O pojęć pomyleniu nieprzypadkowym. I o kukurykaniu

2016-11-06 08:27

 

W Polsce trwa histeria – bo chyba nie debata – związana z pytaniem o to, czy mamy już rządy autorytarne, czy jeszcze nie. No, właśnie: siły „demokratyczne” rozstrzygnęły tę debatę na długo przedtem, zanim te rządy w ogóle nastały. Będą to rządy autorytarne, a nawet faszystowskie – wieszczono od późnej wiosny 2015, kiedy niespodziewanie wyrzucono na bruk „Bronka, który musiałby po pijaku na pasach rozjechać ciężarną zakonnicę, żeby przegrać prezydenturę z Dudą” (to cytat z pana Adama, robiącego za drogowskaz i „spis treści” środowisk „demokrację” miłujących).

Ja w tej debacie udziału nie biorę: jak rzekłem, jest ona prowadzona w histerycznym trybie, a jej nawet nie ukrywanym, nie podskórnym przesłaniem jest pragnienie wydania „kaczystom-pisiorom” dożywotniego zakazu sprawowania jakiejkolwiek władzy, z powodu „że nie i koniec”. Ja zaś do egzaltacji nie mam głowy i nie dyskutuję tam, gdzie parują z głów uprzedzenia, nagonki oraz dzikość, jaką tylko „oswojeni” mogą objawiać wobec „barbarzyńców”.

Wczoraj „oswojeni” mieli swoje święto, jedno ze świąt, pod nazwą Kongres Obywatelski. Od początku byłem na „stałej liście” przypadkowych osób zapraszanych na tę fetę, dawałem publicznie wyraz swoim wrażeniom, np. TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ, aż w końcu, po pewnym żenującym, akurat barbarzyńskim  ekscesie, wysłałem do biura organizacyjnego list obszernie wyjaśniający, dlaczego nie mam ochoty być zapraszanym. I nie jestem zapraszany (co oznacza, że w biurze czytają mejle, a do tego ze zrozumieniem), ale do wczorajszej wizyty na Politechnice zachęcił mnie serdeczny druh, który nadal lubi tam bywać.

Zainstalowaliśmy się we trzech: mój druh serdeczny zajmuje się na co dzień walką z wykluczeniami, wspólny znajomy zajmuje się zbawianiem Rzeczypospolitej, a ja uprawiam publicystę z pozycji „raczej niezaspokojonego” obserwatora.

Kongres Obywatelski zdradza wszelkie objawy bezwładnej kuli, toczącej się wedle wybrzuszeń terenowych”. I to nie tylko dlatego, że po zmianie rządów jego „prorządowość „ wygasła”: projekt ten wypalił się, bo oślepiony był od początku na sprawy tak znaczące w Polsce, jak wykluczenie, państwa w państwie, oburzeni. Bujał w obłokach.

Wspomniany już dwakroć druh serdeczny wyjął z kieszeni jakiś karteluszek i pilnie studiował drobny druk. Pokaż. Pokazał. A tam napisano, że kilka przecznic dalej odbywa się konferencja, w której tytule są słowa „autorytaryzm”, „nacjonalizm”, „Europa”. Czyś ty oczadział – pytam druha serdecznego – ciągniesz mnie z Grodziska na spęd „oswojonych”, którzy zamierzają dyskutować o budowaniu dojrzałych elit, a nie wspominasz o tym, że po sąsiedzku zapowiada się debata o autorytaryzmie?

/Czytelniku, trochę tu zmyśliłem, ale liczy się skutek/

Skutkiem kilkuminutowej wymiany poglądów była nasza rejterada ze święta „oswojonych” i pośpieszne doszlusowanie do międzynarodowego grona ludzi o podwyższonej wrażliwości społecznej. Zafiksowałem sobie nazwiska z Brytanii, Austrii, Niemiec, Litwy, Słowacji, Węgier, Danii.

Choć spóźniony – znalazłem sobie szybko dobre miejsce, a właściwie uradowani znajomi będący tu od początku (czyżbym wszędzie miał znajomych?) posadzili mnie między sobą. Kończył się pierwszy panel, „Neoliberalny kapitalizm i wzrost tendencji autorytarnych”. Pierwsza część tytułu mnie mało wzrusza, bowiem krytycy neoliberalizmu w Polsce – grzejąc doń ze wszystkich dwururek – nie podnoszą jedynego celnego argumentu: że jest to utopia groźniejsza od wszystkich innych, bo wmawia „pospólstwu”, że ono jest mocarniejsze i czystsze moralnie niż „podmiot liryczny” antykapitalistów, przez co „pospólstwo” się rozbraja i czuje się upoważnione do oddania swoich spraw zawodowym rewolucjonistom (kilku było na sali).

Ale jest druga część tytułu: „wzrost tendencji autorytarnych”. Referencji i dyskutanci zawodzą wszędzie jednako brzmiącą pieśń o nacjonalizmie, dwaj doktorzy nauk właściwych rozprawiają o mordach na ludności polskiej, ukraińskiej czy żydowskiej w czasach wojny. Strzygę uchem i nie pojmuję: no, dobra, nacjonaliści, faszyści, wszelkiej maści łobuzeria podpuszczana i szczuta przeciw bogu ducha winnymi, ale gdzież ten autorytaryzm się podziewa, bo on mnie tu akurat najbardziej interesuje…?

Nic na ten temat, poza drobiazgami. Znaczy: jestem na kolejnym zbiegowisku, w którym przesłaniem głównym jest „zakaz sprawowania władzy, jaki należy się eurosceptykom”. W tytułach robimy zbitkę słów „autorytaryzm-nacjonalizm”, potem zajmujemy się wyłącznie nacjonalizmem, i to tym „praktykowanym oddolnie”, przez ludzi pokroju kibolskiego, aby przekaz był jasny: autorytaryzm to ci, którzy stoją za hunwejbinami żądnymi „ustawek”.

Jestem wrażliwy na oszustwa narracyjne, które wyglądają następująco (podam przykład jasny jak drut, nie dający się przekłamać): biznes ciemięży swoje załogi, nie płacąc nawet tych żenująco niskich stawek, odbierając prawa pracownicze, wydłużając czas pracy i dorzucając obowiązki, zrzucając na załogi odpowiedzialność (potrącając z wypłat) za szkody wywołane przestojami i awariami – a kiedy wreszcie załogi się wk…ą i staną w poprzek – biznes nazywa to zerwaniem umowy, niepodjęciem obowiązków, sabotażem, dywersją, chuligaństwem, rozróbami, naruszeniem świętego prawa przedsiębiorcy do swojej własności – i wzywa policję. Jednym słowem: pokrzywdzony nie ma prawa się wk…ć, bo okaże się, że to on jest nieładny i niegrzeczny, za co grożą mu kary i represje.

/Czytelniku: poniżej opis tego, co powiedziałem albo i nie…/

Dla mnie autorytaryzm obleczony we współczesność – to nie Putin, Berlusconi, Erdogan i rozmaici pomniejsi, zwani watażkami. Autorytaryzm – to takie podejście do spraw publicznych, przy którym „nasza racja” będzie zawsze „na wierzchu”, we wszystkich instancjach debaty i rozpraw formalno-prawnych, choćby ta racja odleciała od rzeczywistości i rozmijała się ze zdrowym rozsądkiem. Tylko „nasza racja” jest racją, wszystkie inne racje – racjami nie są. Kropka.

Autorytaryzm współczesny jest jak relacja kota, koguta i myszki, z rymowanej bajki Trembeckiego (patrz: TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ, TUTAJ). Myszka kocha kotka, bo jest przemiły, a boi się koguta, bo krzyczy. Dopiero mysia mama objaśnia głupiutkiej córeczce: koty zjadają myszki, a koguty dziobią koty i je przeganiają, więc nie ryzykuj życiem przymilając się do kota, a przy kogucie zatkaj uszy i patrz na czyny, a nie na wrzaskliwe kukurykanie.

A tymczasem „oswojoną” Polskę owładnął strach przed kukurykającym PiS-em i przekonanie, że pisowski wysiłek socjalny albo branie na widły „państw w państwie” – to nic nie wart teatrzyk, za to prawdziwe jest tworzenie „pisowskiej armii”, pozbawianie pracy nauczycieli, nakazywanie rodzenia „nieudanych” dzieci oraz „religia smoleńska”. Zatem trzeba zrobić wszystko, by przepędzić pisowskiego koguta i przywołać z powrotem kota, żeby było miło, „żeby polskie ludzie taplali się w cudzie”. Vide: Raport gęgaczy”, o którym pisałem kilka razy.

Pisałem TUTAJ: Totalitaryzm ma się najlepiej wtedy, kiedy „w narodzie” pleni się Wtórny Analfabetyzm Obywatelski. Składają się nań dwa procesy psycho-mentalne, z wielkim apetytem „generowane”, prokurowane „z góry”, zainteresowanej zawsze i wszędzie, by jej nikt nie „zaglądał w garnki”: 

1.       Dekapitacja aksjologiczna polega na tym, że w swoistej piramidzie wartości, jaką ma w sobie każdy, wybielane, kasowane, wyciszane, dezaktywowane są wartości najwyższe. Zamiast społecznikowstwa – prywata, zamiast społecznej kontroli poczynań władz – moja chata z kraja, zamiast empatii – zadowolenie, że tym razem mi się udało, zamiast samorządność – każdy sobie rzepkę skrobie, zamiast wspólnoty – komercjalizacja (tyle zysku co w pysku), itd., itp. od biedy, na samym szczycie, gdzie już tylko wielkie słowa sięgają, pozostawia się abstrakcyjne demo-wersje Wolności, Demokracji, Tradycji. Jeśli człowiekowi „odcina się” szczyt piramidy-hierarchii wartości – to nagle na czoło wysuwają się wartości dotąd wtórne, podrzędne: dojutrkowość, pogoń za mamoną, pusta sława, autorytet siły;

2.       Podprogowość umiejętności społecznych polega na tym, że dla poszczególnych jednostek i grup okazuje się, iż wytracają one zdolność poruszania się po meandrach publicznych, na każdym kroku przegrywają, są niewolone przez zbieszonych „odgórnych”, którzy też nie potrafią wznieść się ponad „podyktowane” im interesy klik, koterii i kamaryl. Jest taki próg umiejętności społecznych, że jeśli „masa krytyczna” Ludności znajduje się powyżej tego progu – wtedy łatwo o samorządność, demokrację i rzeczywistą społeczną orientację w społecznej rzeczywistości. Jeśli jednak „masa krytyczna” obniża się (jak w ciśnieniomierzu, w termometrze) poniżej tego progu – Ludność staje się bezwolną masą, plastyczną, łatwą do manipulowania przez zorganizowane grupy interesu pasożytniczego; 

Nie trzeba wielkiej filozofii, wystarczy czytać rozmaite tomy raportów instytucji badających kondycję polskiego Społeczeństwa i Państwa, aby spostrzec, że w Polsce postępuje Wtórny Analfabetyzm Obywatelski, a opisy konkretnych sytuacji przypominają to, co starsi pamiętają z wczesnego PRL.

 

*             *             *

Dla mnie (JH) autorytaryzm ma na imię Walter. To imię nazistowskiego prawnika, robiącego za Hitlera karierę niczym polscy „docenci marcowi”, a który wsławił się nie tylko tzw. „przemówieniem motywacyjnym” (Rostock, styczeń 1939), ale też monumentalnym dziełem prawniczym w postaci projektu hybrydowej konstrukcji złożonej z ustaw, standardów, norm, regulacji, certyfikatów, na mocy których pośród sztafażu zbudowanego ze „wszystkiego co demokratyczne” realna moc sprawcza (władza) i tak spocznie w rękach Führera i jego inwestyturantów, przybocznych wasali, a lody będzie w tym tyglu kręcił mega-biznes.

Nic nowego – powie Czytelnik.

A jeśli dopowiem, że ten sam pan Walter był „redaktorem naczelnym” Traktatów Rzymskich, z których wylęgła się Unia Europejska? Całkiem już inna niż hitleryzm, „oswojona”…?

A jeśli dopowiem, że ten sam pan Walter został pierwszym przewodniczącym Komisji Europejskiej w latach 1958–1967? Jednym słowem: zawsze na posterunku, zawsze gotów podsunąć „słuszne rozwiązanie”, jak ten księgowy „Czarnych” z filmu „Piłkarski poker”: aby znaleźć pieniądze na łapówkę niezbędną dla wygrania kluczowego meczu, pośród meandrów prawniczo-księgowych zorganizował „deal”, w którym najpierw piłkarze dostają talony na „poloneza”, potem sprzedają te pojazdy na giełdzie kilka razy drożej niż kupili, nadwyżkę zbiera „kasjer” i po potrąceniu „swojego należnego” – nie księgowany grosz ląduje w torbie przekazanej „pod stołem” komu trzeba. Właśnie takim specjalistą był Walter Hallstein, „docent z Rostocka”.

Pan Walter służył europejskim tłustym kotom i dobrze im się przysłużył. Dziś tłuste koty mają zawsze rację, „z urzędu”, więc jeśli pojawią się gdzieś w europejskich opłotkach kukurykające koguty – jak Orban czy Kaczyński – to się je „zakukuryka”. Nieco poważniejsze okazało się kukurykanie brytyjskie, ale już słychać, że znajdzie się sposób, aby „nasze, europejskie, oswojone” było ostatecznie na wierzchu.

 

*             *             *

Tyle, że po co takie niesmaczne rozważania snuć podczas „oswojonej” konferencji? Nie lepiej przyłożyć po prostu tym, którzy są po koguciemu winni naszego przestrachu, a skoro przestraszyli, to są winni wszystkiemu co złe, zaś kot, cóż kot, mruczy miło, co z tego, że parę myszek pożarł?.

Może jestem przewrażliwiony. Co prawda, nie kocham PiS, zwłaszcza za to, że do rządu wmontował trzy postacie absolutnie mi obce duchowo i mentalnie, może też za to, że w swoim zaciętym amerykanizmie przysposobił człowieka z dobrej rodziny, który jednak jest rzecznikiem „globalizacji po amerykańsku”, za co zostanie odpowiednio uposażony po „wycofaniu” z polityki.

Ale to, że organizatorzy „tej lepszej” konferencji „oswojonych” biorą – chyba świadomy – udział w „sfałszowanej narracji” (przeciw kogutom, na rzecz kota) – budzi we mnie sprzeciw, taki ludzki, bezradny. Konferencja ta spełniła wszystkie kryteria współczesnej przemocy pojęciowej: polega ona na ustawicznym nękaniu rozbrojonego obywatela wrzutkami w postaci niepodważalnych oczywistości, drobnych szyderstewek, rozmowie o tym, choć zapowiadano rozmowę o tamtym.

Polsce należy się jakiś rząd, który poważnie – i przede wszystkim – zajmie się tym, co boli „oburzonych”: pęczniejące wykluczenia, państwa w państwie, marginalizacja i glajchszaltowanie wszystkiego co obywatelskie, globalizacja w formule kolonizacyjnej, pragmatyczny cynizm bezkarnej inwestytury.

A Europie należy się prawda o niej samej: gorzka prawda, choć pozbawiona nienawiści. Prawda o jej teutońskim wymiarze, który doprowadził ją do miejsca, w którym koszaruje się imigrantów serdecznie wcześniej zaproszonych, w którym poucza się suwerenne rządy o tym, wedle jakich receptur mają rządzić, itd. itp.

Ogłaszam zatem, bo mi się cierpliwość skończyła: w dniu 20 marca (nie wiem, co to za dzień tygodnia, może poniedziałek…) odbędzie się Krajowy Wiec Obywatelski, w mieście Łodzi, które jest symbolem polskiej ofiary złożonej na ołtarzu europeizacji i Transformacji.