Przebudowa Państwa (7)

2011-11-28 13:50

 

/w poszukiwaniu monarchii socjalistycznej/

 

 

W ostatnich kilku dniach podałem na swoich blogach kilka elementów diagnozy polskiego Państwa i jego (im)potencjału. Diagnozy pobieżnej, ale chyba dorzecznej.

 

Rozważałem sobie – pod spokojnymi tytułami Przebudowa Polski – następujące zagadnienia:

  1. Potrzeba sporządzenia rzetelnego, niezależnego Raportu o stanie Państwa, a w nim relacji tego Państwa i Nomenklatury w Klik, Koterii i Kamaryl, buszujących pośród substancji Kraju i pośród Ludności: TUTAJ;
  2. Własność jako instytucja kluczowa, organizująca kulturowo-cywilizacyjnie i psycho-mentalnie codzienne życie Kraju i Ludności, stanowiąca osnowę struktur społecznych: TUTAJ;
  3. Następnie zadałem pytanie – nie tylko sobie – czy Państwo jest przygotowane do sytuacji awaryjnych, zwłaszcza że awaryjność i zapaść stanie się w Polsce chroniczna, a czeka nas pewnie „ulica”: TUTAJ;
  4. Wskazałem na trzy – akceptowalne w Polsce – formuły tzw. Władzy: silna jednostka z drużyną, zdecydowane ideowo środowisko, rzeczpospolita samorządna – i wskazałem na ich „za” oraz „przeciw”: TUTAJ;
  5. Wyjaśniłem pojęcie „rwactwa dojutrkowego”, które wyrasta w Polsce na najbardziej dynamiczna „gałąź” gospodarczą, a w rzeczywistości jest kwitnąca patologią gospodarczą, zabijającą porządną Przedsiębiorczość: TUTAJ;
  6. Dziś rano dorzuciłem jeszcze – w nieco żartobliwej formie – filipikę przeciw „leczeniu” Budżetu metodami chirurgii plastycznej (użyłem nawet sformułowania „liposukcja budżetowa”): TUTAJ;

 

Używając dostępnych na „rynku internetowym” metod pomiarów stwierdzam, że powyższych 5 tekstów przeczytało po kilka-kilkanaście tysięcy osób z USA, Rosji, Ukrainy, Belgii, Kanady (w każdym z tych krajów jest jeden komputer, rzadziej dwa, które konsekwentnie „czytają” każdy mój tekst), ale tylko kilkaset osób z Polski. Na Salon24, który przecież żywo interesuje się problemami politycznymi, a na pewno krytyką polskiego Państwa w jego obecnej redakcji – średnia obecność na tych sześciu tekstach wynosi kilkadziesiąt kliknięć (blisko setki), z tego jedna pani pomyliła mnie z filozofem Janem Hartmanem z Krakowa. Z „fejsbuka” na moich 6 tekstów wjechało kilkudziesięciu „friendsów”.

 

Nie chcę tej statystyki rozumieć, bo mam zamiar przeżyć w zdrowiu. Najprawdopodobniej wspólny tytuł notek „Przebudowa Państwa” nie jest dla polskich internautów dobrym powodem do klikania, a może mam po prostu w internecie opinię marudy i smętka, leniącego się pisać na tematy podnoszące adrenalinę. Ogólnie jestem daleki od internetowych zadym – może to jest powód? A może to sukcesy polskich siatkarzy? Skąd mam przeczucie, że sprawy, o których piszę, kiedyś jednak naszą adrenalinę podniosą do punktu krytycznego?

 

Wobec tego, nie zniechęcając się tak zupełnie – kończę „cykl” Przebudowa Państwa pewną koncepcją, którą gdzieś odczytuję w ludzkich oczekiwaniach nadwiślańskich (nie zapominając o Odrze i Bugu oraz Nysie, o Bałtyku i Karpatach): tej koncepcji na imię Monarchia Socjalistyczna.

 

Nie żartuję.

 

Jesteśmy jednym z nielicznych na świecie krajów, gdzie od dawna wybiera(ło) się monarchów,  mających rozmaite nazwy-tytuły oficjalne: Królestwo Rzymskie (Regnum Romanum), Państwo Kościelne (Patrimonium Sancti Petri), Rzeczpospolita Obojga Narodów – a obecnie taki status mają Andora, Malezja, Kambodża, Samoa, Watykan (Stolica Apostolska), Zjednoczone Emiraty Arabskie, Suwerenny Zakon Maltański (Ordo MIlitiae Sancti Johannis Baptistae Hospitalis Hierosolimitani). Nikt nas jednak nie przebije w jednym: w sporze o swoistą polską inwestyturę stronami w Polsce są ONI oraz MY, przy czym ONI nie na wszystko sobie mogą pozwalać, bo postawimy Polskę w poprzek, za to mają obowiązek troszczyć się o nas jak o usynowionych, zaś nam wolno wszystko. Taka inwestytura roszczeniowa.

 

Z jednej strony dobrze byłoby, gdyby znalazł się jakiś – może przyjezdny – władca, oświecony, kulturalny, grzeczny, fotogeniczny, który jakoś niezbyt nas ciemiężąc znalazłby środki na nasze różne zachcianki… A kiedy już znajdzie – to my sami sobie poradzimy, samorządnie i niezależnie, niech się nie wtrąca!

 

Czy ktoś słyszał o innym kraju, w którym liberum veto przez długie lata było jedną z podstawowych zasad ustrojowych (podobnie jak nihil novi), a w formie „zmodernizowanej” króluje nam po dziś, od kilkuset lat? I w którym zasady te panują nie tylko na szczytach władzy, ale też w zakładach pracy, w samorządzie terytorialnym, w życiu organizacji pozarządowych, w dyspucie publicznej, a nawet w prawodawstwie (patrz: Rospuda)?