Wszyscy pro-państwowcy się napinają na tę polską prezydencję, jakbyśmy w jej wyniku mieli szansę stać się kimś ważnym w Europie.

 

Nie staniemy się.

Ale mamy szansę coś pokazać.

 

Zrozumiał to Profesor Grzegorz Kołodko, człowiek wystarczająco dumny i pewny siebie (żeby nie powiedzieć więcej), by bez obaw opublikować coś, co na razie formalnie jest zaledwie propozycją. Czytając tłumaczenia propozycji Inicjatywy Warszawskiej na wiele języków świata (to też umiejętność Profesora, marketing własnych pomysłów) zauważam, że właściwie Inicjatywa Warszawska już została ogłoszona, choć tego pewnie nie zauważył ani Rząd RP, ani ktokolwiek inny poza PTE.

 

Profesor zaczyna – a jakże – od krytyki pozycji Polski w obecnym okresie. Pisze:

 

Jakże paradoksalnie dla wielu z nas Polska stała się podczas minionego pokolenia krajem peryferyjnym w skali światowej. Nieźle się w tym czasie zeuropeizowaliśmy, dołączając wskutek przemian ustrojowych do głównego nurtu procesu integracji europejskiej, której wyrazem organizacyjnym jest Unia Europejska. Niestety, doszło także do zmarginalizowania ekonomicznej pozycji Polski w świecie. W końcu lat 80-tych nasze firmy ze swoimi produktami i usługami były bowiem bardziej obecne w pozaeuropejskich regionach globalnej gospodarki niż współcześnie. To Polacy budowali autostrady na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej oraz wznosili nowoczesne kompletne obiekty przemysłowe na innych kontynentach, przy okazji także eksportując fachowe usługi w dziedzinach dziś zaliczanych do sektorów opartych na wiedzy, jak chociażby medycyna, informatyka czy agrotechnika, a nawet – o dziwo! – ekonomia.

 

Ponad połowa obrotów naszego handlu zagranicznego – zasadniczo odmiennie niż w przypadku byłego Związku Radzieckiego, Bułgarii czy Rumunii – dokonywała się z Zachodem i krajami rozwijającymi się, a więc poza obszarem RWPG i Układu Warszawskiego. Obecnie zaś prawie 80 proc. naszego eksportu i importu dokonuje się w ramach Unii Europejskiej, która wytwarza tylko około 20 proc. światowego produktu brutto (licząc według parytetu siły nabywczej), podczas gdy zaledwie jakieś 20 proc. sprzedajemy i kupujemy na całym pozostałym ogromnym obszarze świata, który wytwarza aż 80 proc. planetarnej produkcji. Tak więc – wytwarzając mniej niż 1 procent (dokładnie 0,97 proc.) światowej produkcji i licząc tylko 0,55 proc. ludzkości – jesteśmy dumnym członkiem Unii Europejskiej, ale zarazem peryferiami tego wędrującego świata. Można i warto to zmienić, nie tylko z myślą o własnych korzyściach, lecz również z troską o innych, znajdujących się w dużo gorszej sytuacji.

 

Podkreślmy, że pisze te słowa człowiek, którego staraniem zaliczono nas (nieco na kredyt) do grona OECD. W skład Organizacji wchodzą 34 najbardziej rozwinięte gospodarczo państwa świata o ustroju demokratycznym (Australia, Austria, Belgia, Chile, Czechy, Dania, Estonia, Finlandia, Francja, Grecja, Hiszpania, Holandia, Irlandia, Islandia, Izrael, Japonia, Kanada, Korea Południowa, Luksemburg, Meksyk, Niemcy, Nowa Zelandia, Norwegia, Polska, Portugalia, Słowacja, Słowenia, Stany Zjednoczone, Szwecja, Szwajcaria, Turcja, Węgry, Wielka Brytania, Włochy. Ponadto, w pracach OECD w pełni uczestniczy Komisja Europejska), tworząc elitarny „klub bogatych”. Państwa członkowskie Organizacji zamieszkuje 18% ludności świata, lecz odpowiadają one za 72% światowego dochodu narodowego brutto, 61% światowej wymiany handlowej i 95% ogółu oficjalnej pomocy rozwojowej.

 

Nie kolejne wycieczki ekspertów, skłonnych wygłaszać kazania na temat zbawiennej roli prywatyzacji, „małego państwa” i jak najmniejszych podatków, lecz profesjonalne doradztwo techniczne, sensownie ustrukturyzowane, w oparciu o najlepszą wiedzę z zakresu neo-instytucjonalnej ekonomii rozwoju i nowego pragmatyzmu. Trzeba także na koszt krajów zamożniejszych kształcić na poziomie wyższym następną generację zawodowych elit, miast marnować czas na kreślenie iluzji o samoczynnie nadchodzącym złotym wieku „emerging markets”.

 

Połajawszy polskich samochwałów od „zielonej wyspy” Profesor pokazuje, na co nas stać.

 

Znów cytat:

 

Polska, korzystając z epizodu swej prezydencji w UE, powinna zainspirować europejską ofertę pomocy technicznej dla innych regionów świata, które poszukują własnego sposobu na rozwój poprzez mechanizmy liberalizacji, otwarcia i regionalnej integracji.

 

Aktualne turbulencje oraz kryzysowe zaburzenia bynajmniej nie przekreślają potrzeby europejskiej integracji, a wręcz ją galwanizują. Integracja europejska się sprawdza i wyjdzie obronną ręką z obecnego zamieszania, a głęboki sens tego historycznego procesu na kontynencie doświadczonym w dziejach rozmaitymi kataklizmami politycznymi znajduje swoje potwierdzenie także w warunkach nieodwracalnej globalizacji. W warunkach globalizacji – czyli liberalizacji i postępującej wraz z nią integracji dotychczas w dużej mierze w odosobnieniu funkcjonujących gospodarek narodowych w jeden współzależny rynek ogólnoświatowy – regionalne ugrupowania integracyjne mają większe szanse wykorzystania korzyści płynących z tego procesu i większe możliwości skutecznego przeciwstawiania się równocześnie pojawiającym się zagrożeniom. Przykład Unii Europejskiej dowodzi tego wyraziście. Razem łatwiej i raźniej. Procesy regionalnych integracji – począwszy od najbardziej zaawansowanej pod tym względem Unii Europejskiej – nie są ani zaprzeczeniem, ani hamulcem globalizacji, tylko jej wehikułem, który przy okazji może nadawać temu epokowemu procesowi postępowy charakter, oddalając nas od zgubnego modelu neoliberalnego kapitalizmu poprzez nasycanie ogólnoświatowej gospodarki treściami właściwymi społecznej gospodarce rynkowej.

 

I jeszcze raz bezpardonowa krytyka naszych milusińskich z Rządu:

 

Na polu międzynarodowym trudno o większy błąd polityczny niż próba wykorzystania króciutkiego okresu formalnej prezydencji w celu wyłudzenia jakichś dodatkowych środków finansowych z trzeszczącej i tak w szwach kasy Unii Europejskiej czy też próżne usiłowania zmierzające do zaspokojenia megalomańskich ciągot do uzyskania bardziej znaczącej niż jest to naprawdę pozycji geopolitycznej. Akurat jej poprawa dokonać się może wskutek Warszawskiej Inicjatywy, a nie nacisków na największe i najpotężniejsze ekonomicznie państwa UE, by zechciały uznać, że jesteśmy jednym z nich. Nie jesteśmy. Nie może też prezydencja przeciec nam przez palce poprzez przyzwolenie na instrumentalne potraktowanie przez czołowe państwa UE, które prowadzą własną grę zarówno kontynentalną, jak i globalną. Mamy coś więcej do zaoferowania światu niż jedna setna jego produkcji i jedna dwusetna jego mieszkańców. Własne doświadczenie z dokonywania strukturalnych reform gospodarczych i wykorzystywania integracji regionalnej dla rozwoju, z tworzenia instytucji demokratycznych oraz budowy społeczeństwa obywatelskiego. Teraz można – i trzeba – wyjść na tych obszarach z inicjatywą. Skąd ma ona wyjść, jeśli nie z Unii Europejskiej? By jednak tak się stało, nie ma co czekać na kolejne spiritus movens a to prezydenta Francji, a to kanclerz Niemiec, a to premiera Wielkiej Brytanii.

 

To powinna być Inicjatywa Warszawska, The Warsaw Initiative. Tym bardziej że Polska nikomu nigdzie nie kojarzy się z imperialnymi zapędami, od których to skojarzeń jeszcze przez dekady i wieki (jeśli nie zawsze) nie uda się uciec dawnym kolonialnym i neokolonialnym mocarstwom: Francji, Niemcom, Wielkiej Brytanii, ale także Stanom Zjednoczonym.

 

I wychodzi na koniec z Profesora, obytego w obserwacjach świata, społecznik i człek wrażliwy:

 

Już nie ma co powtarzać – pisze Profesor – ani że tak dalej być nie może, by szalała korupcja i narastały nierówności, a miliard ludzi żył w nędzy i dzieci chodziły głodne spać i że nie należy im pomagać, dając rybę, lecz trzeba nauczać, jak łowić ryby i, jeśli już coś dawać, to wędkę. Taką wędką właśnie powinno się stać dobrze skoordynowane, długofalowe i zaoferowane z rozmachem za pośrednictwem regionalnych ugrupowań integracyjnych doradztwo techniczne i kształcenie kadr.

 

Korzystałem z artykułu G. Kołodki w Polska the Times.

 

I popieram.