Się aby przełamać ino

2016-03-14 07:00

 

Każdy ma prawo do własnych poglądów i do konsekwentnego w nich trwania. Ale jeśli są to poglądy natury politycznej (czyli stanową oręż w rywalizacji o władzę i rząd dusz) – prawo do używania przewrotnej logiki jest moralnie ograniczone.

Właśnie teraz jesteśmy w miejscu, w którym granica przewrotności zostaje przekroczona.

Konflikty polityczne rzadko kiedy wnikają w te warstwy człowieczeństwa, które dalekie są od zwykłej walki wszystkich ze wszystkimi o wszystko. W te warstwy, gdzie można swoje człowieczeństwo ustawiać i nastrajać wedle najbardziej elementarnych wskazań, nazywanych moralnymi. W Polsce ostatnim tej miary konfliktem był festiwal Solidarności 1980.

I teraz, na moich oczach, po 36 latach, stajemy w podobnej sytuacji. Dałem temu wyraz w jednej z najkrótszych swoich notek (patrz: TUTAJ), którą powtórzę tu w całości, bo to trzy zdania:

KOD jest jak najbardziej ruchem oburzonych. Święcie oburzonych na trzy okoliczności, jakie potrząsają życiem politycznym Polski:

1.       Oni są oburzeni na to, jak można być oburzonym na Transformację i na to, do czego ona doprowadziła (przecież to nie Polska w ruinie, tylko lider przemian europejskich, zielona wyspa);

2.       Oni są oburzeni na to, kto konkretnie śmie być w Polsce oburzonym: jaką czelność mają rydzykowi parafianie i kukizowi nie-wiadomo-kto;

3.       Oni są oburzeni na to, w jaki sposób „tamci” się oburzają: wygrali dwa razy wybory i odbierają Polskę tym, którzy prawa do Polski nabyli przez zasiedzenie;

A poza tym, jak Czytelnik wie, piszę obficie o szczegółach.

 

*             *             *

Szanowny Czytelniku, który w swej masie, co do sztuki, nosisz w sobie jedno z zawołań plemiennych: w 1980 roku przez Polskę przeszła „martwa fala”, dla której Pedia znalazła zabawne słowo „rozkołys”, Niemcy nazywają ją Dünung, Hiszpanie „mar de fondo” (mar tendida, mar de leva), Brytyjczycy „ocean swell”, Włosi „moto ondozo”, Rosjanie „мёртвая зыбь”, Francuzi – „houle”. Dla porządku nazwijmy tę falę „społeczną”, żeby odróżnić od tej znanej żeglarzom.

Natura tej fali jest związana nie z tym, co widać na powierzchni, tylko z tym, co taką falę wywołuje, czyli z kipielą rozmaitych procesów podskórnych.  Pisał wieszcz:

Nasz naród jak lawa,
Z wie­rzchu zim­na i twar­da, sucha i plugawa,
Lecz wewnętrzne­go og­nia sto lat nie wyziębi,
Plwaj­my na tę sko­rupę i zstąpmy do głębi.

Nie ma takiej władzy, w żadnym zakątku Ziemi i Historii, która wbrew temu co Społeczeństwo czuje w trzewiach, potrafi mu wmówić, co jest dla niego najlepsze. Zwłaszcza wtedy, kiedy śmietankę z tego „najlepszego” spija owa władza.

To nie Wałęsa, nie Borsuk, nie Jaruzelski, nie Walentynowicz obalili „komunę”. Ktokolwiek przypisuje jakiejś jednostce czy grupie-środowisku zbawczą rolę rewolucyjną – ten nie dość, że niczego nie rozumie, ale jeszcze wpędza tych, których wyzwolił – w szpony następnego tyrana, nawet jeśli ów nowy jest chwilowym idolem, gwiazdą, bożyszczem. Bo zbawca prędzej czy później zechce konsumować swoją zbawczą chwałę.

Wałęsa, Borsuk i całe to towarzystwo, jak dzieci, dali sobie wmówić Balcerowicza. Zabójcę wszelkich konceptów społecznych i gospodarczych tworzonych wcześniej. Zabójcę nie dość, że wyrachowanego, działającego „na chłodno”, to jeszcze – coraz więcej o tym wiadomo – realizującego, najoględniej mówiąc, obcą Polsce misję.

Wałęsa za to, że wpędził Naród z jednej niewoli w drugą, z opresji partyjno-ideologicznej w opresję biurokratyczno-kapitałową, mając „rząd dusz” i Matkę Boską w klapie– zapłacił najstraszliwszą z cen: śmieszność i pogardę. Nic mu nie podpowiedziała intuicja, kiedy zaledwie w kilkanaście miesięcy od największego w powojennej historii bezkrwawego zwycięstwa – musiał o prezydenturę walczyć z przybyszem spoza etosu, i zwyciężył z niemałą pomocą aparatu państwowego, w połowie przecież „starego”. Jeszcze nie ostygła kampania prezydencka – a on dopuścił się rytualnego mordu politycznego na Janie Olszewskim: powiedzcie, jaki przyjaciel stanie teraz obok sk…syna, który morduje najwierniejszych obrońców i rzeczników Sprawy? I to za co…? Przecież KOD to nie są przyjaciele Wałęsy, o naiwności…!

Od czasu „nocnej zmiany” w Polsce ukonstytuował się „korpus etosu”, liczący co najwyżej kilkadziesiąt osób. Polska zna te osoby co do sztuki, nawet jeśli szary obywatel nie ma wprawy w analizach politycznych.

Korpus Etosu nic nie pojął z takich ostrzeżeń, jak pierwszy powrót „postkomuny” do władzy. Nadal robił wszystko, by wzmocnić jarzmo opresji biurokratyczno-kapitałowej. Jakimś nadzwyczajnym odruchem obronnym zdołał się przeformułować w AWS – i nadal robił to samo (cztery reformy), co skończyło się totalnym zwycięstwem Kanclerza.

Już wtedy dojrzewała we mnie myśl, że spazm Solidarności nie został odwołany ze służby po 1989 roku, nie przeszedł do rezerwy: szary lud – nie mając wsparcia w Korpusie Etosu – sam dawał wyraz swojemu przeczuciu, że nic się nie zmieniło, mimo tylu zmian, że nadal jest na równi pochyłej i ma „pod górkę”. Tylko temu, że „postkomuna” zasmakowała w nowej formule, Korpus Etosu mógł trwać w tej swojej eklektycznej racji i ponownie zwyciężyć, posyłając Millera na chwilowy szczaw.

W 2005 roku wybory wygrała obietnica IV Rzeczpospolitej, wspólnie, ramię w ramię serwowana Narodowi przez dwie formacje, które niebawem miały się pożreć o fuchę premiera niczym obwiesie w piw-barze. Naród, oszukany przez Millera, który zamiast uzdrawiać ustrój świętował rozmaite prestiżowe celebry, dał równie kanclerskie zwycięstwo Korpusowi Etosu. Ostatnią szansę. I co zrobił Korpus? Wojnę domową. Najbardziej paskudną z wyobrażalnych. Korpus zaczął traktować solidarnościowy niegdyś elektorat „parafialno-patriotyczny” z taką samą pogardą, jak „elekcyjne złogi PRL-u”. Zrównał „masę solidarnościową” z „masą poradziecką” (obie „masy” przepraszam, chodzi o obrazowość przekazu). To oznacza, że prominentnych „przechrztów”, byłych sekretarzy, chętnie brano pod skrzydła, ale już nie „złogi” i nie „parafian” (znów przepraszam „masy”).

Jarosława Kaczyńskiego i jego akolitów zepchnięto do pozycji „zdrajcy Solidarności”. Jarosław miał dożywotnio stać w kącie jako symbol nieludzkiej IV Rzeczpospolitej, która teraz okazała się nie „wspólna”, ale wyłącznie „kaczyńska”. Prawdziwe chorągwie przemian rynkowo-demokratycznych zaczęły „należeć” wyłącznie do „tuskowitów”.

Od 2007 roku (symbolicznie), po „ukaranej zdradzie” Kaczyńskiego, który przechytrzył „rokitników” i sformułował rząd oparty na trój-elektoracie ofiar formacji biurokratyczno-kapitałowej, Korpus Etosu jasno i wyraźnie wszedł na drogę arogancji władzy wobec Społeczeństwa: ustrój opresji biurokratyczno-kapitałowej dojrzał do stanu, w którym do granic przyzwoitości (i wytrzymałości ekonomicznej) rozdęto Nomenklaturę i jej kiście konkursowo-przetargowo-geszefciarskie.

Formuła „państwa w państwie”, ćwiczona przecież nie od dziś w rozmaitych przestrzeniach demokratyczno-rynkowych świata – w Polsce została doprowadzona do perfekcji i postawiła polityków przed wyborem: albo nas zaatakujesz, albo nie będziesz miał na nic siły, bo to my na co dzień trzymamy wszystko w ryzach.

Kto chce, ten zauważy różnice między „czystkami” w kierownictwie PO i w kierownictwie PiS. W Platformie eliminowani byli konkurenci Tuska, współtwórcy formacji, jej współ-liderzy – aż pozostał sam On, „boh i naczalnik wojska cały”. W PiS tego problemu nie było: od początku jedynym liderem był Jarosław, a po łapach dostawali buntownicy.  Jednym słowem: w PO „podpadką” było to, że się było dobrym, a w PiS – że się było nieposłusznym. Nie wiem jak Ty, Czytelniku, ale ja widzę różnicę.

Propaganda ma przemożną siłę. Zrównanie obu pogardzanych elektoratów (parafialno-patriotycznego i złogów PRL-owskich) ostatecznie podzieliło polską przestrzeń polityczną na tych „eleganckich” i tych „gałgańskich-szkaradnych”. Lata indoktrynacji (brawo mediaści) spowodowały zainstalowanie w opinii publicznej dwóch miar:

1.       Kiedy jakieś plugastwo popełnia Korpus Etosu – to znaczy, że dla dobra Demokracji i Rynku – musiał;

2.       Kiedy to samo, identyczne bezeceństwo popełnia szkaradny gałgan – to jest godzien anatemy, oplucia, napiętnowania;

Ja to nazwałem Mega-Neo-Totalitaryzmem, ale Redaktor wyraźnie mi zakomunikował: w redakcji SO na ten temat nic nie będziemy publikować.

Naród-Elektorat miał już tego dość. Przeciw „państwom w państwie” pojawiały się – jak grzyby po deszczu – ruchy „indignados”: pokrzywdzeni przez skarbówkę, przez sądy, przez windykatorów, przez ubezpieczycieli, przez banki, przez służbę zdrowia, przez urzędników. Propaganda próbowała używać „dwóch miar” wymienionych wyżej, ale to przestało działać, kiedy walec Nomenklatury i jej kiści zaczął tratować ludzi sprawnych zawodowo, chcących godnie pracować i przedsiębiorców dalekich od skłonności „szarostrefowych”. Naród zaczął sobie uświadamiać, że „ten system tak ma”, a podskakiewicze to nie wiodący żywioł pośród oburzonych (indignados).

 

*             *             *

To nie Kaczyński walnie wygrał dwie elekcje 2015, tylko społeczna „martwa fala”. Tyle, że to przeciw Kaczyńskiemu i jego formacji wytoczono armaty pogardy, odmawiania mu prawa do czegokolwiek, a na pewno do zwycięstw politycznych.

Kaczyński, dawszy upust jakiejś fobii czy manii, nie zachował się czujnie: potraktował „kukizowców” tak samo jak wcześniej „lepperowców” i „giertychowców”, a nawet gorzej: nie dał „kiukizowcom” żadnej satysfakcji politycznej. Tym samym ułatwił Mega-Neo-Totalitaryzmowi zadanie: gdyby KOD-ujący obrońcy Demokracji i Rynku stanęli przeciw Kukizowi – mieliby ciężki orzech do zgryzienia, bo może sam Paweł mało wie o polityce, ale tych kilkadziesiąt ruchów „indignados” – to środowiska autentycznie wk…one.

Teraz Kaczyński zbiera to co zasiał: chciał mieć wiktorie 2015 wyłącznie dla siebie – to ma.

KOD sam sobie „zredagował” przeciwnika, a potem takiego podfałszowanego fantoma sobie ustawił w najwygodniejszym narożniku. PiS-owi trudno się będzie wytłumaczyć z restauracji „tych trzech” we władzach państwowych, w dodatku ten najmniej zrównoważony ma władzę najpotrzebniejszą. Pisałem już o tym: gdyby pomysł wprowadzenia kary 7 dni więzienia został użyty przeciw animatorom „państw w państwie” – byłby pomysłem zbawczym dla codziennej praktyki ustrojowej. Sędziowie, lekarze, komornicy, mediaści, urzędnicy, prokuratorzy – chętnie przystaliby na samooczyszczenie, jeśli nie wiązałoby się to z eliminacją z zawodu, a „jedynie” siedmioma (bez zawieszenia) dniami na refleksję o tym, co się robiło. Przestaliby – wierzę – „ręka rękę myć”. Ale mam niemal pewność, że ten mało zrównoważony, niedojrzały emocjonalnie i społecznie człowiek raczej wymyślił ten koncept dla zaprowadzenia nowej opresji, co zaowocuje wyłącznie „kukizem-bis”.

Na tej fali wozi się teraz KOD, który martwą falę „indignados” paradoksalnie odwraca: zamiast iść z duchem pokrzywdzonych i oburzonych – oburza się na Kaczyńskiego, legalizując rządy „tuskowitów” i całą transformację, dopiero co – wydawałoby się – zdelegalizowaną w 2015. To, że KOD-owanie szybko podchwycił Petruś, Nowacka i podobni – nie dziwi. To, że zreflektowałi się nawet będący ponad wszystko ludzie Zandberga – nieco jednak dziwi. O tym, do czegośmy się doprowadzili po ćwierćwieczu „zwycięskiej transformacji” – będzie świadczyć zbliżające się wsparcie KOD-u przez kukizowców. Naprawdę myślisz, Czytelniku, że to niemożliwe? Przejdź się w okolice warszawskich Łazienek…

Kukizowi Kaczyński chciał podebrać świetnie się kształtujący etos niezgody na ustrój „państw w państwie”. Za to zapłaci, pytanie czym i na jaką skalę. Jeśli KOD zdoła Kaczyńskiego odizolować – zamknie go w parafialno-patriotycznym wywarze, wyszydzi Katastrofę (okraszając ją „pękniętą gumą”) – i wymaże z ludzkiej czujności rzeczywisty obraz Transformacji, która doprowadziła do masowego „indignados”, do nierazbierichy, którą symbolizuje Katastrofa, do „martwej fali” 2015.

Jak na razie – trwa zwieranie szyków przed nieuchronnym „Grunwaldem”.