Życie „na sposób” sposobem na życie…

2013-07-19 07:01

 

Czas kryzysu przestaje być „niewidzialny” nawet dla apologetów systemu-ustroju, narzuconego nam podstępnie (nam: Krajowi i Ludności) po 4 czerwca 1989 roku. Egzaltowana aktorka, ogłosiwszy wówczas koniec  - zapomniała ogłosić początek.

Jeszcze w uszach optymizmu pobrzmiewała Samorządna Rzeczpospolita. Jeszcze na tapecie były ustalenia tzw. Okrągłego Stołu. Jasne: dziś, po ćwierćwieczu, jesteśmy o kilka poziomów mądrzejsi. Ale wtedy były to sprawy „obowiązujące”, żadne inne rozwiązanie nie miało legitymizacji, a to, co zaprowadzono – wręcz nie było wyobrażalne!

Wprowadzanie rozwiązań, opartych na negacji wszystkiego co państwowe w gospodarce,  na wpuszczeniu niczym nie skrępowanego kapitału spekulacyjnego, na wrzuceniu sektora rolniczego do komercyjnego wora, na gwałtownym zerwaniu więzi kooperacyjnych z innymi gospodarkami (i w to miejsce otwarcie bezbronnej gospodarki na penetrację szumowinom z tzw. zachodu), pozwolenie mediom publicznym na gwałtowną zmianę formuły w kierunku „baw się dobrze, idioto”, uruchomienie wielowarstwowych i wielokierunkowych procesów wykluczenia społecznego, w tym gwałtowny wzrost bezrobocia i bezdomności (praktycznie nieznanych wcześniej), rozrost edukacji śmieciowej (zwłaszcza tej „wyższej”), redukcja cywilizacyjnego dorobku świata pracy, rugowanie rzetelnej przedsiębiorczości przez Rwactwo Dojutrkowe, podporządkowanie wszelkiej samorządności (nie tylko terytorialnej) konwencjom doktrynalno-partyjnym, rozrost patologii „higieniczno-używkowych” oraz przestępczych – wszystko to jest jasne i oczywiste, ale dziwnie zawsze traktowane (politycznie i medialnie) jako margines i przypadek.

Szczytem stało się wykrystalizowanie Specjalnych Hufców Politycznych, które stopniowo i konsekwentnie zawładnęły polskim życiem publicznym. To, co wcześniej nazywano pogardliwie Nomenklaturą – ciąży nad Krajem i Ludnością nadal, a społeczna kategoria „swój” – święci dziś tryumfy: żadna inicjatywa, przedsiębiorczość, projekt, program – nie mają szans, jeśli nie są nosicielami obietnicy politycznej lub komercyjnej, albo wręcz nie są autoryzowane przez „swoich”. Żadne prawa, żadna tradycja i kultura, żadne interesy nie mają szans politycznych (np. w procedurach prawodawczych) – jeśli nie są „swoje”.

To wszystko musiało doprowadzić do gospodarki i polityki nakazowo-rozdzielczej (tak, tak, tylko to słowo, znane z poprzedniego ustroju, opisuje celnie obecny system-ustrój), w której wąska, kilkunastoosobowa grupa top-graczy (a właściwie gamblerów, ryzykantów wielkich publicznych stawek), za pomocą stosunkowo prostych przełożeń na Nomenklaturę (listy wyborcze, system wtajemniczeń i dopuszczeń, „odpisy” polityczne od zysków) trzęsie Krajem i Ludnością w sposób tak bezczelnie pasożytniczy, że trudno to nazwać przypadkiem. Zwłaszcza, kiedy wobec piętrzących się objawów zapaści (długoletniej, a nie nagłej, z ostatniej chwili) Budżet Centralny (śladem pomniejszych budżetów rozmaitych) nabiera wszelkich cech „otwartości” (ustawicznego niezbilansowania), a „kreatywna buchalteria” jest uprawiana przez rząd, choć znana jest jako patologia charakteryzująca zorganizowaną przestępczość gospodarczą.

Na polski kryzys zapracowaliśmy (MY?) rzetelnie, jest on nasz, własny, „tymi ręcamy” zrobiony, opowieści o tym, że przychodzi on z peryferyjnych obszarów europejskich – to ściema ratownicza. Zarząd dowolnej firmy, która tak zarządzałaby powierzonym dobrem, jak kolejne rządy RP – dawno już oglądałby świat zza krat, a na pewno nie miałby szans „kontynuacji”.

W tak rozedrganej, nie dającej się ogarnąć rzeczywistości króluje formuła życia „na sposób”, które zastępuje życie rzetelne, porządne, poważne, treściwe. Opowiem jeden mały, ale dokuczliwy przez swą powszechność aspekt takiego życia.

Wiąże się on z magicznym bilansem, dającym się opisać w bon-mocie: KOSZT ŚCIGANIA PRZEKRACZA DOZNANY USZCZERBEK, A EFEKT – NIEPEWNY.

Co dnia spotykamy się z nachalnymi próbami wyłudzenia drobnych kwot, złożenia podpisu, poparcia czegoś-tam, wrobienia nas w coś-tam. Oczywiście, z czasem, zwłaszcza po kilku zrealizowanych naszym kosztem „numerach” – tracimy zaufanie do przemiłych nagabywaczy, którzy imają się tysiąca sposobów mimikry. A mimo to proceder się pleni niczym korozja, niczym pleśń, niczym próchno. I tak jak w przypadku korozji, pleśni czy próchna – pojedynczy „akt” wydaje się nam zbyt błahy, by podejmować zdecydowaną akcję na rzecz ukarania łobuzów, oszustów, wydrwigroszy, krętaczy. To ich ośmiela i paradoksalnie „uniewinnia”, bo nawet sąd w pewnym momencie zapyta: a co pan robił do tej pory? Zresztą, jest prawna formuła „znikomej szkodliwości”, którą wymiar sprawiedliwości (czy jak go zwał) zadziwiająco chętnie wspiera, dzieląc oczywisty proceder ciągły na „poszczególne czyny”, tym zaś przypisuje odrębne paragrafy, terminy, procedury, sygnatury – i rzecz się rozmywa, a sądy i prokuratury oraz policje są „zapracowane” na jałowym biegu.

Stało się to, co stać się musiało: oczywiste naciągactwo i naginanie spraw w kierunku niepożądanym, szkodliwym dla ogółu i dla konkretnych spraw – wniknęło w obszar urzędów, organów i służb (oczywiście, szlachetnie zapracowanych dla powszechnego dobra i rynkowości z demokracją razem wziętych), zadomowiło się tam taką samą korozją, pleśnią i próchnem, jak dotąd w „zwykłym” życiu codziennym. To zaś już przestaje być niedopatrzeniem, tylko ma skutki ustrojowe. Widzimy co dnia, kiedy ludzie z parlamentarnego i rządowego świecznika uchodzą cało z afer, z gównianych geszeftów i przekręciątek, choć i rozsądek i poczucie sprawiedliwości nakazywałoby pogonić ich jak najdalej od sfery publicznej, a niektórych wzorcowo ukarać. Najwyżsi urzędnicy, funkcjonariusze i politycy, na naszych oczach dobierają się do nas „sposobem” – i doświadczamy bezkarności tej zabawy naszym kosztem. To MUSI owocować tym, że życie „na sposób” wyprze z rzeczywistości życie rzetelne, porządne, uczciwe, staranne.

To jest – proszę Szanownych – ostatnia przed bankructwem faza kryzysu. Ta ryba psuje się nie od głowy, tylko „prawidłowo”: najpierw patologia „sposobów i sposobików” ogarnęła szarą codzienność – a dziś dotarła do „głowy”. Ta sama „głowa” u zarania Transformacji wiele zrobiła, by „upadnięty komunizm” zastąpiono gnijącym zdzierstwem i rwactwem, pleniącym się w każdym zakamarku.