Rzemieślnicy od siedmiu boleści

2014-10-20 07:23

 

Ludwisarze, garbarze, kramarze, krawcy, kowale, miecznicy, malarze, snycerze, cieśle, igielnicy, druciarze, guzikarze, różańcarze, odlewnicy, kaletnicy, murarze, itd., itp. Rzemiosło – to przed-przemysłowa forma wytwarzania dóbr i świadczenia usług, która – w Europie na pewno, a w innych regionach niemal na pewno – obostrzona była sformalizowanymi wymaganiami dotyczącymi kwalifikacji, przynależności do „stanu” (gildie, cechy, związki[1]) oraz przyzwoitego „prowadzenia się”. Rzemieślnik to taki producent, który nie dość, że wkłada w swoje dzieło artyzm, serce i duszę, to jeszcze jest solidny i rzetelny do przesady, a jego przyzwoitość jest niepodważalna, strzeżona przez bractwa cechowe.

Inaczej: bycie rzemieślnikiem oznaczało środowiskowo-branżowy obowiązek i społeczną odpowiedzialność w sprawach profesjonalizmu, rzetelności, solidności, a kiedy przychodzi do przekazania dzieła lub usługi klientowi – przerzeczenie uczciwości biznesowej, obejmującej również to, co dziś nazywa się serwisem i gwarancją[2].

Współcześnie życiem społeczno-gospodarczym zawładnęły „zmowy para-rzemieślnicze”, obywające się z powodzeniem bez jawnych wilkierzy[3], za to spojone pół-sekretnym wtajemniczeniem czyniącym uczestników zmowy swoistym stanem „swojaków”, uprawiającym wsobną nomenklaturę.

Najpoważniejszym mankamentem współczesnego „rzemiosła” (celowo używam cudzysłowu, bo mowa tu o środowiskach zawodowych dalekich od rzemiosła, bliskich zmowie) jest oddzielenie trzech elementów: otóż najczęściej formalne dyplomy potwierdzające kwalifikacje nijak się mają do „powołania” (pasji, umiłowania konkretnej pracy) oraz do postawy społeczno-moralnej definiowanej jako przyzwoitość.

Żeby Czytelnikowi przybliżyć mój kierunek myślenia, podam przykład Mariusza Grendowicza i firmy Polskie Inwestycje Rozwojowe SA. Opisuję go TUTAJ). Biznes ten – to w zamierzeniach niemal na pewno Przekręt Tysiąclecia, mający polegać na pozbieraniu do jednego wora rozmaitych regaliów polskich i uczynienie z nich pakietu przetargowego dla ekipy rządzącej, którego zamierzała używać (może i użyła) do gier kontynentalnych i wewnętrznych bliżej nieznanych nikomu poza wąskim gronem wtajemniczonych. Charakterystyczna jest już sama postać Mariusza Grendowicza, pierwszego Prezesa PIR SA, który niewątpliwie ma kłopoty z własnym „ego”, ale też trudno byłoby mu się wykazać wykształceniem wymaganym nomenklaturowo. Za to ma niewątpliwe kwalifikacje czyniące go bezcennym sługą-wykonawcą Przekrętu Tysiąclecia: po powrocie z zagranicy wkręcał się w najpoważniejsze przedsięwzięcia transformacji sfery finansowej[4]. Człowiek ten, niewątpliwie znający się na buchalterii bankowej (widzianej z pozycji urzędnika zarękawkowego), dzięki dość niepokojącemu awansowi we wczesno-transformacyjnej Polsce stał się „z referenta-decydentem” i pełnił rolę wykonawcy rozmaitych politycznych zaleceń związanych z przenoszeniem poza Polskę kontroli nad polską bankowością i ubezpieczeniami. Dziś należy do nieformalnej gildii znawców zależności finansowo-politycznych.

Być może projekt PIR go przerósł, „nie stało” mu tych paskudnych kwalifikacji. Bo rzeczywiście, jeśli celne są moje podejrzenia co do prawdziwej roli tej instytucji wewnątrz polskiej gospodarki – to Mariusz Grendowicz „nie wykazał się”. A jeśli się mylę i jest to „niewinna” firma rządowa – to co oznaczały podsłuchane przez kelnerów słowa ministrów „u Sowy”?

Ludzi pokroju Mariusza Grendowicza, których podstawową kwalifikacją jest orientowanie się w tym, kto „dziś” jest rzeczywistym mega-decydentem i komu spośród mega-decydentów opłaca się służyć – jest w Polsce kilkanaście tabunów. Jedni „robią w finansach”, inni „w przemyśle” (czyli rugowaniu i kaleczeniu rodzimej myśli technicznej, by otworzyć przestrzeń dla „wysokiej klasy rozwiązań zagranicznych”, np. dla montażowni), jeszcze inni „robią w kulturze i nauce” (czyli produkują otumanionych absolwentów i otumaniające eventy), a przestrzeń mega-mediów też godna jest zauważenia pod tym kątem. To są właśnie współcześni „rzemieślnicy”, będący niemal biegunową odwrotnością tego rzemiosła, które opisują podręczniki i które starają się w Polsce kultywować słabnące organizacje rzemieślnicze. W każdym razie znakomicie idzie tym szalbierzom „utrwalanie więzi środowiskowych” i „ prowadzenie na rzecz członków działalności społeczno-organizacyjnej”, no i „reprezentowanie interesów członków wobec organów władzy i administracji oraz sądów”, a zupełnie nie idzie „kształtowanie postaw zgodnych z zasadami etyki i godności”, samokształcenie w obywatelstwie i lojalności wobec Ludności, której ponoć służą.

Proroctwo Symeona[5] opisano tak (Łk 2,25-35): „A żył w Jerozolimie człowiek, imieniem Symeon. Był to człowiek prawy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. ... Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa ... Symeon błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”. Tłumacząc to „z polskiego na nasze” wskazuję na koncept terapii szokowej, przywieziony do nas przez fałszywego „proroka” J. Sachsa ucznia M. Friedmana. Tak spełniła się pierwsza nasza boleść. Kolejne boleści też powoli „spełniają się”: emigracja zarobkowa, zagubienie racji narodowej, doświadczenia mnożących się i potężniejących wykluczeń[6].

Czytelniku: nie oszalałem, nie będę prezentował losów Ojczyzny i Narodu jako podobnych do wędrówki Jezusa po ziemskim padole i cierpień maryjnych. To tylko figura retoryczna. Chciałbym tylko, aby usłyszano, że wbrew zadęciom pozycja Polski mierzona jej międzynarodowym znaczeniem i „prestiżem”, za sprawą takich „rzemiechów” jak Grendowicz zjeżdża zawadiacko w dół, w dodatku czułymi miejscami po zębatej poręczy. A robotą tą zajmują się „gildie i cechy” skupiające rozmaite ciemne figury, dla których szczytem profesjonalizmu byłoby przemycenie – poza społeczną kontrolą – narodowych regaliów do skarbców rozsianych po Europie i świecie.

Na szczęście, jaki pan taki kram: przykład PIR (zainicjowany w premierowskim exposé), jest o tyle pocieszający, o ile widać, że nie każdy „rzemieślnik” potrafi, co potrafić „powinien”, by jaśnie państwo polscy żyli w dostatku. Może nasza struktura cechowa nie dorasta do swojej „misji” i skupia co najwyżej czeladników-wyrobników?[7] To by nieco wyjaśniało z ogólnej niemoty, jaka zdaje się ogarniać kolejne rządy.

 



[1] Cech (z niem. Zunft), w języku staropolskim Gilda, słowo pochodzące z języka dolnoniemieckiego "die Gilde", to zaś ze staro-skandynawskiego „gildii” – nazwa oznaczająca zebranie, stowarzyszenie, następnie cech rzemieślniczy – organizacja samorządu rzemieślniczego o charakterze społeczno-zawodowym, częściowo również gospodarczym, zrzeszająca rzemieślników jednego lub kilku pokrewnych zawodów, mająca na celu: podnoszenie kwalifikacji zawodowych, utrwalanie więzi środowiskowych, postaw zgodnych z zasadami etyki i godności, prowadzenie na rzecz członków działalności społeczno-organizacyjnej, oświatowej i gospodarczej, reprezentowanie interesów członków wobec organów władzy i administracji oraz sądów;

[2] Już Kodeks Hammurabiego z XVIII w. p.n.e. pierwszy przewidział odpowiedzialność karną za działalność zawodową: „(...) § 229 Jeśli budowniczy wybudował komuś dom, a dzieła swego nie wykonał trwale i dom, który wybudował, zawali się i zabije właściciela, budowniczy poniesie karę śmierci (...)”.Cechy jako organizacje zrzeszające pokrewne warsztaty powstały w średniowieczu najpierw przy klasztorach, a następnie rozwinęły się w miastach w ślad za procesem urbanizacji.

[3] Wilkierze (statuty cechowe i-lub miejskie), regulowały sprawy targowe, cechowe, bezpieczeństwa i porządku publicznego, a także sprawy z zakresu prawa cywilnego i karnego. W miastach królewskich wilkierze zatwierdzał król lub jego urzędnik, zaś w miastach prywatnych właściciel miasta (pan feudalny). W ten sposób prawo w każdym mieście kształtowało się w swoisty sposób. Wzorem dla miast polskich były wilkierze Magdeburga. Od XVI w. wilkierzami lub ordynacjami zwano również akty regulujące ustrój wsi, wydawane przez właścicieli. Analogicznie do miast niektóre zgromadzenia wiejskie mogły wydawać wilkierze, zatwierdzane przez szlachcica, uzupełniające przepisy aktu lokacyjnego. Wilkierze cechowe (statuty cechowe) chroniły interesy mistrzów, pogarszając pozycję czeladników. Od XIV w. stosowano wilkierze przeciwko zbytkowi (leges sumptuariae). Zakazywano w nich noszenia drogich szat, urządzania wystawnych przyjęć. Zabronione były również gry hazardowe;

[4] Grendowicz zajmował stanowisko wiceprezesa zarządu Banku BPH, w którym od 2001 roku odpowiadał za pion bankowości korporacyjnej i finansowania nieruchomości. Karierę bankową rozpoczął w 1983 roku od bardzo niskiego szczebla, gdy podjął pracę w Grindlays Bank (który w wyniku przejęcia stał się następnie częścią Australia and New Zealand Banking Group) w Londynie, w którym pracował do roku 1991. W latach 1991-1992 pracował w Citibanku w Londynie, a następnie w latach 1992-1997 w ING Banku, gdzie w latach 1992-1995 zajmował kierownicze stanowiska w Polsce, zaś w okresie 1995-1997 na Węgrzech. Od 1997 do 2000 roku zasiadał w zarządzie ABN AMRO Bank Polska, jako prezes zarządu banku oraz szef Grupy ABN AMRO na Polskę. Od 15 marca 2008 do 2 sierpnia 2010 roku prezes BRE Banku. W dniu 15 lutego 2012 roku został szefem rady nadzorczej domu maklerskiego Money Makers. W kwietniu 2012 dołączył do grona członków rad nadzorczych Aviva Towarzystwa Ubezpieczeń na Życie SA i Aviva Towarzystwa Ubezpieczeń Ogólnych SA. Od marca 2013 do 16 września 2014 prezes rządowej spółki celowej Polskie Inwestycje Rozwojowe;

[5] Każdy syn pierworodny był uważany przez Żydów za własność Jahwe. Dlatego 40 dni po urodzeniu należało syna zanieść do świątyni w Jerozolimie i ofiarować go Bogu, czyli symbolicznie złożyć w ręce kapłana, a następnie „wykupić” za opłatą, której wysokość była uzależniona od zamożności rodziców dziecka. Dla ludzi ubogich taką opłatą były dwa młode gołębie lub dwie synogarlice (ptaki podobne do gołębi). Maryja ufnie podaje małego Jezusa stojącemu na podwyższeniu mężczyźnie. Nie jest to jednak kapłan! To prorok Symeon, któremu Duch Święty objawił kiedyś, że nie umrze, dopóki nie zobaczy Mesjasza;

[6] Biblijne boleści: Boleść pierwsza: Proroctwo Symeona, Boleść druga: Ucieczka do Egiptu, Boleść trzecia: Zgubienie Jezusa, Boleść czwarta: Spotkanie na Drodze Krzyżowej, Boleść piąta: Ukrzyżowanie i śmierć Jezusa, Boleść szósta: Zdjęcie z krzyża, Boleść siódma: Złożenie do grobu;

[7] Bractwo cechowe miało strukturę dość rozbudowaną: cechmistrz (starszy cechu), podstarszy, bracia, czeladź, uczniowie;