Pan mnie wyczuwa…?

2017-05-22 08:52

 

Było mi dane przysłuchiwać się przez trzy dni „debacie lamentującej” w ramach Tygodnia Antykapitalistycznego, Dorocznej, mającej wieloletnią tradycję.

Odbyło się w jej ramach około 10 „paneli”, z których dwa ujęły mnie najbardziej:

·         „Jak powstrzymać ofensywę prawicy”

·         „Czy lewica w Polsce obija się od dna”

Zauważyć może każdy, że w pytaniach zawarte są tezy: faszyzm w Europie się odradza oraz lewica polska sięga dna. To są pytania stwierdzające, które odnoszą sukces nawet jeśli nie uzyska się odpowiedzi, tak jak pytanie „kiedy przestanie pan bić swoją żonę”.

Jak powstrzymać ofensywę prawicy

Organizatorzy-animatorzy „konferencji” – jeśli poddać ich mękom – to przyznają się do tego, że chodzi im o takie przypadki, jak ONR w Polsce, M. Le Pen we Francji, nawrót rasizmu związany z „saracenami” dokonującymi od 2014 roku wzmożonej penetracji europejskich granic, a w Polsce o wszechwładzę kleru i oligarchów biznesowych, itd., itp.

Przypomnieć zatem należy, co jest esencją faszyzmu (odrodzenie prawicy kojarzy się z nim właśnie). Jest to formacja ideowa i polityczna, która widzi rozwiązanie problemów i receptę na sukces w kilku posunięciach:

1.       Wzmocniony duch wspólnoty narodowej, poprzez „formatowanie” w sieci szkolnej i uniwersyteckiej, w „zamawianych” projektach artystycznych i medialnych, w opresji stosowanej wobec przejawów „rozmemłanej demokracji”, np. rozmaitości idei, postaw, form organizowania się. Naród i Ojczyzna stają się priorytetem, wartością najwyższą;

2.       Oddanie Państwa (organów, urzędów, służb, legislatury, budżetów, immunitetów, prerogatyw, regaliów) w ręce dobrze zorganizowanej formacji wodzowskiej, biorącej na siebie przewodnictwo, opiekę i odpowiedzialność za losy Narodu oraz powtarzalne legitymizowanie owego oddania w masowych wiecach-ceremoniach;

3.       Nadzwyczajne uprawnienia formacji rządzącej, szczególnie wobec wroga wewnętrznego (wyrazicieli opcji „równoległych” do projektu „formatowania”) oraz wroga zewnętrznego (np. mocarstw i narodów podważających „naszą” samoocenę, dybiących na nasz dorobek: jest to zarazem przyzwolenie na totalną przemoc wewnętrzną i wojnę zewnętrzną;

Oczywiście, te trzy wyznaczniki faszyzmu (moim zdaniem wyczerpujące opis, choć dające „obraz niedokończony”) – przynajmniej w fazie prenatalnej muszą opierać się na przyzwoleniu, a nawet entuzjazmie Ludu, dlatego wymagają wskazania różnic (na korzyść) wobec takich formacji konkurencyjnych jak Demokracja (pochwała tyglącej się różnorodności bujnie płodnej wszystkim co nieprzewidywalne, ale za to „własne”, spontaniczne) czy Komunizm (intensywnie dojrzewająca obywatelska samorządność radząca sobie ze sprawami publicznymi-społecznymi bez państwowych prerogatyw, które ostatecznie mają obumrzeć).

Na wszelki wypadek dodajmy, że utożsamianie faszyzmu przede wszystkim ze zorganizowaną skłonnością do jawnej przemocy instytucjonalnej zbrodni jest grubym nieporozumieniem: szowinizm, a wraz z nim propagowanie i przyzwolenie na rozmaite, wielowątkowe dyskryminacje w obszarze gospodarczym i w obszarze praw człowieka (w tym obywatelskich) – jest nieodzownym i nieuchronnym motorem wszelkiego Państwa, co najłatwiej widać obserwując „rozkład” (dystrybucję) prerogatyw, immunitetów oraz regaliów (dóbr wspólnych zarządzanych centralnie). Państwa obwołujące się demokratycznymi (wybory, kadencje, trój-rozdział władz, instancje, swoboda zrzeszania się, wypowiedzi i działań gospodarczych, pochwała różnorodności) – uchodzące za takie, gdzie nie uświadczysz dyskryminacji – są strażnikami wielowymiarowych wykluczeń, liczniejących i pęczniejących, stąd liczniej i pęcznieją w nich „programy antydyskryminacyjne”, działające na biegu jałowym.

Warto też zauważyć, co jest esencją kapitalizmu:

4.       Pochwała Komercjalizmu, opartego na przekonaniu, że racjonalne zarządzanie czymkolwiek musi oznaczać „oszacowanie” i „utowarowienie” wszystkiego: dóbr materialnych (w tym elementów środowiska), usług, dorobku, wiedzy, nawet ludzkiego ciała czy sumienia;

5.       Odsunięcie w cień tych kryteriów uznania publicznego, które wiążą się z poświęceniem uwagi i wysiłku oraz starań dla wspólnego dobra, w to miejsce – z wywindowaniem do roli wszechwładnego fetysza – tytułu do dochodu (np. wyrażonego w pieniądzu i przywilejach);

6.       Generowanie nie tylko formuł monopolistycznych (przykrytych sztafażem Rynku, Wolności i Demokracji), owocujących poszerzającymi się wykluczeniami, ale tez formuł „rwaczych-dojutrkowych”, wypierających rzeczywistą Przedsiębiorczość, udających, że nią są;

Mój głos w debacie o tym, jak powstrzymać ofensywę prawicy – zawsze rozpoczynam od dwóch pytań:

A.      O Europę: czy i dlaczego nikt nie zastanawia się nad tym, że „redaktorem naczelnym” traktatów rzymskich (na których zbudowano Unię Europejską), a potem przez dwie kadencje „głównym komisarzem” Europy był zdecydowany hitlerowiec, profesora międzynarodowego prawa porównawczego, znawca (jeśli nie współautor podstaw prawno-systemowo-ustrojowych) hitlerowskich konceptów Wielkich Niemiec, zarządzanych przez para-demokratyczne, hybrydowe organy-urzędy-służby-legislaturę-procedury (nota-bene, czym innym niż przesłanką faszyzmu jest podstępne wmontowywanie do obszaru PRAWA (norm-nakazów-zakazów) – PROCEDUR (algorytmów-certyfikatów-upoważnień): Europa (UE przyjęła tę formułę ustrojową i „twórczo rozwinęła”, Procedury stanowią nie mniej niż 90% „prawa unijnego”, czyniąc je – wraz z hybrydą biurokratyczną – elementem dyktatury nijak nie kontrolowanego „establishmentu”. Dodajmy smaczek (jakich dziesiątki): cokolwiek zbudowano i zorganizowano z „pieniędzy unijnych” – musi być (taki wymóg) opatrzone emblematem gwiazdek unijnych i opakowane adekwatną informacją. No, pewnie, gwiazdki nijak nie kojarzą się z faszyzmem…;

B.      O Polskę: czy jest przejawem wstrętu do prawicowości przyzwolenie na to, by „putinowiec rusofil i neo-pogański narodowiec” a do tego „przyboczny Leppera” był przez rok izolowany (a również bity) w kazamatach rządowych bez przedstawienia aktu oskarżenia czy poważnych zarzutów, czy jest przejawem wstrętu do prawicowości objęcie kierownictwa najbardziej wpływowej partii politycznie kojarzonej z lewicą przez przedsiębiorcę, bynajmniej nie Engelsa, mającego pod maską tolerancji skłonność do „odcinania” rożno-myślących, albo przewodnictwo innej znaczącej partii objęte przez „zakon” wyćwiczony w pogardzie do „inno-lewicowców”, mający w „życiorysie” nieudaną próbę przejęcia PPS, czy jest przejawem wstrętu do prawicowości systemowo-ustrojowe przyzwolenie na „państwa w państwie” oraz na to, by Państwo Stricte (resorty siłowe, służby finansowe, przemysł windykacyjny, dyplomacja, zarząd infrastruktury krytycznej) dyktowały „poziom kompetencji i budżetowania” resortom Państwa Adekwatnego (edukacja, kultura, zdrowie, gospodarka, rolnictwo);

Jeśli ktoś spowoduje, że chodzimy posiniaczeni (np. ideowo, politycznie), a potem ów ktoś „robi wszystko”, by pokazać, jak bardzo się przejmuje naszym bólem – to mamy chyba do czynienia z pozorami, nieprawdaż…?

Czy lewica w Polsce odbija się od dna?

Za każdym razem, kiedy w tej sprawie zabieram głos, zastrzegam się, że jestem omylny, po czym stawiam kilka pytań. Mogę się bowiem mylić w takim twierdzeniu: lewica w Polsce wcale nie pełza po dnie, tylko ulata wysoko, tak wysoko, że zdaje się bujać w obłokach.

Lewica w Polsce ma przede wszystkim problem z tożsamością. „Dzieli się” na tę koncesjonowaną, związaną przede wszystkim z nazwami SLD i OPZZ (w tym ZNP), oraz na tę flibustierską (podskakiewiczowską), związaną z długą listą nazw podpartych dziesięcioma, trzydziestoma, czasem setką „członków i sympatyków” w takich sprawach jak prawa lokatorskie, warunki pracy i zatrudnienia, sytuacja niepełnosprawnych, rasizm, prawa kobiet (w tym prokreacyjne), sytuacja „kochających niebiblijnie”, sytuacja kombatantów „wschodnich armii i partyzantki” II Wojny, dziedzictwo polskiego ruchu robotniczego-proletariackiego, los osób wykluczonych skrajnie i zagrożonych wykluczeniem.

Dodajmy, że takie środowiska flibustierskie jak Razem czy Krytyka Polityczna wyraźnie celują w przeniesienie się do obszaru koncesjonowanego. Dodajmy też, że kilka nazwisk „lewicy” jest wyraźnie „promowanych taktycznie” przez kolejne reżimy i eksploatowanych w mediach.

Prapoczątkiem lewicowości na świecie (właściwie w Europie) były dwa nurty: jeden nazywany jest socjalizmem utopijnym i wiąże się z autorskimi dziełami i eksperymentami wybitnych myślicieli wrażliwych społecznie, takimi jak „utopia” czy „falanster” (jest tego dużo, w tym Towarzystwo Rolnicze Hrubieszowskie założone przez St. Staszica). Drugi opiera się na pięciu doświadczeniach francuskich (od Frondy po Komunę Paryską), zskonsumowanych w słynnym trój-zawołaniu Liberté-Égalité-Fraternité. Jak wiadomo, „pięciopak francuski” doprowadził ten kraj do stanu „republiki burżuazyjnej”, nadal kultywującej swoją minioną chwałę kolonialną.

Za te doświadczenia zabrali się Karol Marks i Fryderyk Engels. Zaskoczę Czytelnika porównaniem: formacja sceniczna (muzyczno-rozweselająca) o nazwie Wały Jagiellońskie miała dwóch równorzędnych liderów: wesołka Rudiego Schuberta i poetę Grzegorza Bukałę. Wesołek był i jest do dziś bardziej „wzięty”, a poeta nadal zgłębia „istotę rzeczy”, próbując jakoś przeżyć. Podobną parę (ale a’rebours) stanowili i stanowią Marks z Engelsem: Karol był wybuchowy i nieokiełznany, nazwał po imieniu jakąś „nieścisłość” kulturowo-cywilizacyjną i zarażał nią Ludzkość. Fryderyk był wyważony i konkretny, zgłębiał przyrodniczo-esencjalną istotę Człowieka i Społeczeństwa. I oto popędliwe przesłanie Marksa do dziś inspiruje gniewnych, a wyważona analiza Engelsa nikogo nie interesuje.

Oczywiście, nie da się łatwo i prosto oraz jednoznacznie rozdzielić dorobku tych dwóch przyjaciół. Ale nie mówi się „engelsizm”, tylko „marksizm”. Nie mówi się „budujmy”, tylko „podpalajmy”.

Duet ten ostatecznie zaprojektował świat znany pod nazwą „zrzeszenie zrzeszeń wolnych wytwórców”: różnorodna i tygląca się swobodnie samorządność obywatelska, negacja komercjalizmu, negacja kapitalizmu jako formuły „zaklepywania” tytułów do dochodu (czerpania z bogactwa wspólnego) bez obowiązku dawania „wsadu” do Puli Dostatku. Drogą ku temu jest „zniesienie antagonizmów klasowych” i zastąpienie ich świadomą współpracą wyzwolonych (pod każdym względem) wspólnot obywatelskich. Jako, że „stare” opiera się – niezbędna jest rewolucja (tę zdecydowana większość Czytelników kojarzy z aktem zadymiarskim na modłę francuską, a nie z procesem przebudowy człowieka w obywatela i wspólnoty w samorząd).

Jednostronna wykładnia dorobku Karola i Fryderyka owocowała na przykład Krajem Rad, w którym „rady i spółdzielnie” nagięto do wymogów „dyktatury proletariatu” i ostatecznie – poprzez formułę wszechwładnych „komisarzy” – zaprowadzono „dyktaturę nomenklatury partyjnej”. Marksizm został niezasłużenie skompromitowany jako ideologia przemocy i totalitaryzmu.

Zatem, kiedy mówię o tym, że polska lewica „ulata między obłoki”, to na wszelki wypadek pytam (bo mogę się mylić):

A.      Która z partii lewicowych (bardziej lub mniej prawdziwie lewicowych) ma w swoim statucie lub programie doprowadzenie do takiej powszechnej świadomości obywatelskiej, że zrodzą się z niej dynamiczne samorządy (nie mylić z administracją lokalną otoczoną kiściami „radnych”), które poradzą sobie doskonale bez państwowych urzędów, organów, służb, podatków, praw – co oznacza, że Państwo jako fenomen obumrze;

B.      Która z partii lewicowych stawia na takie pozytywne doświadczenia, jak „oddolne” kasy chorych, ubezpieczenia wzajemne, kooperacyjne budownictwo mieszkaniowe, kasy solidarnościowe na wypadek nieszczęść losowych, spółdzielnie pracy, mikrokredyty, samopomoc w dziedzinie złobków-przedszkoli-przytułków, świetlice oświatowe, kooperatywy rolnicze i zaopatrzeniowe, społeczna milicja lokalna, samopomoc sąsiedzka;

C.      Która z partii lewicowych – aby nawiązać do bolączek współczesnych – oferuje inne niż „prokuratorskie” rozwiązania na rzecz wygaszenia „państw w państwie”, które stanowią rzeczywisty ustrój społeczno-gospodarczy Polski, a które są jawnymi i legalnymi formacjami rabunkowymi pasożytującymi na dobru wspólnym, wzmacniającymi koncentrację patologicznych monopoli w dziedzinach gospodarczych, administracyjnych, zarządzania kluczowymi wymiarami życia społecznego;

Na tak stawiane pytania – jeśli już pojmą, że pytam o elementarz lewicowości – rozmaici aktywiści odpowiadają cytatami ze swoich wynurzeń pisemnych, gdzie znajdujemy zdania o „antykapitalizmie”, o „walce o pokój”, o „walce z dyskryminacjami”. I tylko Razem szczerze wyznaje: dążymy do uzyskania znaczącej pozycji w Państwie, bo uważamy, że Państwo da się przekabacić na stronę „ludową”, antykapitalistyczną. Dzięki za szczerość, przestroga przed tym, co jak dotąd zawsze „się okazywało”.

Daleki jestem od maniery – jakże powszechnej na „lewicy” w Polsce – by odmawiać tytułu lewicowości tym, którzy nie potrafią „się wytłumaczyć” z tego, co zawarłem w powyższych trzech pytaniach o elementarz. Jeśli ktoś jest na tyle „odważny cywilnie”, by przedstawiać się jako człowiek lewicy – to chwała mu. Rzecz w tym, że nie wystarczy powiedzieć „wierzę w Boga”, by stać się wiernym: potrzebna jest „pobożność”, czyli takie ustawianie swoich spraw życiowych – bez zastrzeżeń i wyjątków – jakby Bóg istniał i stale był obecny „obok”.

Pobożność lewicowa również nie może się opierać wyłącznie na deklaracjach. Lewica jako fenomen społeczny ma zresztą dość osobliwą przypadłość: o ile konserwatyści czy prawicowcy mogą swobodnie „przebierać w kadrach” i każdy, którego wybiorą prawicowcy, jest w jakiejś mierze „człowiekiem kapitału”, a każdy wyłoniony przez konserwatystów jest w jakiejś mierze „człowiekiem hierarchii” – o tyle reprezentantami-przedstawicielami proletariatu bywają przeważnie nie-proletariusze, tylko ich wrażliwi sojusznicy-rzecznicy. Bywa (jak w Polsce), że proletariusze (nędzarze) organizują samopomoc – ale kiedy dochodzi do wyborów – raczej nie oni wygrywają.

Może dlatego właśnie trudno jest wyegzekwować od „aktywu lewicowego” konsekwencji, a przynajmniej zbieżności doktryny z działaniami. Zwykłem twierdzić, że tak jak mieliśmy niegdyś do czynienia z „socjalizmem domniemanym” (a nie realnym, jak go zwano) – tak dziś mamy do czynienia nie z lewicowością, tylko z konserwatyzmem a’rebours. Z nastawieniem na pomoc bezradnym, zabiedzonym, zgorzkniałym, rozżalonym. I ograniczania całej tej szlachetnej aktywności wyłącznie do filantropii charytatywnej, koniec-końców roszczeniowej do granic sensu.

To prowadzi zresztą do zabawnych nieporozumień: na przykład projekt 500+ (rzeczywiście ulokowany w kategoriach „socjale” uważa się za lewicowy! I zamartwiają się komentatorzy, że PiS jest bardziej lewicowy niż lewica… Zapytam: a co PiS robi w sprawie samorządności obywatelskiej (nie mylić z administracją lokalną) i w sprawie spółdzielczości (nie mylić z biznesami i sitwami używającymi wyłącznie formuły prawnej o nazwie „spółdzielnia”)?

Oczywiście, skoro w tej sprawie nic nie robi „lewica” – to łatwo o takie właśnie nieporozumienia.

 

*             *             *

Powstaje książka „Brzemię lewicowości”, która – oczywiście – nie znajdzie wydawcy, gotowego pokryć wszelkie koszty (o tantiemach nie mówię).