Niepewna krytyka pewnego programu (5)

2011-04-13 05:52

 

/bajki o miodzie i jego znaczeniu w przyrodzie – tylko tyle ci rzec mogę, narodzie/

 

Za „komuny” jasne było, że są sprawy „górne”, do których szary obywatel nie powinien się mieszać, a nawet interesować się nimi. Taka była specyfika „reżimu”.

 

Echem tej konwencji „tajemnicy ONI-ych” były zakazy fotografowania dworców i ważnych miejsc publicznych, nawet cenzura na Mysiej.

 

I nawet aktywni przeciwnicy ustroju rozumieli to, starając się poznać prawdę jakimiś innymi sposobami, np. porównując „drewniany język” władzy z konkretnymi przejawami rzeczywistości. Zabawa przypominała naukę języka dyplomacji, w której „wierzę, że mówisz szczerze” oznaczało „przestań kłamać tak nieudolnie”, zaś „trwają rozmowy w dobrej atmosferze” oznaczało „groźba wojny zostanie chyba zażegnana”.

 

Jakież musiało być zdumienie tych, którzy śledzili nieprawości „reżimu komunistycznego”, kiedy okazało się, że „nasza, demokratyczna, prawowita” Władza ma tę samą przypadłość, a WTAJEMNICZENIE jest tak istotną sprawą ustrojową, że nawet nie wszyscy parlamentarzyści mają tzw. „dopuszczenie do informacji” (tym samym do niektórych stanowisk)!

 

Pod tym kątem dobrze jest czytać pamiętniki osób „dopuszczonych”, rodzimego chowu i tych zagranicznych. Bo kiedy czyta się – np. Rakowskiego – wspomnienia z okresu sprawowania władzy, zawsze coś się wyświetli.

 

Innym sposobem przeskoczenia przez mur tajemnicy dla wybranych jest śledzenie działalności rozmaitych „ciał paralelnych Władzy”, jak np. komisji śledczych czy służb specjalnych. Z poprawką na pokrętne interesy poza-merytoryczne, jakie tym działaniom towarzyszą.

 

Pani dr K. Wigura, której zgadywanka co do programu Tuska zainspirowała niniejszy cykl notek, zdaje się nie rozumieć właśnie tego aspektu rządzenia, biorąc za dobrą monetę wynurzenia Premiera w artykułach publikowanych w Gazecie. Polecam tu lekturę pierwszych czterech części cyklu (1 – TUTAJ, 2 – TUTAJ, 3 – TUTAJ, 4 – TUTAJ).

 

Czy jest jakakolwiek możliwość powrotu do formuły bezpośredniej kontroli społecznej? Ktokolwiek żył w niewielkiej wspólnocie naturalnej (np. wioska) albo „koszarowej” (np. klasa szkolna) ten wyobrazi sobie, że możliwe jest, iż wszyscy wiedzą o wszystkich wszystko, że są takie warunki społeczne, w których kłamstwo i sekrety przestają mieć znaczenie inne niż charakterystyka osób ich używających. Po prostu wspólnota-społeczność wie, że ten i ten, w tych i tych sprawach, lubi zmyślać albo coś ukrywać, choć wszyscy i tak wiedzą, o co chodzi.

 

W istniejącej, „obowiązującej” dziś formule Państwa taka kontrola jest niemożliwa. Ale istnieje formuła, w której skłonność Władzy do skutecznych kłamstw i efektywnych sekretów jest „pacyfikowana” innymi mechanizmami, przeciwstawnymi, wzmacniającymi znaczenie Obywatela jako Suwerena Politycznego. Mój koncept nazywa się „ordynacja sołtysowska”, czyli gmach przedstawicielski zaczynający się od wyboru Sołtysa, finansowanego w pełni i wyłącznie przez sołectwo, „z klucza” będącego członkiem Rady Gminy i zarazem elektorem władz wyższych, ale też odwoływalnego „w każdej chwili”, czyli zmuszonego do pełnej służebności i odpowiedzialności wobec sołeckiej gromady (patrz, np., TUTAJ). Oczywiście, takich i podobnych formuł dałoby się wykoncypować zapewne wiele, tyle że trzeba mieć w sobie determinację zniesienia obecnego, z gruntu nieuczciwego wobec Obywateli porządku konstytucyjnego…

 

(UWAGA: skuteczne kłamstwo to takie, które MUSIMY uznać za prawdę nawet, jeśli wszystko wskazuje na to, że nie jest to prawda, zaś efektywny sekret to taki, który na ZAWSZE SKRYWA prawdę, bez możliwości weryfikacji ostatecznej).

 

Czy nie wpadło Tobie, Obywatelu, do głowy, że skoro ktoś, kto żyje na Twój koszt, ale ma bezkarną możliwość uczynienia ze skutecznego kłamstwa i efektywnego sekretu całej filozofii rządzenia, w gruncie rzeczy zawiązuje przeciw Tobie polityczno-ekonomiczny spisek? Że Konstytucja, która to sankcjonuje, jest z mocy prawa (z mocy „górnych” zapisów konstytucyjnych i z mocy demokratycznego ducha ustrojowego) nieważna?

 

Nie, Szanowni, nie mówię tylko o tajnych torturowniach mazurskich czy podsłuchach milionów szaraków bez ich wiedzy i sądowej zgody. Mówię o tym, że nawet gdybyśmy mieli big-brotherowe, orwellowskie kamery dające przekaz na żywo z posiedzeń Rządu, to i tak prawdziwe rządy byłyby poza naszą kontrolą, a nawet wiedzą, bo koteryjno-kamarylny ryt rządzenia znajdzie zawsze formułę poręczną dla skutecznego kłamstwa i efektywnego sekretu.

 

Kto tak naprawdę patrzył na ręce Bierutowi, Gomułce, Gierkowi, Jaruzelskiemu, Mazowieckiemu (Balcerowiczowi) – i kolejnym „demokratycznym” premierom? Nie neguję ich prawno-konstytucyjnej legitymizacji do sprawowania funkcji, ale żaden z nich nie miał przyzwolenia na robienie czegoś innego niż to, co ogłaszali Krajowi i Ludności jako swój program. I nie chodzi wyłącznie o „przekroczenie uprawnień”, tylko o konstytucyjne sprzeniewierzenie się woli Narodu (definiowanego jak w Konstytucji). Szczególnie „terapia szokowa” gruntownie odległa była od Samorządnej Rzeczypospolitej, cztery reformy „buzkowe” do tego „kłamstwa konstytucyjne” (najważniejsze to art. 20, art. 104 Konstytucji oraz niekonstytucyjność regulaminu Sejmu wprowadzającego nierówność posłów).

 

A teraz jeszcze raz powróćmy do lektury premierowskiego (tuskowego) expose i jego marcowych artykułów z Gazety.

 

I tu anegdotka: w Bibliotece Sejmowej zalega wydana w 1981 r. broszura „Marzec 1968 : nieudana próba zamachu stanu” autorstwa niejakiej doc. dr Idy Martowej, postaci fikcyjnej (patrz: TUTAJ). Pseudonim „pani docent” wziął się z tradycji rzymskiej:  np. Wikipedia podaje, że Idy marcowe (łac. Idus Martiae) - w kalendarzu rzymskim piętnasty dzień marca. Idy marcowe to święto poświęcone rzymskiemu bogu wojny - Marsowi. Podczas święta odbywał się przegląd wojsk. Idy obchodzono 15 dnia każdego miesiąca, który miał 31 dni; w pozostałych przypadkach był to 13 dzień miesiąca. Idy marcowe są szczególnie znane gdyż podczas tego święta w 44 roku p.n.e. Juliusz Cezar został zamordowany przez 23 zamachowców w tym swojego przybranego syna Brutusa.

 

Biorąc pod uwagę „marcowość” artykułów D. Tuska w Gazecie, możnaby nabrać podejrzenia, że są one nie tylko „marcowe”, ale i „martowe”. Zwłaszcza w kontekście dobrze zintegrowanej medialnej kampanii obrzydzania wszystkim pewnego z polityków i jego drużyny oraz ich dwuletnich rządów, co skutkuje zarówno odsunięciem w „nie-czytanie” jego programu, jak też odwróceniem uwagi od rzeczywistych problemów kraju, bardziej dotyczących i bardziej zapewne interesujących Obywateli.

 

Nie, nie propaguję tego programu, ale wolałbym, aby „był on w czytaniu” bez narzuconych uprzedzeń. Zwłaszcza, że programów-ci u nas niedostatek, za to propagandy – po uszy.

 

 

CDN… (jeszcze tylko 2 teksty, cierpliwości…)