Panie Pośle, niech Pan nie przeprasza

2017-07-19 19:10

 

To jest list, i trzebaby napisać: Panie Jarku – ale akurat nijak się z „prezesem” nie poznawałem, więc familiarność byłaby tu nie na miejscu. Piszę z zagranicy, siedząc na przymurku jakiejś jadłodajni, i opieram się na „obcych” relacjach.

Mowa, oczywiście, o formie wypowiedzi w Parlamencie. Jarosław Kaczyński ma lat 68, z tego ok. 30 w najgęstszym tyglu politycznym, bez przerwy. Tyle lat na najwyższych obrotach – niejednego doprowadziłoby do „przegięcia”. Zwłaszcza, że – od czasu opuszczenia (z bratem) Belwederu nie ma „najlepszej prasy” pośród inteligencji.

Swoje miejsce w polityce mościł sobie razem z bratem-bliźniakiem. Jako ten „mieszający” (Lech miał temperament nieco bardziej wycofany). Dorobił się konceptu ideowego, politycznego, dyplomatycznego.

Według mojej oceny – znanej „moim” Czytelnikom – w bezpośrednim otoczeniu umieszczał i tolerował ludzi nie zawsze potrzebnych polskiej polityce. Przez to w roku 2007 został – wraz ze swoimi konceptami i elektoratem (o którym potem kilka słów) odesłany do „lamusa”.

 

*             *             *

W 2005 roku, po długim okresie rządów AWS i Lewicy – nastąpił czas „reakcji”. Przy mniej-więcej prawidłowej diagnozie (potwierdzonej zresztą rozkwitem na wskroś ludowego-oddolnego ruchu  Samoobrony), była to reakcja pośpieszna, niemądra, naznaczona „personaliami” – jednym słowem: fatalna. Tak rządzić nie wolno. Ale też to właśnie wtedy uruchomiono po raz pierwszy eksperymentalne metody totalnej negacji: uznano PiS, Samoobronę i LPR za reprezentantów środowisk „niegodnych” podmiotowości w nowoczesnym społeczeństwie europejskim – i znalazło to wyraz w nieformalnym porozumieniu mediów przeciw władzy.

Gdyby wtedy owych 1000 osób sterujących Polską miało jakąś perspektywę „z lotu ptaka”! Nie mieli. Trwali w konwencji „oblężonej twierdzy”, nawet nie próbując z niej wysyłać emisariuszy…

Przepychanki na poziomie „elektoratów” były niewyszukane: tu „wykształci uchy” – tam „mohery”. Polska niepostrzeżenie „rozpękiwała” się na „elegancję i przedsiębiorczość europejską” oraz na „gminno-powiatową parafialność patriotyczną”. Konwencja MY-ONI pęczniała aż do stanu, jaki wcześniej widzieliśmy w roku 1980 czy w 1989. To nie jest stan normalny, nie skłania on do jakiejkolwiek normalności ani w pracy, ani w polityce, ani w edukacji.

 

*             *             *

Od czasu zwycięstwa PO w głosowaniach 2007 – w Polsce następowało konsekwentne „zacieśnianie reżimu demokratycznego”. Przyspieszenia dostało demontowanie Państwa (urzędów, organów, służb, legislatury), co w praktyce oznaczało ostateczne, kapitulanckie przyzwolenie władz na rozszarpywanie polskiego sukna (regalia, immunitety, prerogatywy): o ile dotąd można było mówić o euro-biurokratyzacji oraz o global-drenażu Polski – o tyle dziś już jasno widać, że ośmioletnie rządy PO (z koalicjantem) – to okres umacniania się (kilkudziesięciu) „państw w państwie”, które nieodwracalnie zawładnęły polską rzeczywistością. Na to wszystko nałożona była konwencja „ręka rękę myje”, owocująca dziesiątkami „stowarzyszeń oporu” osób pokrzywdzonych przez „państwa w państwie” (sądy-prokuraturę-policję, skarbówkę, windykatorów, banki-ubezpieczenia, administrację-biurokrację, mega-biznes.

Odpowiedzią na podnoszące się głosy sprzeciwu było szyderstwo: macie swoje samorządy, organy ścigania, organizacje pozarządowe – dajcie rządzącym spokój. Niestety, poza kosmetycznymi enklawami – media wspierały to szyderstwo, nie dopuszczały do debaty w podnoszonych sprawach: to one stanowiły zmasowany front „legal harassment” (nacisku dopuszczalnego).

Przy tym – zaskakująco – zawężała się pojęciowo debata publiczna, w której racje „słuszne” dostawały swoje wykładnie-aktualizacje i tylko w „słusznej” postaci znajdowały „tantiemy i honoraria” w mediach, w świecie akademickim, w zaproszeniach na ważne „eventy”, w dotacjach dla organizacji pozarządowych. Oczywiście, odezwą się „nożyce”, takie ich prawo. Odsyłam do moich licznych wypowiedzi, głównie pisemnych.

Moje „piśmiennictwo” w sprawie Transformacji jest obszerne, ale gdybym miał je zawszeć w kilku punktach, to wymieniłbym rabunkową napaść „obcych i swoich” rzezimieszków tuż po roku 1989, potem „skok na fundusze” nazywany „czterema reformami Buzka”, ostatnią próbę wypłukania regaliów w postaci Polskich Inwestycji Rozwojowych – zakończoną rejteradą urzędującego Premiera i Wicepremiera z rządów w kraju kwitnącego „zielono wyspowością”, a także owe „państwa w państwie” i symboliczną przemoc medialną.

 

*             *             *

Od dwóch lat trwa przebudowa polskiej „filozofii rządzenia”. W moim przekonaniu jesteśmy mniej-więcej na poziomie z „okolic” 1989 roku: wtedy po eksplozji Solidarności nastąpiło niekontrolowane rozwydrzenie oporu (opisane zresztą przez „psychologię tłumu”), zatrzymane dyskusyjną reakcją władz, które – wobec nieuchronności zakończenia pewnego etapu historii kraju (patrz: zmiana polityki „gorbaczowowskiego” ZSRR) – wyreżyserowały swój „upadek”, a w rzeczywistości kontynuację w wielu wymiarach przy odnowionej fasadzie.

Różnica jest jednak zasadnicza: ludowa opozycja wzięła sobie władzę sama, bez Magdalenki, w dodatku nie jest skłonna do kompromisu w rodzaju 4 czerwca. Ktokolwiek pamięta, jak zachowywał się partyjny „beton” przed Okrągłym Stołem – ten łatwiej pojmie, dlaczego odesłana poza nawias Decydentura, wraz z tkwiącą jeszcze w „zatrzaskach” Nomenklaturą – tak a nie inaczej reaguje na bezkompromisowość nowej, ludowej władzy.

Stara władza zadbała – niczym Gierek w swoich czasach – o „poparcie społeczne”: wtedy premie, awanse, wczasy zagraniczne, przydziały mieszkań, talony na samochody uzależniano od przynależności do PZPR. Pod koniec lat 70. partia miała 3 mln członków na ok. 35 mln mieszkańców. Kilkadziesiąt tysięcy z nich, sekretarze zakładowych organizacji partyjnych, członkowie komitetów wojewódzkich i centralnego stanowiło twarde jądro systemu, tzw. nomenklaturę. Korzyści szeregowych członków były dużo mniejsze, często wręcz iluzoryczne, ale wiązały rodziny i grupy koleżeńskie poprzez „geszefciarskie kiście”.

I okazuje się, że niektóre sytuacje lubią się powtórzyć…

Czytelniku, nie jestem naiwny. Mam wiele powodów, by sądzić, że Zjednoczona Prawica to nie jest Solidarność z roku 1980-go. Widzę też, że w sferze inteligencko-symbolicznej brakuje nam dotkliwie takich ludzi jak Janusz Szpotański, Jan Krzysztof Kelus, Andrzej Gwiazda, Kazimierz Świtoń, Jerzy Popiełuszko, Jan Olszewski, Jerzego Giedrojcia,  itd.

 

*             *             *

Znów muszę odwołać się do wspomnień: kto żył, ten pamięta linczującą wręcz PRL-owską nagonkę na dysydentów, w wyniku której nazwiska Kuronia i Michnika stały się dla „opinii publicznej” symbolem warcholstwa. Ta propaganda była tak skuteczna, że późniejsze włączenie tych „nazwisk” do grona Okrągłego Stołu budziło autentyczne obawy ówczesnych władz: „prosty lud” mógł źle zareagować na to, że obok „przyzwoitych opozycjonistów” rozmawia się z takimi nikczemnikami, łotrzykami, kanaliami…

Liderzy Opozycji AD 2017 – choć to deklarują – nie pogodzili się z utratą władzy w 2015 roku, przede wszystkim dlatego, że tego procesu nie kontrolowali. Uważają Jarosława Kaczyńskiego za uzurpatorskiego dysydenta. Robią wszystko, by powody przegranej z 2015 roku (powody rzeczywiste,, społeczne, ekonomiczne) odeszły w zapomnienie. Po kilku miesiącach oczywistej improwizacji, „zawracania Wisły kijem” – dziś już Opozycja działa planowo, według projektu w wielu miejscach uwspólnionego.

W tym projekcie znajdujemy:

1.       Negację wyborczej legitymizacji (głosowało na was tylko kilkanaście procent);

2.       Próbę oddzielania (salami) kadr PiS od Lidera, JK (on wpuszcza was w odpowiedzialność);

3.       Podważanie formuły „tylnego siedzenia” (on wami manipuluje);

4.       Odzyskiwanie symboliki (flaga, hymn, solidarność, precz z komuną);

5.       Inscenizacje prowokacyjne (udawanie pobitego, gry słowne);

6.       Osobiste ataki na konkretnych ludzi (jak śmiesz, nie masz prawa, bo…);

7.       Nie bo nie;

Aż dziw, że nie zaatakowano jeszcze NATO-filii rządzących, która jest szkodliwa dla Polski (tak myślę), zwłaszcza że w sporze globalnym ustawia Polskę w poprzek projektu chińskiego. Aż dziw, że obrońcy demokracji nie wstawiają się za Drem Mateuszem Piskorskim

Zdecydowana większość ataków jest tej miary, że łatwo jest je odwrócić przeciw atakującym, ale prawa „pyskówki” są nieubłagane: ten kto pierwszy uderzy – zbiera oklaski i punktuje.

W stosunku do Jarosława Kaczyńskiego niemal co dzień mamy do czynienia z atakiem personalnym, z owym „molestowaniem”. Gdyby nie miał wokół siebie „kordonu higienicznego” – docierałoby do niego wszystko. Ale i tak dociera niemało. Więc reaguje.

Po którejś z rzędu próbie przeciwstawienia Jarosławowi jego brata, Lecha – puściły mu nerwy. Ileż można być poszturchiwanym! I nastąpiła odpowiedź nieparlamentarna, jeśli to słowo cokolwiek jeszcze w Polsce znaczy. Ale to jest taktyczny sukces prowadzonej przecież kampanii opisanej powyżej (patrz: punkty 5 i 6). I należycie będzie odtrąbiony.

Panie Pośle Jarosławie!

Powiedział Pan w miejscu obrad poselskich słowa mijające się z elegancją i taktem. Nie jest usprawiedliwieniem to, że od tygodni, miesięcy jest Pan wciąż trącany, z użyciem najbardziej niewybrednych technik.

Ale nie o przeprosiny Im chodzi: Oni sobie dopisują Pańskie słowa do listy punktacyjnej i będą te słowa eksploatować „do upada”. Będą je eksploatować nawet wtedy, jeśli Pan powtórzy przeprosiny 459 razy i każdemu parlamentarzyście wręczy pan kwiatek, piwo, czekoladkę, czy co kto tam lubi…

Niech Pan sobie włoży w uszy stopery i – korzystając z „tylnego siedzenia” – siłami pozostającymi w dyspozycji przeredagowuje system-ustrój. Przy okazji podpowiem: 5 711 687 głosów uzyskanych w głosowaniach 2015 – to również ludzie, którzy zrezygnowali z wspierania „aferałów” i „komuchów”. To nie są Pańscy „wierni”, tylko „ludzie kukizowi”.

Moim zdaniem mógłby Pan stanąć przed „spontanicznym” wiecem „obrońców demokracji”, i – po odczekaniu wrzawy – powiedzieć kilka szczerych zdań o tym, dlaczego tak a nie inaczej „się pracuje” po 2015-tym. Mógłby też Pan oficjalnie, jako lider partii rządzącej – porozmawiać z Prezydentem o taktyce rządzących.

Oczywiście, nie jestem nijak obecny w Pańskiej „kuchni politycznej”, poza tym różnimy się w wielu sprawach, a już ekspertem sił rządzących nijak nie jestem. Piszę więc jako „jeden z wielu pomijanych”, zwłaszcza w wielkiej zadymie.