Sumienie i przyzwoitość

2017-11-03 07:16

 

Pan Piotr S. – to jest ten facet, który niedawno podpalił się na Placu Defilad (czy raczej: pod Pałacem Kultury) w Warszawie. W odróżnieniu od kilku tysięcy innych, umierających z tego samego powodu rocznie (a kilkuset WYŁĄCZNIE z tego powodu) – ta śmierć była starannie przygotowana, jakby gość ubiegał się o coś ważnego, o jakieś dobro, w wymaganych procedurach. On po prostu wybrał ów potworny rodzaj śmierci i to miejsce z pełnym wyrachowaniem. Zastrzegł, by go nie ratować, sformułował listę powodów do wstydu dla władz.

Każde samobójstwo jest skutkiem zaburzenia psycho-mentalnego: mało kto nie „wizualizował” sobie swojej śmierci, a tylko nieliczni robią „ten następny krok”, czyli wcielają w życie to, co sobie wyobrazili, a potem zamienili w obsesję. Zresztą, to samo myślę o jednostkowych, nie manipulowanych aktach terrorystycznych. Człowiek trzymający się zwierzęcych odruchów nie popełni samobójstwa. Aby do niego doszło – musi zatem pęknąć jakiś mentalny „uścisk”, który pilnuje, by nie przekroczono granicy. Zresztą, wielokrotnie zastanawiałem się, czy człowiek zdecydowany, przygotowujący realnie swoje samobójstwo – pozwoliłby się zabić komu innemu, czy poprosiłby bliskich albo „zawodowców” o eutanazję. I wychodzi mi – że nie. Porównuję tę „przekorę” – choć porównania nie ma – do takiej cechy (chyba polskiej, narodowej, plemiennej), która nam samym pozwala się wzajemnie opisywać epitetami, ale kiedy włącza się w to „obcy”, albo „policjant” – to łączymy się – my, przed chwilą się opluwający – w agresji wobec „obcego”: nie wtrącaj się, nie twoja sprawa. Więc samobójstwo to „moja sprawa” i niech nikt za mnie nie wykonuje roboty.

Kilka lat temu, wraz z gronem przyjaciół(ek) z organizacji Komitet Obrony Pracowników, zamówiłem taki „podłogowo-chodnikowy”, samoprzylepny plakat i własnoręcznie, z kolegą, wprasowałem go w chodnik, w miejscu, gdzie podpalił się pan Andrzej F[1]. On też starannie się przygotował to swojej śmierci, ale nie pomyślał o tym, by w obszerniejszy sposób objaśnić światu, dlaczego się zabija. Może uznał, że „przecież wszyscy wiedzą”. Plakat ten, zapewne wymieniwszy płytę chodnikową, usunęli „nieznani sprawcy” (zarząd dróg nic o sprawie nie wiedział), podobnie stało się nieco później, kiedy firma drukarska podarowała mi drugi egzemplarz: umieszczamy, po dwóch dniach znika…

Mimo, że tę naszą „akcję” nagłośniliśmy wedle dostępnych możliwości – pies z kulawą nogą nie podjął problemu. Dlatego mam przekonanie, że te wszystkie akcje związane ze śmiercią pana Piotra S. mają coś wspólnego z „przyzwoitością sterowaną”, a może po prostu z tanią egzaltacją.

Samobójca Transformacyjny, w moim przekonaniu, jest przede wszystkim ofiarą PTSD[2]. Taki „drobiazg”, jak Transformacja – rujnująco przebudowała społeczeństwo polskie, nakładając na sporą jego część „klątwę PTSD”, i choć w Polsce owa „klątwa” ma charakter typowej epidemii – sprawa nie jest podejmowana, bo wymaga odrębnej pracy dla każdego „przypadku” (to zdanie już kiedyś pisałem). Gdybym miał w tej sprawie „filozować” – odnalazłbym w losie panów Andrzeja F. i Piotra S. ten element definicji PTSD, który wspomina o „bad trip” (patrz: przypis). To jest nie tylko nękanie przez windykatorów, mających niezrozumiałe, uparte i stronnicze wsparcie urzędów, służb i organów”, nie tylko pogarda placówek zatrudniających lub administracyjnych czy urzędowo-pomocowych, ale też odrzucenie przez środowisko (sąsiedzi, sklepik niedaleki), no i podejrzliwość najbliższych (inni sobie jakoś radzą z życiem, a tobie coś zawsze nie wychodzi).

Jako że sam staczałem się przez ładnych parę lat na skutek takiego „wzorcowego bad tripu”, a do tego próbowałem „gryźć” tych, którzy mi go zadawali (Czytelnik na moim blogu łatwo znajdzie) – wydaje mi się, że wiem, o co w tym chodzi. Ale „dla telewizji” oświadczam: człowiek idzie albo w samobójstwo, albo w straceńczą walkę z żarnem systemowo-ustrojowym. Jakimś cudem poszedłem w tę drugą stronę, a żeby nie oszaleć – tworzę rozmaite teorie. Moim zdaniem niegłupie. Na tle tych teorii doświadczam echo-bad-tripu, od ludzi będących w moim położeniu: oni uważają, że lepszym sposobem jest to, co ja uważam za infantylne namiastki: rozpaczliwe wzajemnictwo (np. blokowanie eksmisji) i takież kąsanie konkretnych urzędników-funkcjonariuszy-prześladowców, niczym giez. Dopóki się nie wkurzą i nie pacną śmiertelnie, jak to się stało z Panią Jolantą B. z kamienicy przy Nabielaka – można się czuć niezłomnym, prawym bohaterem.

Rok wyborczy 2015 – wciąż jeszcze jego skutki są niepojęte dla wielu – to był rok, w którym ja, Jan H., obserwowałem dumnie kroczącą Porażkę. I pisałem zanim większość tę Porażkę rozpoznała, więc nie bądź, Czytelniku, zgryźliwy, tylko poszukaj. Powodem właściwym polskich „epanastasi” (spazmów buntowniczych) były po roku 1989 „państwa w państwie” i coraz liczniejsze, coraz „obfitsze” polskie wykluczenia. Przybywało lawinowo ludzi – którym wydawało się, że już-już balcerowiczowski „szok” jakoś oswoili – aż tu nagle ni stąd, ni zowąd wpadali w „bad trip” na który reagowali albo wpisując się w liczne organizacje „indignados-excluidos-inocentes, desdentados-huerfanos”, albo popadając w pogłębione PTSD, w „echo-bad-trip”. To oni poszli za Kukizem, który wpisał się do historii Polski podstawieniem nogi „panu” B. Komorowskiemu, co skutkowało efektem kuli śniegowej i doprowadziło do miażdżącego zwycięstwa – no, właśnie, nie ugrupowania kukizowego.

Owo nie-kukizowe ugrupowanie, realizując politycznie szalone projekty sanacyjne (przyjdzie kryska na szalony tercet), czyni „na marginesie” trojako: z jednej strony serwuje pocieszycielskie bonusy, naprawdę dobre i potrzebne, z drugiej strony dobiera się skutecznie do tych wszystkich, którzy specjalizują się w zadawaniu ludziom „bad-tripów” – ale (po trzecie) zupełnie nie przeszkadza tej formacji ekonomiczno-społeczna konstrukcja ustrojowa, gleba wykluczeń i „państw w państwie”, która z nas powszechnie czyni „dziedziców” nędzy, z czasem niezdolnych do złowienia ryby, choć wędka leży na wyciągnięcie ręki, nad rybnym stawem.

 

*             *             *

Polscy KOD-ownicy, specjaliści od psucia powietrza, którym przez całe lata nie zależało na losie maluczkich spychanych przez system-ustrój poza wszelkie marginesy – mimo coraz bardziej oczywistej nieszczerości swoich działań – wciąż walczą. I każda odsłona ich kampanii to obrona „demokracji”, „wolności”, „społeczeństwa”. Zawsze kolejne odsłony uruchamiają ludzie „spontaniczni, nigdy dotąd nie opowiadający się politycznie”. Gdyby przypadek Pana Andrzeja F. był kiedyś potraktowany przez nich jak dziś przypadek Pana Piotra S., albo gdyby do – dziś świeżej i chodliwej – sprawy Pana Piotra S. włączyli najbardziej spektakularne tragedie z ostatnich kilkunastu lat – gotów jestem uwierzyć, że coś w nich dojrzało. Ale im w głowie tylko Pan Piotr S., bo zostawił kartkę z jadem wobec akurat teraz rządzącej formacji.

Pan Piotr S. był od kilkunastu lat chory na złośliwy i pęczniejący „echo-bad-trip”, i jak każda ofiara transformacyjnego PTSD – plunął jadem na tych, co są najbliżej. Ktoś naiwny, patrząc na egzaltacje z nim związane pośmiertnie, mógłby pomyśleć, że Pana Piotra S., od świtu do zmierzchu oraz nocami, bardziej zajmowała demokracja, wolność, państwo prawne – niż jego własne cierpienia materialne i osobiste. Właśnie ustawianie go w takim świetle jest nieprzyzwoite. I mówię-piszę to mając cały czas przed oczami ową „kartkę z wyrzutami” wobec „władzy”.

Formacja obecnie rządząca „zwędziła” zaufanie społeczne „oburzonym”, po czym prostymi środkami przekuwa je w twierdzę polityczną. I wszyscy udają, że tego nie rozumieją, że to jest okropne i nieszlachetne. Zdają się sprawiać wrażenie, że polityka w każdym innym przypadku jest inna. Robienie z Pana Piotra S. – zwłaszcza przez „pozarządowych” uprawiających „owsiakowiznę” – symbolicznej postaci walczącej z tą właśnie formacją – dowodzi bezczelności „kod-owników” (napisałem z małej litery, chodzi mi bowiem o ten szczególny ryt polityczny, a nie o organizację).

A Pawłowi Kukizowi – po raz kolejny – podpowiadam: wyrosłeś politycznie na „oburzeniu” – to się „oburzaj” do skutku, a nie udawaj sam przed sobą, że zdołasz przebudować ustrój wpisawszy się w reżim. Nie takich „wchłaniało”.



[2] Posttraumatic stress disorder – zespół stresu pourazowego – zaburzenie psychiczne będące formą reakcji na skrajnie stresujące wydarzenie (traumę), które przekracza zdolności danej osoby do radzenia sobie i adaptacji. Pośród tego rodzaju wydarzeń wymienić można działania wojenne, katastrofy, kataklizmy żywiołowe, wypadki komunikacyjne, bycie ofiarą napaści, gwałtu, uprowadzenia, tortur, uwięzienia w obozie koncentracyjnym, doświadczenie ciężkiego bad tripu, otrzymanie diagnozy zagrażającej życiu, choroby itp. Typowymi objawami PTSD są: napięcie lękowe, uczucie wyczerpania, poczucie bezradności, doświadczanie nawracających, intruzywnych wspomnień traumatycznego wydarzenia, flashbacków lub koszmarów sennych o tematyce związanej z doznaną traumą oraz unikanie sytuacji kojarzących się z doznaną traumą (np. doznawszy traumatyzującego wypadku samochodowego osoba z PTSD odczuwa silny lęk przed środkami transportu lub prowadzeniem samochodu i unika tego). Nierzadko początek zaburzenia występuje po okresie latencji, który może trwać od kilku tygodni do kilku miesięcy. Przebieg PTSD ma charakter zmienny, ale w większości przypadków można oczekiwać ustąpienia objawów. U niektórych osób objawy PTSD mogą utrzymywać się przez wiele lat i przejść w trwałą zmianę osobowości (według klasyfikacji ICD-10 kodowaną jako F62.0 Trwała zmiana osobowości po katastrofach - po przeżyciu sytuacji ekstremalnej). Por.: Pedia;