Żałosna polityka konsumpcji ogona

2016-09-26 08:55

 

Na poziomie „centralnym”, ogólnopolskim, liczba polityków wynosi nie więcej niż 1000, z tego kilkunastu umiejących grać o najwyższe stawki, pozostali ustawiają się do tych kilkunastu „pod jakimś kątem”, a jeśli ktoś się spośród nich wyróżnia, to jakimś osobliwym „zajobem”: ten ściga „komunistycznych ubeków”, tamten chce zbawiać Ukrainę, jeszcze inny wyżej ceni „polonię” niż rodzimych mieszkańców kraju, a następny upodobał sobie Amerykę jako wzorzec wszystkiego i przewodnika dokądkolwiek.

Mamy kilkanaście regionów etniczno-gospodarczych, a w nich establishment operujący politycznymi kategoriami tego poziomu, ustawiający sprawy największych w regionie miast oraz przedsiębiorstw. W każdym z regionów jest to 200-500 polityków, z tego część przebywa w tym świecie nie znalazłszy chwilowo miejsca na poziomie „centralnym”, część pełni rolę regionalnych „kniaziów i drużynników”, pozostali są apostołami jakiegoś lokalnego środowiska.

Gdyby ktoś chciał to wszystko podliczyć – mamy w Polsce do 10 tysięcy polityków, z tego około 100 wiedzących, o co chodzi.

Mamy w Polsce ustrój-system, który pełnie władzy oddaje kilkunastu wiodącym politykom, ci zaś stanowią – w gruncie rzeczy autorytarne, niezależnie od „wiązki ideowej” – kierownictwo kilku partii politycznych. Wyróżniających się polityków funkcjonujących poza partiami politycznymi – możnaby policzyć na palcach jednej ręki, ale wcześniej trzebaby ich wypatrzeć.

Mamy w Polsce parlament, którego 350 posłanek, posłów i poślątek (odpowiednio 60 w Senacie) przeżywa życiową przygodę „pierwszego i ostatniego razu” , 50+20 parlamentarzystów siedzi w swoich ławach jakby na urzędzie, bo dobrze jest świat oglądać z dostatniej perspektywy.

Zadaniem niemal każdego parlamentarzysty – podobnie jak niemal każdego radnego, wójta, burmistrza, prezydenta miasta, marszałka województwa, wojewody – jest wprowadzenie w ciągu kadencji kilku niezauważalnych „przepisiątek”, które ułatwią życie Pentagramowi, Zatrzaskom Lokalnym, klikom, koteriom, kamarylom. Mogą się przez całą kadencję bawić w to co lubią, ale tę „normę przepisiątek” wykonać muszą, i to nie pod enigmatyczną groźbą że „następnym razem nie będziesz wybrany”, tylko pod groźbą „zaraz cię tak obsramy, że nikt z tobą nie będzie chciał obcować”.

Mamy w Polsce 100-200-tysięczną Nomenklaturę, która bardziej lub mniej pośrednio zależy od „podniesienia rąk” przez parlamentarzystów, ale w rzeczywistości definiuje ją Pentagram: zespolone w jeden strup konstelacje mega-biznesu, mega-mediów, mega-służb, mega-polityków, mega-gangów. To Pentagram ostatecznie „wybiera” parlamentarzystów, konsultując to z owymi kilkunastoma politykami umiejącymi grać o najwyższe stawki. Cała Nomenklatura zajęta jest niczym innym, jak zbieraniem i dzieleniem Budżetów, przy czym w tej dziedzinie mamy do czynienia z niemal wojskową hierarchią i dyscypliną, a „karcer” i podobne uciążliwości dla leniwych i niesprawnych (buntowników tu prawie nie bywa) – to wystarczający środek motywujący.

Mamy w Polsce geszefciarskie kiście – tyle ilu jest „nomenklaturszczyków” mających prawo użycia długopisu i stempelka oraz podległych urzędników: nic bez nich nie dzieje się w gospodarce znaczącego, tak zwana swobodna przedsiębiorczość to mit wykładany na kursach ekonomii oraz na szkoleniach dla ciemniaków rozsianych po „etatach dla szczęśliwców”.

Mamy w Polsce 30-50 „państw w państwie”, które pod patronatem Pentagramu robią w Polsce co chcą, pozostając zarówno poza kontrolą administracji, rządu, parlamentu, organów kontroli – jak też poza „właściwością” powszechnego sądownictwa, organów ścigania, wymiaru sprawiedliwości. Owe „państwa w państwie” same, autokefalicznie decydują o tym, co w ich „branży” jest dopuszczalne, co karalne – i mają swoje wewnętrzne „dycyplinaria”, których decyzje są prawem kaduka szanowane przez „normalny” wymiar sprawiedliwości. Boiskowy bandyta z licencją zawodniczą, rabuś z legitymacją komornika, szalbierz z upoważnieniem kancelarii prawniczej, podstawiacz nogi lub łapownik w todze urzędnika skarbówki czy „samorządowca”, bezczelny i podstępny rwacz działający w imieniu banku, ubezpieczalni, dużego medium, dużego biznesu – nie mogą być ukarani za swoje ewidentne kryminały, bo mają „immunitety” środowiskowe, swojego „państwa w państwie”, wobec czego nawet nie stawia im się prawdziwych zarzutów. Sędzia w todze doprowadzający do bezprawnego wyroku, sędzia z gwizdkiem doprowadzający do „zamówionego” wyniku, bandyta łamiący nogi konkurentowi na boisku, komornik świadomie rabujący cudze mienie, ubezpieczyciel wyłudzający składki bez zamiaru brania odpowiedzialności za „zdarzenia losowe”, urzędnik terytorialny lub skarbowy z rozmysłem wykańczający przedsiębiorców, funkcjonariusz „specjalny” żyjący z szantażu i przekrętów, dyrektor żyjący z „wziątek”, zblazowany policjant czy klawisz używający sobie treningowo na zatrzymanych i osadzonych – nie są traktowani jak przestępcy używający swoich upoważnień i prerogatyw jako narzędzi przestępstwa, tylko co najwyżej są „odsuwani od kilku meczów”, obserwowani pod kątem „przekroczenia uprawnień”, a jeszcze chronieni są przepisem zakazującym „obrażania urzędu-funkcji”.

Mamy w Polsce kilkadziesiąt poważnych i kilka tysięcy niepoważnych „organizacji pozarządowych”, „frajerskich niewiniątek” (inocentes) i „oburzonych” (indignados), które stanowczo, czasem rozpaczliwie sprzeciwiają się skutkom tak ustawionego systemu-ustroju, ale samemu systemowi-ustrojowi nie stawiają oporu, choć tak im się czasem zdaje. Więcej: reprodukują ten system-ustrój, który powiada: patrzcie, u nas jest opozycja, i to jaka! Jakoś nikomu nie chce się dodać, że kilka tysięcy pojedynczych ludzi rocznie w Polsce powierza swój los Opatrzności, dokonując samospalenia, samopowieszenia, skoku z wysokości, samozatrucia, a drugie tyle trafia pod „wymiar sprawiedliwości”, zachowując się „arogancko i niegrzecznie” wobec urzędników i funkcjonariuszy albo windykatorów.

 

*             *             *

Powinienem tu wstawić okrągłą formułkę „dupochroniastą” o następującym brzmieniu: oczywiście, większość urzędów, organów i służb działa poprawnie i wedle norm społecznego współżycia, zasad demokracji, dla Narodu i Kraju, uczciwie i z empatią wobec szarego wyborcy-podatnika, i tylko niektóre jednostki „mylą się” w swoim postępowaniu, a jeszcze mniej liczne to „patologia”, zaś większość przepisów „ostemplowanych” jest dobrem publicznym i interesem zbiorowym, sprawy typu „lub czasopisma” albo „afera ratuszowa” czy „drukowanie wyników w sporcie i na salach sądowych”, do tego komornicze napaści rabunkowe i skarbowe albo urzędnicze  wykańczanie przedsiębiorców są niechlubnym wyjątkiem.

Tyle że jeśli ta szlachetna, uczciwa i prawomyślna większość dopuszcza do kilkunastu „grubych szwindli” rocznie, kilku tysięcy jawnych niesprawiedliwości i „geszeftów” tygodniowo, kilkuset tysięcy miesięcznie decyzji jawnie i oczywiście niewłaściwych, niesprawiedliwych – to czemu tolerują sformułowania typu „oczywista pomyłka”, „sąd miał prawo”, „zwrócono uwagę”, „w przyszłości będziemy czujniejsi”, „nie ma w tej sprawie trybu odwoławczego”, „już ukarano i poprawiono”, autor skargi nie rozumie” – i podobnych? Czemu nie apelują, by podobnych sformułowań miał prawo bez konsekwencji użyć interesant, petent, podwładny, klient?

Odpowiadam, czemu: albo są idiotami niewartymi swoich urzędów, stanowisk, posad, funkcji (nie są, uwierzcie mi), albo w pełni akceptują świat, w którym mają swoje małe czy duże beneficja.

Dlatego „dupochronnej” formułki nie wstawię, proszę te akapity wykreślić z protokołu. Kliki, koterie, kamaryle, Zatrzaski Lokalne, Pentagram, zdyscyplinowana pozaformalnie Nomenklatura, „państwa w państwie”, kiście geszefciarskie – to coraz bardziej żywotne zaprzeczenie wszystkiego, co Transformacja wydrukowuje Dużymi Literami: Wolność, Swoboda, Rynek, Demokracja, Prawa Człowieka, Prawa Obywatelskie, Samorządność, Instancyjność, Wybory, Postęp.

 

*             *             *

Do drzwi Parlamentu, rad terytorialnych i Nomenklatury pukają coraz to nowe osoby i grupy mające „najlepszy z możliwych” pomysł na naprawę Rzeczypospolitej. Ci co mają jako-takie pojęcie o polskiej polityce albo zwyczajnie mają nosa do „dobrych tropów” próbują przeskoczyć barierę między „wykluczeniem” a „włączeniem” (exclusion versus inclusion). Ci zaś, co nosa nie mają albo są zwykłymi palantami – wyobrażają sobie, że zbiorą w kupę podobnych sobie, utworzą komitet wyborczy i porwą swoimi zawołaniami Ludzkość, a przynajmniej tę garstkę, która uczyni ich radnymi, przewodniczącymi, burmistrzami, posłami. Grają w grę, która nie jest ich grą i to dosłownie: reguły tej gry obowiązują „nowych adeptów”, a „starzy wyjadacze” w dowolnej chwili zmieniają te reguły „pod siebie”, więc każdy „nowy” albo się wpisze w tę konwencję, albo przepadnie, do tego obsrany (już drugi raz używam tego mało apetycznego słowa).

Każdy, kto dosłownie, literalnie traktuje zapisy wpisane Wielkimi Literami w dokumenty ustrojowe oraz w Statury i Regulaminy urzędów, organów, służb, kto naprawdę wierzy w formułki przyrzeczeń, ślubowań, przysiąg i deklaracji wyborczych – natychmiast jest celnie „typowany” i wciągany w pułapkę systemowo-ustrojową. I obsiadany przez ustrojowo-systemowe insekty, które bardziej lub mniej świadomie obsrywają (trzeci raz używam słowa) delikwenta, wpasowują go w systemowo-ustrojowy kierat albo – jeśli nadal „nie rozumie” – zarażają czymś toksycznym i po chwili toczą jego trupa jako memento dla mniej aktywnych.

 

*             *             *

Mniej-więcej w te słowa przemawiałem na pięknym o tej porze roku mazowieckim zadupiu, smyrając za uchem kochającego wszystkich bezwarunkowo psa, pośród słonecznych landszafcików, przy porannej degustacji ogródkowych malin i jeżyn, że niby witaminki po jajecznicy z ziemniakami. Kontynuowałem przy terkocącej i zgrzytającej betoniarce, sypiąc piach i wożąc taczką gotową zaprawę, bo trzeba było wyrównać placyk przy trzepaku (rozumiecie… trzepak na zadupiu…). Przemawiałem do zasłużonego związkowca, przewodniczącego dziś pozarządowej organizacji działającej na rzecz bezrobotnych, zasiadającego w rozmaitych radach społecznych i konsultacyjnych, cenionego przez liczne podskakiewiczowskie ugrupowanka, przemawiałem też do innego kolegi, który lata całe spędził jako „obrotowo-przyboczny” wyważonej w działaniu i poglądach partyjki opozycyjnej, oferując tej partyjce i całej ludzkości swój godny naśladowania takt i wart naśladowania rozum.

Mówiłem: próby pozycjonowania się w opisanej wyżej grze z gruntu nam obcej, to reprodukowanie systemu, że trzeba – jeśli już cokolwiek robić – to grać „równolegle”, utrącając IM ich prerogatywy, nie zdając się na ich sądy, urzędy, opiekę, przepisy, wybory, procedury.

Ich komentarz podniósł mi ciśnienie do poziomu niebezpiecznego, a ich wielkim szczęściem było, że wszystkie ostre narzędzia  są w tym gospodarstwie pod kluczem. Usłyszałem bowiem – od ludzi bądź co bądź kumatych – że uznaliby moje racje, gdybym je wyłożył mniej emocjonalnie. No, postawili mnie w roli Józefa Balcerka…!?!