Z silną władzą nigdy nie wiadomo

2010-09-29 08:38

 

/tekst pierwotnie opublikowany w Moje Opinie, stamtąd pochodzi zdjęcie,22 marca 2010/


Rzecz o sprawach Rosji

Od dwóch dni dreszczyk emocji komentatorów w Polsce wywołują uliczne protesty w większych miastach Rosji z dość śmiałymi hasłami na transparentach (Putin musi odejść, Putin strzel sobie w łeb).

 

Zainteresowanie polityką rosyjską – szczególnie w Polsce – wydaje się zbyt jednostronne. Nawet jeśli pominąć uporczywe nasze żądania, by Rosjanie wciąż i wciąż kajali się za swoje zbrodnie ostatniej wojny oraz za to, że w ogóle odważyli się być pionierami „komunizmu w budowie”. Nas bowiem w sprawach rosyjskich interesuje niemal wyłącznie swoisty, wymykający się nauce „zamordyzm” połączony z równie pozaracjonalnym naukowo „przywiązaniem do siermięgi”.

Zacznijmy jednak od tych dwóch polskich kompleksów. Tak, kompleksów. Nie ma chyba nikt wątpliwości, że Katyń i podobne punkty kaźni są symbolem wyrachowanej, cynicznie potem „używanej” propagandowo zbrodni. Popełnionej przez totalitarny aparat stalinowski. W odwecie za bezczelny opór albo bezmyślnie i tępo. Nas to boli szczególnie: Rusek nam wymordował kwiat polskiej kadry wojskowej (powiada się na wyrost: inteligencji) i niemal od pierwszej chwili kuglował, że zrobili to Niemcy. W oburzeniu zapominamy, że Stalin z równie wyrachowanym, można rzec systemowym okrucieństwem traktował każdego (również „swoich”), jeśli tylko wyczuł, że nie mają dość poszanowania, pokory i uniżenia wobec niego. Umówmy się, że polska kadra wojskowa raczej ułańską fantazję wobec „bolszewików” prezentowała, niż jenieckie podporządkowanie się. 19 lat wcześniej obie armie toczyły regularną wojnę, w której prestiżowo wygrali Polacy, takie rzeczy się pamięta bez sentymentów. I, na koniec, polska buńczuczność i chętka do zwady jest znana powszechnie, nie tylko w Rosji.

Jelcyn pocałował w przeprosinach księdza Peszkowskiego. Oto fragment tekstu Jana Nowaka Jeziorańskiego w Przeglądzie Polskim „Dwa oblicza Rosji” (3 marca 2000 r). „Uwieńczeniem heroicznych zabiegów naszych rosyjskich przyjaciół w walce z katyńskim fałszem są pierwsze dwa tomy wspólnego monumentalnego dzieła, wydanego w r. 1995 i 1998 „Katyń. Dokumenty zbrodni”. Zbiór ten wydany został po polsku przez archiwa polskie i po rosyjsku przez archiwa rosyjskie. Redakcja i opracowanie były wspólne, ale dokumenty zamieszczone na tysiącu stron wyszukane były i zdobyte przez Rosjan. Bez ich udziału i pokonania przez nich oporów i przeszkód, a także bez zgody, choćby niechętnej, najwyższych władz rosyjskich w osobach Gorbaczowa i Jelcyna, biała katyńska plama nie zostałaby nigdy usunięta. W sierpniu 1993 r. Jelcyn złożył pod Krzyżem Katyńskim na Powązkach wieniec. Przed kamerami telewizyjnymi pocałował w rękę ocalonego jeńca z Kozielska, ks. Zdzisława Peszkowskiego i głośnym szeptem powiedział: "przepraszam". Spójrzmy na to z rosyjskiej strony: oto najważniejsza postać w państwie, popularny choć kontrowersyjny w zachowaniach prezydent, całuje „obcego” (i to polskiego, w dodatku katolickiego!) księdza niczym naszego, swojego „batiuszkę” archi-popa. Takie gesty Rosja ogląda rzadko w wykonaniu carów i zawsze mają one olbrzymie znaczenie moralne i polityczne. Dla wszystkich, tylko nam, Polakom to nie wystarcza, niemal nie zauważyliśmy.

O drugim kompleksie krócej. Polska i Polacy jeździmy po idei i praktyce komunizmu jak po burej suce z równym zapałem, z jakim pragnęliśmy niegdyś korzystać z jego dobrodziejstw. Nikt z krytyków tego ustroju nie zamierza oddać zdobytych wtedy dyplomów, tantiem za twórczość, przywilejów materialnych i niematerialnych. Wydawać by się mogło, że przez kilkadziesiąt lat żyliśmy w ciemności, nie tworząc, nie pracując, nie zakładając rodzin, nie planując szarej czy kolorowej przyszłości. Nie korzystając z oczywistej emancypacji, która – kto zaprzeczy – jest podglebiem demokracji. Nasz „komunizm” panował tu w wersji socjalizmu domniemanego, czyli, przyznajmy, dość łagodnej i przekrzywionej (byliśmy – powiadało się – najweselszym barakiem obozu socjalistycznego). Przyznajmy – mimo kazamatów, zbrodniczych „legalnych” wyroków i procedur, cenzury, zwyrodniałych praktyk ubeckich i na koniec stanu wojennego – że „komuna” obeszła się z nami nad wyraz łagodnie, w żadnym innym kraju naszego regionu nie było aż tak „miło”. Na argument, że pod rządami „zachodu” rozwijalibyśmy się lepiej – odpowiadam dwoma: II Rzeczpospolita i Transformacja. Obie pełne – jak widzimy – równości, sprawiedliwości, dobrobytu, wszechstronnego rozwoju. I tylko nie wiedzieć skąd tyle nędzy i zacofania (w tym kulturowego, edukacyjnego) oraz patologii (urzędniczych, przestępczych, obyczajowych, w obszarach zwanych budżetowymi). To nie tęsknota za „komuną” tu przemawia przeze mnie, tylko realny ogląd stanu społeczeństwa i ekonomii, widziany i poprzez statystyki, i poprzez analizy społeczne.

I kiedy zawalił się System z oczywistych powodów – objawiły się owe setki tysięcy dysydentów, którzy zawsze byli przeciw, od kołyski. Nie analizują konieczności typu ekonomicznego (System musiał się zawalić, bo źle ważył proporcje), tylko wmawiają sami sobie, że powodem upadku Systemu była jego komunistyczna zbrodniczość. Dyrdymały!

 

Ten sam System w Rosji nie zawalił się, przeżył tylko krótki, kilkunastoletni spazm. Z dużymi stratami terytorialnymi (rozpad ZSRR) i prestiżowymi (Rosja już nie ma tej pozycji w świecie, jaką miał ZSRR).

Człowiek jak najbardziej na właściwym miejscu (zaraz się z tego wytłumaczę), Władimir Putin, porządkuje administrację regionalną, zaprowadza porządki i państwową dyscyplinę w Centrum, odnawia silną pozycję Rosji w świecie. Czego więcej chcieć od „cara”?

Nam się cały czas wydaje, że Kraj Rad to był inny politycznie kraj, niż ten sprzed 1917 roku. Mam na to świadków z lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, jak publicznie dowodziłem, że Rosja przed Leninem i po Leninie niczym się nie różni: to samo jedynowładztwo, te same problemy cara z bojarami, ten sam przerost biurokracji, to samo rozszczepienie metropolii i prowincji, ten sam rozbudowany aparat inwigilacji i represji, to samo oswojenie nowinkami zachodnimi, to samo zwrócenie się „polityczną twarzą” do Europy, ta sama religijność, tyle że teraz z akcentem na „kult jednostki”.

Jasne: każda epoka ma swoje własne „wizytówki” i „stemple”: ZSRR zaserwował sobie elektryfikację i industrializację (rozumianą jako rabunkowa eksploatacja dóbr naturalnych), do tego Gułag i cały „demokratyczny” sztafaż propagandowy.

Marks i jego epigoni (teoretycy, ideolodzy) przewracali się w grobie, kiedy Rosja przeistaczała się w imperium ZSRR, kiedy cała marksowska siatka pojęciowa została „przetłumaczona” na rosyjską rzeczywistość opacznie i fasadowo (rady-sowiety, ministrowie-komisarze ludowi, dekret o pokoju, dekret o ziemi, nacjonalizacja jako rugi właścicieli, walka z analfabetyzmem versus propaganda komunistyczna, kolektywna gospodarka versus kołchozy i nacjonalizacja w wersji „upaństwowienie”, samorządy przeistoczone w lokalny sieciowy aparat nacisku, związki zawodowe i partia jako kanały prymitywnego, służalczego awansu, a nie „pas transmisyjny” dobrych praktyk i „świadoma awangarda klasy robotniczej”).

Nie wdając się w szczegóły powiedzmy, że od „nastania” Putina Rosja powraca do równowagi właściwej sobie cywilizacyjnie. Tu nie chodzi o moją pogardę do Rosji. Tu chodzi o psycho-mentalne i kulturowo-cywilizacyjne konstrukcje budowane od zarania Rosji i rosyjskości, które stanowią podglebie ustroju gospodarczego i politycznego. Rosja zawsze z większym entuzjazmem będzie rozbudowywać siły zbrojne i biurokrację niż przemysł konsumpcyjny i usługi dla ludności, chętniej zabierze się za infrastrukturę kapitałochłonną (drogi, porty, koleje, floty, lotnictwo, energetyka, łączność) niż za podwyższanie standardu gospodarstw domowych. Z większym animuszem będzie wyszarpywać Ziemi jej dobra, niż pielęgnować kulturę Ewenków, Chantów, Wepsów i innych spośród 140 „miełkich” (drobnych) etnosów zamieszkujących wielkie przestrzenie, zdruzgotane ekologicznie. Zawsze chętniej postawi od nowa miasto na pustym ugorze, niż doprowadzi do ładu istniejące kompleksy urbanizacyjne. A jeśli braknie środków na wszystko – na pewno pozostawi prowincję (również tę industrialną) w stanie rdzewienia, szarości, lokalnych patologii.

Rosja bowiem nie wypracowała sobie (i nie jest to wyłącznie kwestia tępej okrutnej władzy) pozytywnego, powszechnego, zbiorowego, zorganizowanego, cierpliwego czynu krok-po-kroku, choć zręcznie operuje rewolucyjnymi zrywami i propagandowymi alertami. Zarówno po stronie władzy, jak też opozycji, choć używając słowa „opozycja” trzeba być tu ostrożnym. Nawet w gospodarce zawsze chodzi o „udarnyje” (wyczynowe) procenty zysku, przyśpieszenie wzrostu, przemiany strukturalne.

I – dodajmy – Rosja zawsze chętniej zainwestuje w Gułag i rozwiązania nakazowe, niż w pochłaniające uwagę i energię cierpliwe układanie stosunków społeczno-politycznych, lokalnie i wszech-rosyjsko, odzwierciedlających „sprawiedliwie” rozmaite interesy. Ten kraj tak ma, dlaczego chcemy obalać jego podstawy ustrojowe? Skąd wiemy na pewno, że to jest najważniejsze marzenie naszych braci-Rosjan? Czy odpowiedź: „bo nie ma tam powszechnej i rzetelnej edukacji obywatelskiej” jest na pewno właściwa?

W Rosji nigdy nie było poważnej tradycji tego, co dziś nazywamy NGO (organizacjami pozarządowymi), jeśli już powstawały oddolne, nie sterowane biurokratycznie stowarzyszenia i wspólnoty, to raczej w opozycji do władzy, a nie „obok” władzy. Miały więc naturę polityczną i były eksterminowane jak każda opozycja na świecie. Może z akcentem na te gorsze estetycznie i moralnie oraz wizerunkowo znaczenia słowa „eksterminacja”. Tak było za carów, tak było za sekretarzy, tak jest za Putina. W tym sensie o samorządności, tym praktyczno-społecznym przyczółku demokracji – w Rosji raczej nie słychać.

 

* * *



W ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat Rosja nie miała przywódcy równego Putinowi: to nie pean, to fakty: świetnie wyszkolony „kagiebesznik”, znający języki, otwarty na świat, mający wizje państwową i bezwzględnie ją realizujący, mający poparcie społeczne, umiejący rozgrywać pośród meandrów Rosji od Bałtyku po Morze Ochockie. No pewnie, że jest cynikiem i autokratą. A co, ma być mięczakiem wsłuchanym w kakofonię tysięcy roszczeń na godzinę, a każde sprzeczne z poprzednim? Który z liderów wielkich mocarstw był „demokratą”? Który odmówił sobie oparcia się na służbach specjalnych, wiodących gałęziach gospodarki i na armii? U Putina to ma być wada, a u każdego innego – pragmatyka demokratycznej władzy?

W prawie 150-milionowej Rosji nie brakuje inteligencji urzeczonej wizją społeczeństwa obywatelskiego, samorządnego, konsumującego rozmaite swobody i wolności. Nie brakuje też lokalnego biznesu pragnącego uwolnić się spod twardorękiej kurateli Centrum, zwłaszcza że legalność rosyjskich biznesów nieco kłóci się z ich jednoczesną spektakularnością. Brakuje tylko tak zwanych Mas, które szczerze rozumiałyby, o co tej inteligencji i biznesowi chodzi.

Zanim jednak Putin strzeli sobie w łeb, opozycja niech wypracuje sobie jakąś koncepcję konstruktywną, bo kiedy Rosja – z braku alternatywy politycznej – zapadnie się w kolejną Smutę, owa opozycja straci wszystko, i to jako pierwsza, nie z winy Putina (wszak ten będzie już leżał z dziurką w czaszce), więc jej iluzoryczne zwycięstwa mogą okazać się pyrrusowymi.