Obywatele czy wyznawcy

2013-10-24 08:40

 

Encyklopedyczne objaśnienia słowa „wyznawca” prowadzą nas w kierunku opisu osób wyróżniających się ofiarnością, odwagą, niezłomnością religijną (patrz: confessor, ὁμολογητής). Trochę mnie to zdumiewa, bo potoczne rozumienie tego słowa oznacza każdą osobę (również „maluczkiego”), która jakąś ważną ideę-światopogląd przyjmuje za swoją i jej głosiciela (prominentnego nosiciela, najczęściej charyzmatycznego), świadomie lub bezkrytycznie, ogłasza swoim nad-autorytetem, przewodnikiem, idolem.

Zauważam, że między wyznawstwem a obywatelstwem istnieje mentalna współzależność, dialektyczna komplementarność. Niczym między ying i yang.

Wypada znów powrócić do takich pojęć jak L’uomo senza contenuto (człowiek bez zawartości, nie mający nic do powiedzenia, nawet samemu sobie), Homo Sacer, Trash Society, Multitude, Biopolityka. Wałkowałem je wielokrotnie. Trzy pierwsze z tych pojęć odnoszą się do fenomenu człowieka rezygnującego ze swojej podmiotowości, występującego co prawda zbiorowo, ale nie społecznie. Zaś dwa ostatnie opisują różnorodną rzeszę społeczną, ukonstytuowaną na zdolnościach, ale też na skłonnościach każdego z osobna do „reprodukcji” swojej podmiotowości.

Są zatem dwa sposoby jednoczenia ludzi dla jakiejś Sprawy: kapłański i przywódczy.

Kapłani polityczni żądają od swoich wyznawców tułaczki po meandrach życia z wiarą, że będzie tak jak oni ogłaszają. Krytyka kapłana, brak bezgranicznego doń zaufania – odbierane jest co najmniej jako nietakt. Jeśli się powtarza – kojarzone jest z „malejącym świadectwem”, a w końcu z apostazją (odstępstwem od jedynie słusznej wiary).

Przywódcy polityczni namawiają obywateli do aktywnego uczestnictwa w wytyczaniu celu i drogi, którą będą wszyscy podążać. Nie trzymają pod kluczem „busoli” i „mapy” niczym Arki Noego, nie kryją swojego przywództwa za wtajemniczeniami, uświęceniami, wykładają przed uspołecznionymi obywatelami „karty na stół” i wraz z nimi poszukują tego co najlepsze.

W okresie przedwojennym (międzywojennym) kapłanem politycznym był niewątpliwie Piłsudski, którego „kościół legionowy” przyćmił (politycznie) „kościół narodowy” Romana Dmowskiego. Nieco mniejszym „kościołem” był ten ludowy, pod auspicjami Wincentego Witosa. Inteligencja – barwna i politycznie rozedrgana, ale bardzo naonczas skłonna to „wyznań”, stroniąca od „obywatelstwa”, miała jeszcze do wyboru Paderewskiego, Narutowicza, Grabskiego.

Największym „kościołem” dysponował po wojnie Władysław Gomułka (wyznanie: polska droga do socjalizmu), przebił go politycznie (ale nie liczebnie) Edward Gierek (wyznanie: dostatnie życie udziałem każdego). W ramach dysydenckiej opozycji, nazwanej potem demokratyczną, pęczniał „kościół” oparty na negacji ustroju, którego namiastką wyznania z czasem stała się niezależność-samorządność, którego apostołami byli symbolicznie Kuroń i Michnik („wyświęceni” raczej przez „komunę” niż przez Lud). Wałęsa był w tym kościele bezdyskusyjny, ale jedynie w roli – jak to ujął Kuroń” – sierżanta, administratora ruchu i idei, kroczącego za duchowieństwem bardziej niż za ekspertami. Nieco „na boku” budował swoje „parafie” Marek Kotański.

Stan wojenny miał tę fatalną „zasługę” na tym polu, że ujawnił, a może nawet wygenerował ogrom plugastwa ideowego w obu adwersujących „kościołach” PRL (biurokratyczno-partyjny i opozycyjno-dysydencki). Nastąpiła wielka Smuta, nierazbiericha (te dwa rosyjskie słowa najlepiej chyba oddają sytuację trwającą do dziś).

Obecnie nie istnieje w Polsce polityczny „kościół” na miarę „legionowego” czy „narodowego”. Najsilniejszym dysponuje – poprzez swoje media i skuteczną pracę w obszarze ducha i świadomości – Tadeusz Rydzyk. Niesłabnący jest „kościół” Jarosława Kaczyńskiego. Drogą wytyczoną przez Kotańskiego podąża Jerzy Owsiak. Na inną skalę, w swoich środowiskach, działają lub działali Andrzej Lepper, Piotr Ikonowicz, Leszek Miller, Włodzimierz Czarzasty, może Waldemar Pawlak. Są to jednak „kościółki protestanckie” wobec dwóch pierwszych, poza tym kapłaństwo Millera, Czarzastego, Pawlaka, Ikonowicza – jest niepewne, chwiejne, choć też podkreślmy, że również ich stronnicy „po parafialnemu” podpisują „weksel in blanco” i rezygnują dla nich z samorozwoju obywatelskiego na rzecz siły i zwartości ruchu.