Reputacja

2014-04-08 07:44

 

W obcowaniu społecznym – czyli takim, które odbywa się nie wprost (człowiek-człowiek), ale poprzez uspołeczniające więzi (człowiek-instytucja-człowiek) – bardzo ważna jest reputacja. Ona bowiem reguluje przepływy „deklaracji interesu”.

Objaśniam

Jest wiele powodów – zmiennych – dla których pojedyncze osobniki albo ich grupy, wspólnoty, środowiska, społeczności, zbiorowości, organizacje, skupiają na sobie uwagę i wywołują tzw. interakcje, czyli to co na Fejsbuku nazywa się „poke” (zaczepka). Kto potrafi umiejętnie tym manipulować – rośnie w skali celebryckiej (niech mówią co chcą, byle mówili).

Dzięki mediastom – biorącym w tym powierzchownym procederze aktywny udział (bo przekłada się on na oglądalność, słuchalność, czytalność, co oznacza kasę) – mamy na podorędziu tygodniowo 100-150 celebrytów różnego autoramentu, najczęściej niewartych niczyjej uwagi, o których dowiadujemy się tak ważnych rzeczy, jak ta, że wysmarkał się właśnie w chusteczkę, i to jaką, różową w zielone słoniki, co drugi z trąbą do góry! Dostarczycielami takich wieści są środowiska sportowe, artystyczne, polityczne, przestępcze oraz mediastyczne – które same z siebie, ze swojej natury, są „widowiskowe”.

Co innego jednak celebryta, a co innego człowiek godny złożenia petycji. Takiego „zaczepia” się nie po to, by zaznaczyć się w grupie fanów (anty-fanów), ale po to, by mu powierzyć swoje małe zmartwiątko albo poważną sprawę. Nawet jeśli to nic nie da, to sam akt powierniczy nie będzie zmarnowany. Oddano wszak sprawę w dobre ręce i to tę sprawę nobilituje!

Aby zostać powiernikiem ludzkich spraw – mowa o sprawach ludzi „przypadkowych”, trafiających nie drogą wypracowaną w procedurach i algorytmach, tylko drogą spontaniczną – trzeba mieć dobrą reputację. Na przykład trzeba reprezentować sukces osiągnięty w sposób uchodzący za przyzwoity, trzeba mieć za sobą czyny i słowa dobre, piękne i prawdziwe, trzeba mieć wokół siebie opinię sprawiedliwego, trzeba umieć powstrzymać się od plotkowania, szyderstwa, pouczania.

Polski świat celebrycki  i medialny obiega „info”, odpowiednio „podrasowane”, o pewnym długonogim tenisiście, który nie rozumie swojej celebryckiej roli w grze. Samej gry nie rozumie, a polega ona na tym: zrobimy z ciebie odbiorcę masowego „pokingu-poszturchiwania”, a ty w zamian będziesz szczerzył zęby. Ów gracz okazał się o tyle mierny, że z satysfakcją przyjmował szturchnięcia pozytywne, a kiedy się go zaczepia tonem pretensji – reaguje jak rozkapryszony bachor. Ze swojego celebryctwa czerpie to co miłe, a to co niemiłe odrzuca.

Nic takiego się nie stało: tylko naprawdę pojętny celebryta gotów jest przyjmować z równym ukontentowaniem oklaski i gwizdy. Takich nam nie brakuje, co jednak nie czyni ich naszymi powiernikami, po prostu konstatujemy, że dobrze grają swoją rolę.

Bywają osoby, które sięgają po techniki celebryckie, aby – osiągnąwszy lub wznowiwszy popularność mierzoną „poszturchiwaniem” – skuteczniej osiągnąć jakiś cel związany z całkiem poważną misją, tak przynajmniej oni sami o tej misji sądzą. Na przykład ewidentne wygłupy Ikonowicza związane z celebrowaniem „aresztu” i głodówki, by zwrócić uwagę na skandaliczne, nieludzkie prawa i obyczaje dotyczące spraw lokatorskich. Albo równie alpinistyczne wariactwa Jana Hartmana, który w ten sposób chce skierować uwagę „szturchających” na sprawy swobody światopoglądowej czy inne swobody (profesor jest bioetykiem). Jest też facet, który organizuje doroczne zbiórki pod szlachetnym zawołaniem, który zachowuje się i wygląda (w tym celu, czy może taki już jest) jak wiejski didżej. Niektórzy tacy celebryci ograniczają się do bon-motów, inni do skandalizowania, jeszcze inni do „specjalnych” kreacji, ale bywają tacy, którzy przekraczają wszelkie granice smaku: zamiast bon-motów plugawią mowę, zamiast skandali popełniają przestępstwa, zamiast kreacji oferują brak bielizny.

A co z tymi, którzy zachowują się jak celebryci, nie mając ani nic w zanadrzu, ani nie reprezentując sobą niczego, poza własnym, narcystycznym pragnieniem zaistnienia, za wszelką cenę? Moim zdaniem, leczyć. Zarówno ich samych, jak też tych, którzy tę celebrycką konwencję (obecną w życiu od zawsze) uczynili podstawową formułą obcowania w życiu publicznym.

Skutek jest taki, że osoby, grupy, wspólnoty, społeczności, środowiska, organizacje – zasługujące na tak zwaną dobrą reputację – nie znajdują już miejsca w tej przestrzeni, którą nazywa się społeczną świadomością. Lepiej wszak jest zająć uwagę publiczności młodym i wysokim aspołecznikiem, niż kimś, kto w szary, nie-wyskokowy sposób robi rozmaite pożyteczne rzeczy.

Tylko czekać, kiedy „jerzyk” stanie w szranki wyborcze. Czyli z gbura stanie się „urzędowym powiernikiem”.

I za to już płacimy procenciki, a przyjdzie nam zapłacić „kwotę główną”. Nie kiedyś, a prawie zaraz.