Nałóg

2017-10-01 08:03

 

Nałogiem (uzależnieniem) nazywa się powtarzalną, wpadającą w „ciągłość-nieustanność”, coraz słabiej kontrolowaną, coraz bardziej kompulsywną (doświadczaną „chętnie i z zamiarem”, pod wpływem niedającego się opanować wewnętrznego przymusu) skłonność do spożycia lub do zachowania nieracjonalnego z punktu widzenia kluczowych funkcji życiowych (metabolizm, prokreacja, biopolityka), które to skłonności – raz „zainstalowane” – są nieuleczalne, choć można sobie przywrócić samokontrolę.

Nałóg można pomylić z „przyruchem”, tikiem, manierą, gusłem: kiedy już coś raz i drugi „uruchomiło to co trzeba” (np. „aktywację” tuż przed wysiłkiem sportowym) – wtedy stosujemy „to coś” niemal zabobonnie, przy czym osobliwością nałogu jest balansowanie w niedopowiedzianej przestrzeni pomiędzy tym co w pełni uświadomione i tym co zupełnie „odlotowe”.

Nałogi mają kilka odnóg. Przywykliśmy nałogiem „prawdziwym” nazywać odnogę straceńczą, doprowadzającą człowieka do samozapaści, którą się zalecza tylko po to, by z tym większą wyzwoleńczą ulgą dać się za chwilę porwać tym samym zniewalającym szponom. Ciekawsze objawy nałogu straceńczego to bigoreksja (niepohamowana pasja kulturystyczna), samookaleczanie, zakupoholizm, poszukiwanie „strachu” i „ryzyka”.

Pierwszym powodem nałogów są używki, czyli preparaty obce ciału. Takie jak alkohol, tytoń, narkotyk, słodkość, medykament, dopalacz. Używki doprowadzają człowieka do stanu upodlenia. Stają się zgubne, jeśli upodlenie objawia się – zanim nastąpi konsumpcja. Na samą myśl o „użyciu” człowiek jest gotów do wszystkiego zła, nieprawości, paskudztwa: ukraść, sprostytuować się, czynić niegodnie wobec siebie i innych, dopuścić do zniewolenia siebie, stać się publiczną niesmaczną sensacją. Na ową zgubność używek trzeba „zapracować”, długo i konsekwentnie.

Drugim powodem nałogów jest pożądanie mentalne, i to tej miary, dla której lepszym określeniem jest chuć. Dotyczy to seksu i jego namiastki w postaci pornografii czy podglądactwa, dotyczy też dóbr cudzych (patrz: kleptomania), losów cudzych (patrz: władza i prestiż), intrygi (preparowania-prowokowania sytuacji angażujących innych, dla własnej chorobliwej satysfakcji), hazardu (prowokowania losu). Pożądanie mentalne wymazuje z ludzkiej optyki jakiekolwiek granice i hamulce natury moralnej.  Człowiek puszczający wodze pożądaniu odkłada na bok wszelką przyzwoitość.

Trzecim powodem nałogów są hormony, czyli preparaty własne, wytwarzane wewnątrz organizmu. Jest ich kilkadziesiąt, z tego najbardziej znane i najbardziej uzależniające to adrenalina, insulina, testosteron, estrogen, lektyna, serotonina, melatonina, dopamina (ta ostatnia hormonem nie jest). Człowiek odkrywa i aranżuje „porywające” doznania wynikające np. z zachowań ryzykownych (sport, przestępczość) albo pasjonarnych (biznes, polityka, działania twórcze w dziedzinach artystycznych czy naukowych, scenicznych, menedżerskich), no i zahoryzontalnych (podróżniczo-eksploracyjnych).

 

*             *             *

Oprócz najbardziej znanej, najłatwiej rozpoznawalnej odnogi straceńczej nałogu, występuje jeszcze odnoga rynsztokowa oraz odnoga eskapistyczna.

Odnoga rynsztokowa jest patologią organiczną i społeczną. Upodlenie związane z nałogiem, dylematy moralne, samozniszczenie, destrukcyjny wpływ na otoczenie, ekscytacje intelektualno-artystyczne – nie są powodem do jakiegokolwiek zastanowienia „rynsztokowca” nawet w chwilach przejaśnienia. Dla niego mała jest różnica między tępym „zabijaniem czasu” grą w byle co karcianego – a takimż spędzaniem czasu wciąż od nowa wolnego w sposób wykluczający rejestrację cyklu dobowego. Menel – to chyba jedyne celne słowo określające poziom zaangażowania „rynsztokowca” w „sprawy natury”, a stan zarzygania i stan „ekskrementalny” (oblepienia własnymi produktami) – mało go uwierają. Mam nadzieję, że wywołałem w Czytelniku właściwe odczucia. W tym akurat przypadku – jedynym – nie warto się doszukiwać żadnego humanistycznego „przesłania” nałogu.

Odnoga eskapistyczna (ucieczkowa) – to rodzaj samobójstwa przeniesionego albo odroczonego. To najbardziej dolegliwa, choć najłatwiejsza forma suicydalna znana człowiekowi. Łatwo można sobie wyobrazić, że ludzka kondycja jest doświadczana znacząco większą ilością porażek niż sukcesów: na tyle znaczącą, że można mówić o „fatum”, ciążącym nad człowiekiem, ograniczającym ramy jego wolnej woli, kierującym skutki jego starań w jednym tylko, zgubnym kierunku, a ostatecznie i nieuchronnie popychającym go ku dramatom, klęskom i tragediom. Człowiek doświadczony tak konsekwentną beznadzieją ima się wszystkiego, by „załapać się” na „przerwę w odbywaniu kary” – bo każdy zdrowo patrzący na świat człowiek nie inaczej jak karę widzi ciągłą swoją niedolę, która wydaje się nie reagować na „pobożną pokorę” wymaganą wciąż od nowa przez Los.

 

*             *             *

Wspomniana wcześniej „przestrzeń niedopowiedziana” – to jest sedno, którego poszukuje artysta-inteligent, w specjalnej odnodze kreatywnej nałogu. Najpierw odkrywa, potem poszukuje, na koniec „musi poszukiwać”. Można zaryzykować pogląd, że bez wprowadzenia się w stan „odlotowy” zarówno artysta, jak też konsument jego twórczości mają „odcięty” dostęp do pełni wariantów artystycznych, nie doznają tego, co esencjalne, czują owoce artyzmu tak, jak się czuje „dziką i swobodną” Naturę przez chłodne szkło akwarium.

Marszruta wzdłuż odnogi kreatywnej – wymaga całkowitego lub subtelniejszego wytłumienia zmysłów, co paradoksalnie prowadzi do eksplozji doznań urojonych. W matematyce to co urojone jest dopełnieniem, komplementarnością tego co rzeczywiste. I o takie urojenie tu chodzi.

Niektórzy popadają w nałóg kreatywny stosując „dawki” przed aktem twórczym, inni – dla wyciszenia „po”. Efekt nieokreśloności – ten sam. Liczy się owa osobliwa „zasada nieoznaczoności”, wedle której dzieło powstaje ani „fraktalnie” (poprzez samopodobne, powtarzalne pigułki), ani „rhizomalnie” (poprzez spontanicznie, bezładnie rozsiewane tęcze). Zarówno „rhizomalny” Munk („Krzyk”) jak też „fraktalny” Warhol (Monroe) – tworzyli równie wzniośle i pod-domyślnie. Dodajmy, że choć „formalnie” efekty bywają zadziwiająco podobne – to artysta „fraktalny” jest niczym rzemiecha, a artysta „rhizomalny” jest wciąż „niespełniony”, wciąż pracuje nad doskonałością dzieła, nie umie się z nim rozstać, a już na pewno nie sprzedać, co najwyżej darować.

Najbardziej znani polscy nałogowcy uprawiający artystkę – to Witkacy i Riedel. O rosyjskim „Wieni Jerofiejewie” też warto wspomnieć. Nie każdemu nałogowcowi przydarza się ich niebanalność… Szkoda, że samo poszukiwanie estetyki – tak często nie wystarcza…