Wyzysk

2010-04-06 06:04

 

Na pojęciu wyzysku i obudowujących je opisach stosunków społecznych opartych jest wiele karier naukowych i politycznych, zaś na samym wyzysku – bez głębszego zastanawiania się o co chodzi – zbudowana jest znakomita większość karier gospodarczych w Historii.

 

Najbardziej znaną postacią prawiącą o wyzysku jest/był Karol Marks, skuteczny i zawzięty intrygant raczkującego ruchu robotniczego Europy manufaktur i wczesnego kapitału, filozof, ekonomista-samouk, pozostający na utrzymaniu przedsiębiorcy i intelektualisty Fryderyka Engelsa, a największym bojownikiem o zniesienie wyzysku obwołano Władimira Iljicza Uljanowa, rosyjskiego inteligenta, dysydenta caratu, spiskowca i rewolucjonistę, szerzej znanego jako Lenin.

 

Marks był w każdym calu Europejczykiem, Lenin był nieodrodnym synem Rosji. Marks o Rosji nie był najlepszego mniemania, Lenin kawał Europy zwiedził osobiście. Marks był self-made-manem, Lenin został wykreowany przez carski system jako jego zapalczywy i nienawistny wróg. Owe ich – jakże różne – kulturowe asocjacje stanowią pieczęć ich twórczości i życiorysów.

 

Ten zdalny (żyli w nieco różnych czasach) sojusz niemiecko-rosyjski owocował bogatym, globalnym nurtem koncepcyjno-teoretycznym o nazwie marksizm (niekiedy używa się zbitki marksizm-leninizm) oraz równie bogatą praktyką polityczną, doświadczoną przez ludzkość jako ZSRR (pierwszym przywódcą tego państwa był Lenin), obóz socjalistyczny, Międzynarodówka (komunistyczna), kraje ludowo-demokratyczne, ogólniej – globalny komunizm.

 

Nurt intelektualny doczekał się kilku odświeżających redakcji filozoficznych oraz wielu koncepcji równoległych, obudowujących, niekiedy pozostających w dyspucie z nurtem pierwotnym – i nadal jest atrakcyjny dla sporej części ludzkości, zaś nurt praktyczny skompromitował się swoimi realnymi manifestacjami, które w każdym przypadku okazywały się socjalizmem domniemanym.

 

Największym dorobkiem instytucjonalnym, trwałym dziedzictwem lewicy, począwszy od „młodego” marksizmu aż po dni nam współczesne, jest związek zawodowy. To ten fenomen instytucjonalno-społeczno-kulturowy postrzega się jako lidera codziennej walki z wyzyskiem.

 

W języku potocznym wyzysk ma różnorodne konotacje, z których tu przytoczmy najbardziej popularne:

  • konserwatyści wyzyskiem nazywają nadmierny, przesadny, niehumanitarny ucisk maluczkich, swoiste „zajeżdżanie” pracowników i dołów społecznych przez pracodawców i warstwy lepiej uposażone, nadają też wyzyskowi zdecydowanie pejoratywne znaczenie moralne, odwołując się do humanitaryzmu i kodeksów społecznych dla naprawienia tego swoistego „skrzywienia” stosunków;
  • prawicowcy wyzyskiem nazywają (i tak to kodyfikują w prawodawstwie) podstępne wykorzystanie swojej sytuacji monopolistycznej (np. w dostępie do informacji) i siły negocjacyjnej/rynkowej kosztem kontrahenta/partnera dla uzyskania dodatkowych, nadzwyczajnych korzyści doraźnych lub trwałych: w takiej oczywistej formalnie postaci wyzysk jest penalizowany;
  • lewica wyzyskiem nazywa wszelki społeczno-publiczny, ale też środowiskowo-rodzinny proceder polegający na niesprawiedliwym rozkładzie obowiązków (wkładu pracy) i związanych z tym uprawnień do dochodu, zachodzący w stosunkach ekonomicznych na poziomie mikro, mezo i makro, najczęściej ugruntowywanym patologicznymi instytucjami społecznymi ustanawianymi i strzeżonymi przez „stronnicze” państwo;

 

Konserwatyści stróżem moralności ekonomicznej, mającym pohamowywać wyzyskowe zapędy, czynią Hierarchię Społeczną (częściowo pokrywającą się z państwem), a właściwie jej „górne” warstwy kierownicze, korzystające z namaszczenia Historii i/lub Opatrzności, w tym najbardziej wrażliwą humanitarnie Inteligencję. Poza-religijne opcje konserwatywne stawiają na państwo „równoległe” do gospodarki, rządzone przez powszechnie akceptowanych, charyzmatycznych mężów stanu, godzących rozmaite racje ekonomiczne i polityczne.

 

Prawica – formalizując granice tolerancji na polu wyzysku – odpowiedzialnym za ład i porządek w stosunkach gospodarczych czyni Państwo i Prawo, upoważniając je do permanentnego przywracania w Gospodarce i Społeczeństwie prawideł rynkowych (swobód wszelakich, wolnej konkurencji, praw odwoławczych i reklamacyjnych, niezawisłego arbitrażu). Jednocześnie odmawia państwu decydującej roli/władzy w gospodarce, podejrzewając owo państwo o nadmierną skłonność do regulacji duszących i obezwładniających to co rynkowe.

 

Lewica wykazuje nadzwyczajną nieufność do wszelkiego państwa, używając pojęcia „interes społeczny” i podejrzewając państwo o zmowę z kapitałem, opieraj zatem swoje rachuby co do zniesienia wyzysku na wciąż rosnącej obywatelskiej świadomości, w ugruntowywaniu lokalnej samorządności, w narastającym tyglu „zrzeszenia zrzeszeń wolnych wytwórców”, w obumieraniu państwa ustępującego przed samorządnością i spółdzielczością, nade wszystko zaś w uspołecznieniu własności środków wytwórczych i nawy publicznej w każdym wyobrażalnym aspekcie.

 

…………………………

 

W swej istocie wyzysk jest stanem społecznej nierównowagi pomiędzy tym, co stanowi wkład do społecznej puli dobrobytu a tym, co stanowi „przydział” z tejże puli. Z naciskiem na określenie „społecznej”, czyli utrwalonej przez rozmaite formy instytucjonalizacji, od najsłabszych (tak wszyscy robią, tak zawsze było) poprzez średnio zaawansowane (taka była umowa, taki jest tu obyczaj) aż po kulturowo-prawodawcze (skoro jesteś, kim jesteś, należy ci się z mocy prawa, a tamtemu, który nie jest – nie należy się).

 

Mówiąc obrazowo, wyzysk jest efektem zderzenia się, a zarazem komplementarności trzech postaw ekonomicznych (cieniowanych politycznie i społecznie):

 

  1. Postawa infantylna: jest esencją jest przemożne, instynktowne, niemowlęce wręcz dążenie do dawania jak najmniej i brania do syta. Postawa taka jest oczywista w przypadku dzieci i młodzieży, emerytów, osób niesprawnych, a w bardziej złożonych stosunkach społecznych „obowiązuje” ona wszystkie obszary budżetowe: edukację, naukę, opiekę społeczną, ochronę zdrowia, rząd i administrację, zabezpieczenie społeczne, armię, policję i inne służby, dyplomację, obszar komunalny, infrastrukturę pożytku publicznego;
  2. Postawa rynkowa: jej istotą jest dojrzały obywatelski pakiet umów, w wyniku którego strony tych umów szacują w sposób kompetentny swoje kompetencje i potrzeby oraz swoją wzajemną przydatność, przy czym ów pakiet umów z założenia jest dynamiczny i podlega ciągłym renegocjacjom w zależności od zmieniających się sytuacji: suwerenność i podmiotowość stron umowy zapobiega „cichej” lub „siłowej” monopolizacji umów przez którąś ze stron;
  3. Postawa romantyczna, która objawia się tym, że swoiste poczucie misji każe realizować zadania publiczne lub po prostu „robić swoje” bez oglądania się na ewentualna sprawiedliwą rekompensatę wysiłku i wkładu, z założeniem, że im więcej dobrego i pożytecznego będzie w puli, tym szerzej rozniesie się dobrobyt i tym bardziej każdy będzie zaspokojony, ale też z założeniem, że podobnie postępują wszyscy, z którymi nas zetknął los i z którymi jesteśmy uwikłani w lokalne i powszechne stosunki społeczne;

 

Powyższe trzy postawy, gdyby ich rozkład odpowiadał jakiejś „logistyce społeczno-gospodarczej” (czytaj poniżej), mają swój głęboki sens. Skonstruowany na ich podstawie model gospodarczy jest jednak zawsze zagrożony przez trzy czynniki: monopolizację pierwotnego rynku (zagrożenie dla postaw 2-go typu), przerost budżetu państwa (godzący w postawę 3-go typu) oraz deregulacja budżetowa (czyniąca postawę 1-go typu „ciężarem dla gospodarki”).

 

Dobry, efektywny model społeczno-gospodarczy oparty na trzech postawach „pracuje” mniej-więcej w taki sposób: Romantycy są pionierami postępu, bezinteresownie wyprowadzając gospodarkę i społeczeństwo na nowe rubieże, wciąż sprawniejsze, Rynkowcy dokonują swoistej „zbiórki”, „składki” (znanej jako public collection) na rzecz optymalizacji całości „układu” społeczno-gospodarczego i ochrony wspólnego dorobku-dziedzictwa, zaś Infantylni albo przygotowują się (inwestując w siebie otrzymane dobrodziejstwa) do roli Rynkowców, albo starają się być pożyteczni w niszach nierynkowych.

 

Monopolizacja szkodzi na dwóch polach: wygenerowuje z rynku warstwę nierynkową, zachowującą się infantylnie, a także wydziela (odbierając z ogólnej puli dobrobytu) większą lub mniejszą część wspólnego dochodu do wyłącznej dyspozycji owej nierynkowej warstwy, która w ten oto sposób staje się najzwyklejszym w świecie pasożytem. Oczywiście, każdy monopolista podkreśla, że jest bardziej pożyteczny niż ktokolwiek, bo składa w ofierze społeczeństwu i gospodarce korzyść skali, swoją zdolność inwestycyjną, swoją zdolność do wchłaniania i aplikacji postępu. O nieprawdzie tej argumentacji niech świadczą proporcje: procent majątku monopolistycznego w stosunku do procentu ludności tym majątkiem dysponującego. A rzecz nie tylko w majątku, ale też w przewłaszczanych („prywatyzowanych”) prerogatywach publicznych (samorządowych, państwowych) oraz w „rządzie dusz”, czyli „zagospodarowywaniu” wspólnych elementów kultury zbiorowej.

 

Przerost budżetu ma tę właściwość, że wszelkie dobre powody, dla których budżet jako fenomen społeczno-gospodarczy powstał, ustępują powodom zwanym „pragmatycznymi”. Z tej to przyczyny mniejsze szanse mają sprawy socjalne, bytowe, oświatowe, kulturalno-artystyczne, zdrowotne, emeryturowe, rentowe, komunalne, pierwszeństwo zaś mają sprawy umacniające państwo (armia, policja, służby, administracja) oraz tuszowanie-rekompensata błędów nieświadomych i bezczelnych sobiepańskich poczynań Centrum decyzyjnego. Służą temu budżetowe instytucje cięć budżetowych, akcyz i opłat skarbowych, zadłużenia publicznego, a nawet wciąż bardziej „okupacyjne” podatki. Oczywiście, zapomnieniu ulega najważniejsza funkcja budżetu, czyli stymulowanie postępu i zrównoważonego rozwoju. Budżet zatem ma skłonność do stawania się sztuka dla sztuki, a zarazem polem i narzędziem alienacji (wyradzania się ze społeczeństwa gospodarującego i zarazem zniewalania go).

 

Deregulacja budżetowa polega na niedoszacowaniu „kapitału społecznego”, ustanowionego przez pokolenia wzrastające oraz przez zbiorowości odsunięte od rynku, zwane wykluczonymi, a także przez zbiorowości „trzeciego wieku”. Z ekonomicznego punktu widzenia wszystkie te osoby – wraz z chorymi i niepełnosprawnymi – powinny jak najszybciej i na jak najwyższym poziomie efektywności włączyć się do procesów rynkowych. Jeśli jednak budżet ogranicza środki na wszystkie pozycje zwane „budżetowymi” poza administracją i pozycjami umacniającymi państwo – to kapitał społeczny ma się coraz gorzej, jego rachityczność postępuje wraz z rachitycznością owych pozycji budżetowych. Skutek jest taki, że wymienione warstwy i zbiorowości funkcjonują ekstensywnie, od bodźca do bodźca, a kiedy nie są bodźcowane – zamierają jako kapitał społeczny. Staja się społecznym marginesem. Podkreślmy, że wykluczenie społeczne obejmuje etapy: braku możliwości rozwoju (kto stoi w miejscu, ten się cofa), utraty stałego godziwego źródła dochodu (bezrobocie, patologie), utraty miejsca zamieszkania (budowania Domu) na koniec utraty społecznej przydatności (obojętność społeczna). Im dalszy etap wykluczenia – tym kosztowniejszy powrót do „normalności”.

 

Opisane procesy – choć obszernie – to jednak wyczerpująco opisują istotę wyzysku, wydaje się, że z pominięciem dysput ideologicznych i politycznych, konserwatywno-prawicowo-lewicowych. Uzupełnijmy ten opis jeszcze notatką na temat „dziurawienia budżetu”.

 

Deficyt budżetowy jest jedną z najbardziej wrednych i bezczelnych form opodatkowania ludności. Wyznacza się jakiś nie cierpiący zwłoki cel publiczny, którego nikt rozsądny nie jest w stanie oprotestować, bo widać jasno, jakie to ważne – i desygnujemy nań środki budżetowe, których nie ma, ale mają być. Poniewczasie zauważymy, że wyciekły nam one z naszych kieszeni.

 

Fachowcy od kuglowania budżetem, a także wykładowcy, lubią podkreślać, że w każdym budżecie jest taka jego część, od której nie uda się uciec, czyli część konieczna, oraz część taka, którą można dowolnie kształtować. Powstaje podczas takiego wykładu wyobrażenie, że równie dobrze mógłby budżet ograniczyć się do tzw. wydatków koniecznych, a budżetową część pożyteczną (wydatki potrzebne oraz wydatki możliwe) są przedmiotem przetargów politycznych, a pośrednio – decyzji wyborców.

 

Jest to – mimo pozorów systematyczności i logiczności – nieprawda, i to nieprawda natury politycznej.

 

W budżecie wszystkie wydatki są wydatkami politycznie koniecznymi. Wszystkie bowiem są na liście układanej w ustawicznym przetargu interesów (lobbystycznych). Racjonalnie rzecz ujmując, nie ma takiego wydatku budżetowego, którego nie możnaby ograniczyć lub zupełnie wykluczyć, włącznie z wydatkami na administrację publiczną, bezpieczeństwo (armia i służby) czy podtrzymanie infrastruktury strategicznej (drogi, porty, łączność). Istnieje bowiem do wykorzystania – celowo „zapomniana” – instytucja „public collection” (składki, zrzutki, zbiórki), tyle że wymaga ona „oddolnej”, powszechnej zgody, czyli samo-opodatkowania się ludności lub jej części. Tyle że to już wydaje się dla każdej władzy zbyt przesadzonym ładunkiem demokracji. Na pewno uciążliwym dla każdej wyobrażalnej „władzy” (Centrum gospodarczego).

 

Spróbujmy sobie wyobrazić trzy warstwy społeczne (nie klasy o przeciwstawnych interesach, tylko warstwy):  

  1. Pierwsza warstwa – to przedsiębiorcza karma budżetu, czyli rozmaite podmioty gospodarujące, uzyskujące nadwyżki gospodarcze, którymi się dzielą poprzez budżet z pozostałymi warstwami;
  2. Druga warstwa – to beneficjent budżetu, ludzie i środowiska niezdolne do wypracowywania nadwyżek, biernie poddające się inspiracji warstwy pierwszej, zatrudniające się u przedsiębiorców;
  3. Trzecia warstwa – to administratorzy i sztabowcy, czyli „ludzie do wynajęcia” do zadań w dziedzinie regulacji, optymalizacji, logicznego (i logistycznego) dopasowania rozmaitych elementów gospodarczych i politycznych (interesy), planiści, analitycy, itp.;

 

Można założyć – dla uproszczenia obrazu – że warstwy te tak wzajemnie się splatają, że powstaje między nimi synergia: każda z nich, nawet przedsiębiorcy, mają z tej koordynacji i współpracy większy efekt, niż gdyby działały odrębnie.

 

W takiej sytuacji budżet zasilany jest przez warstwę przedsiębiorców (którzy tego nie żałują, bo i tak mają synergiczną nadwyżkę-nadwyżek), a pozostałe warstwy korzystają z budżetu lub wprost są zatrudnione u przedsiębiorców.

 

Mechanizm działa i wciąż jest dobrze oliwiony, jeśli nie zostanie naruszona delikatna umowa społeczna: otóż efekty „nośne” gospodarki powinny opierać się na innowacyjności, inwencji, inwestycjach i podobnych przesłankach wzrostu-rozwoju uruchamianych przez warstwę przedsiębiorców. Kiedy jednak przedsiębiorczość zaczyna sprowadzać się do tego, żeby - metodami ulg, specjalnych koncesji i ułatwień – przedsiębiorcy uzyskiwali swoją rentowność nie własnym przemysłem i zapobiegliwością (zwiększaniem dynamiki), tylko poprzez ekstensywne zrzucanie z siebie obowiązków – to przy jakiejś stałej rentowności okazuje się, że nie ma z czego ani zatrudniać warstwy beneficjentów, ani warstwy administratorów. Wtedy do gry wkracza polityka, już jawna.

 

Przedsiębiorcy przestają dbać o zatrudnionych, wolą rentowność powiększać korzystnymi rozwiązaniami prawnymi, administracyjnymi.  Dla opracowania, uzasadnienia i wdrożenia tych rozwiązań prawnych (urzędowych, ustawowych, itp.) wpływają na to, że tkanka warstwy administratorów niepostrzeżenie z fachowców przeistacza się w usłużny biznesowi serwis. A warstwa beneficjentów (zatrudnionych), widząc swoją pogarszającą się sytuację (zawężającą się możliwość rozwoju) przeistacza się w warstwę roszczeniową.

 

I oto dość klarowna, synergiczna struktura społeczna, na skutek realizacji interesów warstwy utrzymującej całość budżetową – zmienia się w strukturę klasową:  

  • przedsiębiorcy stają się lobbystami, dodatkowo odmawiając dzielenia się swoją nadwyżką (bo uzyskują ją nie poprzez wzrost i rozwój, ale poprzez „nie-dawanie”);
  • administracja staje się przedłużeniem politycznym ekonomicznych koncepcji przedsiębiorców;
  • zatrudnieni ze sprawnej, konstruktywnej „siły roboczej” przeistaczają się w roszczeniową opozycję;

 

W takiej sytuacji budżet zaczyna już wyglądać zupełnie inaczej. Wszystkie warstwy – teraz klasy – zgłaszają swoje pozycje budżetowe, ale ich „kolejkowanie” wyróżnia lobbystów (są najsilniejsi ekonomicznie), potem administratorów (są umocowani politycznie przez lobbystów), a na końcu są zatomizowani i słabi ekonomicznie. W tym sensie lista „konieczności” ma charakter polityczny i zawsze (ZAWSZE!!!) przekracza dochody budżetowe (te wszak stają się wciąż bardziej ekstensywne).

 

Zrazu – patrząc z perspektywy historycznej – dziurę dochodową uzupełniać zaczęto podatkiem od dochodów zatrudnionych (wcześniej płacili ten podatek wyłącznie przedsiębiorcy), a następnie rozbudowano i upowszechniono podatek stanowiący część ceny wszystkiego, co się wytwarza (dziś nazywamy go VAT). U zarania budżetów nikt nie słyszał o tych podatkach, nie mówiąc o całych systemach celnych i akcyzowych oraz skarbowych, katastralnych, itp. (istniały incydentalne myta, pogłówne i inne, potem upowszechniły się i rozbudowały).

 

I teraz esencja, uwaga! Kiedy lobbyści nadal przemożną siłą wciąż mniej płacą, a wciąż skuteczniej unikają obowiązków, utrzymując rentowność metodami polityczno-administracyjnymi zamiast przedsiębiorczością, ostatecznie wielu z nich staje się beneficjentami budżetu! Wtedy oczywistym jest obciążanie, wciąż większym jarzmem, zatrudnionych, których opozycyjność staje się coraz bardziej oczywista. Zaczynają się tzw. cięcia budżetowe, oczywiście skierowane przeciw opozycji, czyli warstwie najniżej uposażonej, najsłabszej politycznie.

 

Oto prawdziwa natura dziurawienia budżetu. Proceder (bo jak inaczej to nazwać?) sprowadza się do uwzględniania coraz większej ilości postulatów lobbystów (którzy jeśli są przedsiębiorcami, to raczej opacznie), a powstający deficyt rekompensuje się wciąż większym obciążeniem zatrudnionych (opozycji) i cięciami takich elementów jak edukacja, pomoc socjalna, ochrona zdrowia, wypoczynek, emerytury, renty.

 

Sposobem cięcia jest na przykład komercjalizacja wymienionych dziedzin (i wszelkich zwanych budżetowymi). Ale najbardziej wyrafinowanym – jest ucieczka administracji (polityki) w deficyt budżetowy. Wbrew naukom akademickim i propagandowym nie jest to wyłącznie zadłużanie przyszłych pokoleń, bowiem tu-teraz konsekwencje deficytu budżetowego, zupełnie doraźne, dzisiejsze, oznaczają wzrost kosztów utrzymania zatrudnionych, opozycji. Staje się ona wobec tego wciąż bardziej roszczeniowa, wciąż mniej skłonna do współpracy z lobbystami i administracją, chyba że liderzy (np. związkowi) ulegną czarowi przywilejów.

 

 

Każdy kolejny krok ułatwiający biznesowi uzyskiwanie rentowności nie z przedsiębiorczości, tylko z korzystnego „splotu” okoliczności prawno-administracyjnych – to kolejny akt dziurawienia budżetu. Tu nie ma miejsca na bardziej obszerne analizy, ale tak właśnie przebiega historia Transformacji polskiej.

 

Warto wspomnieć o tzw. drobnym biznesie (mikro-przedsiębiorstwa). Najbardziej tracą oni właśnie, czyli ci zatrudnieni, którzy odkrywają w sobie szczerą żyłkę biznesową: zanim uformują się w lobbing, najbardziej odczuwają patologie budżetową (w nich skierowane jest ostrze administracyjne, biurokratyczne, sterowane ręką lobbystów), bowiem sa łakomym kąskiem, wszak mają rentowność „czystą” wynikającą z przedsiębiorczości, którą „warto przejąć”.

 

Problem jest globalny, okołoziemski. W Polsce jednak nikt nie wydaje się go dostrzegać. W krajach, które osiągnęły "czerwony" wzrost gospodarczy - deficyt nie "argentynizuje" się. W Polsce cieszymy się ze wzrostu w obszarze "przemysłu" i w sektorze prywatnym, nie dociekając jego rzeczywistych, lobbystycznych  źródeł.

 

/notatka powyższa zamieszczona została na moim blogu w Salonie24/

 

Można powiedzieć, że wyzysk jest czymś naturalnym, a na pewno obiektywnym w stosunkach społecznych. Z tą samą pewnością należy powiedzieć, że niemal w całości o rozmiarach i formach wyzysku decydują czynniki subiektywne, zależne od woli decydentów społeczno-gospodarczych (polityków i przedsiębiorców), zaś jedyną przeciwwagą dla – ze wszech miar szkodliwego – wyzysku, zdolna mu się przeciwstawić, jest to, co z grubsza definiuje się jako wychowanie obywatelskie.

Kontakty

Publications

Wyzysk

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz