Out of order

2010-02-18 08:56

/tego Solidarność "nie zamawiała" - chciałoby się rzec o terapii szokowej i całej Transformacji - a jednak nie dość, że ją wprowadzono, to jeszcze dziś kraj nasz trwa w peanach na cześć twórcy tej koncepcji/

 

OUT OF ORDER

/czyli: kto pozamiata po kelnerach/

 

Polska gospodarka jest niekonstytucyjna. I o tym będzie dzisiejsza lekcja.

 

Jeśli można choć przez chwilę wznieść się poza rozliczenia formułowane w trybie „Balcerowicz musi odejść” albo „kolega współpracował, więc nie ma prawa mieć racji” – to ja proponuję zastanowić się nad jednym z owoców Transformacji, którego, zdaje się, nikt nie miał zamiaru ani uzyskać, ani zebrać.

 

Przy Okrągłym Stole, w ślad za postulatami stoczniowej Solidarności, w sprawach gospodarczych zastanawiano się nad tym, jak uczłowieczyć socjalizm, któremu szkodził system nakazowo-rozdzielczy, skrajnie scentralizowane planowanie, przeciążenie inwestycjami kosztem dóbr „rynkowych”, niedobór „detalicznych” dóbr konsumpcyjnych, nomenklaturowa dystrybucja kompetencji dyrektorskich oraz braki modernizacyjne, co pociągało za sobą zastój w ofercie rynkowej i – oczywiste w takich wypadkach – „nomenklaturowe” różnice w dochodach uosabiane przez żółte firanki w niektórych sklepach.

 

Niemal chwilę po zakończeniu obrad, pod wpływem euforii wyborczej, podmiot liryczny Solidarności utracił bezpowrotnie kontrolę nad nawą gospodarczą. A ta stawała się z dnia na dzień „wolnorynkowa” ale w ten szczególny, socjalistyczno-doktrynerski sposób. Otóż w wyniku arbitralnych i woluntarystycznych decyzji Centrum gospodarczego (już przecież nie będącego „socjalistycznym”), przedsiębiorstwa zwane uspołecznionymi, przede wszystkim państwowe, poddano duszącym restrykcjom, dla których trudno szukać przykładów w Historii:

  • słynny „popiwek” (podatek od ponadnormatywnych wynagrodzeń, przekraczających wskaźnik wzrostu dochodów księgowych) spowodował, że płace w przedsiębiorstwach praktycznie zamrożono, a księgowi ćwiczyli pierwsze wprawki do „księgowości kreatywnej”;
  • mniej słynna, ale bardziej dotkliwa „dywidenda” (właściwie „domiar” za niewykorzystany majątek, np. grunt, budynki, ciężki sprzęt) spowodowała rozkwit „rynku wyprzedaży” dóbr państwowych;
  • tzw. program powszechnej prywatyzacji spowodował wystawienie na sprzedaż udziałów majątkowych w najlepszych polskich przedsiębiorstwach, na czym korzystały obce wywiady gospodarcze oraz zagraniczne konsorcja „zarządzające” NFI (Narodowe Fundusze Inwestycyjne, w propagandowym założeniu należące poprzez certyfikaty własnościowe do „narodu akcjonariuszy”);
  • nieograniczony import dóbr konsumpcyjnych, pozbawiony jakiejś myśli ekonomicznej (choćby np. stymulacja innowacji) spowodował likwidację całych branż rodzimych (najbardziej dotkliwy był upadek branży elektroniki domowej i odzieżowo-tekstylnej, mniej, ale dostał „po kościach” sektor spożywczy);
  • pozostawiono bez kontroli urzędowej wprowadzone wcześniej ulgi (np. podatkowe) dla tzw. przedsiębiorstw polonijnych;
  • skomercjalizowano wiele ośrodków dotąd „budżetowych”, szczególnie w dziedzinie kultury, turystyki (wypoczynku, rekreacji), sportu, oświaty, nauki;
  • brak instytucjonalnego (np. buforowego) zabezpieczenia dla fikcyjnie rosnących długów (inflacja) spowodował nie tylko upadek PGR-ów i wszystkich podmiotów funkcjonujących w oparciu o tzw. kredyt obrotowy, ale też dekonstrukcję odwiecznej wiejskiej struktury społecznej, gdzie gospodarskie autorytety „porządkowały” role społeczne: z rozpaczy skompromitowanych gospodarzy, za którymi niezasłużenie zaczęli chodzić komornicy, wzięła się potem Samoobrona);
  • wszelkie niedostatki obnażone i wykreowane w ten sposób zostały wykorzystane przez „radosny handel” detaliczny i drobno-hurtowy, mający wszelkie znamiona spekulacji w najgorszym rozumieniu tego słowa: nakłady inwestycyjne i modernizacyjne przestały mieć sens ekonomiczny, wobec gwałtownie „wyrośniętej” rentowności handlu i importu;
  • luki w prawie i procedurach, szczególnie w dziedzinie finansów, podatków, obrotu pieniężnego, wykorzystali hochsztaplerzy (flagowym ich okrętem była firma ART-B, ale też sieć kantorów Gawronika), a drenażu gotówki konsumpcyjnej dokonały piramidy finansowe w rodzaju Bezpiecznej Kasy Oszczędności Grobelnego;
  • wielkie publiczne, w tym rządowe projekty gospodarczo-finansowe były kreowane w celu uruchomienia takich strumieni dochodowych, aby na ich końcu poprzez koncentrację wyodrębniły się pozarządowe (prywatne?) ośrodki decydujące o alokacjach strategicznych: efektem ubocznym, wcale nie wyjątkowym, była np. aferalna operacja służb sekretnych znana jako FOZZ;
  • „wjazd” kapitału światowego do gospodarki polskiej odbywał się na zasadzie silnie stymulowanego pierwszeństwa, a jeśli dodać do tego większe obycie w sztukach i determinację (w rodzimych krajach zbyt wiele nie wolno było) – wkrótce bankowość, ubezpieczenia ryzyka i ubezpieczenia społeczne okazały się własnością „świata wolności gospodarczej”;
  • wrogie przejęcia średnich podmiotów (o znaczeniu powiatowym i wojewódzkim) – oraz nielicznych wielkich (FSO, huty, cukrownie, papiernie) stały się chlebem powszednim, a 1/3 z nich służyła osłabieniu ich konkurencji dla importu: losu tego cudem uniknęła „polska miedź”, ale chyba tylko dlatego, że była zbyt „widoczna”;
  • bezrobocie, bezdomność, przestępczość pospolita i gangsterska, pogarda dla ubogich, wykluczenia w rozmaitych przekrojach, zwykły głód, slumsy, żebractwo, korupcja, geszefciarstwo, kumoterstwo, bezprawie w aparacie państwowym i samorządowym oraz w służbach (w tym w tzw. wymiarze sprawiedliwości) – stały się nie tylko „normalnym” tłem naszej codzienności, ale też znaczącym wyznacznikiem naszej świadomości, swoistą „daną operacyjną” konieczną przy jakimkolwiek racjonalnym działaniu, na skalę rodzinną czy społeczną;

 

Prawie na pewno każda z decyzji uruchamiających którekolwiek z powyższych rozwiązań miała i ma swoje racjonalne uzasadnienie (np. walka z mega-inflacją, powiązanie cen z wartościami, stymulacja efektywności ekonomicznej, właściwe oszacowanie wartości pracy, weryfikacja kapitału wytwórczego - i tak dalej, i temu podobnie. Nie zmienia to, że przynosiły one efekty, jakie wymieniam.

 

Całości obrazu dywersji na majątku państwowym niech dopełni tzw. uwłaszczenie nomenklaturowe, które - za moim przyjacielem Staszkiem Budzeniem - sparafrazuję: szarpajmy syfon na sztuki, niechaj naga sterczy rurka. Rzeczywiście, w wielu przedsiębiorstwach, obwieszonych gronami spółek uprawiających pasożytniczy "outsourcing", ostały się w realnej dyspozycji "organu założycielskiego" jedynie zarządy wraz z biurowcami. Może to nie na temat, ale identycznie dziś wygląda sytuacja TVP SA czy partii Stronnictwo Demokratyczne.

 

Powyższa lista, powtórzmy: instrumentów eksterminacji podmiotów państwowych (a w ostatnim punkcie eksterminacji ludności i rozkładu Państwa), nie jest redagowana jako spis grzechów. W moim wykształceniu poważną przestrzeń zajmuje ekonometria (modele gospodarcze) i logistyka (optymalizacja procesów gospodarczych), zatem mogę sobie wyobrazić warunki brzegowe, dla których wprowadzenie powyższych rozwiązań (lub dopuszczenie do związanych z nimi spontanicznych procesów) jest jak najbardziej racjonalne.

Tyle że owe warunki brzegowe nie były redagowane ani w 21 postulatach, ani w uzgodnieniach okrągło-stołowych. W tym sensie używam sformułowania „arbitralny” i „woluntarystyczny”. Dodajmy, że na podobne rozwiązania, nawet pojedyncze z nich, nie odważyłby się żaden z krajów „zachodnich”, a Joseph Stiglitz, doradca centralnych instytucji finansowych i administracyjnych Ameryki, wprost dawał sygnały, że warto i trzeba w Europie Środkowej uniknąć błędów Zachodu, mając tak wielki kapitał zaufania społecznego i wolną przestrzeń do tworzenia od nowa instytucji ekonomicznych.

 

Doceniając zatem determinację autorów polskiej Transformacji w sferze gospodarczej, którzy Gospodarkę potraktowali jako pół-automatyczną „Narzędziownię” i świetnie się w niej bawili przełącznikami – chcę im zarzucić, że bezczelnie „podeszli” swoich mocodawców, czyli ruch Solidarności. Podeszli zresztą bardzo profesjonalnie.

 

Na pytanie „jak to się mogło stać, że kraj, który doświadczył najbardziej masowego w Europie (10 milionów) ruchu pracowniczego, mógł sobie zafundować taki właśnie ustrój?” próbuje odpowiedzieć sobie Profesor Tadeusz Kowalik w najnowszej książce „Polska transformacja”. I pyta dalej, myśląc o Tadeuszu Mazowieckim: „do dziś intryguje mnie (…), jak zwolennik Mouniera i Maritaina (…), chodzący kodeks zasad moralnych, najwybitniejszy polski reprezentant idei zawartych w Laborem exercens i Solicituto rei socialis – humanista w każdym calu (…), godzi swe zasady z faktem, że w kraju (…) powstał tak krzycząco niesprawiedliwy ustrój społeczno-ekonomiczny?”.

 

Ustrój gospodarczo-społeczny, jaki w ten sposób się wykreował, okazał się całkiem zgrabny w wymiarze zagregowanych wskaźników statystycznych, za to w dziedzinie poziomu życia czy zabezpieczeń społecznych kraj nasz wycofał się do „trzeciego szeregu”, poza „welfare states”, ale też poza liberalne gospodarki nie będące w OECD. Wkrótce zresztą przyjęto nas do tego grona państw wiodących gospodarczo, a to ze względu na świetne statystyki, nie bacząc na pogłębiający się (cięcia budżetowe i wycofywanie się władz z ochrony pracobiorców, konsumentów oraz wspólnot lokalnych) dramat w sferze zabezpieczenia socjalnego i wsparcia instytucjonalnego dla przedsiębiorców i ludności.

 

Co się stało – nie odstanie się, niech więc służy po prostu jako nauka. Powiedzmy jeszcze otwarcie: gdyby nie wielomiliardowy bufor w postaci funduszy wsparcia (zwanych pomocowymi lub unijnymi), który uruchomiono w Europie, Banku Światowym i w innych instytucjach dla Europy Środkowej niemal od razu (np. PHARE), a także gdyby nie substytuty-namiastki wolności politycznej i osobistej (Janis Joplin wyśpiewała krzycząc: wolność to tylko jeszcze jedno słowo dla tych, którzy nie mają już nic do stracenia – a na to wcześniej, jakby przeczuwał, Stanisław Jerzy Lec: wolności nie można symulować), na koniec gdyby nie moderujący głos Kościoła, wielkiego beneficjenta Transformacji – znana z zadziorności Polska pogoniłaby całą tę Transformację tam, gdzie było jej właściwe miejsce, czyli do laboratorium horrorów.

 

Warianty były. Choćby w postaci raportu zespołu J. Mujżela po studyjnej wizycie w Szwecji jeszcze przed Okrągłym Stołem, podobnie prace struktury „Sieci” (dużych przedsiębiorstw państwowych) a nawet koncepcja zwana „reformą trzydziestolatków” opracowana niegdyś pod wodzą – nie uwierzycie – Leszka Balcerowicza. Wiedzieli co robią R. Bugaj, A. Małachowski i dramatycznie nieliczna grupa, przeciwstawiając się w Sejmie wprowadzeniu „terapii szokowej” w pakiecie ustaw pierwszego wolnego rządu.

 

Można już chyba powiedzieć, że społeczno-gospodarcza rzeczywistość od początku lat 90-tych nie była tą, którą zamawiała w dobie strajków Solidarność.

 

Dochodzimy do sedna.

 

W roku 1997 ogłoszono w Dzienniku Ustaw przygotowywaną dłuższy czas Konstytucję. Wtedy uznano ją za świetną, bo udało się dojść do kompromisu w sprawie preambuły (chodziło o miejsce Boga i Kościoła w Państwie).

 

Obowiązująca odtąd u nas Konstytucja jest właściwie pełna niedoróbek (np. jasne zadeklarowanie gospodarstwa rodzinnego jako podstawy ustroju rolnego bez równoległego wskazania innych obszarów gospodarczych, artykuły sprzeczne logicznie, a przy tym znoszące odpowiedzialność parlamentarzystów – w konsekwencji samorządowców i urzędników – przed wyborcami poza enigmatyczną odpowiedzialnością polityczną). Jest jednak najwyższym Prawem obowiązującym w naszym Państwie. Dura lex sed lex – jak ogłosili starożytni antenaci Europy.

 

W ramach „masażu relaksacyjnego” chyba, aby ulżyć szaremu człowiekowi, w Artykule 20 Konstytucji (w dziale II definiującym fenomen o nazwie Rzeczpospolita) wprowadzono zapis o tym, że „Społeczna gospodarka rynkowa oparta na wolności działalności gospodarczej, własności prywatnej oraz solidarności, dialogu i współpracy partnerów społecznych stanowi podstawę ustroju gospodarczego Rzeczypospolitej Polskiej”.

 

Masaż czy nie masaż – zapis jest. Pojęcie Społecznej Gospodarki Rynkowej nie jest pojęciem enigmatycznym, literackim, poetyckim. Ma konkretną konotację teoretyczno-naukową i praktyczno-polityczną. W największym skrócie można powiedzieć, że pojęcie to oznacza projekt neoliberalny z koniunkturalnym „ukłonem” w kierunku socjalnym. Nie jest to projekt socjalistyczny czy w ogóle lewicowy, tylko czerpie z praźródeł tzw. ordoliberalizmu, będącego – w mojej ocenie – jałmużnianym, nasączonym wartościami konserwatywnymi krokiem do tyłu, jaki wykonały nauki społeczne i rządy Północy po dramacie dwóch wojen światowych i przedzielającego je Wielkiego Kryzysu. Podobnie jak klasyczny liberalizm, ordoliberalizm zwraca się przeciwko populizmowi, roszczeniom o charakterze egalitarnym. Ostrze tych polemik zwrócone jest przeciwko ideologii komunistycznej. Podstawą życia gospodarczego pozostaje jednostka, wyposażona w instytucjonalne możliwości prowadzenia działalności gospodarczej lub pracy najemnej. Suponuje to niechęć do rozwiązań etatystycznych w postaci państwowej opieki społecznej

Za Wikipedią: Ordoliberalizm to nurt zbliżony do liberalizmu, wykształcony w Niemczech w latach 30. i 40. XX wieku. Głównymi teoretykami ordoliberalizmu byli Franz Böhm, Alexander Rüstow, Wilhelm Röpke, Walter Eucken. Związani z tym nurtem byli także: Ludwig Erhard (pierwszy implementator – przypis JH) i Alfred Müller-Armack (największy autorytet – przypis JH). Ordoliberalizm był próbą modyfikacji anglosaskiego klasycznego liberalizmu i przystosowania go do warunków i mentalności niemieckiej. Poszanowanie dla własności prywatnej i reguł gospodarki rynkowej łączono z katolicką nauką społeczną i konserwatyzmem obyczajowym. Ordoliberalizm opierał się na katolickiej nauce o naturze człowieka, dostrzegając rolę wspólnoty, tradycji, obyczaju i religii, lekceważoną przez klasycznych liberałów i libertarian. Wolność, zdaniem ordoliberałów, była konsekwencją ludzkiej wolnej woli. Ustawy nie powinny tworzyć nowych norm, lecz ujmować tradycyjne obyczaje w kategorie prawne. W gospodarce ordoliberałowie podkreślali aspekt etyczny, przeciwstawiali się traktowaniu pracowników "jak maszyny", z uwagą podchodzili do papieskich encyklik społecznych.

Ordoliberalizm pierwsze swoje praktyczne „ćwiczenie laboratoryjne”, pod nazwą Soziale Marktwirtschaft, miał miejsce z inspiracji adenauerowskiego ministra finansów L. Erharda, który wykorzystał splot korzystnych sytuacji i własną przebiegłość wobec sprawujących tam dyktat Amerykanów (patrz: świetny artykuł na stronie historycy.pl). Za Wikipedią: Wirtschaftswunder (Niemiecki cud gospodarczy) - określenie operacji, która została przeprowadzona w gospodarce niemieckiej w ciągu kilku tygodni roku 1948 pod kierunkiem ministra finansów Ludwiga Erharda. Głównymi elementami operacji były:

  • reforma pieniężna (miała na celu zlikwidowanie inflacji poprzez redukcję podaży pieniądza o 93% i przywrócenie wartości nowej marce niemieckiej);
  • uwolnienie cen (miało na celu uelastycznienie cen i wyprowadzenie gospodarki z recesji);
  • reforma podatkowa.

Efekt operacji był taki, że nastrój w kraju gwałtownie się zmieniał, likwidowano powoli ubóstwo (zniknęły tłumy źle ubranych czy głodnych ludzi, malało bezrobocie), zaczęła rosnąć produkcja przemysłowa (w ciągu sześciu miesięcy o 50%), import i eksport. Niemcy korzystały również z pomocy finansowej w ramach planu Marshalla, ale wartość środków dzięki niemu dostępnych nie przekroczyła 5% ówczesnego dochodu narodowego Niemiec. Niemiecki cud gospodarczy zapewnił Niemcom pozycję lokomotywy gospodarczej Europy, a obywatelom dobrobyt.

Reformę Ludwiga Erharda ocenia się jako umiarkowaną, choć na tamte czasy niesłychaną. Znawcom tematu do dziś trudno wyjść ze zdziwienia, jakim sposobem członkowie rady gospodarczej dali się Erhardowi przekonać i zaaprobowali przygotowaną przez niego ustawę znoszącą wszystkie przepisy o planowaniu gospodarczym i reglamentacji, czyli idącą dokładnie pod prąd programów partii, które reprezentowali. Może zadecydowała heglowsko-bismarckowska tradycja państwa czującego swój obowiązek wobec obywateli? Pakiet wprowadzony „sposobem” (poza wiedzą Amerykanów) 18 czerwca 1948 r. stwarzał tylko wstępne warunki do tego, co otrzymało nazwę Społecznej Gospodarki Rynkowej. Dopiero na początku lat 1950 wprowadzono znaczne rozszerzenie podstaw państwa opiekuńczego. U podstaw niemieckiego "cudu gospodarczego" legł ogromny wysiłek inwestycyjny, zarówno biznesu jak i państwa. Państwo samo uczestniczyło bezpośrednio w inwestowaniu i organizowaniu przedsięwzięć (w Polsce tranformowanej zaś wyzbywało się wiodących przedsiębiorstw). W latach 1953-1954 oszczędności, a wiec i stopa inwestycji rządu, były znacznie większe od prywatnego biznesu (w Polsce zaś kolejne rządy pogłębiały „dziurę budżetową” zwalając wszystko na Gierka). Szczególnie duży był udział państwa w budownictwie mieszkaniowym (w Polsce kokosy robią deweloperzy, a państwo, poniechawszy budownictwa socjalnego i komunalnego, wyprzedaje mieszkania zakładowe i komunalne z lokatorami). Po początkowym uwolnieniu cen (dla zlikwidowania spekulacji), względnie szeroki zakres regulacji cen był znaczącym elementem dość trwalej ingerencji państwa jeszcze na przełomie lat 1980. Państwo od początku postawiło też na wspieranie tradycyjnych niemieckich marek przemysłowych: Polska przyzwalała na ich deprecjację albo wyprzedawała za bezcen. Polecam w tej sprawie znakomity wywiad z dr H. Wünsche – wybitym znawcą tej problematyki i bezpośrednim wieloletnim współpracownikiem L. Erharda, opublikowany przez Polskie Towarzystwo Ekonomiczne, a także analizę polskiego znawcy całego zagadnienia, dra Piotra Pysza, wykładowcę uniwersytetu w Oldenburgu i Wyższej Szkoły Zarządzania i Finansów z Białymstoku.

Echo sukcesów niemieckich spowodowało, że Społeczna Gospodarka Rynkowa w różnych postaciach rozprzestrzeniła się po całej Europie, najdłużej trwając w Szwecji.

O ile skrajny liberalizm projektował zasadę „rozwijajmy gospodarkę wolnorynkową, jej owoce w jakiejś racjonalnej części rozdamy pechowcom”, o tyle ordoliberalizm powiada „wmontujmy w rynkowy system gospodarczy regulacje w postaci stałego „odpisu” na rzecz tych, którzy przegrywają grę rynkową”. W ten sposób projekt ten przeciwstawia się koncepcji keynesowskiej, która postulowała państwowo-rządową mega-interwencję w postaci zcentralizowanych zamówień inwestycyjnych i socjalnych, regulowanego nadzoru nad przepływem strumieni oszczędności i inwestycji.

Rzecz w tym, że w chwili opublikowania Konstytucji jako dokumentu obowiązującego i ustanawiającego tzw. porządek konstytucyjny – ustrój społeczno-gospodarczy Polski był w rzeczywistości daleko na prawo od Społecznej Gospodarki Rynkowej, i nadal nie zmienia swojego wobec niej położenia, a może i przesuwa się bardziej na „prawo”, jak zwykle podpierając się gotówkowym buforem Unijno-Europejskich Programów Operacyjnych.

Kiedy przystąpiliśmy do Unii Europejskiej – wszyscy stanęli w alercie, aby prawo polskie przystosować do prawa unijnego. Czy wyszło – nie wiem, ale alert trwał latami.

Kiedy odchodzący rząd zawarł Konkordat – przestawiono wiele instytucji, procedur, urzędów „pod” tę umowę.

A kiedy uchwalono Konstytucję – pies z kulawą nogą nie zainteresował się dostosowaniem rzeczywistości do obowiązującego prawa.

Trzeba zatem zadać pytanie: czy zapis konstytucyjny był polityczno-uspokajającą „zmyłką”, czy może wszystkie późniejsze rządy postępują niekonstytucyjnie? Co na to piewcy poglądu, że „Konstytucja jest najwyższym prawem Rzeczypospolitej Polskiej. Przepisy Konstytucji stosuje się bezpośrednio, chyba że Konstytucja stanowi inaczej” (artykuł 8 Konstytucji), albo „Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa” (artykuł 7 Konstytucji), albo „Rzeczpospolita Polska jest demokratycznym państwem prawnym, urzeczywistniającym zasady sprawiedliwości społecznej” (artykuł 2 Konstytucji), albo na koniec „Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli” (artykuł 1, otwierający Konstytucję)?

Co na to media, zwłaszcza te uchodzące za niezależne, ścigające każdy wątek aferalny, a czasem wymyślające afery na obstalunek własny albo polityczny?

A co począć z licznymi ośrodkami naukowymi i politycznymi (łącznie z politycznymi gabinetami najwyższych urzędników) propagującymi skrajny liberalizm i utopię „czystej konkurencji” (wolno im, jeszcze nie wyszły ustawy pacyfikujące tę działalność), które w licznych, masowych publikacjach nawołują do „skrętu” albo „powrotu” na prawo, czyli – zgodnie z logiką – nawołują do nieprzestrzegania porządku konstytucyjnego?

A może po prostu rozpisać referendum nad usunięciem artykułu 20 z Konstytucji i tym cięciem zakończyć całą mistyfikację ze społeczną gospodarką rynkową?