Postlisbonia by Poland

2010-02-17 15:30

 

/esej wprowadzający, wskazujący na przeciwieństwo pomiędzy - jakże polskim - dążeniem do współzarządzania Europą i światem oraz nauczania-pouczania ich - a nieumiejętnością uporządkowania (w duchu demokratycznym) własnego podwórka. Ale też esej sygnalizuje: książka jest głosem w dyspucie ustrojowej, nawet jeśli dotyczyłaby ona nie tylko Polski/ 

POSTLISBONIA BY POLAND

Europa jest nie tylko kolebką Demokracji (to w Helladzie sformułowano owo magiczne słowo), jest też jej stałym, choć chimerycznym gospodarzem. W poszczególnych krajach to gościmy Demokrację z atencją, to znów przeganiamy ją od siebie na jakiś czas, jak natręta przeszkadzającego w sprawnym przeprowadzeniu wielkich projektów. A bywa, że jakieś państwo chwyta za gardła swoich obywateli, uciska ich i ciemięży, do tego angażuje w wojny i niegodziwości – wymachując sztandarami Demokracji właśnie. Nawet dziś, w 2009 roku, choć może teraz czyni to maskując się i używając podstępów, a nie brutalnej siły. 

Na żadnym innym kontynencie Demokracja nie jest życiowym problemem ludności, wiodącym programem politycznym czy przedmiotem powszechnych zabiegów (poza pretensjonalną Ameryką, która jednak nie jest warta rozważań w kontekście zarysowanym słowem „demokracja”, może jeszcze Australia czy Nowa Zelandia, mające „zagwozdkę” na tle pierwotnej, autochtonicznej ludności). Na żadnym innym kontynencie nie zainwestowano w tyle „warsztatów”, „kuźni”, „studiów”, „laboratoriów” „think-tanków”, „uniwersytetów”, „akademii”, które popełniają nieraz fatalne i niewybaczalne błędy – ale Demokracją zajmują się programowo i „statutowo”. 

W Europie demokrację pojmuje się – i doświadcza się jej – w kontekstach politycznych, ekonomiczno-gospodarczych, społeczno-obywatelskich, prawnych, humanistycznych, religijnych, kulturowych. Na przykład mówiąc paternalistycznie „stara Europa” mamy na myśli tę cechę, właściwość naszego regionu świata, która właśnie Demokracją się nazywa. Cecha ta czyni Europę dziwaczną i atrakcyjną zarazem. I jako taką eksportujemy Demokrację dokąd się da, nie patrząc, czy ona tam komuś jest potrzebna, czy jest towarem chodliwym. A odnosząc porażki eksportowe – wciąż owej Demokracji uczymy się odnowa, na własny użytek. 

Czytamy: „Dwudziestolecie naszej, niepodległości domaga się metafory zdolnej unieść dziwny splot niezwykłej energii jednostek i ich politycznej niemocy” – w tym eseju jeszcze nieraz zacytuję Marka A. Cichockiego i Dariusza Karłowicza (Jamnik na weselu, w: „Teologia Polityczna 5”, rocznik, 2009/2010). 

Współgra to z książką wydaną przez poznańskich i rzeszowskich naukowców, zastanawiających się wspólnie nad tym, co Polska może i powinna uczynić w swojej roli aplikującego, terminującego, może czeladnikującego członka Wspólnoty Europejskiej[1]

Filozof kultury i filozof społeczny Włodzimierz Kaczocha, znawca problemów i fenomenu demokracji, w swoim eseju do tej książki (Demokracja partykularna a demokracja obywatelska) zamieszcza skrót poglądów i refleksji ze swojej wcześniej wydanej książki[2]. Rozróżnia cztery postacie Demokracji: liberalną (podkreślenie swobód), proceduralną (instytucje społeczne i prawa sprawiedliwie regulujące współżycie społeczne), dialogową (dysputa publiczna jako warunek konieczny uzgodnień zobowiązujących) i republikańską (obywatel i jego aktywność – konstytuantą państwa). Ale też wielokrotnie i jednoznacznie daje znać o swoich wątpliwościach co do szans klarownego sformułowania „teorii demokracji”. Podkreśla, że cokolwiek się w tej sprawie koncypuje – oparte jest na arbitralnie dobranych założeniach aksjologicznych. Po ludzku: każdy kto coś chce powiedzieć o Demokracji – zaczyna od osobistych założeń co do wartości najwyższych z nią związanych, z których wywodzi wszystko inne na ten temat. 

Współczesna demokracja, jaką znamy w rozmaitych wariantach – zdaniem Profesora – to Poliarchia, które to słowo u przytaczanego przezeń Dahla oznacza chyba to samo co Wielowładza[3]. Jej cechą jest przede wszystkim to, co inni uznaliby za patologię: unikając nieuchronnych tendencji do wglądu w życie prywatne, totalitaryzujących życie publiczne, obywatele i ich związki uciekają wciąż przed Państwem w lokalność, partykularyzm. „(…)wówczas sfera polityczna nie łączy się ze sferą prywatno-obywatelskiego (lokalnego) działania, życie polityczne rozwija się w swoich koleinach, a działania lokalne w swoich”[4]

W eseju owym opisany jest też proces wnikania „oddolnego” ruchu obywatelskiego w „odgórne” schematy polityczne (klientyzm-klientelizm, delegowanie osób z Ruchu do Polityki, itp.). W ten sposób (to moja uwaga – JH) społeczeństwo obywatelskie traci tożsamość opartą na podmiotowości samorządnej stając się samorzutnie społeczeństwem politycznym. Pozwalam sobie mieć zdanie mniej ufne w „niewinność” Polityki: używam słowa Pajęcznia[5] na wskazanie pola permanentnej „przepychanki” Kreacji Obywatelskich i Kreacji Państwowych, w których stroną inicjatywną („wiercącą się” w ustawicznych próbach aktywności) jest Obywatel, zaś stroną „skazaną na sukces”, mającą zawsze czas i spokój, wspartą instytucjami podatku, przemocy i ogólnej władzy – jest Państwo, na co dzień występujące w maskach Urzędu, Organu, Placówki, Funkcjonariusza, Urzędnika. Zatem to nie Obywatele wnikają w Politykę, tylko Polityka selektywnie jednych wchłania, innych eksterminuje, wszystkich zaś ogarnia swoją wszechmocą – bo to wszystko stanowi sedno politycznego metabolizmu. 

Chyba niechcący Profesor też zauważa – za Habermasem – że w dyspucie publicznej, w polityce zawierania konsensusu „występują jedynie wobec siebie aktorzy kolektywni (ja bym powiedział: zmasowani, zorganizowani, zgrupowani – JH), którzy spór toczą o cele kolektywne (uwaga jak wyżej – JH) i podział kolektywnych dóbr”[6]. Pośrednio potwierdza to moją intuicję co do Pajęczni. 

Profesor – dla rozważań na temat agregowania interesów obywatelskich (zrazu zatomizowanych, jednostkowych, indywidualnych) – posługuje się pojęciem „preferencji dobra publicznego rozumianego aksjologicznie”[7], stąd wywodząc kategorię demokracji republikańskiej. Najbardziej jednak atrakcyjne wydaje się wprowadzone przezeń sformułowanie „inteligentne społeczeństwo obywatelskie”. Kiedy mówimy o „inteligentnym budynku” albo o „inteligentnym systemie” – to mamy na myśli to, że coś, co „od zawsze” w założeniu bywało skostniałe, sztywne, nieelastyczne, panowało nad otoczeniem – zaczyna odgadywać zróżnicowane potrzeby „użytkownika” i reagować na nie właściwie, adekwatnie w najbardziej możliwy sposób. O to chodzi zapewne w sformułowaniu Profesora. Przywołuje on Oakeshotta pojęcia „stowarzyszeń obywatelskich” i „stanu obywatelskiego”, gdzie chodzi o dobrowolny związek ludzi wykształconych i rozumnych, który „nie jest związkiem organicznym (…) ale rozumnym związkiem inteligentnych przedstawicieli” określonych społeczności (środowisk? – JH)[8]. Gdyby ów „stan obywatelski” zapanował nad Polityką i Państwem – trudno byłoby znaleźć krytyka, który odmówiłby tak zredagowanemu Systemowi atrybutu demokratyczności, niezależnie od szkół teoretycznych i koncepcji Demokracji. 

Można podejrzewać – przechodząc do tu-teraz konkretów społeczno-politycznych – że kiedy Europa po perturbacjach irlandzko-czesko-polskich zwiera się i zespala jako wspólnota wspólnot – pomysł na Inteligentne Społeczeństwo Obywatelskie, gospodarzące w Państwie i Państwem pośród meandrów Polityki – jest do wykorzystania. Najpierw w rzeczywistości polskiej, potem „na eksport”. Dzieje się jednak odwrotnie: Polska, ledwo przekroczywszy progi formalne, już zabiera odważnie głos w sprawach wspólnych Europy, organizując wspólny Środkowo-europejski głos choćby w sprawach Traktatu Lizbońskiego, swoje własne porządki mając zaledwie w planach.

Trochę sprytnie wykorzystując taką oto okoliczność, że Strategia Lizbońska sprzed niemal dziesięciolecia niezbyt skutecznie „przyjęła się” w Europie (stąd w 2005 roku zdecydowano o „nowym odpaleniu”) – Polska bierze aktywny udział w ponownym redagowaniu Strategii (patrz: przygotowany z inicjatywy Polaków wspólny środkowo-europejski dokument wydany przez demosEuropa The cogs that move the wheel. Seven key messages from Central Europe on the successor to the Lisbon Strategy – pod takim tytułem (Tryby poruszające Koło. Siedem kluczowych przesłań od Europy Centralnej ku sukcesorom Strategii Lizbońskiej), pod redakcją Krzysztofa Rybińskiego i Pawła Świebody, opublikowany 25 listopada 2009 w Warszawie). Międzynarodowy zespół przedstawił siedem rekomendacji na rzecz korekty, przebudowy, przemodelowania Strategii (raport jest dostępny wyłącznie po angielsku, tłumaczenie fragmentów – JH):

  • wzmocnienie jednostek na drodze do sukcesu, nowa filozofia polityki ekonomicznej;
  • tworzenie „kultury innowacyjności”;
  • wypracowanie wewnątrz-europejskiej „gospodarki nisko-emisyjnej (niskowęglowej)”;
  • uczynienie „okrętem flagowym” inwestycji w kształcenie i w umiejętności;
  • monitoring (focusing) funkcjonowania sektora publicznego (np. inercji biurokratycznej, ew. otwartości rządów na to co poza ich kontrolą);
  • wykorzystanie w pełni procesów mini-globalizacyjnych na rynkach wewnętrznych;
  • wdrożenie nowych mechanizmów zarządzania;

Ministerstwo Gospodarki zaś już konsultuje w rozmaitych środowiskach króciutki dokument (akurat sygnowany „non-paper”, 8 grudnia 2009, Warszawa) pod tytułem „Partnerstwo dla dobrobytu”. Tu znowu wytyczono trzy priorytety, nacelowane na zredukowanie zapóźnienia gospodarczego Polski, zmodernizowanie jej „w pogoni za Europą”: 

  • Rozwój kapitału intelektualnego;
  • Pogłębienie rynku wewnętrznego;
  • Rozwój infrastruktury;

Dochodzimy do sedna. 24 listopada 2009 r. w Brukseli przyjęto roboczy dokument Komisji Wspólnot Europejskich dotyczący – to nazwa nieoficjalna – europejskiej strategii 2020. Tu mówi się o trzech priorytetach: 

  1. Tworzenie wartości przez oparcie wzrostu na wiedzy;
  2. Wzmocnienie pozycji obywateli w społeczeństwach sprzyjających włączeniu społecznemu;
  3. Tworzenie gospodarki konkurencyjnej, spójnej i bardziej przyjaznej dla środowiska;

Konsultacje dopiero się rozpoczęły, więc ich wynik – można przypuszczać – jest niewiadomy, ale będąc Polakiem i mieszkając w Polsce chciałoby się, by drugi priorytet ostał się i został rozbudowany. Co prawda aktualne, robocze rozwinięcie tego priorytetu idzie w kierunkach elastycznego rynku pracy, bezpieczeństwa socjalnego, nabywania dużego pakietu umiejętności (zawodowych i społecznych?), ochrony przed ubóstwem i wykluczeniem, samo zatrudnienia (czyli widać tu ryt socjal-liberalny), ale gdyby wspomniana wyżej inicjatywa firmowana przez demosEuropa okazała się znacząca – to można mieć nadzieję, a na pewno trzeba oczekiwać, że „coś drgnie” w obszarze najbardziej deficytowym w Polsce, czyli obywatelskiej świadomości, obywatelskich umiejętności i obywatelskich postaw. 

Powróćmy do Teologii Politycznej. Piszą wspomniani Cichocki i Karłowicz, że Wesele (Stanisław Wyspiański), Ziemia obiecana (Władysław Reymont), Lalka (Bolesław Prus) – dzieła stworzone na początku ubiegłego stulecia – najlepiej opisują dzisiejsze, nam współczesne, kończące się właśnie polskie dwudziestolecie (Transformacji)[9]. „Oto uderzająco trafne studia wulkanicznej energii, która okazuje się niezdolna do wytworzenia politycznego spoiwa, bez którego wspólne działanie zamienia się w rodzaj społecznego niepokoju ruchowego. Energii, która nie przekracza horyzontu tego co prywatne, postawy prowadzącej do poddańczego marzenia o jakiejś sile, która przyjdzie z zewnątrz”[10]

Jest coś na rzeczy. Doświadczenie polskie od Grunwaldu po Solidarność, doświadczenie Konstytucji 3 Maja, powstań, insurekcji, Potopu, konspiracji, bojów „za wolność naszą i waszą” – pokazuje, że Polacy lepiej się czują w formule wybuchowego protestu, konspiracyjnej niezgody, cichego sabotażu, buńczucznych roszczeń: tu nie brak nam odwagi i szaleńczej determinacji – niż w formule konstruktywnej, pozytywistycznej dobrej roboty (o czym piszą literaci Pozytywizmu, ale też twórcy nauki prakseologii, z Tadeuszem Kotarbińskim na czele). Raczej wciąż potwierdzamy obiegową humoreskę, w której „tam gdzie jest trzech Polaków, tam jest sześć konkurencyjnych programów oraz jeden wspólny, na który nikt się nie zgadza”. 

Tymczasem (znów Cichocki i Karłowicz) „bez podmiotowej wspólnoty politycznej nie może powstać republika zdolna definiować i realizować cele (…) artykułowane przez politykę, która swoją siłę czerpie ze świadomej delegacji podmiotowych obywateli. W jej miejsce powstaje lepszy lub gorszy rynek, prawa, system przedstawicielski. Zamożność, praworządność – to sytuacje, które mogą się tu przydarzyć, ale może przydarzyć się również bieda, rozwarstwienie, bezprawie, nierząd (wytłuszczenie moje – JH). Liczy się tylko to, co zrobią pojedynczy ludzie lub niewielkie stowarzyszenia – reszta jest rzeczą przypadku bądź oddziaływania jakichś makrotrendów, które popychają państwo (i obywateli-mieszkańców – JH) w tę lub tamtą stronę. Atrapy polityczności oczywiście istnieją i mają się dobrze. Państwo udaje, że prowadzi politykę zagraniczną, gospodarczą, obronną, wewnętrzną, zdrowotną, edukacyjną. Jednak każdy wie, że rynek rozwija się bez celu, bez wizji i wsparcia – mimo polityki, jeśli nie wbrew niej”. 

Taka jest powszechna intuicja. Autorzy ją „nazywają po imieniu”. Wydaje się nawet, że znakomita większość obywateli-mieszkańców Polski, zwłaszcza tych bardziej przedsiębiorczych na polu gospodarczym i społecznikowskim, ma głębokie, choć „zaledwie” intuicyjne przekonanie o tym, że sprawy dynamizujące życie publiczne (ich obywatelskie inicjatywy w szerokim wachlarzu w różnych dziedzinach) miałyby się lepiej i byłyby skuteczniejsze, gdyby nie Państwo. Stąd Polacy – nawet jeśli wybierają w głosowaniu – nie delegują niczego wybrańcom, tylko wykonują swój „obywatelski obowiązek”. Raczej dominuje odruch, w wyniku którego natychmiast po akcie wyboru stawia się zwycięzców „po drugiej stronie” i woła się ku nim: „co wy tam, cwaniacy na górze, wyprawiacie?” Nie ma to nic wspólnego ani z samorządnością, ani z obywatelstwem, ani z „państwo-twórczością”. 

Pisząc o grzechu pierworodnym III Rzeczpospolitej (uzurpatorskie elity wykoncypowały i wdrożyły nową rzeczywistość bez udziału obywateli, odsuwając ich od „prac nad reformami”), autorzy wspominają: „Polityczny paternalizm miał przyspieszyć przemiany i – co nie mniej ważne – uchronić (nas, szeregowych ludzi – JH) od przykrych przejawów podmiotowości, która przed reedukacją mogłaby się okazać nie dość comme il faut, bo zbyt polska, zbyt demokratyczna. Czas na podmiotowość miał więc nastać później. Po tym, jak już dorośniemy do demokracji. Po tym wszystkim podmiotowość miała się sama pojawić. Cóż, nie pojawiła się, nie wyszło”. 

To jest właśnie „polska specyfika w Europie”: mieszkańcy Polski są kiepskimi obywatelami, i choć bardzo się starają, nadal lepiej im wychodzą roszczenia i rokosze oraz swary, niż zgodna budowa. 

„Nie udała nam się republika – piszą autorzy dalej. Nie udała nam się polityka. Ta ostatnia (…) jest domeną toksycznych elit”. 

Elity „nasze”, wszedłszy miękko u progu Transformacji w poręczne role demiurgów nowej polskiej rzeczywistości, niechętnie tych ról się wyzbywają: działają tu liczne asocjacje psycho-mentalne, które w ciągu Transformacji, trwającej już całe pokolenie, powoli przeistaczają się (przepoczwarzają?) w ryt społeczno-kulturowy, na koniec wyradzają się w obyczaj, w normę polityczną. Nienormalną normę. Patologiczną. 

Piszą dalej autorzy: „ważną przyczynę duchowych ograniczeń naszych elit (i „szarych obywateli” – JH) stanowią doświadczenia, które każą uznać każdą otwartą formę roszczenia do podmiotowości za niebezpieczne szaleństwo. (…) Równie ważne są tutaj doświadczenia „peerelowskiego jamnika”. (…) Wychowani pod szafą, nawet ci najdzielniejsi i nie mający się czego wstydzić, nie wierzą, że sufit jest dziś dużo, dużo wyżej. Czekają, stronią od aktywności, a na wszelki wypadek trzymają innych (bardziej wyrywnych – JH) za poły – żeby nie podskakiwali. Bierzmy co dają. Nie pyskujmy! W naszej sytuacji trzeba siedzieć cicho. Nic nam się nie należy. Pchać się nie wypada. W ogóle nic nie wypada. Warunki stawiać – wstyd. My, a więc panna bez posagu, biedny wuj-rezydent, pasażer na gapę, bidak z gębą po kweście, kuzyn z prowincji. Co o nas powiedzą? O, patrzcie, co o nas napisali! O, proszę, jak dobrze napisali! Za uszkiem drapią. Grzeczni byliśmy! Ojejku! Ojejejeczku! A teraz się nie spodobało! Jaki wstyd! Jaka to niezręczność wielka! Zgadzać się trzeba było, bo teraz to już na pewno wyrzucą, na mróz wyrzucą. Dlatego pilnujmy tych, którym się nie podoba. Zwłaszcza, gdy udają, że wszystko im się podoba. Wróg nie śpi… Dobrze to znamy. Czytamy to co dzień. Nieprawda?” 

Jamnik nie stawia pytań o podmiotowość: „Jamnik tańczy na weselu – jak mu zagrają, tak tańczy. Marzy o mocy, która nas porwie i przemieni. Zewnętrznej mocy. Dobrej. Serdecznej. Marzy o miękkiej kolonizacji”. Dlatego „Transformacja i modernizacja dokonują się wbrew znacznej części elit”, choć paradoksalnie pod ich komendą. Transformacja bowiem wciąż polega na wyzwalaniu naturalnej żywotności ekonomicznej, kulturowej i społecznej jakże powszechnej pośród Ludu, jakże gotowej wciąż do pączkowania wbrew wszystkiemu, tyle tylko, że zupełnie niepotrzebnie pod przemożną, przesadną kontrolą państwa, a właściwie Elit życia publicznego, stających się – w swoim pragnieniu – panami wszelkiej rzeczywistości, i które uzurpują sobie władcze prerogatywy wobec nie-elit. 

Zatem – nawet jeśli niektóre zapisy przytaczanych dokumentów konsultacyjnych brzmią „podejrzanie” – warto teraz być aktywnym, wykorzystać wszelkie demokratyczne i obywatelskie środki na rzecz uczynienia Polski „normalnym krajem demokratycznym”, rządzonym przez „demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej” (Artykuł 2 Konstytucji). 

Można tu wesprzeć się pragnieniem Europy bycia w jakiejś dziedzinie pionierem i opoką świata. Cóż bowiem jest bardziej europejskiego, niż idee Demokracji, Obywatela, Praworządności, Wspólnotowości samorządnej? Do tego – jako koronnej – Filozofii (umiłowania Mądrości)? Są to – niedoścignione dotąd w świecie – idee ukute już w starożytnej Helladzie, od której większość Europejczyków wywodzi historię Europy. Twórczo rozwijane – nie bez zakrętów i atawizmów – w Romie Cezarów od Forum Romanum po Imperium Romanum. Zresztą, z innych kontynentów patrzy się na Europę i Europejczyków właśnie jak na – nieco staroświecki – zagajnik „wciąż porządkowanego rozgardiaszu”, bezwładnego w działaniu, za to konsekwentnie uwalniającego się od wszystkiego, co nieludzkie – od Inkwizycji, wielkich wojen i ludobójstwa, po niesprawiedliwość, nierówności, uciemiężenie, totalitaryzm, na koniec dążącego od zawsze do upowszechnienia wiedzy humanistycznej i redukcji zagrożeń cywilizacyjnych. 

Demokracja europejska zatem – to z jednej strony nawigacja ku powszechnie akceptowanej i pożądanej idei politycznej, z drugiej zaś strony – ustawiczne otrząsanie się z niedemokratycznych narośli, wrzodów i plam nieczystych. 

Książka niniejsza traktuje o Demokracji, stając się przede wszystkim głosem na rzecz realizacji drugiego, „obywatelskiego” priorytetu europejskiej strategii 2020. Ale w zamierzeniu (i z inspiracji) ma postać ideologii, nawet jeśli nie do końca poprawnej co do struktury i składu. Niech Czytelnika nie zmyli, że miejscami książka jest pisana „w osobie pierwszej”. Książkę – powstałą podczas niekończących się dyskusji przyjaciół – autoryzują dwaj dojrzali, znający się „na polityce” mężczyźni, z których jeden jest matematykiem i menedżerem, drugi zaś filozofującym ekonomistą i artystą. Smaczku lekturze niech doda okoliczność, iż zebrane tu eseje powstały w szpitalu psychiatrycznym, w którym jeden z nich jest dyrektorem, a drugi referentem. Poza tym obaj czerpią z życia garściami, z tą uwagą, że obaj są społecznikami, jeden z nich ma doświadczenie w ruchu ludowym, drugi – w harcerstwie i publicystyce o zabarwieniu lewicowym. Jeden jest agnostykiem (co przecież nie wyklucza ani ateizmu, ani teizmu), drugi zaś jest mormonem (w religii odnajdując drogę do własnej odnowy moralnej). Mają też za sobą – i przed sobą – duże projekty o znaczeniu publicznym. 

Ideologia – bo w tym kierunku zmierza książka – „to coś w rodzaju uspołecznionego światopoglądu: materia przekonań światopoglądowych uformowana przez wspólną dla pewnej grupy narrację o współczesności, zawierającą zarówno definicję pożądanego stanu rzeczywistości, ocenę możliwości zmiany stanu aktualnego, jak i określenie grupy, która ma dokonać pożądanej zmiany” (Paweł Milcarek, „Ideologia, czyli co?”, w: Nowe Państwo, październik 2009 r.). Dalej: „ideologia jest jak popularne kazanie – które zwykle odległe jest od uczonej teologii doktorów, ale jeszcze odleglejsze od enigmatycznych aforyzmów mistyków, a jednak ma szansę i powinność zawierać i przekazać z grubsza tę samą myśl, poruszyć odbiorców w tym samym kierunku, w którym podąża myśl teologa i natchnienie mistyka. Podobnie ideologie mają szansę i powinność przekazać treść subtelniejszych doktryn i bardziej wyszukanych światopoglądów”. 

Książka składa się ze zbioru-pakietu zagadnień, tyleż luźnego (każde można studiować odrębnie) ile prowokującego (dobrze, jeśli wywoła gwałtowne pragnienie wyrażenia własnego poglądu w każdym z poruszonych tematów). 

Podstawą do przemyśleń jest taka oto konstatacja z pytajnikiem: czy gospodarczy, społeczny, kulturowy dorobek Ludzkości zawdzięcza cokolwiek dynamicznego, pozytywnego jakiemukolwiek Państwu? Bo może to jest tak, że wszelkie ważkie i popychające Człowieka wprzód dzieła w dziedzinie kultury, techniki, gospodarki – powstały wbrew Państwu lub niezależnie od Państwa? Jeśli nie wszelkie – to w większości? A przecież podstawową legitymizacją Państwa jest to, że wspiera, organizuje, umacnia i chroni dorobek wynikający z naturalnej żywotności ekonomicznej i wszelkiej twórczości ludzkiej! Czyżby miało okazać się, że Państwo jest tu jedynie pasożytem i niezgułą? Autorzy – których znajomość zaczęła się przed laty przy projekcie Ruchu Na Rzecz Pokrzywdzonych – nie szczędzą Państwu gorzkich słów – ale i życzliwych podpowiedzi co do poprawy i naprawy. 

 



[1] Wyzwanie dla Polski XXI wieku, Red. Nauk. Z. Drozdowicz, Wydawnictwo Fundacji Humaniora, Poznań, 2006;

[2] Wł. Kaczocha, Demokracja proceduralna oraz republikańska, Wydawnictwo Uniwersytetu Ekonomicznego w Poznaniu, 2004; 

[3] R. Dahl, Polyarchy, Participation and Opposition, New Haven-London 1971;

[4] Wyzwanie dla Polski XXI wieku, Red. Nauk. Z. Drozdowicz, Wydawnictwo Fundacji Humaniora, Poznań, 2006, str. 44;

[5] Jan Herman: „Dynamika Wyzysku”, w przygotowaniu;

[6] J. Habermas, Walka o uznanie w demokratycznym państwie prawa, „Kultura i Społeczeństwo” 2/1994, s. 21;

[7] Wyzwanie dla Polski XXI wieku, Red. Nauk. Z. Drozdowicz, Wydawnictwo Fundacji Humaniora, Poznań, 2006, str. 49;

[8] M. Oakeshott, On Human Conduct. Clarendon, Oxford 1991, str. 9, 25-35 i in.;

[9] Właśnie celebrujemy Leszka Balcerowicza, który wyprowadził Polskę z „ziemi egipskiej” ku „ziemi obiecanej”. Przypomnijmy zastanawiający paradoks, że terapia szokowa z 1990 roku kłóciła się biegunowo zarówno z wcześniejszą o kilka lat „reformą trzydziestolatków” (Balcerowicz przewodził grupie młodych naukowców), jak też z postulatami lewicowo-konserwatywnej Solidarności czy na koniec z Premiera Mazowieckiego poszukiwaniami „polskiego Erhardta”. Można mówić o politycznym podstępie zorganizowanej grupy doktrynerów-ekperymentatorów. Pakiet oparty (powiadają) na monetarystycznej doktrynie duszenia inflacji i „udarowej promocji” własności prywatnej zawierał rozwiązania „popiwkowe”, „dywidendowe”, powszechny program prywatyzacji i zupełny, programowy brak zainteresowania rujnującym się rolnictwem państwowym i dziadziejącą wsią. W krótkim czasie „przeszacowanie aplikacyjne” polskiej gospodarki pokazało, że jest ona warta 10% swej uprzedniej wartości (z tego najbardziej efektywne dość szybko przeszły w ręce obcego kapitału, a tzw. rynki do dziś są polem drenażu i „pierwotnej akumulacji kapitału” – przez „obcych spekulantów”), stąd może teraz spokojnie wzrastać w szybkim tempie, ale z pozycji depresyjnie zaniżonych uprzednio. Wiodące sektory – w tym elektronika, finanse i bankowość, media, edukacja – przeszły w ręce Kapitału lub „zapadły się”, bezrobocie – objawiające się rozpaczliwą przestępczością pospolitą – obciążało Gospodarkę wciąż mocniej, podobnie jak przestępczość gangsterska, przechodząca w zorganizowaną, na koniec legalizowana „techniką mafijną” (powiązania urzędniczo-przestępcze), nawa publiczna niemal bazarowa rozprzedawała lub marnotrawiła państwowe i samorządowe (lokalno-terytorialne) prerogatywy, przetwarzanie (production) przechodzi(ło) skutecznie w masową praktykę montażowo-kompletacyjną na usługach zagranicy. Zagregowane wielkości „dowodzące” naszych sukcesów gospodarczych – w rzeczywistości wskazują na postępującą kolonizację i drenaż substancji gospodarczej. Ale w monetarystycznych statystykach wszystko się zgadza – i chwała Panu Premierowi. Podkreślmy: fakt, że stan wielu aspektów codzienności radykalnie się poprawił – nie jest żadnym argumentem na rzecz tego, aby kilkanaście milionów ludzi w 20 lat po reformie żyło poniżej lub ciut powyżej granicy nędzy. Ładne półki z towarami nie zmieniają sytuacji, której istotą jest niedostępność tych towarów (tym razem ekonomiczna). Niezła kondycja podmiotów gospodarczych nie zmienia faktu, że ludzka zapobiegliwość i inicjatywa jest w przeważającej masie eksploatowana na rzecz wąskiej grupy sukcesorów nowego systemu. lub marnotrawiona. Miliony przepisów prawa „demokratycznego” nie zmieniają sytuacji, której istotą jest ciemiężenie słabszych przez silniejszych w oparciu o to prawo. To że rolnictwo „odkuwa” się powoli nie zmienia faktu, że w kraju zdolnym wyżywić zdrowo 100 mln. ludności większość żywności jest importowana. Łatwość stania się przedsiębiorcą czy kredytobiorcą nie zmienia faktu, że pozorni „beneficjenci” są „karmą” dla tych, którzy Rynek podporządkowali sobie. Poniżej wszelkich oczekiwań jest Państwo, które w ciągu 20 lat poszerzyło swoją „wszędobylskość” i ucisk, podporządkowując sobie w pełni samorząd terytorialny, przechwytując dzięki funduszom unijnym kliencki "III Sektor", uprawia jako "normę" swoją arogancję-alienację, „stężenie pomyłek, błędów i patologii” – ale też – przy rosnącym zadłużeniu wewnętrznym i problemach budżetowych – rozpościera coraz szerzej system podatkowy i inno-opłatowy. Warto porównać „sprzed” i „po” kilka wrażliwych statystyk: ilość samobójstw, spożycie dóbr i usług, podstawowych, ilość zabójstw, przestępczość „rozpaczliwa” (z głodu), szara strefa, stan rodzin i gospodarstw domowych, poczucie bezpieczeństwa „na ulicy”, bezrobocie, wsparcie socjalne, siła nabywcza minimalnego wynagrodzenia, prostytucja, żebractwo, bezdomność, opieka medyczna, przestępczość nieletnich, itp. A wtedy porozmawiajmy o Demokracji i sukcesach gospodarczych;

[10] Jamnik na weselu, w: „Teologia Polityczna 5”, rocznik, 2009/2010;

Tematy do dyskusji: Postlisbonia by Poland

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz