Nie-całkiem-Obywatel

2010-04-25 19:22

OBYWATEL LEWICOWY?

 

Nie istnieje takie pojęcie: obywatel lewicowy. Właśnie dlatego chętnie o tym podyskutuję. Najpierw wyjaśnię, dlaczego moim zdaniem nie istnieje.

 

Doktryna lewicowa zakłada, że Państwo jako sieć, struktura, system utożsamiany z aparatem urzędniczym i prawodawstwem, powinno ustępować rosnącej samorządności (dodaję też: spółdzielczości), w tym sensie obumierać. Rację bytu ma albo Państwo i podporządkowani mu obywatele-nie-do-końca, albo „zrzeszenie zrzeszeń wolnych wytwórców” zaludnione przez mieszkańców w pełni świadomych społecznie, w pełni uspołecznionych w intencjach i działaniu.

 

Literatura przedstawia Państwo jako polityczną, suwerenną, terytorialną i obligatoryjną organizację społeczeństwa. Organizuje ona i koordynuje prace dużych grup społecznych, stwarzając (porządkując, ułatwiając) warunki przebiegu społecznych procesów wytwórczych i dystrybucje owoców pracy uspołecznionej, zwłaszcza kiedy rozmaite „składowe” grupy społeczne są zróżnicowane wewnętrznie co do swoich interesów ekonomicznych (w ślad za tym politycznych) i funkcjonują w niepewnym otoczeniu innych społeczeństw, również „wyposażonych” w Państwa.

 

Pojęcie obywatelstwa mieszczące się w powyższej konwencji oznacza nic innego, jak propaństwowość (państwowotwórczość), niemal heglowsko-weberowskie ustawienie Państwa na najwyższym punkcie prywatnego, rodzinnego, kolektywnego, towarzyskiego ołtarza i czynienie wszystkiego, by to Państwo miało się jak najlepiej i samo było jak najbardziej „ludzkie dla ludzi”. Ideał Obywatela musi tu oznaczać człowieka działającego w formule „państwo ponad wszystko”, skłonnego Państwu wybaczać jego niedoskonałości, błędy, wypaczenia, nawet patologie, ale też równie skłonnego do ich samorzutnego, „obywatelskiego” naprawiania, w procedurach przez to Państwo zdefiniowanych(!?!).

 

Takie rozumienie obywatelstwa pokrywa się z potocznym: obywatele w tym rozumieniu powinni być Państwu wierni, usłużni, wspierać je inicjatywami, bezwzględnie realizować jego zalecenia i brać aktywnie udział w ogłaszanych przezeń alertach, np. wyborach. I nie rościć sobie niczego od Państwa, tylko je wspierać, czynem współbudować jego siłę, rozumiejąc jego meandry i przejściowe trudności, pokornie znosić narzucane uciążliwości stałe i doraźne, akceptować przy tym liczne sekrety Państwa wobec ludności i na koniec unikać obrażania funkcjonariuszy, urzędników, itd.

 

Każdy psycholog, każdy też psycholog społeczny, bez żadnych wątpliwości stwierdzi: taka formuła stosunków między Państwem i Obywatelem reprodukuje stałe uzależnienie i podporządkowanie Obywateli wobec Państwa.

 

A ja dodaję, że taka konwencja rozzuchwala Państwo jako takie, jak też poszczególnych jego funkcjonariuszy, urzędników, agendy, urzędy, instytucje, organy. Również prawodawców. Prowadzi do alienacji Państwa wobec ludności (alienacja: wyobcowanie + przemożność), ta zaś nieuchronnie rodzi patologie, które przestają być przypadkiem, incydentem, błędem w sztuce, tylko wyrodzoną z normalności normą.

 

Obywatelstwo jako Cnota (pakiet cnót) w takich warunkach gaśnie, zanika, ustępuje „cnocie uświadomionej konieczności” (Hegel),czyni z Obywatela trybik w politycznej, suwerennej, terytorialnej i obligatoryjnej organizacji, i jako trybik winien on – ostatecznie – szlifować swoje możliwie najlepsze dopasowanie, wpasowanie się w Państwo. Człowiek chcący w tym wszystkim odnaleźć się jako Obywatel w konsekwencji tłumi w sobie wszelką niedozwoloną krytykę, a nawet krytyczne myślenie na własny użytek, aby nie przeszkadzało mu to we wspieraniu Państwa. Obywatelskie inicjatywy są „konsultowane z górą”, by uniknąć ryzyka rozgardiaszu, by nie zakłócać rytmu państwowego. I tak dalej. Neototalitaryzm udający Demokrację.

 

Przeciwstawiam temu fenomen Obywatelstwa Ludowego, które polegać powinno na wciąż rosnącej i powszechniejącej świadomości spraw publicznych i równie powszechniejącej zdolności do samorządnego działania dla dobra publicznego, na niwie twórczości w dziedzinach kultury, gospodarki, politycznego godzenia interesów, zaś wszelkie kompetencje Państwa, które już mogą być „obsłużone” przez tak pojętych Obywateli, są przenoszone na wspomniane (za Marksem) zrzeszenia zrzeszeń wolnych wytwórców, aż do całkowitego „wyzerowania” Państwa rozumianego jak powyżej.

 

W okresie przejściowym mogłoby funkcjonować to, co nazywam Demokracją Powierniczą, czyli instytucja powierzania politycznym przedsiębiorcom zarządzania sprawami publicznymi w zakresie wyznaczonym przez elektorat i za wynagrodzeniem oraz ze środkami (budżetami) przez ten elektorat określonymi.

 

Obywatelstwo Ludowe (Demokracja Powiernicza) w swojej wzorcowej, modelowej formule prowadzi do obumierania Państwa, a nie do jego umacniania kosztem nie-całkiem-obywateli, wciąż mniej obywatelskich. Jeśli przyjrzymy się takim „demokracjom”, jak amerykańska, brytyjska, niemiecka, dowolna europejska – to nie widzimy tam żadnej różnicy w porównaniu z „demokracją” Kraju Rad, w którym o wszystkim decydowała Świadoma Awangarda Klasy Robotniczej, pasem transmisyjnym zasilana przez związki zawodowe, ponoć reprezentująca cały niedoskonały społecznie lud, przenikająca wszelkie Rady, których ZSRR był pełny aż do przesytu. I które to Rady okazały się Wielką Zmyłką, Fasadą Na Pokaz.

 

No, chyba że Demokrację rozumiemy owo nadal mnie intrygujące zjawisko, w którym Państwo jest „niedoskonałe” i wszyscy to wiedzą, Obywatele są równie „niedoskonali” i Państwo o tym wie, mrużą do siebie wzajemnie oczko i przepychają się, komu więcej wolno, a komu zacisnąć pasa w jego swobodach. Tak gra w durnia.

 

Można i tak…