Niepasujące puzzle

2011-09-23 17:51

Jest wielka różnica pomiędzy dwiema „szkołami” tworzenia prawa:

 

1.       Szkoła okazyjna to taka, która reaguje na zapotrzebowanie jakiegoś lobby albo na nieoczekiwane zdarzenia: po fali strajków kleci się ustawę o jakimś prawie pracowniczym, po serii katastrof budowlanych uruchamia się restrykcyjne przepisy prawa budowlanego, itd., itp.;

2.       Szkoła systemowa to taka, która u podstaw ma ustrojowe pryncypia i przebudowuje lub uzupełnia istniejące prawo o zapisy „filozofii społecznej”: upada samorządność – popiera się inicjatywy obywatelskie, wzrasta rozwarstwienie społeczne – wyrównuje się szanse, itd., itp.;

 

W Polsce mamy prawo okazyjne. Stąd jego nieogarniona mnogość, powielaczowość i nieuchronna wewnętrzna sprzeczność, co jest wodą na młyn środowisk prawniczych i rozmaitych koterii, które zawsze na obywatela coś znajdą w przepisach, żeby wyciszyć jego ambicje czy skargi.

 

Obcując z różnych pozycji z wymiarem sprawiedliwości (wyjaśniam: stając przeciw Państwu i jego sobiepaństwu), przywykłem już do takich sformułowań, jak: urząd miał prawo, oczywista pomyłka, pan skarży bo się panu nie podoba, zapytaliśmy funkcjonariusza i on mówi że jest niewinny, przeprowadziliśmy wewnętrzne postępowanie i wyszło że pan nie ma racji. Nauczyłem się też, że najdrobniejsza nawet sprawa ciągnie się miesiącami, dostaje kilka różnych sygnatur, zasypywany jestem zapytaniami „proszę wyjaśnić o co chodzi” (bez podania, w którym moim piśmie), a zawsze wisi nade mną groźba niekorzystnego zamknięcia sprawy jeśli się pomylę w aktach lub pogubię w terminach.

 

W drugą stronę to nie działa: nie wolno mi popełnić oczywistej pomyłki, jak się funkcjonariuszowi nie podobam, to moja wina, jak coś twierdzę, to jestem mniej wiarygodny, jak skarżę, to mogę być pociągnięty do odpowiedzialności za niesłuszne pomówienie.

 

Opisywałem kiedyś (notka PROTEST), jak to związki i stowarzyszenia prawnicze zapowiadają na wiele tygodni naprzód, na stronach internetowych i poprzez plakaty, że będą protestować (uwaga: przeciw psuciu prawa), łamiąc prawo: będą brali urlopy na żądanie, oddawali honorowo krew, powstrzymywali się od służby publicznej. Na długo przed urlopem na żądanie, przewidzianym dla przypadków nagłych, ogłaszają, że go wezmą! Zapowiadają to – bezkarnie – prawnicy!  Niechbym ja tak postąpił!

 

Oczywiście, gdzieś u podstaw leży pogarda dla człowieka (już nawet nie obywatela) oraz ciężkie wkurzenie na podskakiewicza. Stąd moje sprawy na początku „dołują”, a potem stopniowo windują się „w górę”, nie bez przeszkód. Na razie mój największy sukces to odesłanie na pieprz komornika, który chciał razem z uzurpatorem-wierzycielem skazać mnie na dożywocie w nędzy. Ale to też jest zwycięstwo pyrrusowe: komornik nadal siedzi mi na dochodach (trwa to latami), bo zgarnia swoją „dolę” od niemałej kwoty pierwotnej. Co prawda, prawomocnie już nie jestem dłużnikiem, ale komornikowi muszę dać zarobić, jakbym był dłużnikiem! I wymiar sprawiedliwości (ha, ha) miesiącami się temu przygląda, urządzając mi zgaduj-zgadulę z paragrafów, zamiast dać po łapach komornikowi afiliowanemu przy tym akurat sądzie. A z drugiej strony moje starania o odszkodowanie i zadośćuczynienie leżą odłogiem. Zwyczajnie, w bezruchu. Skargi na tę sytuację napotykają na odpowiedzi z argumentacją cytowaną powyżej: panu się nie podoba. No, pewnie że mi się nie podoba, kogoś to dziwi?

 

Wiem skądinąd, choć badań nie znam, że „tak to się ma” wszędzie i zawsze.

 

Daleki jestem od twierdzenia, że sprawę poprawi „amerykański” sposób na wybieranie lokalnych i ponad-lokalnych liderów, sędziów, prokuratorów, funkcjonariuszy, itd. itp.: prowadzi to raczej do przyspieszonego totalitaryzmu, do Zatrzasku Lokalnego, znanego choćby z westernów i filmów akcji.

 

Ale bliski jestem odkrycia, że nie wybór, ale możliwość natychmiastowego odwołania takich osób, np. przez 1/3 ogółu lub więcej – rozwiązałoby chwilowo sprawę. Opisuję to w koncepcie Ordynacji Sołtysowskiej.

 

Przytłoczeni się czujemy przede wszystkim bezsiłą i beznadziejnością: kiedy ONI coś chcą od nas, realizują to nieuchronnie i tak szybko, jak zechcą (niekiedy nas zamęczają powoli). Kiedy my chcemy coś od NICH – zamykają się w twierdzy immunitetów, tajemnic, procedur, algorytmów, uprawnień, przymusu, opłat, terminów zawitych.

 

Jak żyć, by żyło się lepiej?

 

Nie każdy jest tak doprowadzony do ostateczności, jak dzisiejszy nieszczęśnik, skąd-inąd niegdysiejszy janczar…