Wojciech Krolopp – egzaltuś baby sitter

2013-12-09 23:10

 

Pajacem być – rzecz ludzka, ale czemu się z tym obnosić?

 

/tekst ogólniejszy: TUTAJ/

Niewysoki, dziobaty na twarzy, z garbem, jak bajkowy Quasimodo. A dla kontrastu: sznyt, modny ciuch, oszczędna mimika, dobry perfum, głęboki, radiowy głos lektora, który mógłby usypiać do snu. Gdy przeczesywał grzywkę palcami, to z dworską gracją i nonszalancją. No i demoniczna inteligencja, ironia, nieco cynizmu, salonowe obycie towarzyskie. Gadamy sobie tak kilkanaście minut, w czerwcu 2003 roku, a nagle pytam: molestował pan swoich chórzystów? Nawet mu brew nie drgnęła. Uciekł w intrygi, spiski, zemstę zazdrosnego środowiska. Wychodziłem już, gdy powiedział: "Skrzywdzi pan dzieci, mnie nic się nie stanie..."[1].

Jeżeli człowiek jest nad-zwierzęciem albo post-zwierzęciem – a dawkinsy[2] mają taką pewność – to bez większych ceregieli można przyjąć, że współcześnie 10-30% osób ma nienormalne (nie mieszczące się w statystycznej tolerancji) upodobania seksualno-erotyczne, przy czym duża część tego „marginesu” nabyła swoje upodobania w wyniku zblazowania, pozostali mają zaś z tym rzeczywisty problem społeczny. Wśród „braci mniejszych” (czyli zwierząt) nietypowe zachowania seksualne dotyczą nie więcej niż 10% populacji i nie są powodem „szykan”.

To nie jest problem zdrowotny – jak chcieliby niektórzy fundamentaliści religijni. Nie jest to też problem etyczny: rozmaite dewiacje seksualno-erotyczne są jak najbardziej „wewnątrz” etyki (garbatego czy z wodogłowiem trudno nazwać niemoralnym). Poza nią (i najczęściej poza prawem) jest wyłącznie zaspokajanie się ze szkodą dla innych, ale to akurat dotyczy również „normalsów” seksualno-erotycznych.

Natomiast problem społeczny – jak najbardziej. Wszystkie kultury poza środowiskami zblazowanymi, jak już rzekłem – typują jako „normalne” zachowania heteroseksualne, najlepiej w rozpiętości wiekowej w ramach jednej generacji. Jest w tym sens biologiczny, który kultury obrysowały normami społecznymi, takimi jak rodzina, solidarność międzypokoleniowa.

Najbardziej niekonsekwentne są te religie, które – odwrotnie niż dawkinsy – uważają człowieka za dzieło boskie stworzone jednoaktowo, co trudno wyczytać nawet w znaczących teologiach (choćby w Biblii można łatwo odnaleźć zapisy, które wskazują na „stawanie się” człowieka, pod kuratelą boską, tyle że kaznodzieje idą po najłatwiejszej linii edukacyjnej)[3]. Nie zauważają szyderczego paradoksu, że Opatrzność – sama w sobie doskonała, uniwersalna – stworzyła część Ludzkości dokładnie wbrew swoim wyobrażeniom, wadliwie, po czym, zamiast skorygować pomyłkę – nie przyjmuje reklamacji, tylko nakłada na „odmieńców” (na swoje nieudane egzemplarze) anatemę, jeśli tylko będą postępować zgodnie ze swoją nietypową konstytuantą. Równie dobrze hutnik mógłby wsadzać do aresztu wybrakowane odlewy.

Te rozważania są konieczne, zanim przyjrzymy się bliżej artyście, bohaterowi książki „Maestro” napisanej przez Marcina Kąckiego.

Sprawa "Polskich Słowików", to wielopoziomowy układ intryg, współzależności, jakie Krolopp zbudował przez 40 lat – mówi autor książki w wywiadzie[4]. Musiałem poznać wszystkie piętra tej układanki. Można to też przyrównać do struktury mafijnej, gdzie trudno znaleźć - tu we władzach, mediach, sztuce, a co gorsza także wśród rodziców - osoby, które nie wiedziały co dzieje się w chórze. Paradoksalnie to ułatwiało mi pracę, bo kogo i gdzie nie pytałem, to wiedział, słyszał, albo "coś tam się mówiło". To druzgocące dla Poznania. Urzędnik mówi mi, jak to zatajał, dziennikarz, jak omijał, rodzic, jak próbował chronić dziecko. Ale nikt nic nie robił. Jest taka scena w książce, gdy matka dostaje informację, że dzieci wychodzą z pokoju hotelowego Kroloppa w majtkach, więc prosi starszego chórzystę, by pilnował jej syna. Takie sceny powtarzały się latami. Krolopp - autorytet, będąc elementem elity kulturalnej Poznania, zbudował taką konstrukcję zależności, że fundamentem były m.in. konformizm i kołtuństwo, a spoiwem milczenie. Rozmawiając z osobami w to uwikłanymi widziałem w nich ulgę, jakby zrzucali ciężar. Jeden z urzędników z czasów PRL mówi wprost: "Milczano, bo każdy kalkulował utratę pracy". Wiedział, że ferment wokół tematu pedofilii może go zdmuchnąć, bo w chórze śpiewali nawet synowie wojewody, czyli jego szefa. Kroloppa latami kryły najwyższe władze Poznania i koteria środowiskowa, której był elementem.

Obezwładniającą potęgę takiej struktury sub-społecznej niech zobrazuje przeniesienie tego na łatwiejszy do obróbki poziom: czy długo wytrzymalibyśmy w salonowym towarzystwie z człowiekiem, o którym wiadomo z licznych  poprzednich „eventów”, że zanim rozejdziemy się do domów, każdemu z nas on coś zwędzi: kolczyk, zegarek, rękawiczki, sznurowadła, portfel, notatnik z sekretnymi zapiskami? Tymczasem ktoś, kto dokonywał obrzydliwie plugawych przestępstw na ich progeniturze – robił w środowisku za Maestro! A kiedy u nieletnich, bardzo nieletnich ofiar pojawiały się objawy „freniczne”[5] – zapudrowywano je, odwracając głowę i uszy, tłumiąc w sobie niesmak wobec plugastwa i wstyd za swoje przyzwolenie.

Dalej z tego źródła: W książce opisuję rodziców, którzy się zbuntowali przeciwko Kroloppowi oraz tych, którzy byli jego wyznawcami – opowiada autor. Pierwsi zmagali się z bezradnością, bo gdy przerywali zmowę milczenia, to ci drudzy mieli do nich pretensje. Jedna z matek opisuje kręgi, po których krążyli wokół Kroloppa. Myśliwi - to rodzice z najbliższego kręgu, którzy mieli nieograniczony dostęp do dyrygenta, bywali w jego domu, a ich synowie wyjeżdżali na zagraniczne tourne. Krolopp otaczał się rodzicami tworzącymi elitę finansową, kulturową, taki high-life Poznania. Ale brał do kręgu także tych, którzy wywodzili się z niskiej klasy społecznej, a ci byli mu wdzięczni za społeczny awans. Testował lojalność rodziców. Potrafił wypuścić jakąś plotkę, by sprawdzić, czy przekażą dalej, czy przemilczą. W dalszym kręgu stali rodzice-zające, którzy pracowali na pierwszej linii frontu: załatwiali formalności w imieniu chóru, szyli ubranka dzieciom, których fason wzmagał zresztą namiętności dewiantów krążących wokół  Kroloppa. A wszyscy rodzice mieli nadzieję, że zobaczą synów na koncertach zagranicznych. Gdy jedna z matek wyskoczyła z kręgu zajęcy, bo zaczynała coś podejrzewać, za chwilę z chóru zniknął jej syn. Krolopp karcił tym samym, czym nagradzał - odbierał dumę. Rodzice, którzy wypadli z kręgów, rozmawiali chętnie, rozliczając się z sobą. Inni, myśliwi, do dzisiaj nie dopuszczają do siebie skali krzywdy, jaka się wokół nich działa. (…) są i rodzice, którzy siadając naprzeciwko mnie, celowali we mnie palec, mówiąc: zniszczył pan najlepszy chór w kraju! Nie jest prosto zrozumieć ich postawę, podobnie jak kuriozalny protest po zatrzymaniu Kroloppa, gdy grupa rodziców poszła pod areszt śpiewać "Wojtek, jesteśmy z tobą!". W książce oddaję im głos, by mogli to wytłumaczyć. A powody są różne: od żalu za światem, który przeminął, wysokiej pozycji społecznej, do której awansował ich Krolopp, po finansowe. (…) Krolopp nie był hazardzistą, nie rzuciłby na szalę życia. Kalkulował na chłodno. Nie upijał się nawet towarzysko, by rejestrować otoczenie. W notesie zapisywał haki na znajomych, na dzieci. Szukał w ludziach ułomności, by podbijać nimi stawkę. To chyba mu pomogło wygrywać przez tyle lat. Stworzył wielopiętrowy układ zależności: kupował urzędników, dziennikarzy, rodziców. Choć to uproszczenie, bo w książce pokazuję wiele pięter tego układu i jego zdolności.

Jak zauważył sąd w uzasadnieniu, działanie Kroloppa cechowała "determinacja w zaspokojeniu popędu, premedytacja oraz niewyobrażalna i niedająca się zmierzyć żadnymi środkami krzywda, jaką wyrządził przestępczymi działaniami wobec swoich małoletnich podopiecznych, którzy zamiast znaleźć opiekę i ochronę w osobie oskarżonego, padli ofiarą przestępczych działan". Sąd zwrócił też m.in. uwagę na dbałość Kroloppa o budowanie swojego nieskazitelnego wizerunku w środowisku artystycznym i politycznym Poznania (molestowania dopuszczał się głównie na wyjazdach).

Żeby było już całkiem strasznie – Krolopp był nosicielem HIV, pod koniec życia choroba AIDS była tak zaawansowana, że zżerała mu mózg. Co na to jego „chłopcy” i ich rodzice? Co na to poznańskie salony i poznańska polityka?

Człowiek tak jednoznacznie odmalowany przez sąd – dumnie przez ponad 20 lat (również „pod celą” nosił Krzyż Kawalerski Orderu Odrodzenia Polski, przyznany mu w 1986 roku.

Na jego pogrzebie było 50 osób. Wojciech Krolopp jest pajacem w imieniu wszystkich, którzy mimo ewidentnej jego zgnilizny wciąż w sobie noszą „Wojtek, jesteśmy z tobą”, wbrew własnym dzieciom…

Forest Gump PL

 



[1] Z książki Marcina Kąckiego „Maestro”;

[2] Tą nazwą rewanżuję się – w imieniu tych, którzy poszukują Opatrzności, Wiary, Boga, Kościoła – wszystkim, którzy takie poszukiwania uważają za przejaw ograniczoności i kapitulanctwa, albo np. ciemnogrodu. Richard Dawkins nie pozostawia w tej dziedzinie nawet milimetra kwadratowego na dyskusje i wątpliwości: w to miejsce proponuje fundamentalizm wojujący z wszelką inteligencją nad-człowieczą, sprawiając zresztą w ten sposób wrażenie, że jest ojcem-założycielem religii hermetycznie zamkniętej od środka, a przy tym żąda od swoich „wyznawców” samookastrowania się intelektualnego: wszak wszelkie cywilizacje (ja wymieniam cztery ścieżki: techniczna, duchowa, wegetarna i pionierska) rozpięte są między doczesność a wieczność, między przemijanie a stałość, między relatywizm a absolutyzm. Religia jest zaledwie jednym ze sposobów manifestowania się tej dialektyki, a może harmonijnej komplementarności…;

[3] Wystarczy porównać człowieka z Edenu (tam żyje on w równowadze pustki, nic nie musi, ma zaś wszystko „minus” 1 zakaz), człowieka ziemskiego (w trudzie i znoju czyniącego ziemię sobie poddaną i podporządkowanego ewolucji) i człowieka z Khôra (raj pełni, jak dotąd nieosiągnięty, harmonia wypełnienia);

[5] Molestowanie zaczęli chórzyści traktować jako tajemnicę środowiskową, drobne grzeszki, jak palenie za rogiem szkoły, a w końcu jako normę, przywilej "Maestro";