A tak na poważnie…?

2019-01-30 18:25

 

Wyrasta nowy dział dziennikarstwa: taka alternatywa dziennikarstwa śledczego, zwana „dziennikarstwem kwitowym”, od żargonowego pojęcia „kwit” (mieć kwity na kogoś), oznaczającego kompromitujące materiały.

Takich dziennikarzy nazywam konsekwentnie „mediastami” i brzydka intencja tej nazwy jest zamierzona. To nie są dziennikarze, tylko zarobkiewicze śliskiego grosza, awansiarze śliskich karier.

 

*             *             *

Najwyraźniej w najbliższych miesiącach skumulują się nam dwa napięcia: jedna kumulacja dotyczy kondycji Europy pojmowanej jako „wieloizbowy dom”, druga dotyczy kondycji tzw. klasy politycznej” (w Polsce), czyli potencjału sprawczego kamaryl politycznych.

W sprawie Europy jest mówić łatwiej. Wszystko wskazuje na to, że tych kilkadziesiąt osób godnych miana Decydentów Europejskich nie ma pomysłu na kontynuację i mam wrażenie, że chętnie usuną się na pozycje emeryckie, byle to nie była degradacja, tylko jakiś rodzaj pięknego podziękowania za przezacny trud jednoczenia kontynentu. Ja bym na to poszedł, naturalnym pretekstem mogłyby okazać się głosowania euro-parlamentarne, a przyszła czołówka tego słabosilnego grona mogłaby uruchomić „cichy impeachment”. Odświeżający oddechy i myślenie.

Nieco trudniej mówić o naszym nadwiślańskim podwórku. Widać wyraźnie, że jeśli formacja firmowana przez PiS nie rozsypie się do jesieni – zmiany władz nie będzie. Wszyscy więc pozostali grają na trebusze (trebuszet, trebuczet, trabutium, frondibola, perier, bleide, tribock, petraria), i właśnie wczoraj mieliśmy okazję obserwować „wstrzeliwanie się”. Następne dni przyniosą nowe próby, po korektach.

Nikt nie zauważa, że tzw. zjednoczona opozycja (he-he, zjednoczona) boi się podejść bliżej pod umocnienia „kaczystowskie”, a każdy pyłek, który jakoś tam przyklei się do niego po strzale z procy – odtrąbiony jest jako łojezu.

Nie, nie oceniam, za kim obstaję. Nie podoba mi się w ogóle takie podejście. Nadal nikt poważnie nie zajmuje się problemem wykluczeń, rwactwa, państw w państwie – i milcząca większość uznaje, że trudno, może kiedyś…

Bo tak naprawdę roboty jest przy tym dużo i niewdzięcznej. Czekamy na katastrofę, niekoniecznie lotniczą czy sceniczną. Jeszcze nam mało tych tąpnięć, nich się inni martwią, my wkroczymy z ochami-achami, kiedy już nie będzie czego zbierać.

I co, przyjmie nas wszystkich Europa? Wolne żarty, to już lepiej zaopiekuje tych z łódek i tratew. Duży kraj, który nie umie przewodzić regionowi (CE) – skończy jako pierwszy, któremu nie dostanie się limit etatów w Biuro-Xeli. Pojedynczy harcownicy coś ugrają, ale Polska jako taka – ku uldze euro-gawiedzi – odesłana zostanie na szczaw z mirabelkami. O, taki Piątek, Lewandowski i kilkuset takich – to będzie „dobre imię Polski” w najbliższej przyszłości, nie tak odległej, szanowni Rodacy…

Chyba nie o to chodzi. Ale przecież nie jest naszym bogactwem – bogactwo Lewego… czy się mylę? Co będziemy jeść, kiedy nie stanie takiej władzy, która za nas i dla nas gotowa będzie na wszystko?

 

Dziennikarze domniemani, zwani przeze mnie inaczej: zabierzcie się uświadamiać ludziom, w jakim błocku (siema-siema) się taplamy, aż nas wessie…