Anatema
ORATORIUM PIERWSZE
„ANATEMA”
Zacna Ojczyzno moja, matczyny Narodzie
Z Wami jestem od święta i z Wami na co dzień
Od zarania-ście moi – i moi na wieki
Błogosławi Was serce oraz żywioł wszelki
Łany pól malowanych, żytem posrebrzanych
Ciche wierzby nad stawem, domu dach słomiany
Kolorowe miasteczka cicho przycupnięte
Między szosą i rzeczką – a obie są kręte
Parowozu wesołe świsty znaczą porę
Kiedy krowy gnać trzeba na noc do obory
Oraz kiedy trza wstawać świtem, przed kogutem
I kiedy dać odpocząć – a kiedy pokutę
Tuż wesela serdeczne i smutki pogrzebów
Każą kłaniać się mocom tej Ziemi i Nieba
Wszędy u domów świątki, krzyże na rozstajach
Dobre skrzaty w domowych sprawach pomagają
W lasach strzygi grasują a utopce w stawach
Pod wielkim muchomorem krasnalów zabawa
I kolęda doroczna z drzewkiem przystrojonym
Zimy białe, siarczyste, puchem wyciszone
I wiosny hałaśliwe słowików kląskaniem
Lata upalne albo deszczem roześmiane
I nawet szarobure jesienie błotniste –
Kolorowo usłane jak dywanem – liśćmi
O młodości beztroska, wesoła i szczera
Dojrzałość - pracowita obowiązku era
O dobra poro siwej i mądrej starości –
Jak trzy życia odsłony w ludzkich duszach goszczą
Lata chude i tłuste, posty i wesela
Powszednie dni tygodnia i wreszcie niedziele
I gościnność co piękną obrosła legendą…
Wszystkie dobre wspomnienia otaczać mnie będą
Matka oraz Ojczyzna – a Opatrzność z nimi
Czuwają wraz i zgodnie nad nami wszystkimi
Jak westalki dziewicze, od złego nas chronią
Czy jak ciotki z powiatu licho od nas gonią
Jak trzy siostry w ramiona swoje nas obejmą
Smutki precz przepędzają i troski odejmą
Jak duszyczki trzy dobre, jak zbawienie Losu
Ile serca w nich - tego opisać nie sposób
Wielkie szczęście Historia kadukiem nam dała
Tyle dobra i ciepła ku nam zewsząd pała
Dobrze jest mieszkać w kraju, co niby kołyska
Tuli, karmi i pieści, a do tego błyska
Koralami natury jak perłami zgoła
Kto kraj pierwszy raz widzi, od razu zawoła
Że jak w raju tu można życie swoje przeżyć
Czy jest kraj taki drugi? – nie sposób uwierzyć
Jam jest ziemi tej synem, i Narodu tego
Nieodłącznym bratankiem, jam jest z rodu tego
Jeśli rzecze ktoś obcy słowo niewłaściwe
Do czci obrony stanę zawsze pókim żywy
A tymczasem, dopóki mnie pochłoną Piekła
Jedną myśl chcę wyrazić, żeby nie uciekła
Jedną myśl co mnie drąży – obym złym prorokiem
Się okazał nazajutrz, patrząc trzeźwym okiem
Bo dziś, znojne za sobą mając dnia zmierzchanie
Czarno widzę swojego kraju bytowanie
Myśl upiorna, że oto w niebiesiech, nad nami
Ciska ktoś w naszą stronę szpetnymi klątwami
A wystarczy że Słowo Wszechmogący poda
To się staje natychmiast – taka siła Słowa
Nic w tym złego nie będzie – pocieszać się chcemy
Lecz w tym rzecz, że te Słowa – to są ANATEMY
Ty Pijaku, Warchole – Najwyższy powiada
Czy to w żartach, czy w złości, czy jak mu wypada
Wszędzie indziej te słowa wracają do bajek
Tu jednak każde Słowo spełnieniem się staje
A zatem posłuchajmy jakich Słów dobiera
Ów PAN kiedy o Polsce jawi mu się temat
1.Oby Warchoł co siedzi w Polaka naturze
Siedział tam całe wieki, jak można najdłużej
I światu oby dawał świadectwo Polaka
Wichrzyciela, łobuza, tam gdzie on – jest draka
Za nic władza, porządek, za nic spokój błogi
Polak wichrzy i psoci, i blokuje drogi
Polak w ogniu zamętu jest szczęśliwy cały
W konia zrobić policję – powodem do chwały
Nie masz wójta, sołtysa ani prezydenta
Niech się stara – a i tak nie będzie kontenta
Tłumna gawiedź gotowa po ulicy gonić
Strajkiem zająć fabryki, od burdy nie stronić
Czy to kibic, czy student, czy człowiek lewicy
Manifestuje, pali, i – kto głośniej – krzyczy
Wygrażanie pięściami – to środek wyrazu
Argument w negocjacjach i forma przekazu
Twarz sina od okrzyków – to portret Polaka
Postura oberwańca, życiowa pokraka
Okrzyków nie cytuję – toż obraza boska!
Wulgarna z nich wyziera, nieciekawa postać
Warchoł szuka zaczepki wszędzie: w autobusie
Obok gmachów publicznych, w studenckim kampusie
Zajmuje ministerstwa albo pali gumy
By wymusić podwyżkę, mieć powód do dumy
Taka postać świetlana Polaka-Warchoła
Niech na pomniki wejdzie i o chwałę woła!
2.Oby Leń co nieroba czyni panem kraju
Doprowadził Polonię do przepaści skraju
Czy się stoi, czy leży, czy się wagaruje
Polak zawsze korzyści swoje inkasuje
Wszak robota nie zając, nie ucieknie w krzaki
Powód zaś do lenistwa jest nie byle jaki
Przede wszystkim się nie chce, bo w kościach coś łupie
A poza tym spotkanie mamy w fajnej grupie
Nie wiadomo też dobrze od czego-by zacząć
A na koniec – jak tutaj nie brzydzić się pracą
Kiedy ona mozolna, trudna, uciążliwa
Kurz dokoła, zmęczenie, pot po czole spływa
Nawet kiedy ta praca zwie się umysłowa
To robota cię nęka wciąż nowa i nowa
Papierzysk całe sterty, wokół tylko papier
Nie ma miejsca na łokcie, jak tu pić herbatkę!?
Obowiązków jest taka już natura dziwna
Że jak jeden pokonasz – już drugi się przyzna
Jak ta stugłowa hydra, co chwila odrasta
Wszędzie pełno roboty, na wsi oraz w miastach
Zatem skoro wszystkiego nie da się wykonać
Czy nie lepiej odpocząć zamiast dać się skonać?
Lenia więc wynalazek - to sztuka przetrwania
Od porannego gwizdka do dniówki zmierzchania
Od „dzień dobry” po „fajrant” w jakimś chłodnym cieniu
Przeżyć przy dobrym zdrowiu na nic-nie-robieniu
Oby dzielnie się trudniąc w unikaniu pracy
W nędzy żyli i smrodzie zgnuśniali Polacy
3.Oby – jakże nam zawsze bliski – Podskakiewicz
Polskich to niekłamany bazarów carewicz
Oraz król miejsc publicznych, książę trotuarów
Jadłodajni namiestnik oraz tanich barów
Oby ten nadzwyczajny we wszystkim nieborak
Upust dawał swym chuciom na każdych nieszporach
On-to przecie wie lepiej, chytrzej i uczeniej
Jak wszystko w naszym kraju trzeba poodmieniać
Ten mądrala przepyszny i wszystkowiedzący
W każdym słowie nieomalże o geniusz trąca
W każdym zdaniu się jawi jak-by ktoś niezłomny
Czemuż jego talentów nikt dotąd niepomny?
W każdej grupie i w każdym niemal towarzystwie
Podskakiewicz jest jak ten kiepski pokerzysta
Pokazuje swe karty, niech go podziwiają
Niech poddadzą się pierwej nim grę swą przegrają
Ale – jak to w pokerze – nie wie Podskakiewicz
Że język za zębami – to szansa by przeżyć
Nie podskakuj – powiada przysłowie Polaków
Zamiast tego na dupie siadaj i potakuj
Podskakiewicz tej prawdy słusznie uznać nie chce
Bo go sława mołojca lepiej w jądra łechce
Sława to bazarowa, mizerna, gówniana
I chwilowa zaledwie – ale widać pana!
Zatem Podskakiewicze, łączcie się w szeregi
I w ręce bierzcie Polskę – od wiosny po śniegi
4.Oby Zbereźnik chucią wiecznie napalony
W kraju naszym się poczuł jakoby zbawiony
Tuż dekoltów zastępy, różowych półdupków
Wystawionych na chucie obślinionych głupków
Zasapany uczynkiem i myślą nieczystą
Starym capem woniejąc masturbując glistę
Wydobytą z rozpora mazią oblazłego
Poezję swoją tworzy – a oto wiersz jego:
„za lekko uchylonym starych drzwi skrzypnięciem
piosenkę skowroneczka wiatru powiew niesie
intrygującym więc oddając się zajęciom
siedzę spokojnie ci-ja na jakimś sedesie
w podwórzu za piwiarnią, w obesranym raju
odszedłem od piwnego na chwilę ruczaju
różowa kelnereczka bowiem mnie rajcuje
kiedy cyc jej i dupcia raźnie podskakują
wije się panna Zosia między stolikami
kusi okrągłym zadem, wielkimi cycami
kapela gra na skrzypcach, flet pięknie zawodzi
musiałem wyjść do kibla – niby się ochłodzić –
skowyczą tamte skrzypki jak na psim pogrzebie
na progu się kochają dwie zielone stonki
a ja jak mały dzieciak rączką w gaciach grzebię
i pieszczę szczegółowo wszystkie swoje członki
pannę Zosie wciąż widzę, wciąż bardziej jest moja
mój zaś członek nie glistą – a ogierem stoi
jeszcze chwila i parsknie, spłynie ze mnie słabość
organizm się wyciszy i będzie mi zadość”
Oto zatem poeta, Zbereźnik obleśny
Wzorcem niech jest dla innych którzy piszą pieśni
5.Oby Tani Bohater – co wiecznie gotowy
W każdą bitkę się wdawać zupełnie bez głowy
Koronuje się w pięknym kraju nadwiślańskim
I wyginie w ten sposób - kraj stanie bezpański
Jak zawoła ktoś: „kupą, mościwi panowie”
W dym popędzi nasz rodak bez zmrużenia powiek
„Naszych biją” – usłyszy, choćby był pod gazem
Dziarsko ruszy wojenkę wygrać choć tym razem
Polak w życiu swym krótkim potyczek tysiące
Chce zaliczyć, nieważne, z wrogiem czy z zającem
Czeka bowiem orderów i innych odznaczeń
Te zaś tylko za dzielność, przecież nie inaczej!
Mało mamy wyróżnień za pracę, rozwagę
A nad wyraz cenimy – choć tanią – odwagę
Długa lista przegranych powstań w dziejach naszych
Bezsensownie złożonych ofiar, nie inaczej
Każda niemal rodzina trzyma pośród przodków
Kilku dzielnych i głupich zarazem pociotków
Co to niegdyś, pradawnie, lub przedwczoraj całkiem
Kulę w pierś otrzymali - lub na dupę pałkę
Pełne mamy cmentarze i sztambuchy pełne
Taniej Bohaterszczyzny tak głupiej jak dzielnej
Owszem długa jest lista cnych bitewnych zasług
Jeszcze dłuższa jest za to przegranych pod hasłem:
„Choćbym zginąć miał, muszę postawić na swoim
Jam jest Polak, niczego w życiu się nie boję”
Zatem Bohaterszczyzna na narodu zgubę
Niechaj kwitnie i rośnie, bo za to nas lubią
6.Oby wieczny Ksenofob co nigdy nie ufa
Obcym – żył tutaj ciepło i swych fobii słuchał
Obojętne skąd jesteś – jeśliś nie jest ziomkiem
Będziesz tu miał swe piekło, ty i twe potomki
Słynna polska gościnność, tolerancja sławna
Które świat poznał łacno i chwali od dawna
Każdemu będzie dana, w każdym polskim domu
Bylebyś nie był Żydem, tfu, takiego sromu
Polak w dom nie ugości, podobnie z Cyganem
Czy nie daj boże jakimś arabskim poganem
Saracenów przebrzydłych, Rusków i Murzynów
Za próg wpuścić nie wolno, wrednych skurczysynów
Choćby nie wiem jak mili, eleganccy choćby
My już dobrze ich znamy – i ślemy im groźby
Słynny polski mesjanizm, co każe „za Waszą
I naszą wolność” walczyć – tyle wszak oznacza
Że owszem, można zmierzyć się z każdą niecnotą
Co po świecie się snuje z parszywą robotą
Polak bił już Turczyna oraz hitlerowca
Tatarom łeb ucinał, i Mongołom sprostał
Szwedom przyłożył łupnia, gnębił muzułmanów
Nikt nie będzie się szwendał – gdzie Polak jest panem
Każdy obcy dostanie należne mu baty
Najlepiej tu, od razu, bo po co na raty?
Bijąc, szydząc i niżąc każdego obcego
Nie wie Polak że w sobie nic nie ma lepszego
Że naprawdę się boi poznać w obcym brata
Nie chce być przyjacielem, woli zostać katem
Psy wieszając na obcych, nie widząc w nim zalet
Będzie tak trwał na swoim, jak samotny palec
7.Oby Zdrajca niesłowny i wieczny lowelas
Jakim dał się rozpoznać Polak w świecie nieraz
Miał odpłatę tęż samą i tak samo godną
Wiarołomstwem za zdradę niech go wszyscy bodną
Honor swój ma, a jakże, we własnym mniemaniu
Ale raz dane słowo potraktuje za nic
Jeśli mu niewygodnym po czasie się staje
Nie istnieją dla niego moralne rozstaje
„Mnie możesz zawsze wierzyć!” – solennie zapewnia
Zanim się nie okaże, że to zwykła brednia
Owszem, gdy dawał słowo – to przysięgał szczerze
I tak sprawę przedstawiał, że grzech nie uwierzyć
Potem kajać się będzie, że coś mu wypadło
Że trudności ma takie aż trudno odgadnąć
Że los mu nieprzychylny, że boli go głowa
I nie może dochować danego wprzód słowa
Ale ma nowy pomysł, zawrzyjmy więc sojusz
Który stare i nowe długi zaspokoi
I tak zdradą, oszustwem i kombinowaniem
Z dnia na dzień sobie żyje, słowo swe ma za nic
I tak ludzi kantując - całe życie kręci
Sam sobie już nie wierzy do usranej śmierci
8.Oby Pijak - Polaka każdego jest gębą
Czerwoną z sinym nosem, zaplutą, bezzębną -
Tak się nam upodobał cały zarzygany
To awanturnik zgoła – to przyłóż do rany
On panem tego kraju, jego niemowlęciem
W pracy ma przechlapane – u koleżków wzięcie
Czy to jest rozchichrany – czy ponury płaczek
Kto w nim człowieka, al-bo kto zwierzę zobaczy?
Zieje z paszczy pół litrem wczoraj przetrawionym
Coś na kaca pożąda – albo zaraz skona
Złajać go – nie zrozumie, przytulić – nie sposób
Ów pijackiego dzielny nosiciel etosu
To kaja się przed tobą, solennie zaklina
To się obraża zgoła – i zamawia klina
Swoją do gruntu szczerą pijacką logiką
Prowadzi wszystkich wkoło i siebie do nikąd
Cały w szponach nałogu a powiedz mu – biada!
Przecież dobrej wódeczki napić się wypada
Czy to imienin święto, czy awansu w pracy
Czy po prostu: nieść serce z kieliszkiem na tacy
Zawsze jakaś okazja – a kiedy jej ni ma
Wtedy choćby dlatego, aby fason trzymać
Taki nam się niech Pijak stara z całej mocy
Albo z gardła całego – ku sławie niech kroczy
Niechaj na wieki wieków „wczorajszym” zostanie
Zionąc wódą strawioną, w strasznym będąc stanie
Niech świat cały naszego gieroja ogląda
Co najczęściej poranku spod stołu wygląda!
9.Oby Złodziej co cudzej własności nie zważa
Siedział zawsze w Polaku i ród ten obrażał
Tym się różni nasz ziomek pośród innych nacji
Że jak czegoś pożąda to czasu nie traci
Tylko chytrze rozejrzy się wkoło spode łba
I po rzecz upatrzoną jak po swoją sięga
Stąd oczy rozbiegane, wypchane kieszenie
Stąd pełne niepokoju za siebie spojrzenia
Drobniutki złodziejaszek czy włamywacz cwany
Kieszonkowiec czy rabuś, oszust niesłychany
Haker co czyści konta niewinnym klientom
Paser co odsprzedaje fanty w komis wzięte
Lichwiarz co łupi biednych, oraz bankier który
Oszwabia inwestorów mając konfitury
Nieuczciwy pośrednik i diler bezczelny
Łapówkowy urzędnik i wspólnik niewierny
Każdy z nich na swój sposób kradnie i podbiera
A jest ich coraz więcej, ich liczba wciąż wzbiera
Sposobów też przybywa, bo postęp – rzecz święta
Więc wymyślniej i chytrzej wciąż nowe przekręty
Choć i nie brak poczciwych tradycjonalistów
Co torebkę wyszarpną, parasolkę świsną
Rzecz w tym że w naszym kraju za dobre uchodzi
To co wszędzie na świecie nazywa się Złodziej
Ważne w fachu złodziejskim – by swoich nie ruszać
Chociaż i ten sakrament przestaje już wzruszać
„Co twoje to i moje” – zdaje się powiadać
Polak – „ale mojego dotknąć tobie biada”
Tak pośród codzienności chmur życia i blasków
Kwitnie nam republika cwanych złodziejaszków
10.Oby Pieniacz, co zawsze Polaka cechował
Po wsze czasy się w kraju nad Wisłą uchował
Kraj to bowiem gdzie pośród stutysięcznych przysiąg
Nikt nie lubi (zgniłego, mówią) kompromisu
Albo sto procent racji dla twego poglądu
Albo do samej śmierci będziesz gościem sądu
Nawet kiedy wyroki oczywiste idą
Ty dajesz apelację: nuż uda się wygrać
Zastawisz porcelanę, w domu biedę czujesz
Ale swoje przed sądem nadal procesujesz
Żeby sądu myślenie w swoją stronę skręcić
Nie zawachasz się dobrej łapówki poświęcić
Nie omieszkasz obrzydzić wszystkim przeciwnika
Garb, nos krzywy, łysinę, zeza mu wytykasz
A gdy widzisz że w sądach zbyt długa mitręga
To po środki silniejsze bez obawy sięgasz
Znają zatem twą sprawę znajomi, sąsiedzi
Prasa – i kto chce słuchać ze zwykłej gawiedzi
Oczywiście przeciwnik też ma swoje w cenie
Zatem masz przed sądami rzecz o pomówienie
Kręci się już w najlepsze oskarżeń karuzel
Sprawa za sprawą goni, lista się wydłuża
Nie pamiętasz już wcale zarania początku
Niby Kargul z Pawlakiem, zapomniałeś wątku
Czy to chodzi o miedzę, czy o zdradę żony
Czy sprawy wagi gminnej, czy inne androny
Ważne tylko by twoje na wierzchu stanęło
Całą resztę – a bodaj nawet diabli wzięli!
11.Oby sławny Ciemnogród, rozumu niemota
Już na dobre się kraju trzymał jako płota
Prędzej osieł poglądy odmienić gotowy
Niźli mędrek znad Wisły se wybije z głowy
To co wcześniej namotał pomiędzy plotkami
Trochę wziął z telewizji, trochę gazetami
Nadrobił – ale bodaj najlepiej potrafi
Przyswoić to co mówią na jego parafii
Nie, nie proboszcz tu winien oraz nie plebania
Tylko przemożna niechęć do książek czytania
Kiedy umysł nie karmi siebie słowem żywym
Wtedy każdy go może sprowadzić w pokrzywy
Jeśli głowę rozgrzewa nie myśl ale wódka -
Horyzonty się kurczą i pamięć przykrótka
Tak kształtuje się w kraju o wszystkim opinia
A ustala ją łacnie z bazaru babina
Kolejkowe dysputy, plotki u fryzjera
Brukowce, tabloidy – czy co kto wybiera
I narodowa mądrość – raczej parafialna
Kwitnie pomiędzy ludem szkoła idealna
Pręży się filozofia tak pyszna jak durna
Niewyćwiczone mózgi stają na koturnach
Że niby z góry lepiej wszystko wokół widać
Więc kto głośniej przemawia – ten w dyspucie lider
Najgłośniej poliszynel peroruje w kraju
Więc on jakby uczeńszy, za mędrca go mają
Wiadomo: poliszynel to wiedza tajemna
Baba-babie, chłop-chłopu, tak mądrość karczemna
Szerzy się jako pogląd ludowej większości
I gdzie wlezie – tam już się na stałe rozgości
12.Oby ów Imć Wulgarus – co plwa na kulturę
Ucho ludzkie traktuje jak latryny dziurę
Wszelkie świństwo ogłasza i czyni powszechnym
Głośno i bez żenady i pierdnie, i przeklnie
Splunie gdzie mu popadnie, narzyga w salonie
Odbeknie po kotlecie, nasra na balkonie
Paznokcie poobgryza, w grzybicy pogrzebie
Z ucha wosku nadłubie, obetrze o mebel
A w ramach odpoczynku z nosa wydłubuje
To co najsmakowitsze smacznie konsumuje
Iska wszy przy obiedzie, po dupie się drapie
I nie zwraca uwagi gdy mu z nosa kapie
Pociąga cały katar i przełyka potem
Na zmianę siorbie zupę, ciepło: zlany potem
Śmierdzący pod pachami niemal od tygodnia
Gdy mu powiesz że śmierdzi – jakbyś zadał zbrodnię!
Że co se wyobrażasz ty inteligencie
Pieprzony elegancie, ty miastowy męcie
Źle ci tu w towarzystwie – to fora ze dwora
Czekaj no, skurczysynie, przyjdzie na was pora!
Plując sepleni słowa, czkając coś bełkocze
Sam nie pojmuje nawet jaki jest uroczy
Trzy tematy go całkiem rajcują i w pełni
Dupy, wódzia i żydy – o tym będzie dzielnie
Perorował przy stole, w autobusie, w pracy
I słów jego słuchają jak niemi rodacy
Wygłasza filipiki, nie przebiera w słowach
Komentuje jak leci, zaczepia osoby
Oby taki Wulgarus świadectwo stanowił
Narodowej kultury – niechaj kraj nasz zdobi!
13.Oby Brudas – ów miły a swojski osobnik
Służył zawsze krajowi jako ten ozdobnik
Za paznokciem żałoba, włosy –tłuste strąki
Skarpety czuć że mają fermentu początki
Z gęby zieje pasztetem i wczorajszą wódą
Kołnierzyk u koszuli zarośnięty brudem
Buty pokryte kurzem, a w coś wdepnął jeszcze
Tłusta plama na spodniach, we fryzurze kleszcze
Gaci tydzień nie zmieniał, czuć nieświeżym moczem
I jeszcze wydzieliną taką, jak to w kroczu
To nie koniec opisu tej osoby zacnej
Ale dajmy mu spokój i wkoło popatrzmy
A tu w kuchni robactwo rządzi w zakamarkach
Czerstwy chleb i gazeta na stole, a w garnkach
Cały tydzień przegląda się - bigos i kasza
Poznać czym częstowała gospodyni nasza
Wczoraj i tydzień temu: znać nie byle jaki
Obiadek był w niedzielę: kalafior, ziemniaki
Wszystko to kwitnie pleśnią bo przez zapomnienie
Nie pozmywał nikt jeszcze po tamtym jedzeniu
A w pokojach nie lepiej, oprócz warstwy kurzu
Naniesione są butów ślady od podwórza
To co prosię i kura, i piesek narobił
Teraz u jaśnie państwa pokoje ozdobi
Szafy drzwi uchylone, otwarte szuflady
Na fotelach brak miejsca, widać ktoś się bawił
W przebieranie: zapewne elegancją tchnący
Ktoś się wybrał „do miasta” - piękny i pachnący
14.Oby zacny Bumelant, pan swojego czasu
Już na wieki doznawał w kraju tym wywczasów
Ten-to umie wrażenie wokół takie stworzyć
Że wszyscy podziwiają jak on ciężko orze
Ale kiedy mu zajrzeć znienacka przez plecy
Widać że on udaje, że wszystko dla hecy
Jest zasadą naczelną dla Imć Bumelanta
Ażeby nic nie robiąc – kompletować fanty
Stąd otrzyma nagrodę, stamtąd wspomożenie
Tu wypłatę podpisze, ówdzie zaś ocenę
Nienajgorszą otrzyma razem z wpisem w akta
Zawsze mówi o chęciach nigdy zaś o faktach
Jak ów Papkin od Fredry, ten mistrz propagandy
Wierzyć jemu nie sposób, wykapana granda
Własną postać otacza wciąż nimbem legendy
Wszystko po to by wkraść się w mocodawców względy
A gdy całe te jego zasługi zsumować
Niczego nie zostanie: cały czas blefował
Byle przetrwać do jutra z tym samopoczuciem
Że wszystko się układa pomyślnie – i uciec
Od miejsc gdzie wre robota, gdzie pod spływa z czoła
Gdzie dobro się wykuwa w trudzie raz znoju
Tam Bumelant nie czuje się dobrze zaprawdę
Bo życie pracowite – dla niego zbyt twarde
Niewygodne i ciężkie, gdy bez śladu sławy
Ciężko tyrać potrzeba kosztem swej zabawy
Tak Bumelant jak truteń, jemioła, pasożyt
Pragnie w świętym spokoju siwej brody dożyć
Niesolidnie, po łebkach, byle-jakość ceniąc
Gotów na swoją modłę cały kraj odmienić
15.Oby Niecnota grzesznik nastał jako cesarz
Który przeciw dziesięciu przykazaniom miesza
Sybaryta co tylko swym chuciom dogadza
Jeszcze innym bezczelnie - jak grzeszyć – doradza
Choćby zresztą przykazań trzy tysiące były
Któryby mojżeszowe zastępy nosiły
To i tak Grzesznik znajdzie solidne powody
By je jakoś ominąć dla własnej wygody
Nie ma normy moralnej ani religijnej
Nie ma prawa i władzy czy zasady innej
Którejby wielki Grzesznik ów zapamiętały
Nie pokonał dla chuci, kariery i chwały
Jakiekolwiek Niecnocie zapodasz przykłady
Dobrego sprawowania, moralnej ogłady
On się przyjrzy uważnie oraz zapamięta
Po czym szybko spróbuje to wszystko przekręcić
Jakby złem opętany, diabelską naturą
Z wierzchu całkiem do rzeczy – a Grzesznik pod skórą
Taki jest bowiem urok Niecnoty każdego
Że powierzchowność gładka i przyjemna jego
Rzekłbyś: człowiek porządny, godny zaufania
Nigdy byś w nim nie wyczuł prawdziwego drania
Przeto jak ten zły szeląg pleni się wśród ludu
I do beczki uczciwej kapnie swego brudu
Jakby dziegciu do miodu – całą rzecz spartoli
Wszystkim robi opinię co uczciwych boli
Tak się jednak Niecnota pomiędzy maskuje
Że nikt nie wie jak-kiedy markę wszystkim psuje
Niby dobrze wiadomo który z nas Niecnota
Ale przyłapać jego – to próżna robota
16.Oby Nieuk, co głupim chce być na żądanie
Niechaj na piedestale w naszym kraju stanie
Durniów tutaj nie sieją, sami się rozpłodzą
Co prędzej do bufetu niż do szkoły chodzą
Po co uczyć się ciężko – prochu nie wymyślisz
Lepiej sobie korzystać – resztę można wyśnić
Tyle trzyma rozumu ile kot napłakał
Szkoła oraz nauka – och, męczarnia jaka!
Mozół książek czytania raczej dla nich obcy
Wolą inne rozrywki bananowi chłopcy
Posłuchać u starszego na historii temat
Po co – w amerykańskich filmach fajniejsza jest ściema
Skorzystać z doświadczenia rodziców czy bliskich
Na co – się naszarpali, co im z tego przyszło?
Zajrzeć przy wątpliwościach do encyklopedii
Ależ – kumple z podwórka wszystko lepiej wiedzą
Posłuchać kaznodziei, może coś podpowie
Nigdy – klecha nie będzie mi przewracał w głowie
Nie ma autorytetu ani bata głupiec
Urodził się surowy – i nie da się upiec
Zemrze jak na świat przyszedł, jak tabula rasa
Co oznacza że będzie trzy klasy powtarzał
Każdą dwakroć zaliczy bez skutku żadnego
Ze szkoły zatem wypchną go już dorosłego
Znaczy: kiedy osiągnie lata dojrzałości
Znał będzie grę w pokera i sztukę gry w kości
On z tych, co gdy ich pytasz kiedy o cokolwiek
Odpowie – nie wiem brachu, no, ale wiem kto wie
17.Oby też Anarchista, dyżurny buntownik
Stanowił awangardę dla kraju odnowy
Bowiem nic tak nie nęci oraz nie zachwyca
Jako wieczny bałagan w państwie i w stolicy
Kiedy prawo, porządek, wszystko ułożone
Wtedy jakoś tu nudno, że aż można skonać
Przecież nie po to człowiek twórczy się narodził
Żeby od dziecka po śmierć na postronku chodził
Dużo fajniej jest wiecznie i wszystko przestawiać
Rajcuje coś rozwalać – lepiej niż odnawiać
Jajkiem trafić ministra, zaś kamieniem szybę
Tramwaj z torów wywrócić, drzwi urzędu wybić
Wznosić wraże okrzyki, mocować z policją
Jakież ekscytujące i mocne to wszystko
Kiedy wielka manifa, poważna zadyma
Wtedy w ducha wstępuje im adrenalina
Kiedy mundur jakowyś udaje się porwać
Wtedy można uciekać i nie dać się dorwać
Zwykły jakiś ulicznik, blokowy chuligan
Przecież do Anarchisty już się nie umywa
Bo pospolity łobuz rozrabia dla draki
Zaś Anarchista wierzy w swoje prawdy jakieś
Może ich nie rozumie, ale ufa święcie
Że kiedy czyni zamęt, to jest w tym zaklęcie
Trzyma się tej idei jak pijany płotu
Myśli że niszcząc – robi właściwą robotę
Tą myślą pokrzepiony, uzbrojony w hasła
W swych oczach do potęgi przemożnej urasta
W ten sposób sobie z każdym porządkiem poradzą
Oraz z każdą regułą i z dowolną władzą
18.Oby polski Spiskowiec, co wiecznie się kryje
Z tym że niemal bez przerwy pod kimś dołki ryje
Poszeptuje po kątach, puszcza lewe oko
Dyskretnie komuś bruździ i robi mu kłopot
Niech więc ten zawodowy rewolucjonista
Zgodzi się do polskiego panteonu przystać
Tyle przecież zaułków, korytarzy ślepych
I mieszkań na poddaszu, pod mostami sklepień
Tyle jest kawiarenek, ławek w parku, piwnic
Wszędzie można się zebrać sekretnie przy piwie
Albo cienkiej herbatce – a inteligenci
Winko cieniutkie sączą, tylko to ich nęci
Kiedy pierwsze herbatki i ciastka już wzięte
Kiedy mija to pierwsze konspiry przejęcie
Kiedy swój poznał swego po wiadomych znakach
Wtedy już spisek rusza, wtedy już drżą krzaki
Albo inne pomoce grupę maskujące
Bo spiskowcy się boją jak jakie zające
Że usłyszy ktoś słowo, pójdzie z donosem
I zamiast odnieść sukces pójdziemy pod kosę
Był-że w tym sens jakowyś i dobrego szansa
Gdyby się nie gubili spiskowcy w niuansach
Rzecz bowiem tyle dziwna co zarazem szpetna
Że spiski każdy z każdym w Polsce uskutecznia
Nie jest tak że kraj dzieli jakaś ważna sprawa
Tylko tysiąc zastępów przeciw sobie stawa
Nikt normalny już dawno nie ma orientacji
Kto o co z kim spiskuje i jakie ma racje
Tak kraj bawi się świetnie w tyglu śmiesznych spisków
W których kraj oraz sami spiskowcy bez zysku
19.Oby Dłużnik, co wiecznie tonie w należnościach
Ani jeden dzień nie mógł rozprostować kości
Wyjaśnijmy więc prędko że nie ten dłużnikiem
Który bierze a potem spłaca swe kredyty
Polski dłużnik to taki, który wziął od ludzi
Albo z banku pożyczkę, bo wcześniej się łudził
Że sprawy swe załatwi szybko i z sukcesem
Odda dług i zostanie jemu na coś jeszcze
Ale po chwili widać że to były mrzonki
A pożyczka to wielkich kłopotów początki
Forsa dawno puszczona nie wiadomo na co
A tu termin przychodzi i trzeba coś spłacić
Tylko z czego, gdy Dłużnik nawet dobrze nie wie
Gdzie się forsa podziała – dalej jest w potrzebie
Zaciąga nowe żyro i tak od niechcenia
Przejdzie cienką granicę w stronę wyłudzenia
Aby jakoś dociągnąć choćby do niedzieli
Kręci i oszukuje swoich wierzycieli
Tych szlag trafia natychmiast oraz apopleksja
Bo to też trzeba wiedzieć że u nich nie lepsza
Sytuacja klaruje się bo środki owe
Sami gdzieś oddać muszą – i chryja gotowa
W każdym siole i mieście spirala zadłużeń
Summa summarum wiedzie do wielkich zaburzeń
Żywność w sklepie „na zeszyt”, zaległe rachunki
I życie na czyjś kredyt – to polskie frasunki
Zatem Dłużnik – powszechny kraju obywatel
Już na zawsze brał będzie – na niepewną spłatę
20.Oby Pasibrzuch tłusty, obżartuch bez miary
Sobie tylko dogadzał i nie szukał pary
On-to cierpi niezmierne głodowe katusze
Kiedy choć dziesięć minut jedzenia nie ruszy
Za nic ma savoir-vivre’y, posiłków kulturę
Kiedy mu w brzuchu burczy głodomora chórek
Po co mu dawać menu z wyborem na karcie
Kiedy jemu na myśli wciąż żarcie i żarcie
Jedno tylko pragnienie – zamknąć w brzuchu ssanie
Pochłaniając kolejne na wyprzódki dania
Z lady oraz ze stołu czy z lodówki łapie
Co mu w rękę popadnie: pożera i sapie
Dobrze wie że przesadza i staje się chory
Że mu kałdun obwisa i spadają pory
Że mu szyja zanika i zlewa się z karkiem
Co z tego gdy z rozumem zwyciężyło żarcie
Na rower trudno wsadzić takiego tłuściocha
Żadna panna nie powie takiemu że kocha
Cierpi zatem i dalej galony pochłania
Patrząc jak mu pękają na ciele ubrania
Jeszcze trochę i pęknie jako smok wawelski
Znając rzecz – widok z tego nie będzie anielski
Trzeba jednak zapytać jaka tu jest szansa
By choć trochę powstrzymać od tego obżarstwa
Otóż trudno jest działać innym tu sposobem
Niźli stary ordynkiem: trzeba brać go głodem!
Niechaj cierpi i wrzeszczy, w konwulsjach się zwija
Aż stanie się chudzieńki jakoby ta żmija
Wtedy naród odetchnie i spostrzeże miło
Że mu średnia wagowa snadź się obniżyła
Dwadzieścia wyżej odsłon bożej anatemy
Możemy mówić dalej, jeśli jeszcze chcemy…
* * *
Może starczy się tego nad sobą znęcania
Choć lista owa długa – nie do przeczytania
Albowiem anatema rozciąga się łacnie
Nie wiesz gdzie się zakończy oraz gdzie się zacznie
Wrócić trzeba na chwilę do społecznej nawy
I zapytać jak mają się publiczne sprawy
A tu widać też łacnie że od Niebios klątwa
Pośród wszego Narodu z gracją sobie pląsa
Oto nie da się w Polsce nic dobrego zrobić
Bo cię ktoś inwektywą paskudną ozdobi
Lepper został warchołem a Giertych faszystą
Ktoś inny ma nos żyda, ów jest komunistą
Wszechpolska młodzież pieczęć zyskała swastyki
Odkąd tylko zabrała się do polityki
SLD-owcom przypięto stalinizmu łatkę
Tu PO-aferały, Ordynacka-mafia
Tu borówkowi zdrajcy, PIS-u oszołomy
Buraki z PSL-u co chodzą po domu
W walonkach i w fufajce a jeszcze niestety
Rydzyka moherowych zastępy beretów
Kogo chcesz - w Polszcze znajdziesz, złodziejów, ubeków
Donosicieli podłych i aparatczyków
Jednym słowem nie sposób wyrosnąć nad zero
By ci ktoś inwektywą nie łamał kariery
Kto się rusza – ten zaraz będzie namierzony
I jakimś celnym słowem wnet obsobaczony
Taki bowiem sens naszej polskiej anatemy
By jeden nie pozwolił nic zrobić drugiemu
Najlepiej trwać w bezruchu i udawać liścia
Wtedy nikt cię nie zechce zelżyć ani zniszczyć
Anatema jest po to, żeby nic nie robić
By trwać jako ten głuptak nad swym własnym grobem
Zdefiniować przyczynę wszelkich nieszczęść własnych
Jako klątwę od Niebios – i spokojnie zasnąć
Zatem wszystko niech będzie raz już wyjaśnione:
Głuptaki-śmy – no, ale usprawiedliwione!
Pielęgnować zostaje narodowe wady
Powyżej opisane z dowcipem i swadą
Leżeć brzuchem do góry, po kątach się chować
Gwarancją że nie będziem niczego żałować
Z tego ani kraj cały, ani nikt nic nie ma
Na tym właśnie polega cała anatema
* * *
Dzielą Polskę prastare mentalne podziały
Z czasów gdy nasze ziemie mocarstwa szarpały
Podział główny to linia po Tatry od Gdańska
Z lewej Polska bogata, a z prawej bezpańska
Tu germański porządek oraz gospodarka
Mentalność protestancka coś w Europie warta
Tam zaś pola stojące nieużytkiem zgoła
Biedny lud patrzy łaski i o pomoc woła
Tu naród samorządny, dziarski, przedsiębiorczy
Tam naród szuka ojca co napełni korce
Tu kwiatki na balkonach, malowane wszystko
Tam kurz, kałuże, dziury, staro, gnuśno, brzydko
Tym można gratulować oraz pozazdrościć
Na tamtych patrząc serce skręca się z litości
Tu patronem sam anioł mógłby się wydawać
Tam czortowska opieka na kpinę zakrawa
Dał-że Bóg dobry zgodę na takie podziały
By jedni wzięli wszystko – drugim nie zostało?
A może jest tak tylko w naszym przedstawieniu
Zaś naprawdę każdemu równo Pan obdzielił?
Temu dano dobrobyt – ale serce chłodne
Tamtemu zasię biedę, życie niewygodne
Za to dary natury i pobożne czyny
Zatem takie różnice są nie bez przyczyny…
Jednak to jest najłacniej tych różnic powodem
By przez kraj nasz i naród szła klątwa niezgody
Żeby jedni swych braci mieli za podleców
Tamci tych zaś za durniów i mają z nich hecę
Bażanty i łańcuchy, wsioki i burżuje
Oraz inne przezwiska sobie wykrzykują
Wszystkich różnic i swarów jeden efekt taki
Że rodzinną niezgodę trzymają Polaki
Zamiast razem podążać w jakimś wspólnym celu
Patrzą tylko powodu by ciągle się dzielić
* * *
Człowiek ślad pozostawia od początku świata
Po tym poznają ludzi narody wszechświata
Człowiek ślad pozostawia kiedy dokądś zmierza
Po tym śladzie go inny skutecznie namierza
Od epoki zależy które tropić ślady
Od człowieka zależy jakim jest przykładem
Wiele razy po śladach ludzi znajdowano
I bywało że życie im uratowano
Ale były niestety takie też przypadki
Że odnalezionego wsadzano do paki
Bo był zbójem, niecnotą i na złą zszedł drogę
Komuś krzywdę wyrządził, nie żył w zgodzie z Bogiem
Śladem – zdeptana trawa, gałązka złamana
Pieczęć stopy na piasku, ścieżka wydeptana
A przecież śladem bywa też każda budowla
Świadczy czasem po wiekach jak człowiek wyglądał
Krzyż nagrobny, i księga - nawet dół na śmieci
Pozwalają potomnym wiedzieć coś o świecie
Przodków: akwedukt, wieża, rzeki regulacja
Dzieła sztuki w jaskiniach zapomnianej nacji
Oraz myśl i dziedzictwo kultury kwitnącej
Wszystko przecież potomni odkryją niechcący
Albo pilnie studiując dorobek pradziadów –
Oto sens odciskania piętna swoich śladów
Cóż śladem pozostanie kiedy kraj nasz piękny
Historia do lamusa pośle - i w otmęty
Niepamięci na wieki, jak to zawsze bywa?
Jak nas będą potomni na nowo odkrywać?
Jednym słowem: zaiste staje tu pytanie
Po czym nas rozpoznają kiedy nas nie stanie?
Kiedy widzę Ojczyznę w swoim trwaniu niemą
Obłożoną straszliwą Losu anatemą
Kiedy patrzę na ów krzyk – nieme dają usta –
To wiem że po mym kraju pozostanie pustka
Jakąż pieczęć chce odbić na cywilizacji
Kraj co zawsze ustawia się po stronie Racji
Jeno w swoim mniemaniu, bo inni niestety
Racji owej nie widzą ni innej zalety
Za pawia i papugę narodów służymy
Światu szkodę i sobie ogromną czynimy
Miast dołączyć do wszystkich i zgodnie budować
My chcemy tylko tego: wszystkimi kierować
Nasze ma być na wierzchu, oraz poważanie
Nie wiadomo czym zasłużyliśmy se na nie
Jak nas nie chcą za pierwszą pośród pierwszych nacji
Obrażamy się zaraz na tę dyplomację
Świat nam piękny i łacny – kiedy nas docenia
Pieści, głaszcze po głowie, pochwały odmienia
Ale kiedy w szeregu każe się ustawiać
Wtedy chętka nas bierze ażeby go zbawiać
Że skoro nie rozumie tej Mesjasza roli
Co ją Polak od innych obowiązków woli
To niech się świat ów wypcha – tako rzecze Polak
I ogłasza wszem wobec, jaka jego wola:
Odtąd czekam aż przyjdą do mnie w przeprosiny
A ja się zastanowię jeszcze czy ich przyjmę
Jam jest bowiem ten Naród i ten Kraj nad Wisłą
Któremu być najlepszym na tym świecie przyszło
Chwalcie zatem i w glorię noście pośród głuszy…
Bo jak nie to odmrożę sobie na złość uszy!
A Historia swój chichot starannie ukrywa
Z patafiana narodów który tak się zgrywa
Z fanfarona co niczym nie dawszy powodu
Chciałby mieć uwielbienie od innych narodów
Zaś Opatrzność co przecież nie jest bita w ciemię
Dla pewności nas nadal trzyma w anatemie