Ευρώπη – założycielka skansenu idei zbankrutowanych

2013-06-14 09:50

 

Europa słynęła z niezwykłej urody, dla której świat Morza Śródziemnego stracił głowy. Nic dziwnego, że została porwana przez przebierańca, uwiedziona łagodnością, delikatnością i szarmancją Zeusa, udającego białego byka.

Jeden z jej synów, o imieniu Minos - to dobry prawnik, sędzia sądów ostatecznych, ustawodawca, a ostatecznie władca, znany z roztropności, gospodarności i sprawiedliwości.

Drugi z synów Europy, Ramadantys - za swoją prawość charakteru, mądrość i sprawiedliwość stał się również jednym z trzech sędziów w Hadesie, wcześniej władając wyspami Morza Egejskiego.

Przyrodni ich brat, Sarpedon – ostatecznie sam sobie w Azji Mniejszej zbudował miasto-państewko, którym władał.

Jak to w mitologiach bywa, trzej synowie Europy nie całkiem umarli. Dopiszę ich późniejszą historię. Minos ostatecznie emigrował do Ameryki i na ideach demokracji, sprawiedliwości oraz wolności – oraz na trupach zastanych kultur, kosztem zwiezionych z Afryki niewolników, zbudował państwo zbójeckie, chciwe, niebezpieczne dla wszystkich, trzymające świat za mordę, a własnych obywateli otumaniające. Ramadantys został zarządcą wielonarodowego archipelagu Unii Europejskiej, równie ambitnej co łatwowiernej, która w końcu zapada się pod ciężarem własnych idei, te bowiem okazują się coraz droższe w obsłudze. Sarpedonowi zaś powierzono ludy na wschód od Łaby i Dunaju, na północ od Morza Czarnego i Kaukazu. Tu zaś łatwo przyjmowano, niczym oswojona i udomowiona zwierzyna, idee europejskie – ale przepoczwarzano je na niezrozumiałą modłę, aż stawały się szyderstwem z samych siebie.

 

*             *             *

W czasie, który dla Historii jest mgnieniem oka, ale nam się wyda dłuższy, zbankrutują potomkowie Europy i ich fundacje. Ameryka – bo nie umie żyć „za swoje” i posiłkuje się siłą niczym rzezimieszek, Rosja – bo ma tę sama przypadłość co Ameryka, i karmi się jeszcze resztkami wydzieranymi eko-środowisku, Unia Europejska – bo jej bogactwo kulturowo-cywilizacyjne nie przewidziało, iż trzeba będzie dźwigać najcięższą z idei: Komercjalizm, zdolną do przepoczawarzania dowolnych idei w monstrum, szkaradę, paskudę, maszkarę, dziwotwór, obrzydlistwo, pokrakę, potwora.

Europejscy synowie Chrześcijaństwa (niczym Zeusa pod postacią byka białego), czyli żandarm świata Stany, rosyjski brat przyrodni i najsprawiedliwszy z nich władca strassbursko-brukselski – musieli w młodości podsłuchać rozmowy swej Matki z ich Dziadkiem: mityczna Europa wszak była córką fenickiego Agenora, z matki Telefassy, spadkobierczyni autorytarnych kultur Nilu. Wiadomo zaś, że Fenicjanie to pionierzy komercjalizmu.

Kiedy w życiu społeczeństwa zagnieżdża się niebezpieczny pomysł, że wszystko się musi opłacić, wszystko ma swoją cenę, ze wszystkiego trzeba wydusić nadwyżkę – tracą sens idee. Gospodarką rządzą fetysze, aż do stanu, kiedy słowo „gospodarowanie” (οἶκος + νόμος, reguły domowe) przeistacza się w słowo „produkt finansowy” i staje się niepostrzeżenie dobrem najwyższym, ważniejszym niż rozwój, zwłaszcza wszechstronny.  Wtedy w bazarową obrzydliwość zamieniają się nie tylko idee olimpijskie (uczciwa rywalizacja, pochwała tężyzny, rozwój duchowy, pokój między konkurentami), ale też wiele innych filarów kultury i cywilizacji: polityka (ta staje się targowiskiem próżności, siedliskiem przymusu i przemocy), artyzm (ten staje się sztuką zaspokajania popularnych gustów), sprawiedliwość (ta staje po stronie siły i pieniądza), opiekuńczość (ta pada ofiarą zimnych, cynicznych kalkulacji), solidaryzm (zastąpiony przez grę wszystkich ze wszystkimi o wszystko, bellum omnium contra omnes). Umiera humanizm, bo człowiek jest szacowany niczym niewolnik na wybiegu: albo będzie gladiatorem, albo zasili harem, albo będzie eksploatowany nieludzko, albo zdechnie pod płotem niepotrzebny nikomu. Demokracja zaś – najważniejszy owoc Europy – kpi z samej siebie, jawnie i bezczelnie.

Unia Europejska, z założenia kraina Tolerancji, Praw Człowieka i Integracji, powstała dla przezwyciężenia ciążących na życiu kontynentu partykularnych racji gospodarczych. Robert Schuman, Niemiec z urodzenia i wykształcenia, Francuz z wyboru, wniósł te trzy idee do zwykłej „biznesowej” umowy międzynarodowej. Wyszło połowicznie: Unia jest polem gry silnych ugrupowań biznesowych zakulisowo manipulujących potężnymi politykami, ci zaś „kręcą lody” kosztem europejskiej gawiedzi, czyli krajów członkowskich będących niby na jej utrzymaniu, ale płacących za swoje „bezpieczeństwo ekonomiczne” nie tylko podczas załamań lokalnych (jak ostatnio w Grecji), ale też w codziennym mozole.

Oczywiste jest dla każdego, że w czasach „nierazbierichy”, rozedrgania ekonomicznego i politycznego, rodzi się potrzeba zawierzenia autorytetowi, zdolnemu porwać za sobą w słusznej sprawie wszystkich, ponad podziałami. Ale Unia tego właśnie nie zrobi: boi się powtórki wracającej jak zmora sekwencji: poświęcenia różnorodności na ołtarzu jedności, co rodzi autorytaryzmy, takie jak francuski (kiedy Napoleon zadrwił z idei rewolucyjnych), niemiecki (kiedy Hitler namówił Volk do poszukiwania Lebensraum), włoski (kiedy Mussolini uzdrawiał Italię za pomocą fascismo i statolatrii), hiszpański (kiedy Franco zbrojnym czynem zniweczył owoce demokratycznego wyboru Hiszpanów). Unia wstydzi się tych swoich przodków, którzy zapisali się w historii kontynentu zgłoskami podejrzanymi. Nie chce powtórzyć błędu, ale też nie chce lub nie umie przeciąć gordyjskiego węzła komercjalizmu, prymitywnej, płaskiej racjonalności merkantylnej. Zapłaci za to cenę najwyższą.

Ale póki co – paradujemy w strojach kolorowych, a za kulisami zarzynamy się o drobiazgi.