Łągiewka wielki jest i basta!

2011-10-16 06:51

 

 

Kiedy w Warszawskim Centrum Studenckiego Ruchu Naukowego odpowiadałem za wydawnictwa i konferencje-seminaria – przybył do nas (tam było nas w zespole kilka osób) pan Jan Grzędzielski. Nie wiem jakiego był zawodu, chyba miał legitymację dziennikarską.

 

Jan Grzędzielski

Był marudny jak cholera. Opowiadał o wspólnym kluczu-kodzie, jaki łączy sprawy genetyki (dlaczego liście klonu mają taki kształt), polityki (dlaczego takie a nie inne formacje wygrywają wybory), ekonomii (skąd się biorą przedsiębiorstwa) i wielu innych nauk. Za pomocą kilku prostych prawd – nie wszystkie ubrane we wzory – objaśniał cały świat.

 

Byłem wtedy wciąż aktywny (środkowe lata 80-te) w gasnącym tyglu dyskusji o kształcie tego świata, organizowałem konferencje, za które musiałem tłumaczyć się przed towarzyszami, którzy mnie, bezpartyjnego, wzywali „na dywanik”. Ale to, co serwował pan Jan Grzędzielski – wychodziło nawet poza horyzonty intelektualnej niepokory. Było „nieprawomyślne”, choć nic nie miało wspólnego z wszechobecną wtedy polityką. Pokazywał prawdziwe skutki czegoś, co próbował nazwać teoretycznie, ale wychodziła mu niemrawa, za to podejrzana filozofia. Cassinoidy – powiadał (owale Cassiniego obrócone wokół własnej osi), są bryłami obrazującymi dążenie przyrody do optymalizacji i nadają ton przekształceniom w ruchu wirowym. I rysował, rysował…

 

I dalej godzinami referował przykłady cassinoidy (cytuję z pamiętnika i z internetu):
- rentgenogram struktury DNA ma kształt lemniskaty, czyli owalu Cassiniego.
- rozkład elektronów w atomie wodoru.
- kształt orbitali elektronowych.
- kształt zdrowej krwinki.
- kształt silnika wysokoprężnego Wrangla.
- powierzchnie optyki nieliniowej.
- linie łuku elektrycznego.
- obrazy modułów sprężystości.
- radziecki krystalograf A.Szubin odnalazł owaloidy w geometrii kryształów.
- widmo izochromatyczne kryształów.
- Vadżra, przedmiot hinduskiego kultu, ma kształt lemniskatoidy.
- Holducty- owalne szynoprzewody Zygmunta Hołogi, mają opór elektryczny bliski zeru.

 

Bożena Zasieczna, już wtedy świetny redaktor-wydawca, dziś fachowiec rzadkiej próby, ledwo wytrzymywała. Ja miałem więcej cierpliwości, ale tylko dlatego, że mnie takie rzeczy wciągają, jak światło wciąga ćmy.

 

Poruszyłem kilka dźwigni, aby jego chuda książka „Energetyczno-geometryczny kod przyrody” –ukazała się drukiem. W rzędzie obok wydawanych przez WCSRN dziesiątków pozycji niezaprzeczalnie naukowych, czyli mieszczących się w standardach naukowości, choć niekiedy trącających o świat amatorski. Ukazała się bez recenzji, bo choć naukowcy potwierdzali wyniki, nie odważyli się firmować logicznego wywodu pana Jana, który miałby te wyniki uzasadnić (imć Platon nie obroniłby dziś pracy magisterskiej, pewnie nie dostałby licencjatu).

 

Jędrzej Fijałkowski pisze na portalu miesięcznika Czwarty Wymiar: „Teorię Unifikacji (fizycy kwantowi mogą mnie wykląć) wymyślił matematyk-fizyk amator, nieżyjący już dziennikarz radiowy, Jan Grzędzielski. Większość życia poświęcił propagowaniu tej wielce zastanawiającej teorii, której nie akceptowali luminarze nauki, uważając, że dyshonorem dla nich będzie zniżanie się do polemiki z niefachowcem. Tymczasem ów amator, rozumując bardzo logicznie, stworzył spójną teorię, pozwalającą wyjaśnić wiele praw przyrody, dotychczas uciekających wszelkiej klasyfikacji”.

 

Jeszcze dziś opublikuję przedruk fajnego tekstu na temat pana Jana i jego osiągnięć.

 

Jacek Karpiński

Nie jest miliarderem, jego nazwisko jest znane głównie pasjonatom informatyki i byłym pracownikom MERY i ERY, którzy w karnawale Solidarności chcieli zrobić Karpińskiego swoim szefem.

 

Mało kto wie (cytuję portal MANAGERIA), że polski inżynier stworzył w 1970 roku minikomputer szybszy niż wprowadzony dziesięć lat później IBM PC. K-202 mógł być standardem informatycznym, a Jacek Karpiński polskim Billem Gatesem i Stevem Jobsem w jednym.

 

Karpiński od 1946 roku poświęcił się informatyce. Budował maszyny do analizy równań różniczkowych. Stworzony w 1959 roku AKAT-1 przyniósł mu prestiżowe wyróżnienie UNESCO. Jako młody talent techniki został nagrodzony dwuletnimi studiami na Harvardzie i w najsłynniejszej uczelni technicznej świata - MIT. Amerykanie proponowali Karpińskiemu pozostanie na tej uczelni. Zdecydował się jednak na powrót do Polski.

 

Po powrocie stworzył Perceptron, uczącą się maszynę opartą na sieciach neuronowych, która rozpoznawała otoczenie za pomocą kamery. Była to jedna z dwóch takich sieci neuronowych na świecie.

 

W 1965 roku dla Instytutu Fizyki UW Karpiński w ciągu trzech tygodni zaprojektował i stworzył skaner fotografii wraz z komputerem KAR-65. Maszyna analizowała zdjęcia zderzeń cząstek elementarnych i miała moc obliczeniową 100 tysięcy operacji na sekundę. Projekt Karpińskiego był więc dwukrotnie szybszy niż stosowane wtedy komputery ODRA. Co więcej, był 30 razy tańszy.

 

W latach 1970 - 1973 inżynier Karpiński opracował swój największy chyba wynalazek. K-202. 16 bitowy minikomputer wykonujący milion operacji na sekundę, jako pierwszy na świecie wykorzystujący adresowanie stronicowe - pomysł Karpińskiego pozwalający na zwiększenie ilości dostępnej pamięci. K-202 był szybszy niż wyprodukowane 10 lat później komputery IBM PC.

 

Czy Polska (…) doceniła wynalazek? Oczywiście. Po wyprodukowaniu 30 sztuk minikomputerów, a Karpińskiego odsunięto od kierowania Zakładem Mikrokomputerów w zakładach MERA. 200 czekających na wyprodukowanie kolejnych komputerów zniszczono. Bez inżyniera ani Polacy ani Rosjanie nie potrafili skopiować K-202. Karpiński do MERY nie wrócił już nigdy.

 

Od 1978 roku Jacek Karpiński zajął się więc hodowlą świń i drobiu pod Olsztynem. (czyż nie widać podobieństwa do losów Romana Kluski, twórcy Optimusa?). Reporterowi Polskiej Kroniki Filmowej powiedział, że woli prawdziwe świnie, od tych ludzkich. Trudno się dziwić jego rozgoryczeniu. Polacy zapomnieli o K-202.

 

W 1981 roku Karpiński wyjechał do Szwajcarii. Pracował w firmie NAGRA, potem założył własny biznes. Kolejne wynalazki Karpińskiego to robot sterowany głosem i ręczny skaner Pen-Reader.

 

Lucjan Łągiewka

Ten wynalazca-amator jest dziś „na chodzie”, a jego syn próbuje sukces intelektualny i majsterkowiczowski ojca przerobić na biznes i rozprzestrzenić jako pomnik dorobku ojca. Ale początki – jak w obu powyższych przypadkach.

 

Teoria Łągiewki jest prosta (cytuję portal RACJONALISTA). Sprowadza się do rozpatrywania zjawisk mechanicznych jedynie w kategoriach energetycznych. Łągiewka odrzuca zasadę zachowania pędu oraz inne jej sformułowanie: trzecią zasadę dynamiki Newtona. Jego zdaniem natura nie zna pojęcia pędu, zna tylko energię. Energia kinetyczna jest zaś niesłusznie uznawana przez naukę za skalar, najwyższy czas by stała się wektorem. Siła jest w teorii Łągiewki tylko zewnętrznym, powierzchownym objawem przepływu energii.

 

O zderzaku Łągiewki słyszeli już chyba wszyscy: cudowne urządzenie, które pozwala przy zderzeniu wyparować energii kinetycznej tak, że skutki zderzenia są minimalne. Zapewnia bezpieczeństwo pojazdowi i pasażerom. Triumf polskiej myśli technicznej i porażka mechaniki newtonowskiej. Dzieło genialnego wynalazcy i autora nowej, tym razem prawdziwej, teorii mechaniki.

 

Niestety, wynalazek spotkał się z murem ignorancji w dogmatycznych środowiskach naukowych, które nie potrafiły zaakceptować faktu obalenia mechaniki klasycznej. Wrogami odkrycia mieli być również przedstawiciele zachodnich koncernów samochodowych, których produkcja niezniszczalnych i superbezpiecznych samochodów przerażała: zamiast drogich poduszek powietrznych, pasów z pirotechnicznymi napinaczami, stref kontrolowanego zgniotu mieliby instalować jedno tanie urządzenie nadające się po wypadku do prostej i praktycznie bezkosztowej regeneracji. W społeczeństwie zawrzało: oto prawa ekonomii i przywiązanie do archaicznej mechaniki Newtona mają być ważniejsze od bezpieczeństwa ludzi?

 

Odrzucony przez naukowy establishment Lucjan Łągiewka stał się postacią znaną w całej Polsce i w mig znalazł otwartych na nowości współpracowników. W 2000 roku powstała firma MacroDynamix S.A., która zapewniła finansowanie badań naukowych geniusza. W międzyczasie Lucjan Łągiewka wraz z Zygmuntem Górskim stworzyli we Francji podwaliny nowej teorii mechaniki, którą nazwali mechaniką energetyczną, a równania swej teorii przekształceniami paryskimi.

 

Na koniec Racjonalista rozprawia się z konceptem pana Lukasza: „Nie byłoby tu pewnie o czym pisać, gdyby nie zbiorowa histeria wywoływana przez niektóre środki masowego przekazu, kreujące wbrew zdrowemu rozsądkowi pana Lucjana na nowego Newtona, podtrzymujące teorię spisku nauki i koncernów motoryzacyjnych przeciwko skromnemu geniuszowi z Kowar. Wiele osób naiwnie uwierzyło w te nonsensy. Wychodzi na to, że Polak jest idealnym klientem dla wszelkiej maści szarlatanów i ludzi, którym „coś się wydaje". Myślę, że za ten stan rzeczy odpowiada tradycyjny w naszym kraju system nauczania fizyki. System kładący główny nacisk na „trzaskanie zadanek", zamiast na głębokie zrozumienie praw przyrody. Dzięki niemu ignorancja w dziedzinie fizyki nie jest powodem do wstydu, a bywa że staje się powodem do dumy. A czy Lucjan Łągiewka jest szarlatanem, czy też mylnie przekonanym o swoim geniuszu człowiekiem, to temat na zupełnie inny artykuł.”

 

 

*             *             *

Kiedyś jako uczestnik poważnego, trwającemu kilkadziesiąt miesięcy seminarium-konwersatorium (Prof. Jaromir Jeszke, Komunikacja międzykulturowa, PAN i UAM, Ciążeń) wskazałem w wystąpieniu na pewien element rozwoju cywilizacyjnego. Otóż wyróżniam cztery metody wnioskowania:

  • konfabulacyjna – myśliciel tworzy system bazując na wyobrażeniach i logice;
  • koncepcyjna – odkrywca/badacz przenosi obserwacje na uogólnienia;
  • dedukcyjna – naukowiec porównuje, zestawia, kombinuje z różnorodnego;
  • indukcyjna – uczony tworzy kolejne iteracje hipotezy/teorii;

 

Można – mówiłem do głów uczonych wielu nauk – wiele powiedzieć o Helladzie, w tej części świata postrzeganej jako kolebka Intelektu i Rozumu, a jednak nie da się o niej powiedzieć dwóch rzeczy: że „systemy intelektualne” (filozoficzne) Hellady były oparte na materiale naukowym rozumianym jako poddające się statystyce, powtarzalne próby, możliwe do zrealizowania w dowolnym innym miejscu. Platon, Arystoteles, Sokrates – i cała plejada wybitnych myślicieli tamtego czasu – po prostu konfabulowali! Od dziecka wymyślającego niestworzone rzeczy dzieliła ich wyłącznie (a może „aż”) żelazna logika, z jaką ze spraw najprostszych, jednostkowych, elementarnych (ale przecież stanowiących założenia zaledwie) wyprowadzali swoje oferty intelektualne. Właśnie ich kompletność logiczna czyniła je atrakcyjnymi i w pewnym sensie niepodważalnymi. Podważali się oni wzajemnie, oczywiście, ale wyłącznie na poziomie założeń (np. przeciwstawiając materializm idealizmowi). To z konfabulacji wziął się arystotelesowski eter, który zresztą przekradł się do świata nauki wraz z rozwojem elektromagnetyzmu (wcześniej przebłyskiwał w newtonowskim pojmowaniu przestrzeni) i upadł dopiero pod ciężarem einsteinowskiej szczególnej teorii względności! To z konfabulacji wzięły się platońskie „cienie jaskiniowe” obrazujące idee, te zaś były dla tego myśliciela odbiciem konkretnych materialnych desygnatów: również ta konfabulacja przedostała się do nauki nowożytnej w postaci teorii odbicia (Materializm i Empiriokrytycyzm, 1909). Od „teorii” atomu sformułowanej przez Leukipposa i Demokryta (V-IV w. p.n.e.) nie wyzwolił się ani J.Dalton (XIX wiek), ani N.Bohr czy E.Rutheford, a nawet fizycy kwantowi (E.Schrodinger, P.A.M.Dirac) – i trwa to do dziś w poszukiwaniu najmniejszych komponentów Uniwersum.

 

Mój rosyjski przyjaciel z Rostowa, znający moje wywody w obszarze filozofii ekonomii, opisując moje starania intelektualne używa słowa „uzor”. Słowo to oznacza kompletną nienaukowość. Że niby daję całkiem zgrabne, seksowne i atrakcyjne pomysły, które trudno podważyć, ale ich nie udowadniam. Przyjaciel radzi mi, abym swoje koncepty „podszył” cytatami do znanych i sprawdzonych w nauce nazwisk, wtedy dopiero będę mógł być „intelektualistą niezależnym”. Powiada on, że prezentuje moje teorie młodzieży na uczelniach (wykłada w kilku krajach), ale jako ciekawostkę, a nie coś, czego trzebaby się nauczyć.

 

Ten sam stosunek do mojego dorobku (tak, dorobku) ma „moja rodzona” Szkoła Główna.

 

Czytelnik zatem rozumie, że ja wiem o czym piszę, kiedy prezentuję perypetie trójki powyższych osób. Zachowując proporcje – mam te same problemy. Może więc nie jestem obiektywny…?

 

 

Na tym tle bardzo, ale to bardzo mnie NIE DZIWI, że kiedy tylko ogłoszono, iż może okazać się że prędkość światła nie jest granicą możliwości fizycznych we Wszechświecie – natychmiast zajęli się tym ludzie poważni. Z mądrymi minami, namaściwszy swoje pióra (klawiatury), napisali łącznie setki, a może tysiące artykułów i notek. Bo panowie w drogim jak cholera, ale "słusznym" laboratorium coś zmierzyli, czego sami nie pojmują.

 

I nikt nie zająknął się, że to bzdura! Przynajmniej w ramach „obowiązującego” kanonu naukowego…

 

 

Kontakty

Publications

Łągiewka wielki jest i basta!

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz