A Dr Mateusz Piskorski wciąż bez szans

2018-10-16 08:08

 

Przekraczamy w naszej Najjaśniejszej Rzeczpospolitej wszelkie normy przyzwoitości. Mnie najbardziej boli przypadek Dra Mateusza Piskorskiego. Czytelnik zdziwi się po raz kolejny, dlaczegóż to przejmuję się losem człowieka o 20 lat ode mnie młodszego, który przecież sam sobie napytał biedy, stając sztorcem wobec „największego mocarstwa w Historii”, w poprzek oficjalnej doktryny politycznej polskich władz.

Jedna z moich nieusuwalnych zasad życiowych (mam takich pięć) brzmi:  zrobię wszystko, byś mógł w moim środowisku głosić swoje idee i poglądy oraz przekonania bez szwanku – ale precz przegonię, jeśli te idee, poglądy i przekonania będziesz w nas wmuszał jako obowiązujące prawo.

Gdybym kiedyś został funkcjonariuszem Państwa – zasada ta zyska na wartości. Bo Państwo (urzędy, organy, służby) powinno mieć tę normę wypisaną na czole, czyli na przykład ujętą tłustym drukiem w Konstytucji.

Tym którzy znają „przypadek Piskorskiego – oraz tym, którzy nadal nie wiedzą o co chodzi – przypominam. Dr Mateusz Piskorski jest dobrym materiałem obywatelskim do pełnienia ważnych funkcji publicznych: ma 42 lata, doktorat, był Posłem RP (rzecznikiem ugrupowania, które współrządziło w Polsce), czynnie pracuje naukowo, jest publicystą i komentatorem w mediach polskich i zagranicznych, założył think-tank zajmujący się analizami geopolitycznymi, po śmierci lidera swojej partii (i po jej zmarginalizowaniu) założył „własną” partię polityczną o profilu patriotyczno-socjalistycznym. Jest eleganckim mężczyzną w najlepszym wieku dla społecznika.

Ma też swoje małe i większe niedoskonałości, inaczej trzebaby go ogłosić świętym.

I takiego polityka nasze władze któregoś dnia „zdjęły z ulicy”, kiedy w majowy dzień rano, w przeddzień 39 urodzin, zawoził bliskich do szkoły, pracy i innych zajęć. Od razu puszczono do mediów „myszkę”, że oto został ujęty szpieg prokremlowski, do tego chiński i jakiś jeszcze. Przybito mu areszt – początkowo 3-miesięczny – który trwa do dziś, czyli prawie 30 miesięcy. Jego współpracownicy polityczni początkowo wzięli ten areszt za „normalną pomyłkę”, przecież wiadomo, że nie jest żadnym szpiegiem, choćby dlatego, że nie ma dostępu do sekretnej wiedzy państwowej.

Z czasem stało się oczywiste, że nie o szpiegostwo żadne chodzi, tylko o to, że jego działalność ośmieszała, a przynajmniej stawiała pod znakiem zapytania „polski wybór” geopolityczny (murzyńskość wobec USA) i ideowo-polityczny (chorobliwy „antykomunizm”).

A w sprawie szpiegostwa najkrótszy komentarz brzmi: nic na niego nie mają, ale muszą mu coś groźnego przypiąć, by uzasadnić jego wyeliminowanie z życia publicznego.

Jakiś artykuł w którymś z tygodników zupełnie poważnie roztrząsa taki oto pogląd: otóż na przykładzie Dra Mateusza Piskorskiego polski wymiar sprawiedliwości i polskie służby będą próbowały rozszerzać pojęcie „szpiegostwa” na wszelką działalność lobbystyczną sprzyjającą obcym mocarstwom. Tak brzmi jeden z akapitów aktu oskarżenia, wypichconego w dwa lata po aresztowaniu „szpiega”: mając dobre kontakty w środowiskach politycznych i dziennikarskich – lobbował w nich na rzecz Rosji i Chin.

Kłopot oprawców Dra Mateusza Piskorskiego polega na tym, że taką „krecią robotą” zajmuje się w Polsce kilkadziesiąt tysięcy „szpiegów”, a najwięcej z nich sprzyja Stanom Zjednoczonym. Kim jest – na przykład – celebry ta medialny Morozowski, który za ciężkie pieniądze (czyli z niskich pobudek) zatrudnia się od lat w telewizyjnej rozgłośni polskojęzycznej, kapitałowo kontrolowanej przez sieć amerykańską? On jest płatnym agentem wpływu USA! Kim są wysocy urzędnicy rządowi i prezydenccy oraz generałowie i oficerowie wojska-policji-służb, którzy jawnie realizują instrukcje „stamtąd”, najczęściej zresztą przekazywane na miejscu przez „dyplomatów” z ambasady stojącej naprzeciw warszawskiego pomnika R. Reagana? Kim są uliczni hunwejbini i urzędowi nadgorliwcy, którzy – skądinąd niepoważny – zakaz praktykowania i kultywowania PRL-owskiej przeszłości przeistaczają niepostrzeżenie i bezczelnie zarazem – w zakaz bycia „lewakiem”? Burząc pomniki i zmieniając nazwy ulic, rugując z przestrzeni publicznej „komunizm” (którego ani nie znają, ani nie rozumieją) – stają się naszymi „orwelkami”, zdrowo pukniętymi w czoła, chyba że bierzemy ich poważnie, wtedy są szpiegami papieskiej Inkwizycji, carskiej Opryczniny, amerykańskiego Maccartyzmu.

Przy nich Dr Mateusz Piskorski, jawnie głoszący, że istnieje lepsza alternatywa ideowa i dyplomatyczna dla Polski – jest wzorcem męża opatrznościowego (męża stanu?). Ale tylko on siedzi…

Więc zapowiada się – ciekawa nawet – operacja logistyczno-naukowa, na końcu której trzeba będzie znaleźć precyzyjne „rozróżnienie Kalego”: serwilizm wobec „słusznego” mocarstwa jest służba w interesie Ojczyzny, a czynna sympatia wobec „tych pozostałych” mocarstw – jest zdradą. Naprawdę zajmujący temat, tylko że w tle mamy bogu ducha winnego człowieka odsiadującego wyrok za nie popełnione przestępstwo. Mamy złamaną karierę polityczną, pogięte życie osobiste, naznaczoną traumami psychikę.

ONZ-towska Grupa Robocza ds. Arbitralnych Aresztowań taką zabawę polskich władz wobec obywatela skwitowała jednoznacznie: ten areszt przeczy jakimkolwiek cywilizowanym wyobrażeniom o stosunku Państwa do Obywatela, a ci co ów areszt zastosowali jako narzędzie walki politycznej – sami powinni być jak najprędzej z tego rozliczeni. Naprawdę, tak jest napisane, chyba że ja nie znam angielskiego! Zresztą, jest już w obiegu tłumaczenie…

Najbardziej mnie ostatnio zajmuje postawa innych polityków polskich. Bo Dr Mateusz Piskorski jest kandydatem na Prezydenta Warszawy, któremu w ramach swojej pukniętej w czoło „dekomunizacji” skutecznie przeszkadza się w realizowaniu oczywistego prawa człowieka i obywatela: prawa do kandydowania. Zrobiono wszystko, by obrzydzić go Warszawiakom (szpieg, i to ruski, proszę ja was!), ba, zrobiono wszystko, by nie mógł podpisać się pod zgłoszeniem własnej kandydatury, w obecności pełnomocników Komitetu Wyborczego Wyborców!

Państwowa Komisja Wyborcza udaje, że nie dostrzega tego ewidentnego złamania prawa wyborczego (są na to liczne pisemne dowody!).

A polscy politycy – w tym współ-kandydaci do funkcji Prezydenta Warszawy – udają że nie ma sprawy.

I dlatego jest on bez szans: bo do polskiej kultury politycznej chyłkiem wprowadzono zasadę: chcesz uniknąć kłopotliwych pytań w kampanii wyborczej – pozwól, by twoi konkurenci zamilkli siedząc w kazamatach, w niejawnych (kapturowych) postępowaniach „wymiaru sprawiedliwości”.