Zygmunt Bosiakowski – partyjne gronostaje

2013-12-03 15:08

 

Pajacem być – rzecz ludzka, ale czemu się z tym obnosić?

       

„Partia rozumie błędy, które popełniła” – głosił Pan Profesor jesienią 1980 na otwartym dla wszystkich zebraniu partyjnym w Szkole Głównej Planowania i Statystyki (już nie pamiętam, czy był wtedy szefem uczelnianej POP, czy rektorem, u niego przez pół życia role partyjne i uczelniane tasowały się bez pamięci). Przypomnę młodzieży, że jesień 1980 – to festiwal Solidarności, wielka emocjonująca ruchawka strajkowa z jednej strony, a intelektualna z drugiej: ludziom umysłu nagle wybuchło wszystko, co tkwiło uwięzione w duszach, sercach i sumieniach, a co pokrywali lukrem „świętego spokoju”, czyli daniną na rzecz ówczesnych rządców połowy świata.

Gdyby w czasach, o których mowa, istniał Facebook albo googlarka, znaleźlibyśmy o Profesorze informacje, że rektoruje najbardziej prestiżowej polskiej uczelni ekonomicznej, że szefuje to uczelnianej, to stołecznej instancji „świadomej awangardy klasy robotniczej”. Ale teraz są inne czasy, trzeba się napracować, żeby doszukać się informacji o Panu Zygmuncie, autorze książek o tematyce ekonomicznej.

Pan Towarzysz Profesor dawał na oczach kilkuset osób stłoczonych w auli popis załgania. Socjalizm tak – wypaczenia nie. Nie ma w nas winy, jest troska o to, by nasze błędy nie przesłoniły Idei i nie podstawiły nogi naszym staraniom, aby Polska rosła w siłę a ludzie żyli dostatniej. Jeśli nie wszyscy ludzie – to przynajmniej „nasi”.

Ja w tym czasie podczas debat rozmaitych głosiłem pogląd: jeśli większość dyrektorów przedsiębiorstw czy zjednoczeń oraz ministrów ględzi o tym, że zarządzane przez nich podmioty słabują na skutek „trudności obiektywnych” – to albo sami nie umieją rządzić i nie rozumieją co się u nich dzieje, albo są kompetentni, wiedzą i panują nad wszystkim, ale nikomu nic nie mówią. W obu przypadkach powinni ustąpić ze swoich stanowisk, ba, nawet ich nie obejmować, w przeciwnym wypadku kradną.  Naprawdę, tak mówiłem!

Byłem studentem drugiego roku, co oznaczało, że w stłoczonej auli stałem gdzieś na amfiteatralnej koronie. Kiedy już swoje uwagi, komentarze i pytania zadała siedząca w pierwszych dolnych rzędach profesura, potem pomniejsi adiunkci – przyszedł czas na nas. Zapytałem przewrotnie Towarzysza Profesora: raczył pan wspomnieć o błędach, które Partia rozumie, ale ja nie wiem, jakie błędy mogła partia popełnić, czy mógłby Profesor je wymienić?

No, to była jedna z pierwszych chwil, kiedy stawałem się w SGPiS szerzej znany. Wcześniej fikuśnym powodem mojej debiutującej popularności był wielgachny plakat (wtedy największy w historii SGPiS, z tytułem: Ludzieeeee!), jaki powiesiłem w Auli Spadochronowej organizując obóz zimowy. Potem, w wakacje, byłem wiceszefem Studenckiej Akcji Naukowej Łomża’80. Teraz zaś kozakowałem po całości, wbiłem bezczelną pineskę w partyjno-profesorski tyłek. Moje gwiazdorstwo objawiło się w taki sposób, że przez jakąś chwilę nikt nie patrzył na proscenium pod tablicami, tylko wszystkie uczone, zszokowane głowy obrócone były w moją stronę.

Co tu kryć: zamieszałem w tym barszczu. To co zrobiłem – to było zwykłe chuligaństwo polityczne. Gdyby nie fakt, że byłem starostą roku, najlepszym z przedmiotu „ekonomia polityczna”, aktywnym w ZSP i „dobrze rokującym” (takie świadectwo dawali mi liczni partyjni) – pewnie miałbym się z pyszna, a tak – uszło na sucho.

Zygmunt Bosiakowski dzielnie zniósł ten atak i odparował: Towarzysz źle zrozumiał moją wypowiedź. No, i weź tu dyskutuj.

Socjalizm a rynek

Moim największym sukcesem w roli animatora ruchu naukowego jest kilkuletnia, doroczna konferencja „Socjalizm a rynek”. Jestem jej autorem od początku do końca. Sam wymyśliłem tytuł (Socjalizm Rynkowy, zmieniony na życzenie Władysława Baki, ministra do spraw reformy gospodarczej, osobiście telefonującego do mnie w tej sprawie), sam wymyśliłem koncept polegający na „dyspucie” różnych szkół ekonomicznych, sam pomyślałem, że powinna w tym uczestniczyć studencka młodzież z kół naukowych całego kraju.

W ramach przygotowań byłem zapraszany do domów kilkunastu profesorów, nie funkcjonujących w „głównym nurcie”, nie wspierającch biurokratycznego podejścia do polityki gospodarczej. To były wielogodzinne rozmowy, przy herbacie pitej z zarośniętych osadem kubków, podczas których oni mnie testowali (miałem 27 lat), czy w ogóle rozumiem, czego się podejmuję. Chyba zdałem ten egzamin, bo zgodzili się wystąpić obok „reżimowców”.

W czteroosobowej „radzie” konferencji zgodzili się uczestniczyć: Paweł Bożyk (były szef doradców Gierka), Zygmunt Bosiakowski (rektor SGPiS, gdzie konferencja miała miejsce), Janusz Beksiak (mający opinię za niesterowalnego i niezależnego[1]) i chyba Władysław Baka, choć tego ostatniego nie jestem pewien. Może to był Krzysztof Porwit.

Pierwsza konferencja odbyła się 1985 lub 86 roku (w wyniku częstych przeprowadzek zagubiłem wszystkie materiały, a na bieżąco nie dało się ich wydrukować). W tzw. Auli Głównej SGPiS najpierw ja wystąpiłem w roli organizatora, wskazując na główny cel konferencji: rozpoczęcie dysputy nad alternatywnymi ustrojami gospodarczymi, znalezienie innej niż nakazowo-rozdzielcza formuły planowania gospodarczego. To wystarczyło, by występujący jako drugi Towarzysz Rektor, zamiast merytorycznego wykładu, powiedział krótko: w zasadzie popieramy takie inicjatywy, tralala, bum cyk cyk. Wszyscy zatem po naszym dwugłosie mieli jasność: gdyby mógł, Bosiakowski rozpędziłby tę konferencję na cztery wiatry. Dodajmy, że trzej następni członkowie Rady dali głosy merytoryczne, dobre, choć zdecydowanie różniące się od siebie.

Konferencja była 5-dniowa i odbyła się jeszcze dwa razy w następnych latach. Wzięli w niej udział właściwie wszyscy znani ekonomiści, z ówczesnym nestorem polskiej ekonomii, Czesławem Bobrowskim (autorem konceptu tzw. planowania indykatywnego), ale też mowa o Winieckim, Balcerku i podobnych autorytetach (Balcerowicz czy Kołodko nie byli wtedy profesorami, a Góra był moim kolegą z tzw. grupy dziekańskiej i koła naukowego, Rocki właśnie się zainstalował w uczelni po doktoracie).

Mam być szczery – chętnie zorganizowałbym taką konferencję w dzisiejszych czasach. Ale tu mówimy o Zygmuncie Bosiakowskim.

Profesura – to przede wszystkim imponujący otoczeniu łeb jak sklep, naładowany wiedzą świeżą i dla porównania dawniejszą, to zdolność do teoretyczno-koncepcyjnych porządków, to śledcza zajadła uczciwość poszukiwań, ale też otwartość i elastyczność wobec innych profesur, i na koniec zdrowy instynkt kaznodziejsko-apostolski, reportersko-sprawozdawczy. Ktoś kto jedynie niczym bibliofil gromadzi materiały i robi z nich wyciągi – to nie mistrz, tylko skryba, a jeśli ma do tego organiczną i biurokratyczną skłonność do selekcji swoich wypocin, materiałów i raportów pod polityczno-ideologiczne zamówienie albo pod aktualną modłę, a w głowie skostniałe tryby dzielenia spraw  na słuszne i niesłuszne – powinien odpuścić sobie karierę w królestwie nauki, w przestrzeniach akademickich.

Zygmunt Bosiakowski to prosty, być może dziś sumienny administrator notatek cudzych i własnych – z tytułem belwederskim. Mało. Tyle to się robi na umowach śmieciowych.

Forest Gump PL

 

 

 



[1] W 1987 należał do grona tzw. sześćdziesiątki – grupy niezależnych intelektualistów, którzy na prośbę Lecha Wałęsy sformułowali podstawowe cele opozycji demokratycznej[4]. Należał też do powstałego w grudniu 1988 Komitetu Obywatelskiego przy Lechu Wałęsie, uczestniczył po stronie opozycyjnej w obradach Okrągłego Stołu, wchodząc w skład zespołu ds. gospodarki i polityki społecznej[5]. Stał na czele zespołu związanych z OKP ekonomistów, który opracował program gospodarczy alternatywny wobec planu Leszka Balcerowicza;