Abiturienci

2018-04-13 08:58

 

Aby wyjaśnić sens słów niektórych, sięgnę po epizod w mojej własnej młodości. Otóż – marząc o tym od 7 klasy „podstawówki” i przez cały „ogólniak” – w wieku 18 lat zostałem słuchaczem Wojskowej Akademii Technicznej. Z podmiasteczkowego sadu-ogrodnictwa na Kaszubach przeniosłem się do prawie 2-milionowej metropolii. Dość szybko okazało się, że propagowane wtedy hasło promujące WAT: „naukowcy w mundurze” – okazało się ściemą, więc po jakimś czasie napisałem raport (po cywilnemu: podanie), w którym zrezygnowałem z wojskowej uprzejmości i dałem wyraz pragnieniom stania ie naukowcem cywilnym, np. w AGH.

Ale to był rok 1976, a system-ustrój okazał się mściwy. Za to, że nie doceniłem darmowych studiów i czekającej mnie kariery oficerskiej (pal sześć ambicje naukowe) – ostatecznie zostałem wyrzucony z uczelni dyscyplinarnie (długa historia). To oznaczało dodatkowe 2 lata zwykłej służby, tak jakbym poszedł do wojska z poboru. Pierwsze miesiące tej służby spędziłem w tzw. Batalionie Obsługi WAT, na kompanii wartowniczej, w plutonie „absolwentów”, czyli takich jak ja byłych słuchaczy, którym nie było pisane służyć Ojczyźnie w oficerskim mundurze.

Powinno być „abiturient”, czyli ktoś, kto przerwał edukację nie podstemplowawszy jej dyplomem, certyfikatem.

„Absolwenci” to był ciekawy ludek: w oczach systemu-ustroju byliśmy „podpadnięci-nieprawomyślni”. Ale wielu naszych przełożonych sięgało po nas, kiedy trzeba było rozwiązać jakiś problem „w wojsku”, bo „wojsko” było takie sobie, zwykłe, najczęściej aspołeczne i przaśne (mowa o naszych kolegach, którzy faktycznie poszli do służby z poboru).

Do zapamiętania z tej historii: nie podskakuj systemowi, a jeśli już podskoczyłeś i złamano ci coś – czekaj, aż jeden z drugim „systemowiec” sam poprosi o pomoc w sprawie, w której sobie nie radzi.

 

*             *             *

Wczoraj w Sejmie mieliśmy wysyp „karnych” pozbawień immunitetów. Na razie „wszystko przed nami”, bo choć są ponoć konkretne przesłanki wskazujące na to, że te poselskie osoby popełniły konkretne czyny naruszające powszechnie obowiązujące prawo – to wymiar sprawiedliwości musi mieć te osoby odarte z immunitetów, bezbronne, by się do nich dobrać „konkretnie”.

Ja, który z nieźle sobie radzącego słuchacza stałem się „osobnikiem” zasługującym na wydalenie ze służby w charakterze kandydata na żołnierza zawodowego” – mam już prawie „wrodzoną” rezerwę do poczynań wymiaru sprawiedliwości, niezależnie od miłościwie nam panujących ideologii i formacji politycznych. Zwłaszcza że czynnie uczestniczę w „mającej nadejść” kampanii wyborczej Dra Mateusza Piskorskiego, osadzonego od 23 miesięcy w areszcie, nadal bez aktu oskarżenia.

Dlatego nazywam tych wszystkich parlamentarzystów „abiturientami”. Ale w innym znaczeniu tego słowa. Otóż średniowieczna łacina znała słowo „abituriens”, oznaczające „mającego odejść”, czyli pozbawionego rzymskiej „swojszczyzny”, równorzędnego obywatelstwa we wspólnocie władców świata. „Abituriens” był dla systemu „swój”, ale „podskoczył” i przerwała mu się ścieżka kolejnych awansów. Ma szanse, ale tylko wtedy, kiedy jakiś „systemowiec” sięgnie po niego nieoficjalnie, bo oficjalnie to on jest „wykluczony”.

 

*             *             *

Nie jestem stronnikiem osób, które Sejm wczoraj przeniósł do korpusu abiturientów. Jak znam życie oraz niektóre kulisy polityki – mają one (te osoby) bardzo konkretne przewinienia na sumieniu (tak jak ja dawałem przełożonym w wojsku powody do karania mnie naganami za jakieś byle-co), ale ich główną zbrodnią jest to, że czynnie odmawiają uczestnictwa w „unormowanym” przez rządzących życiu politycznym, gdzie „wiadomo, nie wszystko jest lege artis, ale…”.

Dla mnie najważniejszym w Kraju „abiturientem” jest Dr Mateusz Piskorski, były rzecznik ugrupowania współrządzącego, założyciel uporczywie nie rejestrowanej partii politycznej, bliski współpracownik Andrzeja Leppera.

Winą Dra Mateusza Piskorskiego jest nie to, że neguje on transformacyjny kierunek zmian w Polsce po 1989 roku i odmawia współpracy z – co by nie gadać – autorytarnymi rządami (nie tylko PiS): jego najważniejszą winą jest konkretny, poparty rzeczowymi argumentami, a jednocześnie konsekwentny i niezłomny anty-amerykanizm. Taka „podłość” Dra Mateusza wystarcza, by odsiadywał on nieogłoszony wyrok za najgorsze przypisywane mu zbrodnie, ze szpiegostwem na czele.

Po jakimś czasie „system-ustrój” powie: no, może i on nie szpiegował, ale zbyt często jeździł tu i tam, rozmawiał z „obcymi” nie wiadomo o czym.

Po zastanowieniu się oświadczam: nie zdziwię się, jeśli okaże się, że w gronie najbliższych współpracowników Dra Mateusza Piskorskiego jest-był ktoś, kto „jeździł z nim tu i tam, rozmawiał z obcymi nie wiadomo o czym”. I skruszył się, zrozumiał swoją niecnotę.

System-ustrój potrzebował dwóch lat, by tego kogoś odkryć, a może „spreparować”. Czekamy zatem na przedstawienie, w postaci aktu oskarżenia i rozprawy sądowej. Tajnej…?

 

*             *             *

Mam do sejmowych „abiturientów” gorący apel: przestańcie dyrdymalić, że stawia się was pod pręgierzem z powodów „politycznych”. Pod pręgierzem jest bowiem Dr Mateusz Piskorski, któremu nie dane jest normalnie kandydować na poważną funkcję samorządową (Prezydent Warszawy), choć przecież formalnie ma pełnię praw obywatelskich, w tym prawo do kandydowania. Bo go się po prostu porwało, odizolowało – a następnie obrzuciło g-wnem.

Weźcie się – abiturienci z bożej łaski, za obronę tego, kto rzeczywiście doświadcza wykluczenia obywatelskiego, a wtedy łatwiej się wam będzie bronić przed systemem-ustrojem we własnych sprawach.

 

*             *             *

Wiem, notka pomyka meandrami po chaszczach. O niektórych sprawach nie da się jednak opowiadać w słowach jasnych i dźwięczących czysto. Czytelnik rozumie…