Pi-Ar. Jak mnie to wkurza

2010-02-20 22:41

 

PI-AR: JAK MNIE TO WKURZA!

/niektórzy sądzą, że majątek bierze się z opowiadania o nim/

 

Wiadomo, że do rozmówcy trzeba z uśmiechem. Wiadomo, że publiczność reaguje na body language. Wiadomo, że kolor modry mówi to, a wściekle żółty mówi tamto. Głos przyciszony świadczy o pewności siebie, a podniesiony – o dramatycznym poczuciu niemocy. Odpowiednio wręczony prezent osłabia sprzeciw kontrahenta, za to wzmacnia sojusznicze asocjacje współpracownika. Zadbany wygląd daje poczucie bezpieczeństwa sobie i otoczeniu, wygląd „wczorajszy” – świadczy o niskiej samoocenie. Garnitur – to pedantyzm, t-shirt – to luz. Odpowiednio ułożone ręce i dłonie mogą świadczyć o całej gamie postaw, gustów i poglądów właściciela tychże rąk i dłoni. I tak dalej, i tym podobnie.

Zapewne wszystkie te sztuczki magiczne działają w wymiarze statystycznym, ale ja akurat jestem tą jednostką, która gdzieś w podświadomości wyczuwa nienaturalność, rozbieganie się tego co rzeczywiste i tego, co zamierza mi się „sprzedać” w kontaktach osobistych. Być może bierze się to u mnie stąd, że u nas wszystkie te zaklęcia są jeszcze nowością, więc domorośli prestigitatorzy stanowią dla mnie materiał do przaśnych uwag, choćby właśnie byli ministrami, profesorami czy innymi postaciami z pięknej bajki. Aha, to ważne: wyrosłem już również z poczucia maleńkości w obliczu majestatu, więc antyczne meble, wielkie biurka, kolumnady, blichtr przepychu i bezszelestna służba działają na mnie tak samo, jak wcześniej wyliczane pierduły.

Świat nasz słowiański dostał amoku od anglosaskiej correctness, niedługo picie wódki na tle zagryzanej kiełbachy stanie się u nas zaledwie pozycją w scenario przygotowań do wielkich projects, na przykład fuzji banków czy wrogiego przejęcia Pruszkowa przez Wołomin, a nie po prostu biesiadą bez-okolicznościową. Jak mówi mój sąsiad: nic kultury, sami krawaciarze!

Siedząc przed takim pawiem, który naczytał się manuali o sposobach zbajerowania rozmówcy albo nawet przeszedł odpowiednie przeszkolenie, doznaję dziwnej iluminacji od spodu: widzę, że się stara, domyślam się, że czegoś chce, ale im bardziej koło tego krąży, tym bardziej jestem niechętny tej jego sprawie, której nawet nie chcę się domyślać. Dlaczego nie powie mi wprost, czy to mu przyniesie jakąś ujmę? A może ma do mnie interes dla mnie niekorzystny, dlatego ten cały kabaret? Czerwienieją mi uszy z zażenowania, logika moich wypowiedzi wraca do przedszkola, a ten myśli, że już mnie ma. Wyjść, wyjść, wyjść!

Ja rozumiem, że na imieninach szwagra jakaś lekko niedowartościowana chwilowo samotna panna prawi mi komplementy i podziwia wszystko, co jest przedmiotem moich kompleksów, ale w tym przypadku okoliczności ją usprawiedliwiają. Natomiast dorosły, wydawałoby się że rozumny, będący na stanowisku facet, zamiast zacząć od „słuchaj, kolego, jest taki temat...”, to on robi fałszywe z wyglądu przedstawienie, a jeszcze oczekuje ode mnie, że nie domyślę się jego gry, za to domyślę się o co mu chodzi. Takiego nic nie usprawiedliwia, bo akurat okoliczności to on sam stwarza.

Polska stoi nierządem, a brygady specjalistów od PR i politycznego marketingu opracowują scenariusze wizyt prezydenta w Koziej Woli. Premier, który zamiast w duchu dziękować Opatrzności, urządza przed-wigilijną szopkę, wygłaszając do nich przemówienia przez mikrofon, zamiast uścisnąć się po bratersku bez kamer i mikrofonów, pogratulować sobie nawzajem, że nie gryzą ich robaki – taki premier to pajac, który nawet w takiej sytuacji zapomina być człowiekiem, nadal robi za arlekina dla mediów i zniesmaczonej publiczności radiowo-ekranowej.

Piszę o tym wszystkim może nie w porę, ale bardzo się boję, że nasza ulubiona Ordynacka już niedługo do swoich brzydkich praktyk socjotechnicznych, wrednych i bezczelnych, ale jakże swojskich, dołączy te przeklęte pi-ary: zaświadczy to, co prawda, o rosnącym znaczeniu tej formacji, ale dla mnie oznaczać będzie śmierć całej tej zadymy i przejście do fazy correctness. Amen.