Amatorszczyzna

2010-02-20 22:54

 

AMATORSZCZYZNA

/u kogoś źdźbło widzi, u siebie nawet belki w oku nie zauważy/

 

Nie jest prostym zadaniem wytykanie komuś słabego przygotowania do tego, co robi i co uważa za swoją profesję. Na działalność zawodową (stanowiącą treść i esencję życia, absorbującą świadomość) składa się bowiem nie tylko to, co jest obowiązkiem, za który możemy utrzymać rodzinę, ale też wszystko, co wiąże się z dokonywaniem właściwych wyborów w ramach swoich kompetencji, z właściwym przeprowadzaniem swojego dzieła przez życiowe, sytuacyjne meandry, z dbałością o estetykę dzieła i o jego jakość pod każdym względem.

Jeśli ktoś mówi, że jest ślusarzem, to jeszcze niczego nie oznacza, nawet kiedy pokazuje dyplomy: ślusarza z niego czynią jego dzieła i to coś, co skłania ludzi do dobrej oceny samego dzieła i samego ślusarza. Jeśli ktoś mówi, że jest ekonomistą, to nie jego dyplom i wyuczony hermetyczny język nam jest potrzebny, tylko racje ekonomiczne, do których jest on zdolny nas przekonać. Jeśli zaś ktoś jest ministrem, to oczekujemy od niego zarówno stabilnego bezpieczeństwa w tym, co już jest dobre, a zarazem skutecznej i dobrej zmiany w tym, co nas uwiera i nam ciąży.

No, a jeśli ktoś jest działaczem społecznym i jako swoje zadanie deklaruje „poprawę jakości polskich elit”, to musi spełnić jeszcze inne wymogi, pośród których znajdą się niewątpliwie:

-                            działalność społeczną nie będzie traktował jak trampolinę do kariery zupełnie nie społecznej (np. finansowej, politycznej, biznesowej);

-                            będzie realizował wszelkie prace zmierzające do społecznie akceptowanego zdefiniowania kierunku polepszania elit, a przy tym sam będzie na tym kierunku liderem;

-                            jego praca, jego biuro, jego współpracownicy, jego wizerunek – wszystko będzie dawało jednoznaczny sygnał, że mamy do czynienia z czymś elitarnym;

-                            wszyscy równie jak on przejęci jego programową ideą (polepszanie elit) będą przezeń traktowani jak sojusznicy, a nie rywale;

-                            jeśli doświadcza lub zna symptomy wskazujące na to, że nie spełnia powyższych postulatów, wycofa się o krok i przedefiniuje swój cel, na przykład: „będę dążył do tego, abym kiedyś mógł skutecznie i kompetentnie wpływać na poprawę polskich elit”;

Na tym polega profesjonalizm działacza społecznego, że cele, które sobie stawia, umieszcza nie tylko w specyficznej „aureoli” społecznego wsparcia (wszak działa dla dobra publicznego), ale też celnie znajduje dla samego siebie właściwą pozycję i rolę pośród ludzi, dla których dobra się angażuje. Działaczowi nikt nie ma za złe, że dąży do szczytnych celów, ale jeśli sam obwołuje się wyjątkowym exemplum spełniającym warunki tych celów, jeśli ustawia się w roli jedynego kompetentnego – to musi pamiętać, że cała ta operacja jest łatwo weryfikowalna: działalność publiczna to nie biznes, tu liczą się społeczne odczucia, a nie sztuczki marketingowe czy upierzenie. Łatwo jest obnażyć zadęcie, łatwo też jest pozyskać ludzi do swoich pomysłów, jeśli u zarania są uczciwe.

Ordynacka – nie bez przyczyny – jest postrzegana jako wąska grupa kilkuset osób żądnych władzy, apanaży, stołków. Może ona taka nie jest, ale dała powody, by tak podejrzewać. Ordynacka nie prezentuje żadnej akceptowanej przez ludność definicji elit, a jej rozproszone propozycje (wzorce) personalne pasują do pojęcia „sitwa”, co może jest niesprawiedliwe, ale przecież nie ludzie są winni, że tak widzą Ordynacką? Prezes Ordynackiej nie jawi się w Polsce jako prominentny i światły lider czystego i wybitnego ugrupowania, tylko jako gracz z poplątanym życiorysem, uwikłany w rząd tracący poparcie społeczne: niech coś zrobi, żeby było inaczej, bo to o jego wizerunek chodzi. Biuro Ordynackiej w swojej estetyce, funkcjonalności, w odpowiedziach na pytania o zasady prakseologii i w ogóle dobrej roboty – gubi się i nie sprawdza się, a to fatalnie wpływa na wizerunek tego „klubu poprawiaczy elit”. Ordynacka już kilka razy udowodniła w osobach prezesów, że gotowa jest „uwalić” nawet najlepszą inicjatywę, jeśli nie jest ona „nasza”, podobnie z osobami. Czyli tak, jakby swoją elitarność budowała drogą wyrżnięcia konkurencji. Też sposób.

No, to ja wolałbym, żeby Ordynacka przyjęła jakieś realne i uczciwe hasło przewodnie, na przykład: „będziemy starali się przełamać niemoc elit w prowadzeniu kraju i ludzi ku lepszemu losowi”. Takie zawołanie znajdzie wielu zwolenników zarówno wewnątrz ruchu (Stowarzyszenia), jak też może okazać się wiarygodne dla tych, którzy mają nas za „grupę trzymającą władzę”.