Prezencik od najżońszej

2016-11-25 07:23

 

O tym, że prezent jest wartościowy, niech Was przekona fakt, że wręczając mi go powiedziała: ale muszę doczytać, bo jestem w połowie. Niech ma, w końcu to nie herbatnik, każdy może podgryzać a i tak dla mnie zostanie całość.

Moja najżońsza zwiedziła zachodnie i północne obrzeża Zalewu Solińskiego, a punkty krańcowe jej peregrynacji to Górzanka (za Wołkowyją), Komańcza (wiecie, kogo tam trzymano) i Myczkowce (muzeum). Wykonała kilka moich instrukcji – bo ja to jestem bieszczadnik pełną gębą – oraz kilku, tych lepszych – nie wykonała. Ale trzy tygodnie udzielała się w roli turystki pieszej, niekiedy autobusowej.

Jej punktem wypadowym było najbardziej fatalne miejsce, czyli polańczykowski „ursynów”, gdzie spacer na obcasach nie jest niczym zdrożnym. Blokowisko. Na górze, za szosą (mała obwodnica) dają w małej garkuchni placek po węgiersku, a poza tym jedyny dobry powód, by tam spędzać czas – to rzeźbiątka wykonywane przez domowych artystów osiadłych wokół Zalewu i znoszących do Polańczyka swoje „wyroby ludowe” czy inną cepeliadę, bo tam klient jest najhojniejszy.

Najżońsza nabyła rzecz, na widok której zakrzyknąłem „o, k…, ale fajowski pomysł”. To była ceramiczna (glinka) ni to solniczka, ni to pieprzniczka, puzderko w kształcie cerkiewki. Ale kiedy ogłosiła cenę (25 nowych złotych polskich) – wszystko mi opadło. No, zdzierstwo polańczykowskie.

Pora na prezencik. Pozycja książkowa. Autor: Andrzej Potocki. Tytuł: „Zaginiony świat bieszczadzkiego kresu”. Podtytuł: Bojkowie, Żydzi, Polacy, Niemcy i Cyganie.

Andrzej Potocki szkolił się na historyka i animatora kultury. Świetnie sobie radzi jako reportażysta. Jego książki można polecać „w ciemno”, jeśli ktoś ma słabość do nienadętych opowieści o człowieku i o tym, co w człowieku się lęgnie w ekstremalnych „okolicznościach przyrody”.

1.       Przystanek Bieszczady. Bez Cenzury

2.       Księga legend karpackich. Bieszczady, Beskid Niski, Czarnohora i Gorgany

3.       Dzikie pola socjalizmu czyli Kowbojskie Bieszczady

4.       Bieszczadzkie przypadki Jędrka Wasielewskiego „Połoniny”

5.       Księga legend i opowieści bieszczadzkich

6.       Majster Bieda czyli zakapiorskie Bieszczady

7.       Bieszczadzkie judaica

8.       Zrodzone z bieszczadzkiego drewna - rzecz o Zdzisławie Pękalskim

9.       Madonny bieszczadzkie

10.   I jeszcze, i jeszcze… (to nie tytuł, tylko sygnał, że dużo tego)

Się czyta i czyta.

W zależności od zawartości portfela, od nawyków z młodości czy kondycji fizycznej – ludzie docierają do bieszczadzkich „miejsc masowych” albo do szczególnych bieszczadzkich zakątków. Najczęściej przemykają przez Bieszczady, a uzbierawszy niepodważalne dowody swojej tam bytności – wracają do swoich zajęć w Gdańsku, Krakowie, Wrocławiu, Olsztynie, Warszawie i Łodzi. Oraz w miejscowościach mniej ludnych. Szukają legend ukutych o tym regionie w latach 50-tych i 60-tych, albo szukają noclegu „na poziomie”. Odnajdują „pamiątkarnie” dokonując tam spustoszeń na półkach. Robią setki fotek, by je „wrzucić” do sieci i w ten sposób swoją próżność zaspokoić. I najczęściej umyka im, że jest to jedno z najbardziej obolałych miejsc świata, gdzie działo się wszystko, co zdarzyć się może. Na szczęście, gęstość zaludnienia jest w Bieszczadach wystarczająco niewielka, a małej infrastrukturze daleko do tatrzańskiej, więc zadeptać – póki co – się nie da.

Pan Andrzej Potocki umie dotrzeć do każdego rodzaju turysty, który nie podróżuje wedle grafika posiłków, tylko szuka miejsc jednych, a unika drugich. Pośród tych drugich jest taka przełęcz na Wielkiej Obwodnicy, która była jedna z najponętniejszych, ale „się zabudowała” straganami. No, czarna rozpacz.

Wiem, nie piszę składnie. Ale wystarczy mi przypomnieć ten skrawek ziemi, aby przyspieszył obroty wspomnieniowy film. Coraz rzadziej tam zaglądam, wszak Polska jest warta grzechu w dowolnym miejscu. Ale najżońszej serdeczności za kolejną lekturę…