Nie do wyborów się szykujmy

2018-01-03 08:29

 

Nie mam zbyt wielkiej estymy dla sposobu, w jaki układa się nam głosowania jesienne. Zawsze to jednak są głosowania, czyli coś tam zależy od nas, głosujących. Osobiście zresztą zaangażowałem się w projekt „Osada Obywatelska” i w to, aby udowodnić Polsce, że Dr Mateusz Piskorski (były poseł, rzecznik ugrupowania niegdyś współrządzącego, aktualnie rezydujący w areszcie, od dwóch lat, bez aktu oskarżenia, za to pod paskudnymi „zarzutami domyślnymi”) ma prawo wystartować w tej kampanii – i wystartuje.

Dobrze zrobi Czytelnikowi, jeśli najpierw zapozna się z notką „Maluczcy” (T UTAJ: https://publications.webnode.com/news/maluczcy / )

Cokolwiek przeciętny „elektor” sobie myśli – rozgrywka w najbliższej kampanii idzie o kadry administracji terenowej i o budżety lokalne. Czyli o największe miasta i najbardziej zasobne województwa, plus do tego miejsca prestiżowe-symboliczne. Bo to jest punkt wypadowy do wyborów parlamentarnych. Zauważmy, że liczby kandydatów, jakie mogą wystawić najsprawniejsze ugrupowania – to zarazem liczebność kadr do kampanii decydującej, parlamentarnej.

Jesienią 2018 będziemy zatem grali nie o radnych, tylko o kilkadziesiąt tysięcy urzędników oraz o to, którzy z nich na jakie zostaną „rzuceni” odcinki kampanii parlamentarnej.

O ile kalendarz się nie zmieni.

A kto i jak oraz po co może go zmienić? O tym będzie dzisiejsza lekcja.

 

*             *             *

Linię podziału w Polsce narysowano pomiędzy Ameryką a Europą. To oznacza – pominąwszy zadęcia – że albo budżety włączą się w gry garnizonowe (np. obronę terytorialną, zabawy paramilitarne, „linie mażinota” – albo w dalsze zabudowywanie kraju obiektami z napisem „tu z wielkim poświęceniem Unia sfinansowała ze skubniętych wcześniej środków kolejne ułatwienie dla swojego biznesu”. Jedni bowiem idą w militaria (second-hand sprzętowy, schrony, poligony, gwardia pospolitego ruszenia), inni zaś w zaklepywanie w stylu „tu byłem, zostawiam stempelek, za który was skasuję”.

Wedle tej linii podziału dwa największe wraże zaciągi ustawiają swoje media oraz harcują, w takim starym, helleńskim stylu, tylko z mniejszą elegancją: rozmaici harcownicy idą na ustawki do Sejmu, do rozgłośni, albo na wiece, albo na portale zwane społecznościowymi. I tam rozdają sobie razy, judzą „szeregowych”. Zagranica wcale nie stroni od wkładania kija w mrowisko.

Kiedy Państwowa Komisja Wyborcza uruchomi maszynę losującą – hufce będą już poustawiane, bo role do odegrania i nagrody są poustawiane już teraz, z grubsza.

I stanie się – dawno tak nie było – że zajęcie znajdą kalkulatory.

„Europie” zależy na tym, aby ugrane budżety i kadry zdołały uratować jak najwięcej z tego, co poukładano przez ćwierćwiecze Transformacji. Dużo da w tej sprawie „pakiet kontrolny” .

Ameryce zależy, by rozpirzyć w drobny mak układanki transformacyjne, by nie było już do nich powrotu. Nie wystarczy nawet duże zwycięstwo, jeśli nie będzie ono „konstytucyjne”.

To są wrogie, wzajemnie się znoszące cele strategiczne. Zatem rozgrywka pierwsza z trzech, zwana samorządową (w rzeczywistości: gra o urzędników i budżety), to:

 

AMERYKA

 

 

EUROPA

 

Relacja minimalna dla realizacji celu: 60: 40

Relacja minimalna dla realizacji celu: 50: 50

Pożądane obszary wpływu:

- uchwały paramilitarne;

- nowe komórki-organy municypalne;

- socjal kontynuacyjny;

- gniazda innowacyjne (kontraktacje);

Pożądane obszary wpływu:

- uchwały w sprawach regaliów;

- nowe projekty unijne;

- ofensywa „pozarządowa”;

- długoterminowe „zaklepanki”;

 

To dlatego obie główne formacje gotowe są na uśmiechy wobec tzw. lewicy, która jawnie zrejterowała z pola bitwy i kombinuje „dekowniczo”, aby jak najdrożej kadrowo sprzedać elektorat. To jest kapitulanctwo i dyskwalifikuje lewicę jako siłę polityczną, zwłaszcza że jej „marka” jest konsekwentnie osłabiana z „zewnątrz”. Część „koncesjonowana” lewicy skłania się ku ludożercom spod znaku kapitału i biurokracji, część „podskakiewiczowska” – całkiem poważnie zadaje się z „komunożercami”, grupkami. Sprawy stricte lewicowe (samorządność rzeczywista, takaż spółdzielczość” – jak zwykle leżą odłogiem.

To dlatego miła obu formacjom jest pod-formacja ludowa, mniej ortodoksyjna ideowo, za to do spodu pragmatyczna, dla której liczy się bardziej spiżarnia, niż pozostałe izby. Złośliwie nazywa się ludowców „obrotowymi”, ale to jest jedyne ugrupowanie, które praktycznie zawsze było u władzy i najwyraźniej źle znosi obecną sytuację, kiedy „amerykanie” i „europejczycy” biorą w jasyr całe prowincje. Ciekawe, że ludowcy zachowują się jak lewica: „koncesjonowani” garną się do „europejczyków”, a luźne grupki „partyzantów” chodzą na msze wspólne z „amerykanami”.

 

*             *             *

W tym wszystkim najważniejsze jest to, co uczynią obie wraże formacje, kiedy pod koniec lata będzie widać, że ich cele są zagrożone: „amerykanom” z obliczeń wyjdzie, że niemożliwe jest 60%, a „europejczykom” – że pułap 50% jest nieosiągalny.

1.       Zacznijmy od „amerykanów”. Jeśli iloczyn budżetowo-kadrowy nie da nadziei na objęcie pożądanych stref wpływu – zaryzykują straceńczym socjalem. Jednocześnie posypie się łańcuchowa reakcja przeciw aferzystom, skandalistom, nieczystym rękom i sumieniom. Jedynym poważnym ryzykiem będzie gniew UE, ale na to jest już gotowa, przećwiczona odpowiedź Grupy V-4, podparta amerykańską dyplomacją;

2.       Inaczej rzecz ma się z „europejczykami”. Notowania nie obiecujące „pakietu kontrolnego” wzmogą nerwowość i harce.  Nastąpi mobilizacja pod każdym hasłem, które z „kaczorów” uczyni barbarzyńców, a zarazem usprawiedliwi „nadzwyczajne wystąpienia społeczne”, do sparaliżowania żywotnych funkcji Państwa włącznie. To oznacza, że czeka nas „lepperiada” i „kukizonada” w jednym. Dęte, ale za to efektowne;

Na mój rozum, oba zagrożenia są realne. Niezborność „elektoratu” jest bowiem tak znacząca, że uciążliwa. Nie pozwala przewidywać. Skoro jednak jestem stronniczy (zaangażowałem się w projekt Osada Obywatelska) – to znaczy, że sam chcę przyczynić się do tego, by żaden z głównych graczy „znacząco nie osiągnął celu”. Odsunięcie w dół  – jak najdalsze – „amerykanów” od granicy 60% i „europejczyków” od granicy 50% – uczyni nas, czujących się nadal obywatelami – choć trochę podmiotowymi. Odsunie rozwiązania ostateczne na następne lata. Pozwoli „elektoratowi” zorientować się, kto jest kto i o co cała gra idzie.