Sprawy i ludzie

2010-02-20 22:14

 

SPRAWY I LUDZIE

/nie jest do końca jasne, jakie sprawy są ludziom najdroższe i najbliższe, właśnie dlatego mniej zajmujmy się sprawami, a bardziej ludźmi: oni sami dojdą, co jest ważne/

 

Do Stowarzyszenia przybywają ludzie, coraz to nowi. Ich nowość polega nie tylko na tym, że ich legitymacje są świeże i pachnące jeszcze, ale przede wszystkim na tym, że większości z „nowych” niezbyt mogą sobie przypomnieć ich rówieśnicy, którzy w latach roześmianych działali w klubach dyskusyjnych, turystycznych, w kołach naukowych, w gazetkach wydziałowych, w akademikach, w grupach działania SZSP/ZSP, czy w sieci klubów artystyczno-imprezowych. A to oznacza, że Ordynacką zasilają osoby mające niegdyś coraz luźniejszy związek ze społecznictwem realizowanym w organizacji studenckiej.

Mamy zatem do czynienia z magią Ordynackiej przerastającą etos studenckiego społecznikostwa, jaki leżał u podstaw założycielskich. Co prawda, jeszcze na spotkaniach prym wiodą ludzie doskonale rozpoznawalni ze swej działalności sprzed lat, ale coraz częściej przemawiają do takich, z którymi nie łączą ich więzi wspólnotowe, tylko korporacyjny interes. To nie jest błaha różnica, decyduje bowiem ona o konieczności jakościowej zmiany tego, co stanowi esencję życia organizacyjnego: bezinteresowność obcowania ze sobą zostaje wyparta grą interesów.

Osławiona już „ława piwna” i „zorganizowana nostalgia” powoli nam przechodzą, jak dziecięca choroba społecznikostwa. W jej miejsce przychodzi zimny, wyrachowany ciąg konkretnych celów do osiągnięcia, tym bardziej stanowczo zgłaszanych, im mniej czasu zostało nam na sukces. Tu już nie ma mowy o „nauce przez zabawę”, a jej miejsce zajmuje gra wszystkich ze wszystkimi o wszystko, która nie musi być ani czysta, ani ładna, ani owocna, ani użyteczna społecznie, na pewno zaś jest pozbawiona jakichkolwiek sentymentów.

Pozostaje pytanie, komu taka gra służy, ale też pytanie ważniejsze: komu zależało na tym, aby bywalców dorocznej Stodoły obudzić z piwno-nostalgicznego letargu poprzez wprowadzenie na salony „nowych”. Żeby było śmieszniej, ci „nowi” są bogu-ducha-winni, w większości to nie oni wpadli na pomysł przystąpienia do Ordynackiej, tylko podsunięto im pod nos ofertę dobrze opakowaną i wypromowaną. Każdy by skorzystał.

Życia publicznego i publicznej obecności nie zaczyna się od polityki Wielkich Liter, tylko od zwykłej, organicznej roboty. Siła Ordynackiej ma tkwić nie w zespolonej sile urzędujących ordynariuszy rozstawionych po ministerstwach, partiach i wielkich biznesach, bo taka siła okaże się wydmuszką przy pierwszej lepszej kryzysowej próbie. Trzeba zagęścić przestrzeń społeczną różnymi inicjatywami, z którymi ludzie będą utożsamiać swoją przyszłość, trzeba zadawać sobie i ludziom najważniejsze pytania (patrz: Forum Inteligencji Polskiej), a wtedy nawet największy kryzys nie jest w stanie nas zainfekować, bo chodzić będziemy po ziemi jako Nosiciele Racji i Twórcy Dorobku. Jeśli twoje życie inni oceniają jako nie zmarnowane, pełne zajęć znaczonych rzeczywistą troską o sprawy ludzkie i publiczne – nikt ci krzywdy nie zrobi podczas rozpaczliwych zamieszań na tle społecznym czy gospodarczym: oto właściwy kierunek polityki.

Znaczenie polityczne, w rozumieniu takim, że uzyskujesz moc władania ludzkimi życiorysami i losem wielkich zbiorowości, powinno być owocem, a nie nasieniem. Jeśli karierę zaczyna się od tego, że chce się sprawować jakąś władzę, to wszelkie „normalne” życie społeczne będzie w każdym swym przejawie przycinane do politycznych wyobrażeń, tym samym będzie od początku sztucznym, syntetycznym produktem bardziej lub mniej trafnych działań politycznych. Nieuchronnie prowadzi to do degradacji tego życia, przesuwania go w kierunku nienormalności.

Przeżyliśmy już to za „komuny”, przeżywa też SLD, baza wypadowa najwyższych ordynariuszy. Dążenie do czystej polityki czyni docelowo nieczystym całe nasze życie.