A ja chcę mieć więcej wymiarów!

2010-05-06 07:53

 

To już zaczyna boleć. Dopiekać do żywego. Im bardziej się bronię, tym bardziej jestem wprasowywany w ciasny wybór pomiędzy dwoma zaledwie kandydatami. Ktoś chce mi „na wydrę” sprzedać świat, którego nie ma i nie będzie, świat dwubiegunowy, zresztą z fałszywymi biegunami. To nie pierwsza moja wypowiedź w tym tonie, i nie ustąpię!

 

Twoje życie, Obywatelu, składa się dziś z 2469 spraw do załatwienia. Niektóre z nich są duże, inne średnie, pozostałe małe, a na czele są dwie, trzy pilne i najważniejsze. Poukładałeś je sobie, Obywatelu, w jakąś hierarchię, a może z nimi obcujesz „na wyczucie”, może nawet rozpaczliwie miotasz się miedzy nimi. Do jutra kilka z nich przestanie być aktualnych, kilkadziesiąt stanie się Twoim sukcesem lub sukcesikiem, porażką lub klęską, dużo z Twoich spraw na skutek zbiegu rozmaitych okoliczności niezależnych od Ciebie zmieni swoje znaczenie, a nawet swój wygląd, inaczej na nie spojrzysz. Będą i takie sprawy, które jutro staną się nieaktualne, pojawią się nowe. Całość nieco się przegrupuje: jedne staną się mniej ważne, inne ważniejsze niż dziś. Ogólna liczba Twoich spraw jutro wzrośnie o 56 albo zmaleje o 127. I tak będzie co dnia, niezależnie od Twoich emocji, przekonań, wieku, płci, preferencji, koloru skóry, poziomu dochodów, itd.

 

Twoje życie, Obywatelu, jest wielokształtne i wielobarwne. A jeśli nie jesteś Obywatelem w każdym calu, tylko zwyczajnym, jak ja, szarakiem, to wcale nie oznacza, że utraciłeś prawo do swojego bogactwa wewnętrznej, osobistej różnorodności. I do wyrażania tej różnorodności. I masz najważniejsze z praw obywatelskich (nawet jeśli nie jesteś w pełni Obywatelem): prawo do wsparcia swojego bukietu spraw. Do opieki nad nimi.

 

Wyobraź sobie, że od przebudzenia po zaśnięcie ktoś ustawicznie Ciebie bombarduje sugestiami, niemal nakazami i powiada: nie myśl o niczym innym, tylko o pracy i o rodzinie, bo one są najważniejsze, wszystko inne tym dwóm sprawom podporządkuj. Albo inne dwie rzeczy: higiena osobista i regularne odżywianie, bo jeśli będziesz czysty i nakarmiony, to wszystko inne się poukłada. Albo: muzyka i gimnastyka, bo gdy duch wzrasta i ciało prężnieje, to...

 

Widzisz ten absurd?

 

Czymże jest polityka? Nie jest-że sztuką wygrywania jednych interesów kosztem innych? Wygrywania, a nie dekretowania! Wygrywanie nie oznacza rugowanie przegranych. W życiu nie liczy się wyłącznie to, co najważniejsze, bogactwo oparte jest przede wszystkim na różnorodności, na wypełnianiu nawet najdrobniejszych zakątków osobistych i publicznych jakąś treścią, oby budującą.

 

Doprowadźmy – dla wyjaśnienia i uwypuklenia problemu – kampanię na rzecz dwubiegunowości do absurdu spotęgowanego. Oto mamy zawody 100 gladiatorów, każdy inny: kto wygrywa, ten zabija słabszego. Ile trzeba czasu, aby pozostało tylko dwóch na scenie? A może jednak każdy z 98 zabitych miał rozmaite zalety i przydałby się w następnej rundzie, może nawet wygrywałby? A co zrobić, kiedy spośród zwycięskiej dwójki jeden pokona drugiego i go ukatrupi? Już do końca będziemy podziwiać go, do znudzenia, nawet jeśli okaże się, że tylko tego turniejowego dnia miał dobrą formę, a w miarę upływu czasu odkrywamy jego marność i jednostronność?

 

Polska kampania prezydencka 2010 jest jeszcze bardziej perfidna: zanim się zaczęła, już nam się podpowiada, których dwóch gladiatorów stoczy bój finałowy, pozostałych zaś od razu rzuca się hienom na pożarcie. Wiem, wiem, ci dwaj mają największe poparcie, najlepsze zespoły współpracowników, ich hierarchie są najbardziej zbliżone do hierarchii obecnych pośród elektoratu! Obywatelu, naprawdę wierzysz w to, że życie publiczne naszego pięknego kraju powinno być rozpostarte pomiędzy pro-europejski i pro-przedsiębiorczy nurt państwowotwórczy oraz głęboko patriotyczny, parafialny (w pozytywnym znaczeniu) ruch ludzi krzywdzonych przez los? Polska naprawdę ma wyłącznie dylemat liberalny-solidarny? Naprawdę nie widzisz, Obywatelu, że ktoś Ciebie wkręca w wybór między muzyką i gimnastyką?

 

Wybory prezydenckie – to pigułka Demokracji z tego prostego powodu, że z założenia powinny być bezpartyjne (nie, nie wystawiam tu Olechowskiego). Prezydent ma poważne konstytucyjne obowiązki i zadania do wykonania: jest międzynarodową wizytówką Państwa i Kraju oraz Społeczeństwa, jest liderem współtworzenia polityki zagranicznej, jest liderem zarządzania sprawami obronności, jest korektorem systemu sprawiedliwości (prawo łaski), jest weryfikatorem systemu prawnego (inicjatywa ustawodawcza, kontrasygnata ustawowa, prawo weta, konsultacje prawa w Trybunale, itp.). Jest organem nominującym Premiera i Ministrów, organem mianującym generalicję i profesurę oraz nadającym odznaczenia najwyższej wagi. Jest Głową Państwa. Wbrew pozorom, ma do odegrania kluczową rolę w Państwie, nawet jeśli jego konstytucyjnymi uprawnieniami manipuluje się z kadencji na kadencję.

 

Choćby Prezydentem został, dajmy na to, frezer śrub gwintowanych lewostronnie (przepraszam reprezentantów pozostałych profesji, że ich nie wymieniam, choć są równie ważne) – to reprezentuje on i zarazem otacza opieką wszystkich ludzi pracy, nauki, polityki, edukacji, ochrony zdrowia, biznesu, dyplomacji, wojska, policji, kultury, administracji, itd., itp. Na pewno nie pucuje kryształów w Pałacu (chyba że w wolnym czasie). Potrzeba nasza obywatelska jest zatem, aby Prezydentem został niekoniecznie ktoś, kto zasłużył się jakiejś partii politycznej czy politycznej idei, tylko ktoś, kto nam wiarygodnie zapewni, że potrafi oderwać się od swoich partyjnych sympatii i fobii, wznieść się ponad to co politycznie dzieli, kto siłą urzędu oraz własnymi przymiotami zdolny jest zaprowadzić ład, zgodę i kreatywność.

 

Bez urazy: czy mamy gwarancję, że obaj preferowani w kampanii kandydaci porzucą swoje partyjne związki? Prezydent, w odróżnieniu od parlamentu, nie reprezentuje Racji Większości, tylko Wszelkie Racje, nawet te bardzo mniejszościowe! W pewnym sensie Prezydent – jako Głowa Państwa – jest alter-ego Samorządów (prawdziwych, a nie tych stanowiących wysunięte placówki, agendy państwowej administracji). Samorządy reprezentują oddolną różnorodność, a Prezydent ja wspiera, pielęgnuje, rozwija, adoruje. Między nimi zaś – jako obszar wykonawczy – funkcjonują Rząd i Administracja: powinny na forum Parlamentu rozliczać się ze swojej pracy, a Prezydentowi oddawać swoje zamierzenia (ustawy) pod ostateczną weryfikację. W parlamencie dopuszczalna jest opcja większościowa (rządy najliczniejszych ugrupowań), Prezydent zaś nie może reprezentować ani opcji pro-parlamentarnej, ani anty-parlamentarnej. Nie taka jego rola, nie dla gier politycznych jest wybierany.

 

Dlatego chcę, abym od początku do końca kampanii prezydenckiej miał do czynienia po równo z każdym kandydatem, który wstępnie wykazał swoją sprawność: zarejestrował sztab/komitet oraz zebrał podpisy poparcia. Chcę ich oglądać, słuchać i czytać po równo.

 

Chcę też zresztą, na koniec, usłyszeć od nich choćby w skrócie, co mają do powiedzenia w najważniejszych sprawach: Człowiek, Praca, Państwo, Samorząd, Gospodarka, Kultura, Infrastruktura, Finanse, Europa, Urbanizacja (miasto i wieś), Ład Publiczny, Postęp, Edukacja, Młodzież, Ochrona Zdrowia, Rodzina, Prawo i Wymiar Sprawiedliwości, Obronność – oraz w tych kilku palących sprawach aktualnych: bezrobocie, bezdomność, patologie społeczne, uczestnictwo Polski w wojnach, relacje z Niemcami, Rosją, USA, sąsiadami „zza miedzy”, wtórny analfabetyzm, zagrożenia dla środowiska, echa światowego kryzysu, kontynuacja Grypy Wyszehradzkiej, rozwarstwienie dochodów, rozpad rodzin, mniejszości religijne, etniczne, wszelkie inne, sprawy położenia kobiet, patologie policyjno-sądowe, patologie biznesowo-bankowe, patologie kościelno-majątkowe, rosnący wyzysk i nędza mimo fajnych statystyk. Prezydent nie może objąć swojej funkcji po kampanii kunktatorskiej, w której będzie gładki, spraw wątpliwych nie poruszy, przypodoba się większości 50% + 1. To nieprawda, że Prezydent nic nie może w sprawach powyższych: ma tak dużo instrumentów, że hej!

 

Zawłaszczanie przez polityczne partie wyborów prezydenckich, przejmowanie przez media – kosztem wyborców – roli „rankingowania” kandydatów, unikanie przez samych kandydatów jednoznacznych publicznych wypowiedzi – to kpina z naszego obywatelstwa. To wstęp (jaki tam wstęp, to już trwa i trwa) do rugowania mnie i Ciebie, Obywatelu, z naszych najważniejszych uprawnień i prerogatyw. To kpina w wyborów, bo co to za wybór, kiedy robi się wszystko, bym nie znał kandydatów, tylko ich medialne wizerunki?

 

Należę do tych, którym Los podarował dużo czasu i mogę śledzić prasę, telewizję, rozgłośnie radiowe, Internet. Robię to chętnie, bo nie pochłania mnie jakieś inne czasochłonne hobby. I cóż widzę? Wszystkie te media są pełne różnorodności, są bogate treścią wypowiedzi rozmaitych osób. Tyle że w konkluzji – tak czy owak – zawsze to samo, cytuję: „kampania rozegra się pomiędzy dwoma głównymi kandydatami, więc powinniśmy rozważyć, czy zamiast poświęcać uwagę i głos wyborczy tym drugorzędnym, nie powinniśmy od razu zdecydować na któregoś z dwóch gladiatorów”.

 

Chamstwo! Manipulacja!

 

Chcę mieć podczas kampanii „fokus” na wszystkich kandydatów! Domagam się ustawicznej debaty wszystkich zatwierdzonych kandydatów, na równych prawach, na przykład w formie „rodzinnego spotkania kanapowego”! Minimum raz na tydzień. Media to potrafią, nawet radiowe i prasowe. Salon24 też może to zrobić prostym zabiegiem technicznym, tworząc rubrykę na wyłączność kandydatów lub ich sztabów.

 

Domagam się prawa wyboru!

 

Kontakty

Publications

więcej wymiarów!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz