Abszacun na wiosce

2011-02-18 06:36

 

Gdzieś między Moskwą a Paryżem, w każdym razie przy ważnym trakcie, leży kraina Barbaricum Poloniae. Kraina to dziwna.
Połowa jej królów-książąt miała pochodzenie litewskie, węgierskie, szwedzkie, francuskie, włoskie, ruskie. Najbardziej chrobrego z nich młokos zza Odry potraktował przy biesiadzie-bufecie czapką, co uznaliśmy jako koronację. Francuz wolał porzucić tron i zwiać do siebie, jak tylko nadarzyła się okazja. Największy z wieszczów urodził się na Białorusi, kształcił się na Litwie pod carskim butem, młodość spędził snując się po Rosji, potem Niemcy, Włochy, Szwajcaria, , na koniec Paryż. Swój epos zaczął od słów „Litwo, ojczyzno moja”, a życia dokonał w Konstantynopolu. Największy, „wizytowy” kompozytor miał nazwisko francuskie i takiegoż ojca. I tak dalej. W najnowszych czasach krajowi temu przewodził agent NKWD, potem wieśniak z Podkarpacia, następnie imigrant z galijskich kopalń, jedyny w Europie, który dał sobie wcisnąć worek petrodolarów, po nim generał wszech-władz, sławny stanem wojennym, dalej wąsaty zawadiaka, którego Historia i inne pomocne dłonie przerzuciły przez płot stoczniowy, i jeszcze „Europejczyk” cierpiący na chorobę filipińską, do tego bliźniak, którego wraz z kwiatem polityki polskiej wysłano w katastrofalny niebyt, a teraz seksistowski bufon chwalący się hrabiostwem, ale z wychowania i elegancji – raczej prostak z gwintówką.
Wybitne postacie wyjeżdżają z tego kraju. Aby objąć Tron, dostawać Noble, zarabiać na talentach naukowych, sportowych, artystycznych, każdych innych. Ostatecznie na zmywaku.
Od wieków Barbaricum Poloniae służy światu, a zwłaszcza sąsiadom, za poligon rozmaitych eksperymentów, bo łatwo daje się podpuścić. A jak już coś się uda – to Polakom figa, zyski mają inni.
Taki to kraj ma poczucie światowej misji i z rozmaitych wyżyn, gdziekolwiek się wdrapie, poucza i łaje „równe sobie” potęgi. Z pretensjami o to, że niezbyt są czołobitne wobec dzieł polskich wszelakich.
Tyle, że kiedy wreszcie jest tam 20 lat spokoju, to własnymi rękami kraj doprowadzają do ruiny, i to nie po raz pierwszy. Wszystko się tam wali i rdzewieje, a wodzusie „haratają w gałę” i łamanym angielskim z charakterystycznym „R” ściemniają, że są europejscy.
Co za kraj! (myślą sobie nad Łabą, Wełtawą, Wołgą, Sekwaną, Tamizą, Dunajem, nad wszystkimi innymi rzekami i jeziorami, a nawet w starozakonnej Jerozolimie).
No, to mówią: Władimir Władimirowicz, masz nasze poparcie, weź jakoś zrób z nimi interes, daj im się czymś nacieszyć, niech zajmą się jakąś robotą.
Skąd mam niemal pewność, że w okolicach lutego-maja 2010 między Tuskiem i Putinem została zredagowana jakaś cicha umowa, którą zawalił Tusk, znany bardziej jako nierób, pozer i miglanc? I teraz Putin zwyczajnie się mści, bo się rozeźlił nie na żarty.
I już mamy przechlapane naprawdę: ani gospodarzyć nie umiemy, ani wygrać (cudzych) wojen, ani zachować się na salonie, ani zrozumieć, o co chodzi w tym świecie.
A teraz czekamy na Assange’a, bo tylko tacy magicy potrafią wynaleźć w cudzych annałach, o co poszło między Putinem i Tuskiem.

Kontakty

Publications

Abszacun na wiosce

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz