Wymyslone contra zrobione

2010-02-20 21:44

 

WYMYŚLONE A ZROBIONE

/o subtelnej różnicy między postanowieniem a tym, jak słowo ciałem się staje za pomocą rąk i paru innych szczegółów/

 

Podobno minęły już czasy, kiedy dekretami zaklinano rzeczywistość: dzień zaczynano od uchwalenia, że należy coś pogłębić, rozszerzyć, umocnić, skoordynować...- i przechodzono do dalszych zajęć w słodkim przekonaniu, że oto wykonano ciężką pracę. Dowcipni odpowiadali na pytanie, czy coś da się zrobić: „będzie uchwała, to się da zrobić”.

Nic się nie zmieniło. Podobno żyjemy w państwie prawa, podobno u nas jest demokracja, podobno rośnie nam produkt globalny i eksport, podobno jesteśmy jedną z 29 gospodarczych potęg (wszak należymy do OECD), podobno transformacja nam się udała (słowa Prezydenta z listopadowej konferencji), podobno przywróciliśmy gospodarce normalność, podobno Zachód u nas inwestuje, podobno przewodzimy Europie Środkowej, podobno mieliśmy rację posyłając wojsko do Iraku, podobno cieszymy sie wolnoscią, podobno poszerzył nam się dostęp, podobno rozwijamy się jak nigdy, podobno skutecznie zreformowaliśmy wiele dziedzin życia (służbę zdrowia, administrację terenową, administrację centralną, oświatę, szkolnictwo wyższe, system podatkowy, system emerytalny, system wynagrodzeń, system ubezpieczeniowy...). Nasi prominentni decydenci – niby wiedzą, że nie wszystko się udało – ale trwają w założeniu, że trzeba tylko dokonać kosmetycznych korekt.

Niniejszym jednak zamierzam odnieść się do Ordynackiej. Przyjemnie jest słuchać, że kierownictwo Stowarzyszenia ledwo nadąża z wizytami pomiędzy gabinetem Premiera i Pałacem Prezydenckim, że oto przymierzamy się do wyboru posłów Unii Europejskiej, że jesteśmy już nie konkurencją, ale alternatywą wszelkich partii na lewicy. Wolniej!

Pamiętacie ten wiejski obyczaj, aby przed drogą usiąść na chwilę i pozbierać myśli? Otóż to. Przed każdą kampanią warto spokojnie przemyśleć jeszcze raz, o co nam rzeczywiście chodzi. Tak niedawno jeszcze zaklinaliśmy się, że tak jak przed półwieczem powstawało ZSP jako wariant „związku zawodowego” studentów, tak Ordynacka ma na celu samopomoc koleżeńską. A tu nagle robimy za sondażową potęgę polityczną, jeszcze trochę, a będziemy wystawiali premiera, prezydenta, wójtów i wszelkich prezesów. Jak za nieboszczki PZPR.

Dekretowanie rzeczywistości ma niewątpliwy walor propagandowy, ale nie nadaje się do pracy z ludźmi. Prędzej czy później zapytają: ale o co chodzi? Potrzebne jest choćby minimum uzgodnień w tej sprawie, choćby dokonanych prymitywnymi technikami, na przykład poprzez wydrukowanie siedmiu celów na kartce i przegłosowanie ich „obiegiem”. Niechby te cele uwzględniały zarówno ludzkie troski i potrzeby, jak też ambicje i zamierzenia.

Wszelkie ludzkie dzieła biorą się stąd, że człowiek bierze się za bary z materią i wszelkimi przeciwnościami, jakie owa materia w swym bezwładzie uruchamia. Kiedy filozof mówi, że człowiek czyni Historię wbrew sobie, to zapewne nie myśli o tym, że człowiek stara się przezwyciężać wrodzone lenistwo, tylko o tym, że ludzkie czyny i osiągnięte cele paradoksalnie żyją własnym życiem i najczęściej zaskakują człowieka niespodziewaną ostateczną swoją postacią. Aby tak się jednak stało, trzeba najpierw cokolwiek zrobić w taki sposób, aby został po tym ślad. Fachowcy nazywają to kreowaniem kultury.

Kultura bierze się więc z pracy. Tak jak wszelkie bogactwo. Nie można tak po prostu zadeklarować ani obiadu, ani rzeźby, ani reformy gospodarczej, ani małżeństwa: trzeba sie nad nimi porządnie napracować, wykorzystać przy tym receptury wypracowywane od pokoleń, być może wnosząc do nich swoją własną twórczość. Pichcenie ludzkich dzieł na kolanie, za pomocą kartki i ołówka, nie ma najmniejszego sensu, jeśli nie zdołamy sami lub w zespole doprowadzić to tego, że ktoś inny, zwany kronikarzem, zechce kiedyś opisać konkretny owoc zapisany wcześniej na owym kolanie, na owej kartce jako nasz cel, plan, program. Praca, praca, praca. Mniej może atrakcyjna i mniej medialna niż plany, dekrety, uchwały i ambitne projekty, ale stanowiąca sól i esencję zarazem wszystkiego, co człowiek zdoła osiągnąć, czym potrafi się wzbogacić.

Zatem dla Ordynackiej przyszedł czas wielkiej roboty, a jeśli rzeczywiście owe zamaszyste zamierzenia polityczne okażą się naszym programem – roboty jest tym więcej. Tak zwany front robót jest rozległy:

-                              trzeba uruchomić powszechną dyskusję o Ordynackiej jako fenomenie życia publicznego, rozpoznać nie tylko „poliszynelem”, ale również „bojem”, jakie miejsce w naszym kraju jest najwłaściwsze dla Ordynackiej, trzeba zastanowić się, jak szeroko Ordynacka jest otwarta dla studentów, absolwentów i uczonych (np. czy tylko dla aktywu SZSP/ZSP?);

-                              trzeba w łonie samej Ordynackiej uruchomić dyskusję programową, wyznaczyć dla niej uzgodnione cele ideowe oraz programy cząstkowe, a przy tym uniknąć owej dekretacji w postaci jednorazowych aktów wypracowanych przez grupę światłych i nawiedzonych, tylko przepytać możliwie najszerszą rzeszę członków Stowarzyszenia i wielokrotnie, w różnych sytuacjach, tak żeby ostateczny efekt programowy rzeczywiście reprezentował Ordynacką, a nie tylko jej „mieszaczy”;

-                              trzeba doprowadzić do sytuacji, kiedy wszelkie inicjatywy, plany, przesięwzięcia, projekty – znalazły odzwierciedlenie w materiałach opisowych: to nie może być wolna amerykanka, gdzie działania są uruchamiane „pod osobę” i od osoby zależne, tylko działanie planowe, głęboko ukorzenione na przykład w komisjach branżowych;

-                              trzeba spowodować – na mocy uczciwych umów z działaczami i ich zespołami – że program i plany Ordynackiej będą o tyle realne, że podjęte zostana z ochotą przez różnych ludzi, być może nawet współzawodniczących ze sobą o to, kto lepiej zadziała, kto skuteczniej osadzi robotę Stowarzyszenia w rzeczywistosci społecznej;

-                              Ordynacką przeistoczyć trzeba w ruch (w rozumieniu socjo-politologii), oderwać ją od formuły organizacji petryfikującej struktury i ogniskującej działalność na „zaliczaniu” kadencyjnych i okolicznościowych obowiązków: jednym słowem, Stowarzyszenie powinno żyć, a nie realizować wyłącznie grafik kalendarzowy;

Nie liczę na to, że wielu przeczyta moje opracowania, choć uważam je za niezbędne jako swoistą dokumentację inicjacji Ordynackiej: liczę na to, że wielu zdołam przekonać, by „czynem” i innymi mozliwościami wspomogli realizację coraz liczniejszych inicjatyw, tak aby słowo stało się ciałem, aby wymyslone przeistoczyło sie w zrobione.