Od każdego wedle możliwości, każdemu szacunek

2017-12-08 06:48

 

Marzy mi się, aby po głosowaniach samorządowych AD 2018 Polska stała Osadami Obywatelskimi. Dziś stoi urzędami lokalnymi i – wokół nich – gronami radnych, do tego organizacjami społecznikowskimi i biznesowymi. Realna władzę i realna skuteczność – ma administracja lokalna, która Obywateli-Ludność „czaruje”, ale słucha (się) instrukcji pochodzących od Rządu – poprzez Regionalne Izby Obrachunkowe i poprzez Wojewodów oraz poprzez organizacje partyjne różnej wielkości, różnej „mocy”.

Namacalne reguły gry „wyborczej”, z którymi „obcujemy cieleśnie”, są mniej-więcej następujące:

1.       Przepisy-regulaminy-warunki głosowań są wewnętrzna sprawą tzw. elit politycznych, a w rzeczywistości kamaryl partyjnych i biznesowych, służb specjalnych i „mocodawców” zagranicznych;

2.       Wielka dyskusja redakcyjna nad programami wyborczymi – to w rzeczywistości „ucieranie” między najważniejszymi „przeciwnikami” podziału powyborczych łupów, oczywiście, z „podchodami w tle”;

3.       W chwili formalnego-oficjalnego ogłoszenia wyborów – najważniejsi gracze są już dogadani i tylko jakieś trzęsienie ziemi może coś przesunąć, poprzewracać – ale i nad tym czuwają najmocniejsi;

4.       Biznes, służby i „zagranica” postawią na tych, którzy najwięcej obiecają (i będą w tym wiarygodni), np. zmienią regulacje podatkowe, warunki „biznesowania”, przebudowę budżetów (ile i komu), jakieś spec-przepisy-ustawy;

5.       Szary lud elektorski ma w tym czasie zmyłkowe igrzyska, media zaś dostają „reklamy”, a wraz z nimi „oczekiwania”, kogo by tu „bezstronnie wesprzeć”, a kogo potraktować „berkiem” i innymi „ciu-ciu-babkami”;

Opisałem to bardziej szczegółowo w notce „Procedura czy proceder”, TUTAJ https://publications.webnode.com/news/procedura-czy-proceder/

Oczywiście, takie postępowanie z obywatelami-wyborcami jest niepoważne, w sensie politycznym jest oszustwem, a w sensie karno-prawnym – doprowadzeniem obywateli do złego rozporządzenia publicznym mieniem. Zwłaszcza, że – wbrew Konstytucji – ciała i procedury wykonawcze mają bezdyskusyjną przewagę nad prawami obywatela i człowieka. A jeśli nałożyć na to powszechne Sitwiarstwo i „państwa w państwie” – to wybory stają się „teoretyczne”. I to wszystko razem zaszyte jest w worku z napisem „demokracja”.

Moje „piśmiennictwo” na ten temat – krytyczne i zarazem konstruktywne – jest obszerne, obejmuje przede wszystkim dwa słowa „ordynacja sołtysowska” (ostatnio: ordynacja swojszczyźniana) – można sprawdzić przez „googlarkę.

 

*             *             *

Koń jaki jest – każdy widzi. Można się obrazić na ordynację, którą się nam podaje, albo znaleźć w niej szansę na zmianę „pokojową”, bez awantur i przewrotów. Widać zresztą, że nawet jeśli się dokona przewrotu (vide: Solidarność) – to i tak ostatecznie wszystko wraca do nienormalnej normy, czyli Obywatel może sobie co najwyżej…

Najprawdopodobniej jesienią 2018 roku będziemy mieli do czynienia z takimi regułami (zgrubnie):

1.       Kandydatów wyłaniają wyłącznie partie polityczne (ew. organizacje społeczne) – czyli samoistne komitety wyborcze zostaną usunięte z przestrzeni wyborczej;

2.       Ilość uzyskanych mandatów (radni) będzie proporcjonalna do ilości uzyskanych głosów (bez cudowania z przelicznikami);

3.       Głosujący wyborca będzie musiał najpierw według klucza odnaleźć „swoją” partię, a dopiero na jej liście wskazać kandydata;

To oznacza, że wybory zostaną zdominowane przez najsilniejsze sondażowo ugrupowania, a więc kampania skupi się nie na programach (co nie dziwi), tylko na prezentowaniu osiągnięć rządu oraz krytyce ze strony kilku formacji opozycyjnych. Przewiduję, że więcej niż połowę mandatów radnych obsadzi formacja aktualnie rządząca, uzyskując prawo do swobodnego dysponowania lokalnym dobrem wspólnym.

 

*             *             *

W odpowiedzi na to rozwiązanie – w moim przekonaniu słabo broniące się jako poprawne – można jedynie uruchomić projekt stricte obywatelski – chyba że ktoś ma ochotę na „zamiecie”, pucze, rewolty. Mało to byłoby rozważne, mało obywatelskie.

Dojrzewa projekt pod zawołaniem OSADA OBYWATELSKA. W nazwie tej zakładam, że nawet w warunkach „podyktowanej znikąd” listy kandydatów – da się zagłosować na „swojego-tutejszego”. Powoduje mną może nieco utopijne wyobrażenie, że w żadnym okręgu wyborczym rządząca formacja nie ma 100% poparcia, więc wystarczy zmobilizować „zazwyczaj niegłosujących”.

Aby tak się stało – musi się zebrać lokalna grupa kandydacka, zapominająca na moment o różnicach, skupiona na tym, by nie oddać głosu na listę podaną „znikąd”. Aby to odniosło rzeczywisty skutek – LGK powinna solidarnie zorganizować otwarty wiec 3-4 razy między marcem a listopadem – na którym złoży Obywatelom wspólną ofertę, konkretną, bez bajek o drogach, mostach: taka oferta mogłaby brzmieć: budżet partycypacyjny – nie symboliczny, a możliwie największy. Taka obietnica oznacza, że nie administracja decyduje, na co przeznaczana jest większość przychodów dzielnicy, gminy, powiatu, regionu – tylko sąsiedzkie przedstawicielstwa (sołectwa, rady osiedlowe, itp.).

Temat – jak to mówią – jest rozwojowy, więc na razie niech pozostanie w sferze „chaosu koncepcyjnego”.

Czytelnikowi pozostawię jedynie myśl główną: nawet wtedy, kiedy już administracja zarejestruje, zarubrykuje i zadekretuje ostatnie źdźbło trawy na skwerku obok blokowiska – to w przestrzeni obywatelskiej zawsze jest wystarczająco wiele pola, na którym może kwitnąć samorządność. Jeśli administracja chce udawać, że jej nie ma – to ona, ta samorządność, administrację pożre.