O Mateuszu

2016-06-26 08:42

 

Mateusz Piskorski, więzień stanu, tym różni się od więźniów politycznych, że nie osadzono go za niezgodę na ustrój (takich opozycjonistów jest w Polsce niemało), tylko dlatego, że jest „osobą publiczną, więzioną z tego powodu, że stanowi zagrożenie dla bezpieczeństwa państwa” (Słownik Języka Polskiego), przynajmniej tak owo państwo to sobie tłumaczy.

W trochę bliski farsie sposób więźniem politycznym próbuje być np. Piotr Ikonowicz, który sprzeciwia się wielu sprawą, ale najbardziej czynny jest przy blokowaniu eksmisji ludzi z mieszkań za długi, zwłaszcza wygenerowane nie z ich winy. Kandydatem na więźnia politycznego jest Filip Ilkowski, konsekwentny pacyfista. Kandydatami są ci patrioci-narodowcy, co szanując ideę „żołnierzy wyklętych” jednocześnie uważają Łupaszkę czy Ognia za rozbójników, którzy swoje rozbójnicze, często zbrodnicze akcje „przyszyli” do idei antybolszewickiej, choć mieli ją raczej w nosie.

Na czym polega fenomen polityczny Mateusza Piskorskiego? Przedstawiona poniżej „teoria i Mateuszu” jest domorosła i nie pretenduje do roli gejzeru intelektualnego, jest próbą zrozumienia tej szczególnej drogi, jaką Mateusz obrał, i chyba ma rację, skoro osadzono go z hukiem pod najcięższymi zarzutami, skoro jest odgromnikiem państwowej anatemy.

Otóż – zacznijmy od końca – Mateusz dźga polski system-ustrój w jego najskuteczniejsze narzędzie ogłupiania „masy wyborczej”, czyli w skłócanie i przeciwstawianie sobie „nazioli” i „lewaków”.

Naziole

To najwaldziej pejoratywne, mające opaskudzić „podmiot liryczny”, określenie patriotów, wykorzystujące tę okoliczność, że nieliczni spośród nich przyjęli formułę „akcji bezpośredniej”. Ja też nie akceptuję ani okrzyków o wieszaniu komunistów na drzewach, ani „ustawek” podczas manifestacji z okazji rozmaitych świąt i rocznic, nie akceptuję gestu „zamawiania piwa” przypominającego salutowanie hitlerowskie, nie akceptuję swastyki używanej z przywołaniem jej pradawnego znaczenia w obszarach dawnej Azji, a przede wszystkim nie akceptuję „hejtu” (nierzadko wcielanego w czyn pięścią i butem) wobec ludzi zwanych menelami, wobec imigrantów innej wiary, innej rasy, wobec żydów, nie akceptuję – starannie skrywanego nawet pośród najbardziej radykalnych nacjonalistów – podejścia do kobiet nacechowanego stemplem „maczo”.

Ale dostrzegam w tym wszystkim coś dużo bardziej przerażającego dla państwa: niezgodę na polityczne przesłanie, które wnosi do polskiej kultury obce jej uniżone przyzwolenie na to, by tzw. władza rządziła się w Polsce z jawną arogancją i pogardą wobec „masy elekcyjnej”. To stąd się bierze „anty-poprawność polityczna”: ONI mówią co jest grzeczne – więc MY odpowiadamy, że figa, nam się to akurat podoba i nawet przerysujemy, byle pokazać IM fucka.

A jeśli władza ma w większym poszanowaniu układanie się „międzynarodowe” niż szacunek do zwykłych codziennych pragnień ludzkich – to tylko pogłębia, a nawet uzasadnia „naziolską przesadę”: nie przestaje być ona przesadą, ale w tych okolicznościach przydawane jest jej znaczenie „misji kulturowej”.

Lewacy

To też jest określenie pejoratywne, lokujące „akcję bezpośrednią” lewicy gdzieś między bolszewią a bezdurnym podskakiewiczostwem. Straceńcy o zapatrywaniach lewicowych (ja nazywam ich flibustierami) ze swadą przywołują wybrane cytaty z klasyków „socjalizmu naukowego”, niektórzy gotowi są uznać zbrodnie stalinowskie (czerezwyczajkę, wielki głód) za niezbędne koszty postępu społecznego, a ZSRR w formule tuż-porewolucujnej stawiają na ołtarze – ale są oni nieliczni w masie ludzi, którzy są zdania, że władza narusza dobre obyczaje, podstawowe normy współżycia społecznego, jeśli pozwala na niezasłużone, za to trwałe, a nawet dziedziczne wypychanie na margines setek tysięcy i milionów ludzi mających gotowość do pracy, bardziej lub mniej pożądany fach, rodziny, poczucie obywatelstwa, a przynajmniej przynależności do wspólnoty zakreślanej granicami państwa.

Lewacy są zagrożeniem dla polskiej państwowości, bo samym swoim istnieniem stają się wyrzutem sumienia dla każdego państwa: przecież dowolna służba, urząd i organ, dowolna regulacja prawna karmi się tym, że „służą wszystkim”, a tu takie lewactwo przypomina, że istnieją miliony nie obsłużone przez państwo, poddane państwowej opresji wspierające opresję ze strony biznesowych obwiesiów.

 

*             *             *

Polska w dobie Transformacji stoi przede wszystkim osobliwym stosunkiem do „gry rynkowej” (która w rzeczywistości przepoczwarzyła się w grę rozbójniczą): otóż rosnące rzesze przegrywających w polskiej „wolnej amerykance” są pozbawione jakiejkolwiek pomocy w sprawie wykaraskania się z topieli. Państwo dość łatwo odmawia prawa do bycia na liście bezrobotnych, sprawę bezdomności i głodu zbyt łatwo pozostawia organizacjom „żyjącym z” filantropii i charytoniki, które nie obejmują „wszystkich”, a tylko „grzecznych, dających się koszarować i musztrować”. Państwo wyraźnie wspiera Rwaczy Dojutrkowych nastawiąnych na drenaż ludzkich zasobów i oszczędności – kosztem prawdziwych przedsiębiorców (biznesowych, społecznikowskich, artystycznych, naukowych), , nastawionych na zaspokajanie potrzeb społecznych.

W ten sposób otworzono szerokie trakty ku zmeneleniu, ku najbardziej paskudnej formie wykluczenia.

Pierwszą fazą wykluczenia jest kurcząca się możliwość samorozwoju: obejmuje ona zarówno „biednych zarabiających” (ofiary dziewiętnastowiecznego w formie wyzysku), jak też „wojowników korporacyjnych”, którzy do 20 godzin dziennie zajęci są sprawami swojej firmy.

Drugą fazą wykluczenia jest bezrobocie, przy czym nie mówimy o statystykach, ale o rzeczywistej kondycji ludzkiej, kiedy to ktoś, kto chciałby zaspokoić głów czy inną zwykłą ludzką potrzebę – nie dostaje możliwości zapracowania na jej zaspokojenie w godnym, ludzkim reżimie.

Trzecią fazą wykluczenia jest bezdomność, dużo większa niż podają statystyki: nie mówi się tu bowiem o eksmisjach, ale o tym, że wynajęcie choćby pokoju mieszkalnego kosztuje połowę średniego wynagrodzenia i więcej, co oznacza, że rośnie warstwa ludzi „jakoś sobie radzących”, czyli wyprzedających dorobek, pracujących ponad siły, „kombinujących”.

Wszystko to fatalnie wpływa na to jakim się jest obywatelem (i czy się nim jest), na sytuację rodzinną i towarzyską, na poziom tego co się nazywa „professioal skills”. Zmenelenie to największy paradoks (czyżby paradoks?) cywilizacji powołującej się na europejskość: nawet tzw. niewolnicy w Helladzie czy Romie mieli instytucjonalne zabezpieczenia przed zmeneleniem, które w Polsce są dziś „nietutejsze”.

Doświadczywszy „wtrącenia” w trzy fazy wykluczenia – jest się w Polsce ustrojowo-systemowo pozbawionym wsparcia zarówno urzędów, organów, służb i prawa, jak też pomocy wzajemniczo-gromadniczej ze strony lokalnej społeczności, która jest – jako fenomen – rozbijana, atomizowana.

Doświadczywszy owego „wtrącenia” – jest się jednocześnie wystawionym na żer rozmaitych lichwiarskich pożyczkodajni, łowców frajerów którzy dają łaskawie zarobić na życie „do jutra”, szmalcowników kupujących od zdeterminowanego nieszczęśnika jego dobra za grosze, a następnie „wystawiających” go windykatorom, jakże łatwo dostającym „prawo do egzekucji”.

To wszystko jest w Polsce nie tylko zezwolone i wręcz chronione prawem, ale też uświęcone bredniami o „rynku i przedsiębiorczości”.

No, to pozostaje zmenelenie, czyli samotność obywatelska (nikogo nie obchodzę ani ja, ani to co pragnę, mówię – więc i was wszystkich mam serdecznie w dupie). I wtedy państwo wkracza z całą surowością:

1.       Nie masz na bilet (kosztujący mniej-więcej dwa bochenki chleba) – jedziesz na gapę, co oznacza kary w wysokości ceny biletu miesięcznego za jedno wykroczenie (pozorne są „ulgi” za szybkie opłacenie, bo jeśli ktoś nie ma na bilet, to i na najniższą nawet karę nie ma, jak więc będzie szukał pracy?);

2.       Podkradasz, żebrzesz, wyłudzasz – stajesz się przestępcą i czeka cię kara, choć tę najbardziej dojmującą karę sam sobie zadałeś, przełamując w sobie jedną z głównych norm moralnych: nie kradnij, nie oszukuj, nie kręć;

I kiedy jakimś cudem ktoś (np. ukradłszy) odkuje się i próbuje wrócić do normalnego życia – natychmiast jest ofiarą szerszeni urzędniczych i biznesowych oraz windykacyjnych, którzy nie pozwolą mu zarobić na spłacenie narośniętych w międzyczasie procentów przewyższających długi – tylko pożerają człowieka z kośćmi.

Mateusz Piskorski, które swoje patriotyczne szlify zdobywał w dość wyjątkowych grupkach neopogańskich, a dojrzawszy przystał do Samoobrony, gdzie uczył się podstaw samoorganizacji dla racji społecznych – znalazł rozwiązanie w postaci partii Zmiana. Znalazł tę formułę obserwując wcześniej takie flibustierstwo jak „ruch kiboli”, „lewactwo” Ikonowicza, „spec-syndykalizm Sierpnia’80, niepokorne wyczyny „o-en-eru” czy „falangistów”.

Myśl główna partii Zmiana jest taka: wartości konserwatywne mają prawo być wyrażane radykalnie, jeśli są falsyfikowane na użytek władzy albo sprowadzane do obszaru „odsuwanego na margines paskudztwa”, podobnie wartości lewicowe mają prawo być wyrażane radykalnie, jeśli są falsyfikowane pogardliwym określeniem „komuna” i sprowadzane do pozycji podskakiewiczostwa.

Jeśli patriotów i środowiska wrażliwe społecznie doznają pogardy albo falsyfikowania, a ich nosiciele są spychani na wszelkie wyobrażalne marginesy – to oznacza, że i „naziole”, i „lewacy” są w identycznym położeniu wobec systemu-ustroju, zarówno w położeniu ekonomicznym, jak też w położeniu obywatelskim. Stanowią jednocześnie awangardę w tym sensie, że mają świadomość, iż system-ustrój jest przeciw nim, tym różnią się od milionów liczących jeszcze na coś emigrantów zarobkowych, milionów ofiar lichwiarzy i szmalcowników, milionów mieszkańców wsi po-pegeerowskich, milionów ludzi wystawionych na strzał ze strony windykatorów. Dlatego sa awangardą.

Mateusz – to ich rzecznik. Ale nie przebił się przez wzajemną odrazę, jaką do siebie żywią „naziole” i „lewacy”. I nie zdołał objaśnić Polsce, o co chodzi z tą partią Zmiana. Nie dziwię się polakom-szarakom, ale dziwię się ikonowiczom, ziętkom, Ilkowskim, Żebrowskim, winnickim, kukizom, bekierom, rękasom. Nie szukają w Zmianie nowej jakości: pośrednio dają się ogłupić wyobrażeniom i uprzedzeniom, a o to chodzi „stanowi”, czyli politycznym elitom polskim.

Osadzono go pod pozorem „prokremlostwa”, proputinizmu, itp. (bo przecież zarzuty o szpiegostwo są idiotyczne nawet w oczach tych, którzy je stawiają). Ich celem może być wyłącznie obrzyganie Mateusza, który w rzeczywistości jest zagrożeniem dla Racji Stanu (nie mylić z Racją Społeczną), czyli dla kosmopolitycznego, służalczego nadstawiania pleców przez „elity”, po których wspinają się na wyżyny arogancji zarówno sparszywiała biurokracja europejska, jak też zbrodnicza soldateska amerykańska.