Przytulić ruskiego

2010-03-04 12:18

Przytulić ruskiego

Przyjęło się zarówno po lewicowej, jak po prawicowej, i oczywiście po „kościelnej”  stronie, jakoś tak bez atencji wyrażać się o tym, co „ruskie”. Lewicowcy od dawna z wyższością Rosjan traktowali, bo niby „tam” była Rewolucja Październikowa, ale za to u nas była prawdziwa samorządność, swobody i obywatelskie nieposłuszeństwa (najweselszy barak w obozie). Prawica generalnie ma „ruskich” za barbarzyńców politycznych i gospodarczych (za to szanuje Dostojewskich, Achmatowe, Wysockich). „Kościelni” zaś wiecznie oskarżają „kacapów” o prawosławie, bo przecież wiadomo, że to wiara carska, a nie boża! 

Mam ten honor i powód do przechwałek, że mało jest zakątków Rosji, w których nie byłem, przy czym od lat nie pomieszkuję już w hotelach, bo mam od tego przyjaciół, rzadko też wpadam do wielomilionowych metropolii (chociaż turystycznie polecam ich carską monumentalność), wolę poruszać się po dieriewniach, chutorach, raboczich pasiołkach. Obcować z narodem, a nie witryną wielkoruską. 

Nie uwierzycie: nie lubię „ruskich”! Nie znoszę ich wszechobecnego na stołach tłustego „sała”, nie cierpię obowiązkowego chleba do każdego talerza, nawet z ziemniakami i kotletem, nie przyzwyczaiłem się do prawie klejącego brudu i zaniedbania, jakie spotyka się zresztą na całym świecie tam, gdzie wszystko jest „państwowe” i kolektywne. I tej bazarowo-siermiężnej zaradności, która każe chwytać wszystko co w zasięgu ręki, łapczywie i z zamiarem natychmiastowej konsumpcji, bez planowania na przyszłość, bo zbyt niepewna ona. 

I w tej głębokiej, zajadłej do nich nienawiści trwam, bratając się z nimi na wszelaki wyobrażalny sposób. Bo – mając za złe pojedynczemu jego rozmaite kulturowe przywary i najzwyklejsze na świecie niechlujstwo – mam też wielki szacunek do braci Rosjan - za to, że żyjąc w jednej z najtrudniejszych stref naszej ziemskiej kuli, potrafią zachować pogodę ducha, być szczerzy w każdej sytuacji, bawić się „do upada”, pracować (bez batoga) jak stachanowcy, śpiewać na zmianę czastuszki i dumki oraz romanse, nienawidzić „czynowników”, kochać cara (czy jak on się tam nazywa współcześnie), tańczyć, grać na wszystkim co popadnie, produkować domowym sposobem wymyślne zabawki, które wszędzie indziej od razu by opatentowano, na kredyt ufać każdemu. I bronić Ojczyzny, kultury, „dzierżawy”, tożsamości – jednocześnie jakże łatwo ich oswoić technicznymi gadgetami z „zagranicy” (Polska tam nie jawi się jako zagranica, tylko rubież)!  

„Do skoroj wstrieczi pod stołom” – to mój ulubiony toast, ale choć wiedzą, że od dawna nie piję, przy każdej biesiadzie czekają na mój znak rozpoznawczy, na toast „za dam” (zdrowie pań), bo tak między innymi odczytują moją polskość. Wiedzą, że żaden ze mnie „pan”, choć z „pańskiej Polszy” przyjeżdżam. Skoro tak, to nauczyłem się tego toastu w kilkunastu gwarach i językach (spośród ponad setki, jakie żyją w potocznej mowie rosyjskiej). 

Ale miało być o nienawiści. Jasne. Sondują mnie chytrze, co sądzę o kolejnych administracyjnych i politycznych rieszenijach (decyzjach) ich przywódców. Od lat muszę  czujnie odgadywać, jaki będzie im pasował komentarz do przedsięwzięć Gorbaczowa, Jelcyna, Putina – i tańczących wokół nich „bojarów”. Ooo, dużo się nadyskutowało o Gajdarze (w Rosji słowo „demokrata” jest obraźliwe, ale spokojnie, tam demokrację rozumie się jako nomenklaturowy skok na majątek narodowy), o Liebiedziu (twardy żołnierz, ale „tiomnaja figura”), o Ruckim (co mu do łba strzeliło zbuntować się), o Chasbułatowie (miał raj, teraz go nie ma, nie ma raju i nie ma Rusłana), o Czubajsie (poputczik diemokratow), Niemcowie (za młody, a szkoda), Jawlińskim (a to podstępna szuja liberalna), Żyrynowskim (pijak i cham, ale swój, nasz-ci on), nawet Limonowie (niby bolszewik, ale jakiś taki…), o Sobczaku (jedyny porządny liberał, żal, że „kończałsia”, a Putin u niego w Pitierie-Leningradzie uczył się dobrego rządzenia). I o tym, że Kaukaz to mafia światowej miary, że Pribałtika jest niewdzięczna (a Polsce niedaleko od nich), że Sibir to już nie Eldorado, tylko ponure piekło, że gubernatorzy co i raz próbują się zbiesić i wymówić posłuszeństwo, że Ukraina, Mongolia, Mołdawia – to zbłąkana „bliska zagranica”, która dojrzeje, że bez Rosji-Mateczki jej źle na tym świecie będzie, że „Białorusi pomagać trzeba”. Jakucja (Sacha), tyle zawdzięczająca Rosji (ja tu dodaję ironicznie: Kozakom), cały czas kombinuje, jakby się wykręcić spod kurateli moskiewskiej. I że Sojuz, wielki i niezłomny, rozleciał się przez białowieski „zagowor” (spisek). I o puczu Janajewa. 

Entuzjastyczna zrazu (głasnost, swoboda przedsiębiorczości) iniekcja atrybutów demokracji na psycho-mentalną glebę rosyjską okazała się zgubna w skutkach, rosyjski tort prywatyzacyjny dzielono całymi sub-imperiami rynkowymi między nomenklaturę, służby i grupy przestępcze oraz pojedynczych watażków, Rosja zapłaciła za to cenę stukrotnie wyższą niż Polska, jej imperium polityczne i gospodarcze leżało już na marach, ledwo się właśnie zwleka z łoża śmierci, mają tam naprawdę dużo do odrobienia 

Zaiste, można znielubić  Rosjan za to, że pośród tylu swoich spraw – o Polsce właściwie nic nie mówią, jakby nie było o czym. Jasne, znają dawną polską kinematografię na pamięć, wymieniają na wyprzódki nazwiska Olbrychskiego, Braunek, Tyszkiewicz, Mikulskiego, Raksy, Gajosa, a dorzucają Marylę Rodowicz, Hermaszewskiego, Zanussiego, Annę German – ale od czasów Wałęsy i Solidarności mają coraz gorsze zdanie o tym, co się w Polsce dzieje. „Nierazbiericha” (chaos) i „bieda” (nędza, ubożyzna) – oto cośmy sobie, Polaki, na głowę wzięli, a jeszcze innym podszepnęli. Lepiej, trzeźwiej widzą „dobrodziejstwa” polskiej transformacji, w wyniku której ani kapitalizmu, ani socjalizmu, ani niczego dobrego Polacy nie mają, tylko nerwowi jacyś się zrobili i coraz bardziej „nie-nasi”, pchają się na europejskie i amerykańskie salony, a gołodupcy oni i frajerzy, niemoty przeraźliwe. 

Noooooooo, ty Rusku jeden! Teraz to ja już cię uduszę gołymi rękami. Za przed wiekami wypędzenie z Moskwy, za carską okupację, za księcia Konstantego, za okrutnie tłumione powstania (np. listopadowe), za 17 września, za wywózki na Sybir, za Katyń, za krwawe Lenino, za upadłe Powstanie Warszawskie, za fałszywą wolność po 1945-tym, za te konserwy, których nam zabrakło, a wy się nie najedliście, za rubla transferowego, za RWPG i Układ Warszawski i za cały Komintern, za Festiwal w Zielonej Górze, za nasłanego Rokossowskiego, za bratanków węgierskich w 1956-tym, za Dubczeka, za Jaruzelskiego nawet, a na koniec za mafię, która w Polsce czuje się jak u siebie. Uuuuuuch, wy…..

Że co? Że Jelcyn już dawno  w Dolince Katyńskiej na Powązkach w rękę, po prawosławnemu, ze łzami w oczach całował prałata Peszkowskiego ze słowami „prastitie, jeśli smożetie” (wybaczcie, jeśli zdołacie)? A co to mnie obchodzi? Win nie przebacza się, i tyle! Ogień we mnie wzbiera, a pośród tej perory w duszy wiem, że każdy naród poszukując swojej tożsamości widzi w swej historii same jasne strony, a wypiera ciemne, i ma do tego prawo. Jakże łatwo z tego prawa korzystają Polacy, nie zezwalając na to innym, zwłaszcza Ruskim? Czyż nie ma w tym omal nie skrywanej, katolickiej pogardy do współ-Słowian, zakompleksionej wyższości, plemiennego rasizmu nuworysza helleńskiej, rzymskiej, anglosaskiej cywilizacji? 

I tak, w męskich sporach o pryncypia, jak najbardziej – a jakże – nienawistnych, upływa nam czas do rana, a potem z pasiołka czy chutoru podwożę ich do odległej kilkadziesiąt kilometrów „dieriewni” w celach zaopatrzeniowych: ja piję słodkawą lemoniadę na przyzbie sklepu, oni zamieniają to co zmieścili w tobołach do samochodu na to, co przez najbliższy tydzień da się jeść, pić i użyć w codziennych pracach domowych. Po czym radośnie wracamy kontynuować biesiadę, bo to jest sposób obcowania w kraju, gdzie kinoteatry, stadiony, „riestorany”, fontanny, urzędy, pomniki, mosty i kluby, a nawet proste „zabiegałki” (fast-foody) mieszczą się wyłącznie w miastach oraz w siedzibach „przemysłowych” zjednoczeń, zaś w „głubince” też chce się pożyć, bratać, wzruszyć, kłócić, pośpiewać, oddać komuś duszę. I znów nad stół wracają różnice poglądów i jedność serc, kołata się duch pragnący kontaktu z kimś innym, choć takim samym.  

„Oj, da nie wieczier”, „choroszy wiesnoj cwietoczki”, „zadriemał jesauł”, „lalala”, „wołga mat rodnaja”, „zdies każdyj dom najdiom”, „ridna maty moja” – gitara dźwięczy, nawet bałałajka się znalazła i harmoszka stara (taki akordeon na guziki). Ten doświadczony ciężko przez życie naród siedzi wokół mnie, a ja między nim, i dobrze nam do łez. 

Kąsam jeszcze rozpartego łokciami naprzeciwko na ławie olbrzyma: no, to kiedy znów wasze imperium będzie po Łabę i chwyci za mordę pół świata? A on na to, pogodnie, z mądrością Sybiraka: „da, Jan, ty praw, u nas mnogo zła, i mnogo jeszczio budiet, nasza włast użasnaja i żestokaja (nasze władze są okrutne i okropne), no kak nam żyt inaczie, biez carstwa (carstwo w języku rosyjskim oznacza nie tylko monarchię kremlowską, ale w ogóle osobliwy system rządów)?” Szto ty nam, Jan, obieszczajesz w zamien? U nas wasza durackaja diemokratija nie srabotajet (nie zadziała). Spasibo, nasze carstwo nam poniatno, ono złoje, no swojo. 

Choć moja wyobraźnia ponad szumem biesiadnych pieśni czuje wszechruską, szarą chmurę łagrów, megawładzę KGB, sobiepaństwo biurokracji, wrednotę samego Systemu – to muzyka i duchowe opary robią swoje. Przytulam go, mojego rozmówcę, wraz z ogromem jego trudnej codzienności, nieszczęść i cierpień, które on zwyczajnie, bez ceregieli na siebie przyjmuje i oswaja, pogodnie znosi, rozumie, czuje. To jest jego doczesny haracz za to, że przodkowie mu życie pośród tej tajgi wybrali. Nie jestem ułomek, ale przy tym niedźwiedziu nie wiadomo, kto kogo obejmuje. „Nie pierieżywaj, Jan, dojdiom tołku (dogadamy się) na naszej Rodinie, i z druzjami po wsiemu miru”. 

 

I powiedz mi, Wsiewołod, brat ty moj i pliemiannik, za co ja tak ciebie nie lubię?  

 

Piewrotnie opublikowano w Studio Opinii

 

 

 

Kontakty

Publications

Tematy do dyskusji: Przytulić ruskiego

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz