedstawieniu

Zaś naprawdę każdemu równo Pan obdzielił?

Temu dano dobrobyt – ale serce chłodne

Tamtemu zasię biedę, życie niewygodne

Za to dary natury i pobożne czyny

Zatem takie różnice są nie bez przyczyny…

 

Jednak to jest najłacniej tych różnic powodem

By przez kraj nasz i naród szła klątwa niezgody

Żeby jedni swych braci mieli za podleców

Tamci tych zaś za durniów i mają z nich hecę

Bażanty i łańcuchy, wsioki i burżuje

Oraz inne przezwiska sobie wykrzykują

Wszystkich różnic i swarów jeden efekt taki

Że rodzinną niezgodę trzymają Polaki

Zamiast razem podążać w jakimś wspólnym celu

Patrzą tylko powodu by ciągle się dzielić

 

*          *          *

 

Człowiek ślad pozostawia od początku świata

Po tym poznają ludzi narody wszechświata

Człowiek ślad pozostawia kiedy dokądś zmierza

Po tym śladzie go inny skutecznie namierza

Od epoki zależy które tropić ślady

Od człowieka zależy jakim jest przykładem

Wiele razy po śladach ludzi znajdowano

I bywało że życie im uratowano

Ale były niestety takie też przypadki

Że odnalezionego wsadzano do paki

Bo był zbójem, niecnotą i na złą zszedł drogę

Komuś krzywdę wyrządził, nie żył w zgodzie z Bogiem

Śladem – zdeptana trawa, gałązka złamana

Pieczęć stopy na piasku, ścieżka wydeptana

A przecież śladem bywa też każda budowla

Świadczy czasem po wiekach jak człowiek wyglądał

Krzyż nagrobny, i księga - nawet dół na śmieci

Pozwalają potomnym wiedzieć coś o świecie

Przodków: akwedukt, wieża, rzeki regulacja

Dzieła sztuki w jaskiniach zapomnianej nacji

Oraz myśl i dziedzictwo kultury kwitnącej

Wszystko przecież potomni odkryją niechcący

Albo pilnie studiując dorobek pradziadów –

Oto sens odciskania piętna swoich śladów

 

Cóż śladem pozostanie kiedy kraj nasz piękny

Historia do lamusa pośle - i w otmęty

Niepamięci na wieki, jak to zawsze bywa?

Jak nas będą potomni na nowo odkrywać?

Jednym słowem: zaiste staje tu pytanie

Po czym nas rozpoznają kiedy nas nie stanie?

Kiedy widzę Ojczyznę w swoim trwaniu niemą

Obłożoną straszliwą Losu anatemą

Kiedy patrzę na ów krzyk – nieme dają usta –

To wiem że po mym kraju pozostanie pustka

Jakąż pieczęć chce odbić na cywilizacji

Kraj co zawsze ustawia się po stronie Racji

Jeno w swoim mniemaniu, bo inni niestety

Racji owej nie widzą ni innej zalety

Za pawia i papugę narodów służymy

Światu szkodę i sobie ogromną czynimy

Miast dołączyć do wszystkich i zgodnie budować

My chcemy tylko tego: wszystkimi kierować

Nasze ma być na wierzchu, oraz poważanie

Nie wiadomo czym zasłużyliśmy se na nie

Jak nas nie chcą za pierwszą pośród pierwszych nacji

Obrażamy się zaraz na tę dyplomację

Świat nam piękny i łacny – kiedy nas docenia

Pieści, głaszcze po głowie, pochwały odmienia

Ale kiedy w szeregu każe się ustawiać

Wtedy chętka nas bierze ażeby go zbawiać

Że skoro nie rozumie tej Mesjasza roli

Co ją Polak od innych obowiązków woli

To niech się świat ów wypcha – tako rzecze Polak

I ogłasza wszem wobec, jaka jego wola:

Odtąd czekam aż przyjdą do mnie w przeprosiny

A ja się zastanowię jeszcze czy ich przyjmę

Jam jest bowiem ten Naród i ten Kraj nad Wisłą

Któremu być najlepszym na tym świecie przyszło

Chwalcie zatem i w glorię noście pośród głuszy…

Bo jak nie to odmrożę sobie na złość uszy!

 

A Historia swój chichot starannie ukrywa

Z patafiana narodów który tak się zgrywa

Z fanfarona co niczym nie dawszy powodu

Chciałby mieć uwielbienie od innych narodów

Zaś Opatrzność co przecież nie jest bita w ciemię

Dla pewności nas nadal trzyma w anatemie