Sprawiedliwosć - zagubione słowo

2010-02-20 22:49

 

SPRAWIEDLIWOŚĆ – ZAGUBIONE SŁOWO.

 

Pojęcie sprawiedliwości nie należy w Polsce do tych, którymi posługujemy się na co dzień. Pojęcie to bowiem nijak nie opisuje tego, co obserwujemy w naszym kraju czy to z pozycji szarego uczestnika spraw publicznych albo uczonego analityka.

Sprawiedliwość powszechna kojarzy się nam najczęściej z tym, że czyniącemu dobro płaci się dobrem, najlepiej równoważnym, a za wyrządzone zło karą jest zło równie dotkliwe. Sens takiej sprawiedliwości podważany jest przez tzw. „życie” na dwóch płaszczyznach:

-                             na pierwszej płaszczyźnie (psychologicznej) wiadomo, że skrajne, a przy tym uporczywe zło prowadzi do zniewolenia, co oznacza, że gnębiony wiecznie przez kaprala żołnierz mimo wszystko stara się sumiennie i nadgorliwie zaspokoić kapralskie oczekiwania: z drugiej strony przesadne dobro prowadzi do zbieszenia, co oznacza, że hułubiony przez babcię wnuczek w pewnej chwili obraca się przeciw niej i domaga się rosnących świadczeń metodami chamskimi i nieludzkimi;

-                             na drugiej płaszczyźnie (statystycznej) wiadomo, że kiedy znakomita większość zbiorowości świadczy wokół dobro, to w pewnym momencie „brakuje środków” na wdzięczną odpłatę i świat wokół staje się rozpaczliwie niemoralny, podobnie kiedy poprzez masowe zło obniża się próg doświadczenia złego, nie ma odważnego, który ukarałby przemożną liczebnie „brygadę zła”, a świat wokół staje się piekłem;

Człowiek zatem sprawiedliwość powszechną próbuje odtworzyć poprzez najprzeróżniejsze instytucje kumulujące się w prawo(dawstwo), sformalizowaną sprawiedliwość powszechną, a ta z czasem przestaje być imperatywną normą ludzką, tylko zwykłym punktem odniesienia, ośrodkiem gry wszystkich ze wszystkimi o wszystko.

Sprawiedliwość społeczna kojarzona jest z tym, że każda osoba, zbiorowość, społeczność ma prawo do czerpania ze społecznej puli dochodów w tej samej mierze, w jakiej ją zasila/uzupełnia w codziennym trudzie. Również tak definiowana sprawiedliwość znajduje swój kontrapunkt na dwóch płaszczyznach:

-                             na pierwszej płaszczyźnie (psychologicznej) zdarza się, że większość uczestników życia publicznego wybiera „robinsonadę”, czyli działalność na własną rękę, wytwarzają oni tyle, ile im potrzeba, pomijając pośrednictwo społecznej puli dochodów: w tej konwencji nie sposób jednak zaspokoić wielu potrzeb, a to oznacza aspołeczne, „nielegalne” próby zaspokojenia potrzeb kosztem publicznym (patrz: dylemat wspólnego pastwiska);

-                             na drugiej płaszczyźnie (statystycznej) mamy do czynienia z „uśrednionym” wyobrażeniem zarówno o ludzkim wkładzie do społecznej puli dochodów, jak też o przydziale, jaki z tej puli „przysługuje” uczestnikom społecznego procesu wytwarzania: w ten sposób uzupełnianie puli staje się nad wyraz uciążliwe, a czerpanie z niej nie przynosi satysfakcji;

Człowiek zatem sprawiedliwość społeczną zaklina w rozwiązania instytucjonalne, używając do tego instytucji stymulujących ogólny postęp cywilizacyjny: pieniądz, infrastrukturę, telekomunikację, informatykę. Instytucje te są niezawodne tylko w jednym: kreują warstwę kierowniczą konstytuującą państwo i sprzyjają jego biurokratyzacji, to zaś sprawia, że każdy cykl wkład-czerpanie ze społecznej puli dochodów obciążony jest kosztami utrzymania państwa-biurokracji (patrz: redystrybucja). Tak kończy się jakakolwiek sprawiedliwość.

A jak to jest w Stowarzyszeniu Ordynacka, hę?