Się opowiadam

2017-04-14 08:28

 

Ordynacka – to środowisko. I to inteligenckie. Może niektórych to porazi, ale inteligenckich środowisk mających „na sumieniu” dającą się udowodnić tradycję rzeczywistej, pozytywistycznej pracy społecznikowskiej – jest w powojennej historii co najwyżej kilkanaście. Wymienię kilka (bezdyskusyjnie polskich), żeby rozwiać wątpliwości, o co mi chodzi:

1.       Klub Inteligencki Katolickiej – postrzegany przez takie nazwiska jak Bohdan Cywiński, Stefan Kisielewski, Tadeusz Mazowiecki, Andrzej Stelmachowski, Stanisław Stomma, Jan Turnau, Jerzy Turowicz, Andrzej Wielowieyski, Jerzy Zawieyski. Klub cierpliwie krzewi idee chrześcijańskiego personalizmu i dba o niezależność ideową i polityczną, w tym również wobec hierarchii kościelnej;

2.       Klub Krzywego Koła – wolnomyślicielskie środowisko dysydenckie, znane z takich nazwisk jak choćby Józef Chałasiński, Ludwik Hass, Julian Hochweld, Paweł Jasienica, Leszek Kołakowski, Tadeusz Kotarbiński, Edward Lipiński, Jan Józef Lipski, Karol Modzelewski, Jan Olszewski, Julian Przyboś, Melchior Wańkowicz, Jerzy Urban, Jacek Kuroń. Przy klubie działały m.in. Galeria Krzywego Koła i Teatr Krzywego Koła, a także ukazywało się czasopismo „Nowy Nurt”, a pośrednim owocem było Konwersatorium „Doświadczenie i Przyszłość”;

3.       Paryska (wcześniej rzymska) „Kultura”  (Instytut Literacki) – polski fenomen nawiązujący do tradycji emigracyjnej, miejsce pielgrzymek polskiej inteligencji, założone przez Jerzego Giedrojcia, odwiedzane przez Witolda Gombrowicza, Czesława Miłosza, Leszka Kołakowskiego, Zygmunta Baumana,  Zbigniewa Herberta, Marka Hłasko. Obok utworów literackich wydawano dzieła myśli politycznej i społecznej, również zachodnie i te zza „żelaznej kurtyny” ;

4.       Po Prostu – odwilżowe pismo „młodzieży socjalistycznej”, reklamujące się jako „tygodnik studentów i młodej inteligencji”. Publikowali w nim:  Jerzy Ambroziewicz, Stefan Bratkowski, Włodzimierz Godek, Marek Hłasko, Jan Olszewski, Lech Emfazy Stefański, Jerzy Strzałkowski, Ryszard Turski, Jerzy Urban, Jerzy Vaulin czy Agnieszka Osiecka;

5.       Kuźnica (krakowska) – założona przez Tadeusza Hołuja, wydająca pismo Zdanie, a jego koronną nagrodę Kowadło odebrali tacy ludzie jak Jan Szczepański, Bogdan Suchodolski, Kazimierz Dejmek, Olga Lipińska, Aleksander Małachowski, Wiesław Myśliński, Tadeusz Kowalik, Andrzej Walicki. Środowisko to reprezentuje postawę poszukiwań nie-wojujących po lewej stronie;

6.       Studio Opinii – to bardzo nowiutkie, liczące sobie dekadę środowisko, w gronie założycielskim mające takich społeczników, dziennikarzy i ekspertów jak Stefan Bratkowski (lider), Bogdan Miś, Sławomir Popowski, Ernest Skalski, Paweł Wimmer, Krzysztof Łoziński, nieżyjący Jacek Gotlib (bloger Azrael). Ogniskiem tego środowiska jest pismo wydawane w sieci pt. Studio Opinii, a najważniejszym-najnowszym owocem politycznym – Komitet Obrony Demokracji;

7.       Krytyka Polityczna – ośrodek skupiający „lewicę egzaltowaną”, ale cyniczną ideowo, założony przez Sławomira Sierakowskiego („ucznia” konserwatywno-lewicowej myśli Stanisława Brzozowskiego), będący tyglem warsztatów dyskusyjnych i jednym z największych wydawców dzieł myślicieli poszukujących po lewej stronie;

Na tle choćby tych siedmiu przykładów Ordynacka jawi się jako pozbawiony romantyczności – choć „ława piwna” żyje wspomnieniami – klub ludzi mających „mniemanie o sobie”, wciąż gotowych do pełnienia funkcji (piastowania stanowisk, zajmowania posad – niepotrzebne skreślić, właściwe zaznaczyć) w gospodarce, polityce, w instytucjach kultury, w obszarze samorządów i organizacji pozarządowych. Polska nie zna żadnego porywającego konceptu społecznego, a choćby książki, którą utożsamiłaby ze środowiskiem Ordynacka, żadnego periodyku, żadnego „eventu” (choć poszczególni ordynariusze robią niemało, że wspomnę „Złotą Tarkę”): trochę żenujące jest przywoływanie dorobku z czasów aktywności w (S)ZSP, bez próby wspierania aktualnych inicjatyw (jak choćby „moje” Forum Inteligencji Polskiej czy Narodowy Program Kształcenia, które dobito w powijakach).

Inteligenta cechuje – już nie wiem, czy to bardziej definicja, czy „tylko” postulat – doświadczenie akademickie (studiował, pisał referaty, tworzył dzieła, obliczał konstrukcje i struktury oraz wzory), społecznikowskie poczucie misji publicznej oraz – wyuczona lub wrodzona – predyspozycja do organizowania debaty w najważniejszych tematach „uwierających” społeczeństwo. To inteligencja przypomina, że można i trzeba wątpić, to inteligencja redaguje najważniejsze etosy i je zakotwicza w książkach, periodykach, inicjatywach.

Może to brzmi kapitulancko, ale zadaniem inteligenta jest obecność w drugim i trzecim szeregu, bo tylko z boku (i nieco z dołu) widać dobrze. I tylko w takiej roli można zachować rzeczywistą niezależność, a to jest wartość, dla której inteligent da się podobno posiekać. Z polskich inteligentów, którzy będąc na szczytach elit politycznych zachowali swoją inteligenckość – mogę przytoczyć nielicznych: Tadeusza Mazowieckiego, Izabelę Cywińską, Jacka Kuronia, Jana Olszewskiego, Mieczysława Rakowskiego, może Jarosława Gowina czy (daję szansę) Piotra Glińskiego. Zastanawiam się nad Karolem Wojtyłą (patrz: encykliki) czy Lechem Kaczyńskim (patrz: projekt jagielloński). Odmawiam odpowiedzi na pytanie, co sądzę o takich „ordynariuszach” u szczytu władzy, jak Aleksander Kwaśniewski, Włodzimierz Cimoszewicz, Józef Oleksy, Marek Belka (profesor, sic!).

Środowisko inteligenckie, które nie „obsikuje” wciąż na nowo żadnego zagajnika ideowo-społecznego – prędzej czy później stacza się do roli zbiorowego gracza o zlecenia i posady, o kęsy władzy. Bo kiedy się nic nie tworzy – wtedy samemu kurczy się do legitymizacji opartej na dyplomach i innych certyfikatach, czasem zdobytych dwa pokolenia temu, sparciałych od nieużywania, niezdolnych do przetrwania w poważnej konfrontacji. I na łańcuszku kierowniczych funkcji, składających się na piękne CV. Wiem, uderzyłem w stół, ale niech „nożyce” doczytają do końca.

Mam dla Ordynackiej – przecież nie od dziś – propozycję zagajnika do „obsikania”. Ale muszę ją poprzedzić dygresją polityczno-wspomnieniową.

WĄTEK POLITYCZNY (poprzez doświadczenie osobiste)

W latach 80-tych – począwszy od „festiwalu pierwszej Solidarności” – brałem aktywny udział w ożywionej, powszechnej debacie polskiej inteligencji na tematy ustrojowe. I to nie tylko jako bierny słuchacz z dalszych rzędów. Kilkanaście razy wygrałem konkursy referatów, które towarzyszyły seminariom-konferencjom z udziałem studenckich kół naukowych (moja pierwsza wygrana – to referat o biurokracji, w kole prawników UMCS Lublin). Publikowałem w Warsztacie (Poszukiwania), Humanistyce i Klasach, i w podobnych wydawnictwach. Z czasem zostałem – nie bez stanowczego sprzeciwu kierownictwa ZSP (pozdro dla J. Pachowskiego) – przewodniczącym Ogólnopolskiej Rady Nauk Społecznych (polecał mnie poprzednik, M. Czerny, serdeczności).  Więc w tej polskiej debacie brałem udział coraz bardziej jako jej „współsprawca”. Organizujący, dobierający wiodących wykładowców, ale i piszący. Dający każdemu możliwość wypowiedzenia się, ale broniący „świat” przed tym, by czyjeś poglądy zostały narzucone jako „obowiązujące wszystkich”.

Moim koronnym osiągnięciem osobistym jest trzyletnia, trój-odsłonowa konferencja Socjalizm a Rynek, monitorowana przez ówczesnego ministra ds. reformy (Wł. Baka), organizowana w SGPiS, z udziałem wszystkich ówczesnych tuzów ekonomii polskiej, wszelkich zapatrywań ideowych. Kilkakrotnie też zapraszałem – np. do Kazimierza czy Kir albo na Otryt – kwiat polskiej dysydencji rozmaitych zapatrywań (J.Staniszkis, J.Orzeł, bracia P. i W.Pańków, R.Bugaj, J.Korwin-Mikke, H.Szlajfer, T.Kowalik, M.Siemek, W.Lamentowicz, L.Nowak, J.Balcerek), by dyskutowali ze sobą. Nie, nie byłem dysydentem, ale miałem i mam w sobie silną skłonność dopuszczania do głosu wszystkich, którzy mają coś ważnego do powiedzenia (promowałem też tercet L.Gilejko-P.Wójcik-J.Balcerek, robiący badania w przy-partyjnym Instytucie Stosowanych Nauk Społecznych). Ze swoich „osiągnięć” tłumaczyłem się np. osobiście przed J. Główczykiem (członek Biura Politycznego), mającym zadziwiająco szczegółową wiedzę o tym, kto gdzie i co wygłaszał. W swojej biografii Towarzysz Jan nieco inaczej, dużo cieplej widział swoją ówczesną rolę polityczną.

Na wyraźne życzenie „konkurencyjnej” ZSMP zorganizowałem tam (na Smolnej) od podstaw ruch klubowo-dyskusyjny Akademia Młodych. Ale kiedy pokusiłem się o inicjatywę między-organizacyjnego Kongresu Intelektualnej Młodzieży Polskiej – dla Białego Domu to już było za dużo, zaczęto się dopytywać, kto za mną stoi… Ktoś inny zastąpił mnie w ORNS…

Czytelnik się może zdziwi – ale moja postawa na linii Rozum-Działanie inspirowana była przez dwa koncepty: Samorządna Rzeczpospolita (zawarta w uchwale I Zjazdu Delegatów Solidarności) oraz encyklika „Laborem Exercens”. Nie napisałem w tej sprawie nic poważnego, nie wychylałem się też z taką inspiracją, ale kto mnie zna – ten uwierzy.

Balcerowicz pozamiatał zarówno Samorządną Rzeczpospolitą, jak i wszelkie „domorosłe”, polskie pomysły na zbawianie Polski. Po 37 latach debatowania mam świadomość, że opisując Transformację trzeba użyć dwóch sformułowań:

1.       „Państwa w państwie” – czyli kamaryle odbierające prerogatywy, immunitety i regalia prawowitemu, konstytucyjnemu Państwu (urzędy, organy, służby, legislatura);

2.       Wykluczenia (społeczne, polityczne, ekonomiczne), pozbawiające Większość wpływu na los własny i los Kraju, powodujące pęczniejące oburzenie, promujące „jedynomyślność” ideową;

W Polsce transformacyjnej rządzili ludzie z desantu „zachodniego”, potem „postkomuniści”, ludowcy, związkowcy, „patriotyści”, lepperowcy, liberałowie – i wszyscy niemal zgodnie umacniali tu system-ustrój rozpostarty między te dwa sformułowania. Paradoksalnie: nogę temu pędowi w przepaść podstawił artysta rockowy (kontynuator postawy „nie bo nie” Tymińskiego, Ikonowicza, Leppera), ale jego sukces zagospodarowuje właśnie ktoś inny.

KONIEC WĄTKU POLITYCZNEGO

Nie mam prawa ustawiać się między profesorami z głową na karku, znającymi problemy społeczne z rzetelnych badań. Wielu ich znam od lat, by móc docenić: J. Raciborski, J. Gardawski, A. Zybertowicz, nieżyjący T. Kowalik, nieżyjący L. Gilejko, z młodszych choćby R. Szarfenberg. Ale sam też jestem autorem czekającej na wydanie – książki „Brzemię Lewicowości” (dla przewrażliwionych ideowo tytuł ma wersję „Brzemię Demutualizacji”).

Forum Inteligencji Polskiej – autoryzowana przeze mnie inicjatywa Komisji Edukacji i Komisji Kultury, która przy wsparciu Krzysztofa Szamałka uzyskała patronat Marszałka Józefa Oleksego – to miał być obliczony na 2 lata cykl konferencji na 40 tematów uwierających Polskę: Państwo, Gospodarka, Człowiek, Transformacja, Art, Media, Edukacja, itd., itp. Marszałkowi to się tak spodobało, że zaczął tę ideę rozpowszechniać jako swoją („zganiłem” go za to w specjalnym liście). Ale nie spodobało się Forum kierownikom Ordynackiej, co dla mnie było „deja vu” z czasów, kiedy startowałem na szefa ORNS. Zdechło, straciwszy po drodze Marszałka.

Ale tematy, które miały być poddane debacie – nie zdechły, nadal tryskają gejzerami to tu, to tam (gejzer to rzecz i piękna, i straszna, był ktoś na może Kamczatce, albo choćby na Islandii?).

Któż inny, jak nie organizacja menedżerów, prezesów, akademików, samorządowców, polityków – lepiej wprowadzi do ustroju Rzeczpospolitej rozwiązania wygaszające „państwa w państwie” i „wykluczenia”? Wytłumaczę w dwóch słowach, o co chodzi, używając symbolicznie mrocznego nazwiska.

1.       Balcerowicz porzucił „pod płotem” całe, liczące miliony dusz, środowisko PGR (może mu nie pasowało do monetarystycznych pierdół). A nie mógł ktoś przytomny zaproponować tym wsiom, by wzięły te PGR-y w formule spółdzielczej, hę? I tak większość gruntów i budynków leżała odłogiem i niszczała, co najwyżej kąski przejmowali nowi latyfundyści (odpowiednio wcześnie zgłaszałem ten problem i konstruktywne rozwiązania w środowisku ludowców, bardzo konkretnym osobom, w tym późniejszemu Wicepremierowi, ekonomiście);

2.       Ten sam Balcerowicz, używając „kozika i parabellum” w postaci „popiwku” i „dywidendy”, wygenerował rozpad wielkich przedsiębiorstw państwowych, wpuszczając w nie tzw. „spółki nomenklaturowe” i drobno-cwaniaczków, żerujących na dobru wspólnym. A nie mógł ktoś przytomny zaproponować milionom zwalnianych z pracy, by w ramach spółdzielczości lub tzw. akcjonariatu pracowniczego zagospodarowali rabowane przez cwaniaczków mienie? (zgłaszałem to naszym: Wiesławowi K., Piotrowi C., Ireneuszowi S, Ireneuszowi N.);

Z „wykluczeniami” trzeba walczyć nie wtedy, kiedy one już nastąpią i trawią substancję ludzką, tylko jeszcze wtedy, kiedy one „mają nastąpić”. Przewidując likwidację wydziałów i przedsiębiorstw  nie trzeba myśleć o odprawach i zwolnieniach grupowych (a więc i o głośnych protestach), tylko o użyciu Funduszu Pracy do powoływania np. spółdzielni dla osób przewidzianych do zwolnienia. Jak się jest spółdzielcą, to się myśli o robocie, a nie leży się „rejtanem” pod dyrekcją czy ministerstwem.

Z „państwami w państwie” trzeba walczyć nie wtedy, kiedy się one nieodwracalnie weżrą w Państwo konstytucyjne, tylko proponując zmarginalizowanym przez te „p-w-p” rozwiązania równoległe, zgodne z ustrojem konstytucyjnym, a jednocześnie efektywniejsze niż „wsobne” i uprawiające „rwactwo” rozwiązania elitarno-sitwiarskie. Sądy, windykatorzy, skarbówka, służby (naliczyłem ok. 40 „państw w państwie”) – muszą czuć oddech tych, którzy są bliżsi prawdzie konstytucyjnej.

No, ale żeby napisać dwa powyższe akapity – trzeba myśleć nie o sobie i wyścigu po osobistą potęgę, tylko o ludziach, tak jak mnie uczyła Mama, potem Harcerstwo, na koniec Organizacja Studencka.

Dodam, że – będąc współ-animatorem protoplasty „wilczkowego” TWIG, czyli Ogólnopolskiego Towarzystwa Inicjatyw Gospodarczych „Promotor” – noszę w sobie doświadczenia „inkubatorskie”: Ordynacka może i powinna uruchomić platformę w rodzaju „ochronki biznesowej”, by wyrośli z niej następcy takich menedżerów jak Zb. Wróbel (Almatur, potem Orlen), M. Józefiak (TP), J. Pachowski i S. Golonka (Polkomtel), R. Kwiatkowski (TVP), Wł. Czarzasty (Alma-Art, potem Muza), Wł. Sukiennik (Air-Tours), M. Grabarek (LOT), J. Koźmiński , St. Ciosek i J. Reiter (dyplomaci) i dziesiątki innych, z docenianym przez wszystkich mistrzem sprawowania prezydentury, nosicielem legitymacji nr 1.

Dlaczego polska publiczność ma nam pamiętać „lub czasopisma” i „grupę trzymającą władzę”, a nie na przykład projekt zapobiegania patologiom gospodarczym i społecznym poprzez aktywizację zagrożonych, zanim staną się bezrobotnymi, bezdomnymi, odesłanymi do pośredniaków i noclegowni, ostatecznie na szczaw i mirabelki? Ja akurat uczyłem się ekonometrii (modelowania gospodarki), więc mogę „z ręki” podać koszty trzymania „w odwodzie” milionów ludzi gotowych do pracy, tysięcy glajchszaltowanych przedsiębiorców, setek społeczników trzymających się niezależności od urzędów i grantów. Ktoś zauważył, że Ordynacka się starzeje. Ja akurat właśnie dostałem od Losu „6” z przodu, ale nie czuję się geriatrykiem, przy czym myślę o tych tysiącach absolwentów, młodszych od moich córek, którym nie dane było społecznikostwo na uczelni, i którzy mają do wyboru albo „wejść w tryby”, albo dziadzieć. Jeśli nie mamy dla nich podpowiedzi – prawie na pewno staną się geriatrykami jeszcze przed 50-tką.

Proszę bardzo, moja propozycja „zagajnika” – to wykluczenia i „państwa w państwie”. Pole do popisu dla ludzi wielu branż, różnorodnych doświadczeń, wrażliwości społecznikowskiej lub menedżerskiej. Tu możemy stać się bezkonkurencyjny, bo tematy są jakby „nietykalne”. Jeśli pojawią się inne propozycje – to będzie wybór. Ale coś wybrać trzeba, bo jako „gotowy do działania korpus kadrowy”, przestaniemy być warci czegokolwiek.