Ale obciach, ojojoj!

2013-03-30 09:35

Zło jest złem. Odczuwamy je umysłem, duszą, sumieniem, sercem. Trzeba je nazywać po imieniu. U innych i u siebie, u wrogów i u przyjaciół. Zwłaszcza jeśli tu i tam ma ono tę samą gębę, ten sam wymiar. Tylko wtedy będzie ta krytyka uczciwa.

Ale też warto zastanowić się, czy to, co u nas jest kulturowo i mentalnie nie do przyjęcia – tam nie jest przypadkiem filarem trwalszym niż skała albo rarytasem. Na przykład zupa z grzyba rosnącego w gąsienicy, oko tuńczyka podane na surowo, węże i skorpiony jako „wkładka” do wina (jak u nas trawka w żubrówce), zupa z ptasich gniazd (o smaku decyduje ptasia ślina), wino z mysich noworodków, insekty na słodko, zupa z nietoperza, penis osła na surowo lub gotowany na parze, ludzkie łożysko na surowo... Spleśniałe sery francuskie – to przy powyższym – miodzio! A Francja – wiadomo – elegancja! Znam jednak takich, którzy uważają się za specjalistów od kuchni amerykańskiej. Nieśmieszne? Powtórzę: amerykańskiej! Kuchni! Francuzi, Węgrzy, Włosi, Polacy, Chińczycy, Arabowie – trzymajcie się, nadchodzi kuchnia amerykańska!

Pewna Chinka, nazywana po zachodniemu „pierwszą damą” (w tamtejszej kulturze nie ma takiego pojęcia), właśnie jest globalnie obsobaczana za to, że kiedyś zaśpiewała na Placu Niebiańskiego Spokoju, a jej słuchaczami byli – o zgrozo! – żołnierze, którzy dopiero co stłumili na tym placu rebelię (tfu,  właściwie słuszny antyreżimowy bunt młodych). Ach, jaki nietakt popełniła! Zbrodniarzom podśpiewywała! Jakiż to cień na wizerunku jej męża, akurat obecnie najważniejszego z Chińczyków!

Znam taki kraj, w którym wykształciła się większość polskich dziennikarzy, zwłaszcza tych 40-letnich i nieco starszych, dziś decydujących o kształcie polskich mediów. Wiadomo, kiedy kończyli studia: za czasów reżimu, który miał świeżą krew stano-wojenną na rękach! Wiadomo, czego uczyli na takich studiach: propagowania reżimu, obsobaczania dysydentów, zakłamywania rzeczywistości. Tfu, z takim dziennikarstwem!

Łyso wam, mediaści?

Nadal szczycicie się dyplomami wręczonymi przez siepaczy Jaruzela?

Rozumiem, że w waszym wyobrażeniu, na całym świecie poza Chinami żołnierze nic innego nie robią, tylko murem odmawiają wykonania rozkazu, kiedy są delegowani do tłumienia zamieszek. A artyści robią kariery głównie na odmawianiu występów, jeśli ich o nie proszą reżimowi decydenci. Tak w każdym razie pobrzmiewa ta nagonka na obecną żonę prezydenta Xi Jinpinga, Peng Liyuan.

Znam inny kraj, którego reżim co kilka lat dopuszcza się rozmaitych głośnych zbrodni. Np. jego służby preparują zamachy stanu. Np. jego armia pod byle pretekstem rozpirzyła Irak (setki tysięcy ofiar śmiertelnych, plus chaos) i też go eksploatuje z dóbr. Np. w obcych krajach dokonuje napadów na wytypowanych ludzi oraz bandyckich egzekucji bez wyroków, w bezpośrednich akcjach lub strzelając z dronów. Np. rozsiewając po świecie kryzysową bańkę finansową, wpędzając w kłopoty i nędzę oraz w niepewność jutra miliony obywateli różnych państw. Na przykład urządzając poza swoimi granicami miejsca tortur i w ogóle placówki pozbawiania ludzkich praw i godności osób wytypowanych, bez procesów, sądów, i całej tej cywilizacyjnej zabawy.  Żołdacy tej armii w krajach „wkręconych” w wojny wystrzeliwują całą ludność wiosek, bezczeszczą trupy, znęcają się – wbrew konwencjom – nad pojmanymi przeciwnikami i cywilami, nie szanując ich samych oraz ich religii.

Rozumiem, że w oczach dziennikarzy ten drugi kraj jest „w porzo”, nawet jeśli jego reżim traktuje cały świat jak pole gry komputerowej, takiej, której dzieciom lepiej jest nie pokazywać.

Uważam, że chińscy wodzowie rządzą „swoim” krajem w sposób daleki od moich, środkowo-europejskich wyobrażeń o szlachetnym władcy. Mam jednak świadomość, że pojęcie „demokracja” długo będzie tam nieznane inaczej, jak tylko z zachodnich bajek, zwłaszcza że niewiele ma ono wspólnego z rzeczywistością nawet na zachodzie. Wiem, niemal naocznie, że pojedyncze ludzkie życie, tak wyświęcane w Europie, niezbyt jest tam przedmiotem czyjejkolwiek troski, zaś pożądanym (i głęboko internalizowanym) szczytem „obywatelstwa” (raczej pokory) jest uchylenie karku przed reżimem i robienie kariery na czynnym uczestnictwie w ugruntowywaniu tegoż reżimu.

Nie chcę być źle zrozumiany, ale – całym sercem wspierając apostołów praw człowieka i demokracji – wolałbym, aby wyzbyli się oni tego niezłomnego poczucia wyższości wszystkiego co europejskie nad wszystkim innym. Jak już nie dotrą do nich argumenty cywilizacyjno-kulturowe – to niech sobie policzą czas trwania i pozytywny dorobek Chin, Indii (też przecież rządzonych twardą ręką), Arabii (opanowanej przez fundamentalizm), spadkobierców Persji (głownie Iranu) – w porównaniu z króciuteńką i trochę nieciągłą historią Europy. Krótszy czas trwania ma chyba tylko Rosja i Ameryka: ta druga jest, oczywiście, najfajniejszą demokracją świata… Bez zarzutu…