Na zakończenie o kanarkach

2016-11-29 13:36

 

Mam dwie przypowieści, w których kanarek jest bohaterem głównym. Obie kończą się smutno i paskudnie.

Pierwsza przypowieść jest o kanarku górniczym.

W XVIII i XIX wieku kanarki stały się nieodzownymi towarzyszami tyrolskich górników. Górnicy wykorzystywali ich niezwykłą wrażliwość na gazy toksyczne ulatniające się w kopalniach. Złe samopoczucie kanarków w kopalni było ostrzeżeniem i sygnałem dla górników do ucieczki z zagrożonego wybuchem miejsca, co niejednokrotnie ratowało im życie.

Górnicy zabierali kanarki na szychtę i umieszczali w ślepych przodkach, gdzie zawsze były trudności z doprowadzeniem powietrza i gdzie często byli narażeni na kontakt z metanem lub tlenkiem węgla. Pracując górnicy nieustannie obserwowali zachowanie kanarków. Wrodzona wrażliwość ptaków na toksyczne zagrożenia powodowała, że ptaki wyczuwały wcześniej nagromadzenie lub eksplozję szkodliwych gazów. Kanarki najpierw stroszyły piórka, potem spadały z żerdek a przy dużych zagrożeniach padały martwe. Obserwacja ptaków dawała górnikom sygnały do opuszczenia kopalni w momencie zagrożenia.

Praktyka „zatrudniania” kanarków na „bezpłatny etat” (śmieciówkę?), gdzie ich jedynym zadaniem było umrzeć w przypadku niebezpieczeństwa grożącego człowiekowi – rozpowszechniła się pośród międzynarodowej braci górniczej.

Druga opowieść jest o kanarku komunikacyjnym.

We wszelkich środkach komunikacji zbiorowej, gdzie prawo do podróży pasażer nabywa kupując bilet, napotkać można kanarków (ich), a czasem nawet kanarki (one), żyjących z tego, że przyłapią kogoś na tym, iż takiego biletu nie ma, albo nie skasował, albo ma nieważny, albo nie uzupełnił go o ważną legitymację dającą ulgę.

Czegóż to nie wymyślą kanarki komunikacyjne, by zasłużyć na tantiemę „od każdego przyłapanego”! Przebierają się za „nikogo”, zarzucają „sieci połowowe” wielką watahą, zabierają ludziom dokumenty (nie mają takiego prawa), głośno przy ludziach wyzywają „gapowiczów” (naruszają w ten sposób prawo), stadami osaczają grupki potencjalnych gapowiczów, niczym na polowaniu z nagonką. Widziałem nieraz, jak kanarki „zgarniają” ludzi idących do kasownika czy konduktora po bilet, jak spisują dzieciaków w ewidentnym wieku szkolnym, które akurat nie podstemplowały legitymacji, widziałem też, jak kanar na siłę wciąga z powrotem do pociągu pasażera opuszczającego pojazd, bo widział w nim uciekającego „gapowicza”.

Wszystko wskazuje na to, że kanarkom komunikacyjnym – wbrew temu co mówią publicznie lżąc pasażerów – nie zależy na tym, by ludzie podróżowali z ważnymi biletami, tylko odwrotnie: aby jeździli bez ważnych biletów: to bowiem oznacza, że ich łowy będą udane.

 

*             *             *

Spostrzeżenie bodaj najważniejsze, kiedy wsłuchuję się w owe przypowieści kanarkowe, jest następujące: ten kanarek, który chcąc-nie-chcąc ratuje życie ludziom – trzymany jest przez całe życie w klatce, a i tak bywa, że wznosi miłe dla ucha ludzkiego trele. Ten zaś kanarek, który zajmuje się rwactwem, polowaniem na „gapowiczów” i kilkadziesiąt razy dziennie łamie prawo (do tego wymachując obłudnie paragrafami, które nie są obowiązującym prawem, tylko wewnętrzną regulacją ich zleceniodawcy) – otóż ten kanarek przewrotnie „zawsze ma rację”, kiedy wpędza ludzi w kłopoty. Kiedyś policjant zareagował jak wspólnik kanara, a jego przełożony nie widział problemu, gdy tymczasem „kanarek komunikacyjny” wraz z biletem, który (niesłusznie) kwestionował – zabrał mi kilka innych, pełnowartościowych biletów (to był taki karnecik). Za batonik niektórzy idą siedzieć, a za moje bilety – próbowano mnie usadzić, choć ukradł kanarek.

Wiem, wiem: odwieczną rolą oswojonej i nieoswojonej fauny jest służyć człowiekowi nawet kładąc szyję pod topór, i takie jest prawo boskie. Nie wiem, czy gdyby zwierzęta hodowane z przeznaczeniem na śmierć w kwiecie wieku zapytać – uznałyby owo boskie prawo za swoje.

Wiem też, że kanarek komunikacyjny pełni funkcję pożyteczną dla swojego zleceniodawcy, a także dla samych przyłapanych i nieprzyłapanych, bo jazda na gapę jest złem, choć drobnym. Ciekawe, co powie na to ktoś, kto cenę biletu przelicza na ilość bochenków chleba (zawsze jest to wielokrotność).

Mieszkańcy Tyrolu zachowali wyjątkowy szacunek do kanarków. Ich umiłowanie do ptaków było tak wielkie, że  klatkę z kanarkiem wieszali nawet przy grobie. W niektórych miejscowościach Tyrolu (np. w Imst) zwyczaj ten w szczątkowej formie jest zachowywany do dnia dzisiejszego.

Nie jestem Tyrolczykiem, choć mam teutońskie nazwisko. Mimo to na mój grób – jeśli będę taki miał – przynieście mi w klatce kanarka komunikacyjnego. Żeby było sprawiedliwie.

 

*             *             *

Nie wiem, na ile moje publicystyczne trele są miłe uszom tej rzeszy ludzi, których coraz bardziej zatruwa śmiertelny gaz systemowo-ustrojowy (to już rzecz o polityce, sygnalizuję nieuważnym). Nie wiem, czy owe hufce ludzi głęboko przejętych dolą rozmaitych wykluczonych, albo ludzi uczenie komentujących naszą rzeczywistość, czytają to co im podsyłam, i czy czytają do końca: o to, czy czytają ze zrozumieniem – nie śmiem pytać.

W każdym razie na kilkadziesiąt dobrze i precyzyjnie zdefiniowanych pojęć „teoretycznych”, jakie wprowadziłem (nie wszystkie wprowadziłem: „alfabet Hermana” liczy kilkaset słów wcześniej nieznanych, żadne nie spotkało się z argumentacją podważającą, co najwyżej z uwagami estetycznymi, no, bo jak na język angielski przetłumaczyć „ordynacja swojszczyźniana”, „rwactwo dojutrkowe”, „więcierz mętny”?). Bywa też, że niektórzy podkreślają, iż używam języka „trudnego”. Moja ku nim odpowiedź – to trzy równoważniki zdań:

1.       Po pierwsze: ja akurat doskonale sobie z tym „trudnym językiem” radzę (he-he), a tak szczerze – kiedy wprowadzam coś nowego, to wolę nazywać to nowymi pojęciami;

2.       Po drugie: piszę teksty dla inteligentów, a dla takich wszelki „trudny język” jest łatwizną, jeśli jednak mimo wszystko napotkają trudność – to chyba mają różne kompendia na półce?;

3.       Po trzecie: kiedy zostanę politykiem i będę „kandydował” – nie uwierzycie, jak prosto i dosadnie potrafię formułować swoje myśli;

Chcę zauważyć – powiem to prosto i dosadnie – że czuję się jak ten kanarek górniczy: nikt właściwie nie podważa moich treli, znam za to kilkadziesiąt przypadków, że moje argumenty, pojęcia i rysunki zostały bezczelnie „zajumane” przez ludzi uchodzących za poważnych (ślady sama mi podsuwa googlarka) – ale kiedy mówię tym nad-troskliwym i przemądrym „weźmy się i zróbmy” – to zachowują się wobec mnie jak kanarki komunikacyjne. Wrodzony szacunek do siebie samego nie pozwala mi podawać tu przykładów. Może jeden. W jednej z internetowych notek zareagowałem na szczyt chamstwa, ze strony luminarza i nestora polskiej żurnalistyki i twórczości pozytywistycznej: otóż moją prośbę o wsparcie pewnej inicjatywy skomentował on słowami „kim ty jesteś” (w domyśle: nie tobie takie inicjatywy ogłaszać). Stoi nad grobem, wybaczyłem mu, jeszcze zanim te słowa wypowiedział. A „kim jestem” – mógł sprawdzić tutaj: https://publications.webnode.com/news/szkic-mojej-biografii/ , (choć i bez tego wie).

Wytłumaczyć to mogę wyłącznie w ten sposób: mądrze gada ten Herman, podejmuje też fajne inicjatywy, ale to przecież kanarek górniczy, nie jemu chwała i tantiemy…

 

*             *             *

Kanarkom komunikacyjnym zależy – jak już się rzekło – nie na tym, by sprawę podróży bez biletów „skasować” raz na zawsze, tylko na tym, by gapowiczów było jak najwięcej, bo z tego żyją. Nota bene: w rosyjskich autobusach, tramwajach i trolejbusach mamy specjalnych konduktorów, którzy sprawnie każdego wchodzącego zaopatrują w bilet lub pozwalają mu wysiąść. Można? Można!

Związkom zawodowym nie zależy – mam wrażenie, obym się mylił – żeby sprawę wyzysku i fatalnych warunków pracy załatwić ostatecznie: gdzieżby się podziali ci dzielni związkowcy, gdyby prawo pracy było systemowo doskonałe, a do tego wszyscy przestrzegaliby go?

Zawodowym rewolucjonistom nie zależy, by nastał ustrój powszechnej sprawiedliwości społecznej, i by u władzy znaleźli się ludzie kryształowi moralnie, bezinteresowni, niezłomni w czynie, przejęci dobrem Kraju i Ludności: cóż by wtedy oni, ci waleczni o Sprawę, robili na tym bożym świecie?

Owsiakowistom niemal na pewno nie zależy na tym, by rozmaite bolączki gospodarcze, administracyjne, społeczne, budżetowe, logistyczne – były zniesione sprawnie i skutecznie: gdzieżby dawali upust swojemu „parciu na szkło”, jakiżby znaleźli sposób na życie dla siebie i bliskich?

Przez ponad dwadzieścia lat posłusznie dawałem się wprzęgać w rozmaite manifestacje, inscenizacje, organizacje i podobne przedsięwzięcia „ku chwale pokrzywdzonych”, na ich benefis. Od zawsze – naprawdę, uwierzcie mi, od zawsze” – widziałem bezsens tych podskoków (ukułem na nie słowo „podskakiewicz” i słowo „flibustier”). Blokujemy eksmisję, na przykład. W tym samym czasie, o tej samej godzinie, dokonują się dziesiątki innych eksmisji, a i ta, dziś zablokowana – odbędzie się kiedyś nieuchronnie.

Brałem w tym wszystkim udział trochę z wrażliwości, a trochę dla nadziei, że nagłośnienie tematu okaże się choć trochę skuteczne. Nie okazywało się: skuteczność tej wielce egzaltowanej „społecznej samopomocy” jest taka, jak skuteczność miliardowych funduszy przeznaczanych na „walkę” z bezrobociem: ładnych parę dziesiątków tysięcy ludzi nieźle z tego żyje, a samo bezrobocie – najwyraźniej – ma głęboko w poważaniu cały ten ambaras, zależy od zupełnie innych czynników, w każdym razie przez 27 lat waha się na stałym poziomie między 3 a 5 milionów.

No, i tych ładnych kilka osób, które sobie „zrobiły nazwiska” (i nie tylko) na tej nadzwyczaj szlachetnej robocie, na hałaśliwej trosce o maluczkich, zagubionych w złym świecie. Ja akurat bym nie rozciągał ku tym maluczkim „nici Ariadny”, tylko starałbym się, by świat przestał być zły.

No, owsiakowizna, i to pierwszego, miczurińskiego sortu…!

Cenię te społecznikowskie nazwiska, może nawet im trochę zazdroszczę (to taka nieszkodliwa zazdrość, nie wejdę im w paradę), tylko czemu – kiedy podpowiadam inicjatywę zmierzającą do systemowego rozwiązania – szlachetnie głuchną, wyniośle milczą, nawet nie krytykują, nie podpowiadają, że możnaby lepiej, ba, nawet nie „podbierają” mi inicjatywy, by samemu na niej coś ugrać? Chyba dlatego, że wygodniej jest unosić się na obłoczku szlachetnej egzaltacji, zamiast wykonać coś rzeczywistego. Mogę się mylić, naprawdę, mogę się mylić.

Pomyślicie, że cham ze mnie i prostak, nieczuły i wredny, lepiej bym zrobił przyłączając się. Odpowiadam: na wysypisku nie chodzi o znalezienie najlepszej ścieżki między odpadami, tylko o utylizację tych odpadów. Ale rozumiem dylemat i mam na niego stary dowcip: kiedy podczas rautu markizie zdarzyło się popuścić – w rozmowie z hrabią – ścichapęcznego bąka-śmierdziocha, zasugerowała mu natychmiast „w obronie własnej”, aby „to zostało między nami”, na co hrabia rezolutnie ripostuje, że „wolałbym, aby się jak najszybciej rozeszło”.

Problemy społeczne, a zwłaszcza systemowo-ustrojowe, rozwiązuje się – mogę się mylić, powtarzam jak mantrę, mogę się mylić – reagując na nie dobrym opisem, bez podskoków, ale też bez dyplomacji, a następnie przystępuje się do – zgodnych z opisem – działań sanacyjnych. Wszystko inne – zwłaszcza jeśli podejmują się (tego wszystkiego innego) ludzie z głową na karku, zaradni i umiejący zadbać o popularność – to gra, brzydka gra. Mogę się mylić, a jakże…

Ale mam przykład: kiedy na swoją drugą kadencję Donald w  swoim exposé ogłosił inicjatywę rządową Polskie Inwestycje Rozwojowe, a co stało się ciałem jako PIR SA – jako pierwszy zgłosiłem uwagę, że jest to sztuczka na zgromadzenie w jednym miejscu regaliów, by je utracjuszowsko roztrwonić, a kiedy do tego poznałem nominata na prezesa, Mariusza Grendowicza (narcyzowatego niedouka, który w czarodziejski sposób prezesował bankom) – zainspirowałem się do napisania książki „Poczet Pajaców Polskich” (dziś to jest 300 biogramów, szukajcie https://publications.webnode.com/news/mariusz-grendowicz-–-operator-ścichapęk/ ). W licznych notkach (guglujcie https://publications.webnode.com ) wskazywałem na tupeciarstwo tego projektu. I co? Projekt zdechł, pajaca pogonili, a ja, oczywiście, mogę się pochwalić krewnym i znajomym, że widziałem wcześniej i celniej, kiedy wszyscy klaskali. No, bo „kim ja jestem…”?

 

*             *             *

Ja tam o popularność nie zabiegam. Parcia na szkło, na sławę, na tantiemy i inną karierę – nie mam, i chyba nie muszę tego nikomu udowadniać. Tak jak nie muszę udowadniać, że niesienie pomocy innym, bardziej niż ja potrzebującym,  jest dla mnie codziennością. Realnej, ludzkiej pomocy, bo majętny nie jestem. Tak jak nie muszę też  udowadniać, że kiedy ktoś „duży i ważny oraz mogętny” zachowuje się jak bydlę – to staję i mówię mu to w twarz, nie „za rogiem”, tylko publicznie, pod własnym nazwiskiem, na własny rachunek i ryzyko.

Niniejszy tekst – to „epilog” książki analizującej system-ustrój najbardziej powszechny w świecie, z wieloma przykładami polskimi, książka zaś nosi tytuł „Inwestytura”[1]. Lada chwila – w sieci będzie, ale kto czyta mojego bloga – nie będzie zaskoczony.

 Oddawszy teorii to, co teoretyczne – zgłaszam inicjatywę Krajowego Wiecu Obywatelskiego. Marzec, 2017, Łódź. I tu czuje się znów jak kanarek górniczy przy kanarkach komunikacyjnych. Z kilkunastu osób, z którymi po prostu chce skonsultować pomysł, a nawet podpowiadam, że mogłyby przy tym upiec co nieco – otrzymałem po kilku dniach dwie odpowiedzi: jedną traktuję jak zgodę i zamiar wsparcia, druga wyraźnie idzie śladem owego luminarza, który mnie pogardliwie skonsumował pytaniem „kim ty jesteś”. Jednym słowem: nie mam prawa takiej inicjatywy podejmować.

Ale mogę się mylić, powtarzam, mogę się mylić.

Tyle że widziałem nieraz, z jaką ochotą ludzie pokonują setki kilometrów, by wziąć udział w hałaśliwej zbiórce w kilkanaście-kilkadziesiąt osób, w sprawach, które możnaby „opędzić” multi-czatem na którymś z komunikatorów. Więc może jednak moja analiza systemowo-ustrojowa jest niekompetentna, napisana zbyt trudnym językiem?

Kiedy kilka dni temu wrzuciłem w sieć notkę „Niech mówią…” (https://publications.webnode.com/news/niech-mowia/ ) – jeden z komentatorów (ksywka Maur) proroczo zauważył:

„Ma Pan aprobujące milczenie wszystkich z wyjątkiem nienawistnego milczenia macherów. A może nawet nie nienawistnego a zupełnie ignorującego. Gdzież tam gawiedzi rewolucyjne tematy zapodawać...?”.

Dziękuję, Maur.



[1] Inwestytura – to mega-neo-totalitarny ustrój generowany w ramach procesów kontynentalizacji-globalizacji. Jego fundamentem jest hierarchiczna, niewybieralna struktura nadań i upoważnień (podobna do lenna), obejmująca Kraje i ich Ludność „wszerz” (z dążeniem do ogarnięcia dowolnego zakątka Ziemi) u „w głąb” (z dążeniem do panowania nad sprawami społecznymi, komunalnymi, światopoglądowymi i prywatno-osobitymi, nawet intymnymi). Inicjatorem, „matką chrzestną” Inwestytury są zagnieżdżone w poszczególnych Państwach – Pentagramy (mega-biznes, mega-służby, mega-gangi, mega-polityka, mega-media), cesarstwa sitwiarstwa, cynicznie rozgrywające tę część każdego Państwa, która jest Państwem Stricte („centrale” policji, armii, służb jawnych i sekretnych, zarządy infrastruktury krytycznej, trybunały, organy kontroli, organy statystyczne, sieć finansowo-budżetowa, dyplomacja), zaś owo Państwo Stricte zawsze pełni rolę nadrzędno-sprawczą wobec Państw Adekwatnych (resorty przemysłu, usług, transportu, rolnictwa, spożywczy, kultury, oświaty, nauki, rekreacji i wypoczynku, zatrudnienia, ochrony zdrowia, wsparcia socjalnego, sieć administracji lokalno-terenowej). Wiele Państw na świecie weszło (zostało wprowadzonych) do ostatniego etapu dezintegracji: „państwa w państwie” wydzierają oficjalnemu, konstytucyjnemu państwu (urzędom, organom, służbom, legislaturom) rozmaite prerogatywy (sądownictwo, budżety, bezpieczeństwo publiczne, tworzenie prawa, alokacje gospodarcze, zarządzanie prawami obywatelskimi i prawami człowieka, stosunki międzynarodowe): na skutek tego procederu „zainfekowane” Państwa stają się „teoretyczne”, co w Polsce zostało sformułowane w wulgarnej wersji jako „ch…, d..a i kamieni kupa”. Cynizm, tupet i wyrachowanie Inwestytury zbudowane jest na – skądinąd słusznym – przekonaniu, że nawet jeśli drenaż odsysający witane siły Krajów i ich Ludności spowoduje zapaść – to i tak Naturalna Żywotność Ekonomiczna oraz Przedsiębiorczość – odrodzą ten potencjał – dopóki jest on jeszcze naturalny, dopóki inżynieria „nowego człowieka” nie uczyni go ziarenkiem w bezwolnej masie wyzutej z obywatelstwa i człowieczeństwa;