Wybory. Rwactwo Dojutrkowe i Więcierze Mętne

2018-01-20 10:04

 

„Kultura” łupiesko-geszefciarska znalazła w Polsce swoje łaskawe laboratorium. Wgryzła się w substancję ojczystą jak paskudny wirus i nie popuszcza, niczym jemioła, która będzie na zdrowym drzewie kwitła i piękniała – aż to drzewo uschnie stojąc, po czym padnie, zdechnie i sczeźnie. A jemioła jeszcze z trupa wyssie ile się da.

Kto eunuchem w sprawach publicznych – nagle rączym i jurnym ogierem okazuje się prywatnie, choć i tu i tam mowa o tym samym przedsięwzięciu. Przeraźliwa niemota dotyczy obowiązku ludzkiego, społecznego, publicznego – dokładnie w tych samych miejscach, gdzie ochota do działania i niezwykła sprawność ujawniają się kiedy rzecz „sprofilujemy” prywatnie.

 

*             *             *

Zacznijmy od znanej i głośnej niegdyś w Polsce tzw. afery FOZZ. Chyba nikt z licznych komentatorów prasowych i sądowych tej sprawy – nie zauważył tego co w niej najważniejsze: była to pierwsza w świecie, zauważalna pod względem rozmiarów budżetowo-finansowych, geszefciarska „kombinacja biznesowa” na skalę międzynarodową, usankcjonowana ustawowo!

Ktoś w sferach rządowych (pewnie ludzie służb i dyplomacji wprawieni w przekrętach międzynarodowych) wpadł na pomysł, że skoro budżety polskie nie radzą sobie z nawisem-lawiną długów (stąd owe długi miały w obrocie niską wartość rynkową, dług warty „100” można było nabyć np. za „30”) – to warto powołać mechanizm sekretnego skupowania tych długów przez samego dłużnika. Szlachetna to i patriotyczna myśl: Polska jest zadłużona na dziesiątki miliardów, a prostym sposobem można ten dług wykupić za połowę sumy, co jest bardziej opłacalne dla państwa-budżetu-dłużnika niż jego bezpośrednie spłacanie z odsetkami. Majstersztyk.

Pedia: Rzeczywistym zadaniem funduszu było skupowanie na wtórnym rynku zagranicznych długów PRL po znacznie obniżonych cenach, wynikających z niskich notowań długu. Ale zakup wierzytelności okazał się tylko przykryciem dla wyprowadzania ogromnych środków, przekazanych FOZZ przez Ministerstwo Finansów. Wbrew deklarowanemu celowi działania, FOZZ udzielał kredytów, przyjmował pożyczki, dokonywał skomplikowanych i świadomie zawikłanych operacji na międzynarodowych rynkach finansowych. Tylko część operacji była dokumentowana, a istniejące księgi prowadzono wadliwie. Dodatkowo dziś wydaje się pewne, że FOZZ został powołany przez wojskowe i cywilne tajne służby PRL. W związku z tym współuczestniczył w operacjach finansowych tajnych służb razem z przedsiębiorstwami państwowymi handlu zagranicznego i spółkami handlowymi handlu zagranicznego, kontrolowanymi przez państwo.

W praktyce działalność Funduszu doprowadziła do jednej z największych w historii III RP defraudacji środków publicznych. Bo Polak potrafi zyskać prywatnie tam, gdzie jego Państwo jest w potrzebie. W imię tego Państwa – będzie się potem tłumaczył dumnie organizator przekrętu.

Ekonomiczny sens istnienia funduszu polegał (Pedia) na znacznym obniżeniu wielkości długu wobec zagranicznych wierzycieli, którzy de facto zgadzali się na utratę dużej części swoich wierzytelności w zamian za szybkie odzyskanie stosunkowo niewielkiej jej części na wtórnym rynku. Wykup długów odbywał się przez „podstawione”, często stworzone w tym celu spółki. Operacja ta była niezgodna z obowiązującym prawem międzynarodowym, stąd też przeprowadzana była w tajemnicy.

Przypomnijmy, że kosztem substancji państwowej, kosztem dobra wspólnego-publicznego pojawiały się potem liczne afery, animowane przez służby lub „doglądane” przez nie: afera „Bezpiecznych Kas Oszczędności”,

Afera FOZZ – to w moich oczach źródło „samofinansowania” kamaryl politycznych. Do dlatego „opłacało się” głównemu menedżerowi tego przedsięwzięcia odbyć karę więzienia za winy całej kamaryli, które wziął na siebie jako „piorunochron. Czy to na pewno zaledwie „twarz-słup” afery”? Pedia podaje, że był tajnym współpracownikiem Wojskowych Służb Informacyjnych (WSI) o kryptonimie „Dik”. W 1970 (mając zaledwie 24 lata!) otrzymał Brązowy Krzyż Zasługi, a w latach 80. został odznaczony Srebrnym Medalem za Zasługi dla Obronności Kraju.

 

*             *             *

Kilka akapitów z opracowania Krzysztofa Pietrowicza („Obywatel”).

Jakie zjawisko możemy nazwać aferą gospodarczą? Można przyjąć, że jest to rozłożone w czasie, złożone działanie grupy osób, które dążą do uzyskania poprzez zmowę nieprawomocnej korzyści kosztem dobra wspólnego. Kluczowe wydaje się tu pojęcie zmowy: jest to działanie mające na celu oszustwo, cechujące się m.in. tajnością, koordynacją działań oraz przewagą informacyjną nad osobami nie uczestniczącymi w zmowie. W przypadku afer gospodarczych zmowa ma umożliwić uzyskanie nieprawomocnych korzyści, które osiąga się poprzez m.in. łamanie formalnych i nieformalnych norm i reguł. Zmowa zapewnia poczucie bezpieczeństwa (i poniekąd bezkarności) aktorów zaangażowanych w działalność aferalną.

Złożoność działania aferalnego przejawia się tym, że aktorzy je podejmujący wykorzystują (a w niektórych wypadkach tworzą) rozbudowaną sieć powiązań. Oczywiście, grupa aktorów inicjujących aferę nie musi tworzyć złożonej sieci, lecz w przypadku afer gospodarczych jednym z istotnych elementów jest ich skala - a ta wymaga (świadomego bądź nie) zaangażowania wielu osób.

Afery gospodarcze poza tym, że godzą w dobro wspólne, są również działaniami niezgodnymi z interesem państwa. Nie oznacza to jednak, że warunkiem koniecznym dla zaistnienia afery gospodarczej jest złamanie obowiązującego prawa. Niemniej jednak próba uzyskania nieprawomocnej korzyści oraz zmowa (i związana z nią tajność) świadczą, że aktorzy podejmujący tego rodzaju działania sami definiują je jako potencjalnie nielegalne. Innymi słowy, działania aferalne to takie, co do których nie istnieją wiarygodne przesłanki, że były one skutkiem błędu, następstwem uprawnionego ryzyka biznesowego lub nieprzewidzianych okoliczności zewnętrznych.

I ostatnia sprawa - istniejąca wiedza odnośnie do afer, związana jest z aferami ujawnionymi. Okoliczności ujawniania afer są rozmaite, np. działalność służb policyjnych, prokuratury, instytucji kontrolnych, konflikty interesów osób zaangażowanych w działania aferalne, śledcza działalność mediów. Jednak ujawnienie nie jest warunkiem koniecznym, aby móc mówić o aferze (choć pojawiają się oczywiste pytania: ile jest afer nieujawnionych, czy różnią się znacząco od tych, które zostały ujawnione itp.). Ujawnienie afery jest jednak ważne, ponieważ może nieść ze sobą istotne skutki strukturalne, odmienne od skutków samej afery. Warto zauważyć, że afery ujawnione po latach również mogą mieć konsekwencje strukturalne (do momentu ujawnienia nieuświadomione), ale w tym wypadku sam fakt ujawnienia niekoniecznie powoduje takie konsekwencje. Spośród trzynastu kolejnych polskich rządów po 1990 r., przyczyną upadku trzech były m.in. ujawnione przez media afery gospodarcze (chodzi o tzw. aferę InterAms, aferę Rywina oraz aferę gruntową).

Nie może dziwić, że prywatyzacje są procesami generującymi afery. Rozważmy rzecz z takiej oto perspektywy: to dzięki prywatyzacji (a raczej dzięki "podłączeniu się" pod prywatyzację) można radykalnie powiększyć majątek i - metaforycznie rzecz ujmując - przeskoczyć z ligi okręgowej do ekstraklasy. Innymi słowy, kluczowe są tu pojęcia pośrednictwa i własności. Nie może więc dziwić, że afery prywatyzacyjne są relatywnie częste. W powyższym przykładzie należy podkreślić jeszcze jedną rzecz: otóż w wielu przypadkach raporty NIK wskazują na nieprawidłowości związane z procesami prywatyzacji, rzadko się jednak zdarza uzupełnienie tej wiedzy o dodatkowy kontekst. 

Można czasami usłyszeć stwierdzenie, że afery gospodarcze to sprawa zamknięta - coś, z czym mieliśmy do czynienia na początku transformacji ustrojowej. Można też spotkać się z opiniami, że są to zjawiska marginalne, tak ilościowo (zgodnie z tezą, że wśród wielu rozmaitych zjawisk, zdarzają się i afery), jak i jakościowo (bo nie dotyczą one kluczowych zjawisk gospodarki i nie są w nie zaangażowane osoby rzeczywiście ważne dla gospodarki i polityki).

Czyżby?

1.       Afera alkoholowa: zbudowana na różnicy między cłem płaconym za import alkoholu w celach gospodarczych i „na własny użytek”. Tylko nadzwyczajna łatwowierność celników (i to nie tych szeregowych) pozwalała na uznanie, że ktoś przywozi wagon-cysternę spirytusu „na umieniny”;

2.       Afera NFI (rozmyta, zaklajstrowana): zbudowana na skupowaniu za bezcen od „szaraków” 20-złotowych „otwartych” uprawnień do majątku państwowego (każdy miał 20-złotowy stempelek w dowodzie osobistym), aby skumulowaną kwotą przejmować znaczące udziały w najlepszych polskich „flagowcach” gospodarczych;

3.       Afera Art-B: zbudowana na tzw. „oscylatorze”, polegającym na wypłacaniu czekiem znacznej kwoty z jednego banku, aby potem ten sam czek przedstawiać w kilku bankach jednocześnie i czerpać z tego korzyści, zanim te banki dokonają „formalnego zaksięgowania” (to zawsze trwa);

4.       Afera Bogatina: zbudowana w jednym z pierwszych prywatnych banków „transformacyjnych” (były oddział NBP), polegająca na tym, że skuszeni wysokimi odsetkami dysponenci gotówki wpłacali ją to tego akurat banku, a on – co za nieszczęście – udzielał licznych „nieudanych-nietrafionych” kredytów i pieniądze przepadały;

5.       Afera PFRON: zbudowana na jednym z kilkunastu ustawowo-budżetowych funduszy, polegająca na szeregu pechowych inwestycji w przedsięwzięcia publiczno-państwowe dokonywanych przez PFRON, co skutkowało radykalnym ograniczeniem rzeczywistego wsparcia dla osób potrzebujących;

6.       Afera RSW: zbudowana na rozbiciu i wrogim przejęciu największego z koncernów wydawniczo-prasowych pod pozorem przekazania jego elementów (np. redakcji prasowych, drukarni, biurowców)  tak zwanym spółkom pracowniczym, w rzeczywistości stawały się łupem kamaryl politycznych i sitw geszefciarskich;

7.       Afera szpitalna: zbudowana na „więcierzu mętnym” (wyjaśnienie pojęcia w innych akapitach), polegała na udzielaniu łże-darowizn obiektom publicznej służby zdrowia, by potem egzekwować „abonamenty” i podobne świadczenia finansowe, ostatecznie przejmować dobro publiczne;

8.       Afera OFE (już chyba rozmyta): zbudowana na obowiązkowym przekierowaniu (pod pozorem reformy) ustawowych strumieni ubezpieczenia emerytalnego do zagranicznych funduszy kapitałowych, z jednoczesnym wplątaniem ZUS w operacje prowizyjne na rzecz tych funduszy, kosztem obywateli i kosztem budżetu Państwa;

9.       Afera Polisa: zbudowana przez rządzącą wówczas kamarylę, polegała na tym, że powiązane ze Skarbem Państwa przedsiębiorstwa kierowały swoje środki ubezpieczeniowe do nowej „ubezpieczalni”, założonej przez liderów kamaryli rządzącej, co oznaczało „przymusowe” budowanie ich zamożności;

10.   Afera „religijna”: zbudowana na prawie do importu dób zagranicznych na cele „kultu”, polegała na masowo zawieranych cichych porozumieniach importerów z parafiami w celu bezcłowego ściągania do Polski samochodów i innych dóbr;

11.   Afera wekslowa PKP: zbudowana na celowym zadłużaniu „rozczłonkowanego” przedsiębiorstwa PKP za pomocą obrotu wekslami, wydaje się sztandarowym przypadkiem traktowania instytucji państwowej jako pasa transmisyjnego dla zdobycia zasobów. Co ważne – tego rodzaju instrumentalne traktowanie instytucji państwowych i samorządowych;

12.   Afera Stella Maris: zbudowana na „uprzejmości” organów wobec Kościoła, polegająca na firmowaniu przez placówki kościelne dużych przedsięwzięć gospodarczych nie mających żadnego związku z Kościołem, który za swój udział w operacjach był sowicie wynagradzany (on i/lub poszczególni duchowni);

13.   Afera TON AGRO: zbudowana na monopolu państwowego funduszu majątkowo-roniczego, polegała na tworzeniu pakietów z najlepszych gruntów i przetwórni oraz obiektów, które w drodze „dzierżawy” ostatecznie stawały się łupem obrotnych „rolników”, którzy okazywali się „inwestorami kapitałowymi”;

14.   Afera kościelna: zbudowana na feudalnym mechanizmie „zwrotu” Kościołowi zagrabionych przez PRL dóbr: w rzeczywistości Kościołowi „zwracano” liczne atrakcyjne dobra nijak mające się do PRL-owskiej grabieży, kosztem przedszkoli, szkół i budżetów samorządowych – zresztą, bez możliwości odwołania się od kapturowych decyzji specjalnej komisji;

15.   Afera hazardowa: zbudowana na „kombinacjach legislacyjnych”. Polegała na takim kształtowaniu i interpretowaniu przepisów związanych z hazardem i np. z automatami do gry, aby zobowiązania budżetowo-podatkowe tego biznesu zminimalizować, co skutkowało osobliwą „pula wdzięczności” wobec polityków;

16.   Afera Rywina: zbudowana na nad-interpretacji „blefu” prominentnego producenta filmowego, który oferował koncernowi medialnemu Agora korzystne rozwiązania legislacyjne powołując się na związki z kamaryla rządzącą: większą aferą było raczej „przetrzymywanie” tej informacji – za wiedzą „poliszynela” – przez znanego redaktora w oczekiwaniu na „odpowiednią” chwilę;

17.   Afera „forex”: zbudowana na „produktach walutowych”, polegała na ściąganiu „z rynku” wkładów oszczędnościowo-inwestycyjnych, które przeznaczano na spekulacje walutowe, pozostające domeną największych „operatorów” globalnych i pozostające poza jakąkolwiek kontrolą „rynkową” (są czystą spekulacją opartą na zmowach);

18.   Afera WGI: zbudowana na „domniemaniu przewagi konkurencyjne”:  WGI była firmą zajmującą się inwestowaniem pieniędzy klientów na rynkach wysokiego ryzyka. Dzięki wytworzeniu odpowiedniej aury, zatrudnieniu polityków i medialnych ekspertów oraz sponsorowaniu sportu i popularnonaukowych wykładów, pozyskała wielu klientów, których następnie wyprowadziła w pole;

19.   Afera „frankowa”: zbudowana na sztucznym wykreowaniu dwóch światów kredytowych, polegała na tym, że osoby nie mające „zdolności kredytowej” w złotówkach – cudownie nabierały tej wartości w walucie szwajcarskiej, naonczas „rozdymanej” na giełdach: po czym „balon pękł”, a kredyty stały się bezdenną pułapką zadłużeniową na obywateli;

20.   Afera „trójkąt Buchacza”: zbudowana na tym, że powoływane przez Państwo spółki (Polski Fundusz Gwarancyjny, Międzynarodowa Korporacja Gwarancyjna oraz Chemia Polska), które zasilane były przede wszystkim należącymi do Skarbu Państwa akcjami przedsiębiorstw, obejmowały nawzajem swoje akcje. W ten sposób trzy spółki kontrolowały się nawzajem, a Skarb Państwa stał się w nich mniejszościowym udziałowcem;

21.   Afera „Polskie Inwestycje Rozwojowe SA” (czeka na wyjaśnienie): zbudowana na projekcie ogłoszonym w tzw. drugim exposé Premiera D. Tuska, polegała na gromadzeniu w jeden fundusz rozmaitych publicznych zasobów majątkowo-inwestycyjnych – aby następnie poprzez „partnerstwo publiczno-państwowe” przenieść dobro wspólne do prywatnych giga-biznesów;

22.   Afera Amber Gold: zbudowana na ściąganiu „z rynku” oszczędności osób i firm, aby pod pozorem inwestowania w złoto i podobne „gwaranty” – budować kosztowne, ale „nieprofesjonalne” przedsiębiorstwa (dokumentowo-akcyjne, pozornie oparte na realnej inwestycji materialnej) o wątpliwej kondycji, co usprawiedliwiało „pecha inwestycyjnego” kosztem oszczędzających;

23.   Afera reprywatyzacyjna: zbudowana na przekazywaniu osobom dysponującym naciąganymi uprawnieniami – atrakcyjnych obiektów i terenów albo odszkodowań za nie, co oznaczało żerowanie na budżetach lokalnej administracji oraz nieludzkie traktowanie prawowitych mieszkańców kamienic (patrz: „czyściciele”). Trwa „odkrywanie” skali tego paskudztwa;

24.   Itd., itp.;

Rwactwo Dojutrkowe (wyjaśnienie pojęcia później) – które w zdrowym obrocie gospodarczym postrzegane jest jako oczywista patologia – w okresie „późnego PRL”, a potem w okresie najintensywniejszej Transformacji – stało się najchętniej stosowanym „rytem stosunków biznesowych”, a kiedy rozlało się na podmioty ustawowo zaliczane do grona „instytucji podwyższonego zaufania publicznego” (banki, ubezpieczalnie, ochrona zdrowia, samorządy, sądy, infrastruktura komunalna i sieci ogólnokrajowe) – stało się budulcem „państw w państwie”, elementem „nienormalnej normalności”.

 

*             *             *

Spółki nomenklaturowe

Robiąc biznesy na początku lar 90-tych często odwiedzałem tereny byłego ZSRR (dla „granicznej” wygody zamieszkałem nawet w Wilnie). Uderzała mnie wtedy obserwacja powszechnie kwitnącego rwactwa, które w najprzeróżniejszych „samosiejkach” pleniło się po całej tamtejszej gospodarce. Do jakiejkolwiek fabryki się udać (w rozumieniu: przedsiębiorstwa) – okazywało się, że u „naczelnego” można się było napić wódki i ogólnie pobiesiadować – ale interes załatwiało się z „kooperatorami”  (spółdzielcami, ale wtedy miały one postać prywatnych-grupowych spółek kiściami żerujących na przedsiębiorstwie) albo z jakąś firmą „na mieście”.

Kooperatywy korzystały ze starej radzieckiej doktryny spółdzielczej (na jej podstawie u zarania ZSRR przymusowo powstawały kołchozy i inne „kolektywne” przedsiębiorstwa), ale przebudowanej ustawami z końca lat 80-tych.  Nastąpił wtedy gwałtowny wysyp pasożytniczych kooperatywów handlowych (towar państwowy, zyski nasze), produkcyjnych (majątek produkcyjny państwowy, zyski nasze), rolniczych, mieszkaniowych, zaopatrzeniowych, ubezpieczeniowych, pożyczkowych, usługowych, ogródkowych („dacze” – odpowiedniki naszych ogródków działkowych).

Wydarzeniem biznesowo-politycznym było wtedy zakłopotanie – uwaga – czynników partyjnych: otóż szef ogólno-radzieckiego Związku Kooperatorów – przy jeszcze wtedy niewygórowanych pensjach „zwykłych ludzi” (200-2000 rubli) – wniósł składkę partyjną w wysokości kilku milionów rubli! Chciał być w porządku wobec „systemu radzieckiego”, a wywołał szok.

Sprawę znałem „z bliska”: Kazimira Danutė Prunskienė, późniejsza Premier Litwy (przyłapana zresztą na jakimś europejskim lotnisku na próbie zwędzenia cudzej walizki) – była w tym czasie przewodniczącą Związku Kooperatorów Litwy, ja zaś przyjaźniłem się z rodziną Dyrektora Wykonawczego tej organizacji.

Miałem kurzą ślepotę biznesową, bielmo na oczach: w moim ojczystym kraju ten model już „chodził” w najlepsze, a w dodatku byłem bardzo blisko całego procederu. Najciemniej pod latarnią.

Kto pamięta polską firmę „Agrotechnika” (bodaj pierwsza firma uspołeczniona w Polsce, której patronował członek Biura Politycznego PZPR, gdzie w latach 80-tych oficjalnym elementem dochodu była prowizja od transakcji czy obrotu, co dawało niektórym „kosmiczne” zarobki) – ten niech sobie ten przypadek pomnoży przez tysiące – i zobaczy fenomen przed-transformacyjnego „koralowca biznesowego”: twardy szkielet majątkowy i „wiodącą” podmiotowość prawną oraz „gwarantującą markę” dawały stare-dobre przedsiębiorstwa PRL-owskie, ale całość nadwyżki zasilała prywatne-grupowe-środowiskowe interesy.

Z wywiadu ze znawcą początków polskiej Transformacji, prof. J. Tittenbrunem (w portalu Koszalin7):

Na podstawie rozporządzenia Rady Ministrów z 8 lutego 1988 r. powstała możliwość tworzenia prywatnych spółek na bazie majątku przedsiębiorstw państwowych w celu lepszego wykorzystania i zwiększenia produktywności tego majątku, które później zostały nazwane spółkami nomenklaturowymi. Spółki „pączkujące” na przedsiębiorstwie przejmowały z reguły newralgiczne (i przynoszące największe zyski) części aktywów, nie podlegające rygorom podatku od ponadnormatywnych wynagrodzeń. Zwykle spółki te zakładali i kierowali nimi członkowie kadry kierowniczej przedsiębiorstw publicznych oraz członkowie aparatu partyjnego i inni przedstawiciele partyjnej nomenklatury.

Typowa spółka nomenklaturowa monopolizowała zaopatrzenie przedsiębiorstwa państwowego w surowce, materiały i energię, a także – sprzedaż wyrobów gotowych, przechwytując tym sposobem od obu stron cały zysk przedsiębiorstwa. Ułatwiał to fakt, że dyrektor przedsiębiorstwa mógł zawierać z samym sobą, jako prezesem spółki nomenklaturowej, odpowiednie umowy. W ten sposób nomenklatura, w ramach przygotowań do powitania nowego ustroju, przeprowadzała "pierwotną akumulację kapitału", która mogła dokonać się wyłącznie przez rozkradanie majątku państwowego, bo innego w zasadzie nie było.

W lutym 1989 r. peerelowski Sejm przyjął ustawę „o niektórych warunkach konsolidacji gospodarki narodowej”. Była ona podstawą prawną do masowego przejmowania przez wspomniane spółki nomenklaturowe majątku przedsiębiorstw państwowych. Mniej więcej w tym samym czasie został rozwiązany wydział przestępstw gospodarczych Komendy Głównej Milicji Obywatelskiej!

Gdy tylko, w ciągle jeszcze nieco egzotycznym kraju, oddzielonym do niedawna od reszty cywilizowanego świata „żelazną kurtyną”, pojawili się zachodni inwestorzy, to również rodzimi dyrektorzy byli tymi, którzy przywitali ich z otwartymi ramionami.

 

*             *             *

W roku 1988 zaangażowałem się w projekt „Promotor”: powstało Ogólnopolskie Towarzystwo Inicjatyw Gospodarczych. Mocodawcą był OPZZ, centrala związkowa.

Idea była taka, że dajemy stowarzyszeniu placet poważnej organizacji publicznej na uruchamianie biznesów prywatnych, ale nastawionych na wspólne działanie dla dobra ludzi pracy. Patronem i pierwszym szefem tego przedsięwzięcia był Profesor Artur Śliwiński, rozumiejący ideę powiernictwa lepiej niż ktokolwiek wtedy – a ja byłem jego pomocnikiem.

Aby nie brać wypłaty za „asystowanie szefowi” – założyłem wewnątrz „Promotora” firmę Agencja do Spraw Rozwoju, i wkrótce – po rezygnacji innego kolegi-dyrektora – zostałem szefem Rady Dyrektorów „Promotora”. Z tych dwóch pozycji (pomagier patrona i lider dyrektorów) miałem znakomitą pozycję obserwacyjną, której nie wykorzystałem ze zwykłej niedojrzałości. Byłem wtedy zbyt naiwny, zbyt dosłownie rozumiałem ideę przedsiębiorczości nastawionej na dobro wspólne.

Dziś – po wielu latach – oceniam „Promotor” jako jedną z wielu prób uwłaszczenia się aktywu OPZZ, jak to wtedy było na porządku dziennym we wszelkich innych środowiskach. Zresztą, wkrótce powstał „profesjonalny klub rwaczy”, w postaci TWIG, któremu patronował Mieczysław Wilczek, znany szerzej jako przedsiębiorca branży mięsno-handlowej, a następnie minister.

Zniecierpliwienie „pięknoduchostwem” A. Śliwińskiego i moim – spowodowało „wymianę kadrową” i obaj odeszliśmy na „szczaw z mirabelkami”, a sam „Promotor” zakończył wkrótce żywot.

Mógłbym jeszcze opowiedzieć o moim eksperckim udziale w finansowanym przez PHARE-TOURIN projekcie NCRS (tele-informatyczny system rezerwacji i informacji turystycznej), który został w końcowej fazie założycielskiej przejęty „na wydrę” przez sprawną grupę „menedżerską”, a jego „potomstwo” dziś zarabia całkiem prywatne pieniądze.

Naprawdę wiem o czym mówię, kiedy poruszam ten obszar zagadnień.

 

*             *             *

Gospodarka PRL nie mogła być – bilansowo – zyskowna. Nawet tego nie planowała, czego nie chce przyznać nawet Profesor Paweł Bożyk, doradzający Edwardowi Gierkowi: po prostu opierała się na paradygmacie służebnej roli Budżetu wobec potrzeb Ludności. Pieniądz nie miał w tym paradygmacie roli „kapitału” (obracanego dla mnożenia tytułów do dochodu), tylko był odzwierciedleniem strumieni dobra publicznego kierowanych ku Ludności wedle założonego klucza zatrudnienia (miejsc pracy) i dochodu (gospodarstw domowych).

Bez zrozumienia tego paradygmatu nie sposób jest właściwie ocenić politykę gospodarczą czasów Gomułki i Gierka, która przedsiębiorczość rozumiała jako „wyzwanie społecznikowskie, opiekuńcze wobec mas”, a inwestycje rozumiała jako „gniazda zatrudnienia dla celów zaopatrzenia gospodarstw domowych w dochód i opiekę”.

To dlatego tak łatwo cały majątek „pogierkowski” został potraktowany jako skorumpowany balast w stanie wojennym, a od czasów Transformacji (począwszy od rządów Zb. Messnera) – jako zaniedbany czynnik biznesu mający tę właściwość, że jest „niczyj”.

 

*             *             *

Udokumentowanych jest kilkadziesiąt polskich afer. Nie wszystkie są zresztą traktowane jako afery. Rzecz w tym, że niemal na każdym kroku jesteśmy nagabywani aferalnymi propozycjami, które docierają do naszych skrzynek pocztowych (tych metalowych i tych meblowych), do wszechobecnych, natrętnych i podstępnych reklam i „promocji”, do instrukcji bankowych, ubezpieczeniowych, administracyjnych, usługowych, handlowych, do zaproszeń na spotkania „dla naszego dobra”, nawet do akcji filantropijno-charytatywnych (nazywam je „owsiakowizna”).

Większość organizacji zwanych pozarządowymi stosuje dwie powiązane techniki aferalne: „koncesjonujący” patronat urzędu-organu albo „znanej troskliwej marki” oraz „kolekcjonowanie aktywności albo datków” pod niezwykle egzaltowanymi hasłami, wprawiającymi nas powszechnie w zakłopotanie, „nakazujące” zadośćuczynić wezwaniu szlachetnego agitatora, wolontariusza, dobroczyńcy.

 

*             *             *

Przedsiębiorczość – to branie (przez osobę-grupę) na własny sumpt, własną odpowiedzialność i ryzyko – realizację projektów zaspokajających potrzeby społeczne (niekoniecznie „rynkowe”). W tym sensie Przedsiębiorca jest nieanonimowy, jednym z czynników biznesu (obok patentu know-how, popytu, pracy zespolonej, zabezpieczenia finansowego, itp.) jest „aprobata społeczna” dla jego działalności, co oznacza konieczność pozyskania lokalnej „swojszczyzny”, ukorzenienia się w społeczności, DLA której robi się biznes.

Zupełnie czym innym jest Rwactwo Dojutrkowe. Cznia ono potrzeby społeczne, działa w formule „tyle zysku co w pysku” (skubnij i zmykaj), nie rozdrabnia się na kalkulacje cenowe (towar jest wart tyle, ile za niego zapłacą, nawet jeśli cena jest skutkiem „wkręcenia” klienta). Rwacz robi wszystko, by na podstawie nierzadko urojonych miraży konsumpcyjnych-użytkowych klient-kontrahent złożył podpis pod zobowiązaniem (najlepiej stałym, abonamentowym) – a następnie cały miraż znika, pozostaje regularna płatność na rzecz anonimowej firmy za wątpliwej jakości usługę-towar bez praktycznej możliwości reklamowania, a wszelki „bunt” kończy się windykacją.

Słowo o wspomnianym „mirażu”. Polska jest pełna Więcierzy Mętnych, czyli pułapek starannie i profesjonalnie skonstruowanych z przepisów, procedur, niedopowiedzeń, sygnałów „drobnym drukiem”, odwołań do czegoś czego nie ma „pod ręką”, zastrzeżeń korzystnych dla „dawcy-dostawcy”, wszystko to pokryte „obyczajem” i „rekomendacjami” oraz „czarem akwizytora”. Nawet dobrze zorientowani ludzie i firmy dają się na to nabierać (co dowodzi profesjonalizmu), a kiedy staje się jasne, że padliśmy ofiarą preparowania zobowiązań a potem długów – Państwo staje w sporach po stronie oprawców, a nie ofiar (patrz: liczne afery powyżej).

 

*             *             *

Okres przedwyborczy 2018 – to kolejny festiwal Rwactwa Dojutrkowego i Więcierzy Mętnych, przy czym odbywa się on dwuwarstwowo:

1.       Pod powierzchnią tego co oczywiste i zrozumiałe toczy się brutalna, cyniczna, bezczelna rywalizacja o „dotacje wyborcze” (w rzeczywistości zlecenia polityczne na przepisy i decyzje), za które zapłaci się później „ofiarnością społeczną” w postaci podatków, opłat, obowiązków formalnych narzuconych ludności po tym, jak się „wygra-ugra” wybory;

2.       Na powierzchni życia publicznego (medialnego) mobilizuje się Ludność (elektorat) z użyciem wyrafinowanych, sofistycznych, eleganckich „z wyglądu” Więcierzy Mętnych, które wciągają nas w czeluść racji niezbyt pojmowanych, ale za to będących „propozycjami nie do odrzucenia”, grającymi na emocjach, wizerunkach, sumieniach, odruchach, egzaltacjach;

Cały „system prawny”, czyli Ustrój Rzeczpospolitej, sprzyja w tej zabawie graczom nie zamierzającym dotrzymać jakiejkolwiek obietnicy czy umowy z Obywatelem, bo liczą się jedynie te umowy zawarte „pod powierzchnią”, których zawsze można się wyprzeć, a po jakimś czasie wyłaniają się jako „oj jakie zaskakujące afery, niebywałe”.

No, odpowiedzialności za to nie będzie, chyba że „polityczna”.