A z tym płaszczem to było tak…:

2018-05-31 09:14

 

/dzisiaj będzie o przemądrych dyrdymałach E. Siedleckiej, z artykułu „Hybrydowi szpiedzy”/

Wic o knajpianym szatniarzu, który kończy awanturę o palto  słowami „nie mamy pańskiego płaszcza, i co nam pan w związku z tym zrobi?” – sięga chyba czasów przedwojennych. Jest ilustracją bezradności pojedynczego człowieka, mającego oczywistą rację i wspomaganego przez „prawa” zapisane w przepastnych tomach – ale skazanego na porażkę wobec bezwładności „systemu interwencyjnego”. Z takich sytuacji bierze się skłonność do załatwiania spraw na skróty, co niekiedy bywa odbierane jako naruszenie prawa, a nawet terroryzm.

Człowiek uparcie dopominający się potwierdzenia oczywistej racji, mający za sobą wszelkie „prawa” – może swoją konsekwencję w przywoływaniu ładu przypłacić winą własną, większą niż wina tego „kto się zaczął, proszę pani”.

Każdy z nas ma takie sytuacje za sobą. Ja sobie mocno zapamiętałem sytuację z auto-podróży między Leningradem a Wilnem, sprzed lat bez mała 30. Jechałem nowiutką Ładą Sputnik (tzw. „dziewiątką”). W mieście Ługa (ros. Луга) do dziś jest taki zakręt w prawo na drodze 3-pasmowej. Ja zgodnie z przepisami skręcałem z prawego pasa, a wielka ciężarówka niezgodnie z przepisami (szczególnie rosyjskimi) skręcała z pasa środkowego. Musiało skończyć się co najmniej wgnieceniem się solidnej ramy ciężarówkowej w „kuzov” (blacha nadwozia) mojej „dziewiątki. Mogło być gorzej, tylko narobiłem klaksonem „wrzasku”. Pan „szafior” poszorował po moim samochodzie zostawiając na nim głęboką bliznę tuż obok mojego lewego ramienia – i pomknął dalej, jakby dysponował motocyklem, a nie wielotonową ciężarówką. Wściekły przegoniłem go „na prostej”, zablokowałem mu drogę i zatrzymałem. Aha, Czytelnik wie, że po rosyjsku mówię „lepiej niż po polsku”, bo to język Dostojewskiego, Achmatowej, Jerofiejewa (Wieni, tego od „Moskwa-Pietuszki”, po rosyjsku «Москва – Петушки»), najbogatszy i najbardziej „poetycko-ludowy” ze wszystkich.

Wygramolam się z nieładnie powgniatanego auta i wydzieram się na „woditielia” spoglądającego na mnie z wyżyn szoferki. Cóżeś narobił, bancwole. A on na to odpowiada ze spokojem człowieka świadomego swojego „naruszenia”, mojej „racji” i „bezwładności systemu”: „Давай ГАИ”, co w tłumaczeniu na „nasze” oznacza „no, dobra, wołaj milicję drogową”. Niby poddał się z pokorą, ale znał, szelma, „specyfikę pracy” rosyjskiej milicji, widział moje litewskie numery i wiedział, że nie będę siedział w obcym mieście kilka dni, by potwierdzić swoją oczywistą rację.

 

*             *             *            

Już nawet tygodniki zajęły się przypadkiem Dra Mateusza Piskorskiego, opisanym w niemiłych polskim władcom słowach raportu-opinii Grupy Roboczej afiliowanej przy ONZ, autoryzowanej przez te organizację, a Ewa Siedlecka dostała od redakcji „Polityki” zadanie sporządzenia takiej „nawijki” w tej sprawie, aby sama nie rozumiała, o co chodzi.

Bohater jej artykułu, człowiek który zresztą będzie największą sensacją nadchodzących głosowań na administrację lokalną (bo jest gotowy do kandydowania zza krat na funkcję Prezydenta Warszawy, co potwierdził odręcznym podpisem) – siedzi od dwóch lat w areszcie, odsiadując nieistniejący wyrok, który zresztą potwierdzi jego nie-winę w sprawie głoszenia poglądów niemiłych naszej władzy (służbom), a właściwie niemiłych żandarmom ze służb amerykańskich.

Po wielkiej medialnej zadymie sprzed dwóch lat, kiedy „wszystkowiedzący” (czyli poinformowani przez służby) mediaści okrzyknęli tego polityka szpiegiem kilku mocarstw nuklearnych i geszefciarzem-przekręciarzem ruskich jurgieltniczych (judaszowych) rubli – do aktu oskarżenia przedostało się wyłącznie to, że „współpracował” z rosyjskimi i chińskimi służbami, czyli lobbował na rzecz nie tego mocarstwa, na które „wypada” lobbować.

Z punktu widzenia polskiego prawa cała historia jest totalną bzdurą, ja w swoich notkach nie raz „współczułem” Prezesowi, że dał się przez swoich pro-amerykańskich hunwejbinów wrobić w taką „usłużność” wobec USA. Dr Mateusz Piskorski – jak każdy z nas – ma prawo kochać dowolne mocarstwo na świecie, wyznawać dowolną ideologię, umyślać dowolne projekty – programy polityczne (byle nie głosił pochwały totalitaryzmu), ma prawo brać pieniądze za to, że swoje sympatie przekłada na inicjatywy takie jak think-tank, wykłady, partię polityczną. Takie samo prawo mają setki i tysiące naukowców, polityków i dziennikarzy, „reprezentujących” Unię Europejską czy USA, z głupoty czy za szmalec. Zresztą, USA jest od swego zarania krajem totalitarnym i terrorystycznym, co łatwo dowiedzie każdy czytelnik, słuchacz i widz. Nasza z nimi przyjaźń już nas drogo kosztuje, a przy tym – jak w piosence – ест у нас еще много дела (Andrzej Mleczko narysował kiedyś kibel z przelewającym się ekskrementem, a obok człowieka  i jego wypowiedź: zrobiliśmy wiele, i wiele jeszcze pozostało nam do zrobienia).

 

*             *             *                            

Ewa Siedlecka na zlecenie swojej redakcji wysuwa taki oto pogląd: świat prawniczy (legislatura) dostrzega słabość i niewydolność przepisów kodeksowych, które nie są w stanie „przyszpilić” ewidentnych szkodników dybiących na polskie racje i interesy, szkodzących Polsce nie jako szpiedzy sensu stricte (wykradanie informacji zastrzeżonych, donoszenie ich do obcych wywiadów), ale jako „hybrydowi lobbyści” (w domyśle: putinowscy, prokremlowscy).

Trzeba zatem – to jest sedno artykułu ES w „Polityce” – przeredagować prawno-legislacyjne pojęcie „szpiegostwa”, aby pasowało do współczesności i obejmowało całość działań, z których każde z osobna jest „niewinne”, ale razem składają się na „szkodzenie Polsce w interesie obcych rządów, w komitywie (dosłownie: w powiązaniu) z ich wywiadami”.

Resztkami przytomności ES zauważa: czy firma Cambridge Analytica powinna była sprawdzić, czy za pieniędzmi, które dostawała na przygotowywanie danych pozyskanych z Facebooka pod kątem manipulacji wyborcami w różnych krajach, nie stoi np. wywiad rosyjski albo inny? (w tym słówku „inny” zawiera się całe dziennikarskie tchórzostwo ES).

Autorka sama widzi własną niezborność (są na to celniejsze słowa, ale nie mam zamiaru latać po sądach): powtarzam, że tysiące dziennikarzy, polityków i „pożytecznych idiotów” daje się wykorzystywać za regularne pieniądze na rzecz interesów amerykańskich, niemieckich, brytyjskich, francuskich, UE-owskich – i nikt nie robi z tego problemu, bo faktycznie nie ma o co. Równie dobrze możnaby sądzić zwolenników Pepsi, że działają na szkodę „Coke”.

Jej artykuł wyraża zgodę polskiej żurnalistyki na to, że na podstawie „ustaw żoliborskich” (https://publications.webnode.com/news/ustawy-zoliborskie/) faktycznie zdelegalizowano w Polsce sympatie lewicowe (proletariackie, związkowe, samorządowo-obywatelsko-spółdzielcze), a także rosyjskie i chińskie. Ja tę zgodę kwituję słowem „mediasta”.

Nawet ludzie partii Zmiana odebrali artykuł Ewy Siedleckiej jako kolejny akt „ostrożnej solidarności” prasy z ich liderem, który w mojej ocenie został porwany przez polskie służby na zlecenie służb amerykańskich w celu wykluczenia go z polityki, co dziś widać lepiej niż było widać 2 lata temu, w dniu porwania. Przesłanek dowodowych na tę moją „bzdurę” jest dużo więcej niż dowodów na prokremlowskie i prochińskie jurgieltnictwo Dra Mateusza Piskorskiego. Jedynym „twardym” dowodem na szpiegostwo będą – utajnione, a jakże – zeznania blisko współpracujących z oskarżonym osobników, którzy w kapturach i „via monitor” powiedzą sądowi (kapturowemu), że widzieli na własne oczy i słyszeli na własne uszy, jak Dra Mateusz Piskorski spiskował na szkodę Polski. Po to były owe dwa lata tajnego dochodzenia, by takich zakapturzonych świadków pozyskać.

 

*             *             *            

W dzisiejszej Polsce – nie, to nie chodzi o Polskę PiS-owską, tylko o Polskę transformacyjną – zapanowała zgoda pomyleńców mających „przełożenie” na władzę polityczną, że to co się działo w stalinowskim ZSRR, bierutowskiej Polsce czy „czauczeskowej” Rumunii, to co się działo po wschodniej stronie Muru (DDR) – to był komunizm (podczas gdy to był totalitaryzm i nieludzkie zniewolenie społeczeństwa z wykorzystaniem górnolotnej idei, co jest znane w Historii od wieków).  Zgoda ta obejmuje przyzwolenie na represjonowanie i pozbawianie dobrego imienia (oraz praw człowieka i praw obywatelskich) wobec każdego, kto choćby nieopatrznie zachłysnął się lewicowymi pomysłami, nawet nie ideami stricte komunistycznymi (zrzeszenie zrzeszeń wolnych wytwórców), tylko robotą związkową, lokatorską, samokształceniową, wzajemniczą, samopomocową, dobrosąsiedzką, wspierającą proletariuszy i wykluczonych przeciw oprawcom ekonomicznym. Tak jak kiedyś wystarczyło postać w pobliżu ambasady USA – co oznaczało nieuchronne wezwanie na przesłuchanie, młodzi ludzie tego nie wiedzą, bo i skąd…

Zasługą PiS jest w tej sprawie wyłącznie podniesienie „antykomunizmu” do rangi hunwejbinowskiego zidiocenia, usprawiedliwiającego każde szelmostwo. Nie mamy pańskiego płaszcza, rozumie pan…?

Ewa Siedlecka pisze: Dr Mateusz Piskorski, polityk, naukowiec, aktywny obywatel, wydawca – jest człowiekiem, na którym ABW, prokuratura i sąd przećwiczą „te tematy”. Czyli rozszerzenie legislacyjnej opresji wobec lewicowości pod pozorem przeredagowania pojęcia „szpiegostwa”.

Nie umiem takiej tezy – w ustach, spod pióra mediasty – nazwać inaczej niż słowem obelżywym.