Piotr Tymochowicz – niebezpieczny intrygant

2013-12-09 14:28

 

Pajacem być – rzecz ludzka, ale czemu się z tym obnosić?

 

Ktoś dał się namówić temu bufonowi na następującą notkę: „Piotr Tymochowicz - twórca Teorii Wywierania Wpływu (Influence Exerting Theory), opartej na najnowszych opracowaniach z zakresu: psychologii Gestalt (forma psychoterapii, kierunek w psychologii oraz swoista filozofia życia), neuropsychologii, psychiatrii, psychologii społecznej, międzynarodowej wersji języka ciała i języka migowego. Autor wielu innowacyjnych koncepcji: m.in. nowego ujęcia analizy transakcyjnej w zastosowaniu do analizy osobowościowej, modelu multitripleksowym, klasyfikacji taktyk i strategii negocjacyjnych i manipulacyjnych. Propagator metod strumieniowych w Polsce we współpracy z T.Buzanem. Założyciel pierwszej w Polsce szkoły metod kreatywnego sterowania pamięcią, wykorzystujących naturalne właściwości ludzkiego umysłu. Jego oryginalna forma prowadzenia szkoleń skłania ich uczestników do łamania utrwalonych stereotypów myślowych i weryfikowania odruchowych nawyków”[1].

Nie ma dwóch bardziej skomplikowanych dzieł Opatrzności niż Człowiek i Społeczeństwo. Nawet fachowcy nie podejmują się ogarnąć wszystkich aspektów tych dwóch fenomenów, specjalizują się w wybranych „pod-przestrzeniach” tych pojęć.

Piotra Tymochowicza najłatwiej jest porównać do ogrodnika. Przychodzi taki do ekoprzestrzeni nie tkniętej cywilizacją – i zaczyna ją przerabiać. Początkiem każdej przeróbki jest wycinankowe uproszczenie, graniczące z wulgaryzacją[2]. Zatem – nie bacząc na rozmaitość oddająca całe eko-piękno (variety, plurality, diversity, diversification, multiplicity) – typuje arbitralnie kilka linii i kilka punktów orientacyjnych, a następnie przykrawa do nich rzeczywistość. Nawet się nie spostrzeżemy, jak zamiast lasu mamy park. Nie dość, że ów park przypomina naturalną roślinność wyłącznie zielenią, to jeszcze poszczególne roślinki są przycinane wedle artystycznej albo użytecznościowej wizji „autora”.

Tak Piotr Tymochowicz postępuje z ludźmi zwracającymi się doń o pomoc w „kształtowaniu wizerunku” oraz z tą częścią społeczeństwa, w której owi przycinani pod sztancę ludzie chcieliby skutecznie funkcjonować.

Znów muszę przywołać swoją koncepcję Dziongo-Bongo stworzoną dla opisania patologicznych zjawisk gospodarczych.

Jeśli ktoś zaczerpnie garść wysokokalorycznych trocin oraz lekko sfermentowanej ściółki leśnej, zmiesza je z czekoladą, karmelem i innymi dodatkami, ulepi w estetyczny balonik, opakuje jak trzeba w atrakcyjne pozłotko, na koniec uzyska certyfikaty spożywcze – to pozostaje mu przeprowadzić w mediach, taką kampanię w wyniku której każdy poczuje, iż życie jego bez batonika Dziongo-Bongo smutne jest i puste oraz jałowe i bez sensu. Bzdura? Zajrzyjcie do marketów nie w celu zakupu, ale w celu lektury ingredientów, z których składają się towary.

Świat zmierza od naturalności ku syntetyczności. Robi się sztuczny, co najlepiej widać tam, gdzie jest duża koncentracja ludzi i urbanizacja. Wszystko co nas otacza przestaje mieć jakikolwiek związek z naturą, stanowi jakieś jej paradoksalne alter-ego. A Człowiek pośród tego albo się gubi i gaśnie, albo sam pragnie stać się sztuczny, metro seksualny, klonowany, wpasowany w jakiś rozpropagowany model życia, model moralny, estetyczny, konsumpcyjny.

Ten kto robi „przemysł dziongo-bongo” – sztucznie kreuje dwie strony tzw. rynku: towar wedle własnego twórczego widzimisię, bez związku z realnymi potrzebami – oraz popyt konsumpcyjny na ten wymyślony towar.

Piotr Tymochowicz tak właśnie postępuje. A oto garść jego wypowiedzi wskazujących na jego stosunek do „ogrodu i drzewek”, które „upiększa” w stylu dziongo-bongo[3]:

Na stronie swojej firmy Tymochowicz sypie angielskojęzycznymi terminami, które zapewne mają świadczyć o jego kompetencjach. Ale na próżno szukać tam informacji o jego wykształceniu, wiadomo, że studiował fizykę, zaliczył dwa lata i został skreślony z listy studentów. Sam mówi, że kształcił się w wielu akademiach w Europie i Ameryce.

 Tymochowicz o polityce mówi: "Nie ma większego szamba, gówna niż polityka", a "marketing polityczny to obróbka tego szamba" (TVN, "Uwaga" z 2007 r.).

 W programie "Przy piwie" (wp.tv z lutego 2012 r.) przekonuje, że mógłby z małpy zrobić dobrego ministra, ale i odwrotnie: z ministra zrobić małpę, bo wtedy "minister staje się rozpoznawalny".

 Lubi powtarzać, że polityk jest takim samym produktem jak płyn do płukania protezy zębowej. Liczą się: opakowanie, marka, jakość i dystrybucja. Marka to jego wykształcenie, jakość - co mówi, opakowanie - to, jak jest ubrany, a reszta to dystrybucja.

 - A program? - pytał w 2001 r. dziennikarz "Gazety Wyborczej" Jacek Hugo-Bader. "Program się pisze w barze na kolanie. Sam kilka napisałem. Różnica między politykiem a płynem jest tylko taka, że płyn łatwiej wypromować, bo się nie wtrąca i nie przeszkadza".

 Jaką wiedzę o społeczeństwie może przekazać młodym liderom lewicy Tymochowicz? Rozwinął ją np. w wywiadzie dla "Super Expressu" (październik 2011 r.). "Uważam, że mamy debilne społeczeństwo".

 Wcześniej snuł tę samą myśl w filmie Marcela Łozińskiego "Jak się to robi?" (2006 r.): "I powiedzmy sobie szczerze. Chu... jest to społeczeństwo. Przepraszam za szczerość. Po prostu. Polacy mają w dupie wszystko. Ludzie w całej masie są dość debilowaci I jeżeli chcemy oddziaływać na masy, musimy dokładnie znać psychikę debila. Pamiętajmy, że żadna ideologia tego społeczeństwa nie ruszy. Mam nadzieję, że teraz widzicie, że żeby być skutecznym, nie można nie być cynicznym. Bo będąc otwartym, szczerym, będąc sobą, nic nie zdziałacie, nic po prostu".

 Na pociechę można dodać, że nie najlepsze zdanie ma nie tylko o Polakach, także o Amerykanach. "Na litość boską, co reprezentuje sobą niejaki prezydent Bush? Trzeba być kompletnym kretynem i idiotą, żeby być wybranym na prezydenta supermocarstwa. Bo jest taka zasada: im więcej osób wybiera, tym wybierany musi być w większym stopniu debilem, bo jest tym bardziej podobny do mas" ("Przy piwie", wp.pl).

Pytany o Leppera w "Strefie wolnych myśli" (wp.tv, 2011 r.) od razu przechodzi do sedna: "Cechą demokracji jest to, że zwykła niewykształcona kucharka w przedszkolu może zostać prezydentem".  Wysłał Leppera do solarium, bo szef Samoobrony często robił się czerwony na twarzy ("Lepszy Mulat niż burak"). Kazał zmienić fryzurę. I zalecił, by na eleganckich spotkaniach Lepper nie pokazywał się z żoną, bo "ona mocno już od niego odstaje".

Tymochowicz rysuje wykresy. Najpierw "linia szczerości" - "która jest czymś społecznie niepożądanym", a "ci, co walą prawdę między oczy, są często nielubiani". Następnie "linia komunikatu otwartego", w którym "nie wiążemy problemu z daną osobą", czyli "możemy powiedzieć, że ktoś wygląda jak idiota, ale nie możemy powiedzieć, że jest idiotą". Jest jeszcze "komunikat relacyjny", w którym można przejaskrawiać.

W 2006 Marcel Łoziński nakręcił z Piotrem Tymochowiczem, trwający 90 minut, telewizyjny film dokumentalny pt. Jak to się robi?, w którym pokazano mechanizmy tworzenia postaci medialnej z tzw. zwykłego człowieka. Zdjęcia do tego filmu trwały ponad trzy lata. Na filmie widzimy, że Tymochowicz wyselekcjonował z grupki kandydatów „z ulicy” kogoś, kogo potem doprowadził do pozycji aktywisty Samoobrony, używając wyłącznie „procedur dziongo-bongo”[4].

Piotr Tymochowicz nadal jest wziętym kreatorem wizerunku. Nie wiadomo, czy świadczy to o nim, czy o dających mu zarobić plugawą forsę zleceniodawcach, którymi są menedżerowie, politycy, ludzie biznesu…

Forest Gump PL

 



[2] Wulgaryzacja – to zniekształcanie czegoś materialnego lub teorii, koncepcji, zagadnienia przez zbytnie okastrowywanie z pełni, z wieloznaczności, różnorodności, złożoności, spłycanie i upraszczanie, udostępnianie laikom, popularyzacja, rozpowszechnianie dokonywane kosztem upraszczania, paczenia, fałszowania zagadnień, pojęć.

[4] Z recenzji filmu (https://www.filmweb.pl/Jak.To.Sie.Robi/descs ): „Jak to się robi”, najnowszy film nominowanego do Oscara reżysera, Marcela Łozińskiego, to prowokacyjny obraz nadwiślańskiego modelu demokracji, ironiczny a zarazem przerażający portret polskiej sceny politycznej. Łoziński przez trzy lata przyglądał się realizacji eksperymentu, zorganizowanego przez największego polskiego specjalistę od marketingu politycznego i mającego udowodnić, że każdego można doprowadzić na szczyty władzy. W epoce kiedy skład polskich elit politycznych pozostawia wiele do życzenia, Marcel Łoziński z gorzkim uśmiechem na twarzy pokazuje, że "rząd dusz" to jedynie parę zgrabnych socjotechnicznych tricków. Łoziński opowiada o świecie, w którym cynizm i polityczna skuteczność ważą więcej niż jakiekolwiek idee, a partyjne barwy są jedynie mniej lub bardziej malowniczym dodatkiem do koloru, kupionego pod okiem specjalisty od wizerunku, krawatu. Efekt chłodnej obserwacji Łozińskiego jest tyleż komiczny co porażający. Tymochowicz, niczym producenci osławionego Big Brothera, organizuje casting i wyłania kilkanaścioro ludzi, którzy pod jego okiem mają poznawać tajniki psychologicznego wpływu na "tak zwane masy". Przez trzy lata prowadzi ich przez meandry polskiej polityki, tak by jeden z nich sięgnął szczytów władzy. W trakcie tej dwuznacznej gry kolejni uczestnicy wykruszają się, ponieważ muszą stawić czoła coraz bardziej cynicznym i makiawelicznym zadaniom. Jednak ci najbardziej wytrwali, wspierani przez wszechwiedzącego Tymochowicza, rozpętują uliczne demonstracje, sieją zamęt w politycznych kuluarach, zawstydzają baronów SLD i negocjują z przewodniczącymi. W rezultacie mamy tu do czynienia z jednym wielkim "semantycznym nadużyciem", któremu przyświeca znane skądinąd hasło, że przecież "ciemny lud to kupi";