Missa sanctum nostra est
MISSA SANCTUM NOSTRA EST
Nad Rzeczą Pospolitą znów jutrzenka świta
I kto żyw - z dniem kolejnym uprzejmie się wita
Ku porannym czynnościom codziennym powstaje -
Tak świąteczny Dzień Siódmy nad Polską nastaje
Dzień ten różny od innych, bardziej uroczysty
W dzień ten człowiek się staje Dobry, Szczery, Czysty
Dzień ten Bogu, Rodzinie, Modlitwie święcony
W którym dzieło dni sześciu jest błogosławione
Komu trzeba – w obejściu szybko się zakrzątnie
Ktoś jadło przygotuje, izbę inny sprzątnie
Oporządzi wnet zwykłe poranne sprawunki
I już gotów się oddać w opiekę Piastunki
Tą jest Królowa Polski, Matka Chrystusowa
Maria, żona Józefa, święta białogłowa
Co powiła Jezusa dawno u Betlejem
W stajence – skąd poczęły się Kościoła dzieje
Tejże Matce, Maryi, kraj nasz zawierzamy
Jej opiece modlitwy i dusze oddamy
Mali, grzeszni, niebodzy – ale wiary pełni
Jej swój los oddajemy, który ma się spełnić
Sprawy ważne i miałkie, codzienne i świętne
Dobre dni i dni mroczne, szare i pamiętne
Śniadać najsamprzód pora, ale raczej skromnie
Boć w niedzielę obżarstwo raczej nie przystojnie
Zatem nabiał i jaja na stole z pieczywem
Świeży owoc z ogrodu i takież warzywo
Zasiadają pospołu – dzisiaj wszyscy razem
Choć na co dzień odrębnie, takim to obrazem
Że każdy w dzień powszedni ma różne zajęcia
Którym zasię inaczej cały czas poświęca
Od rana na chybcika, pośpiesznie, i w biegu
Nie ma i kiedy stanąć we wspólnym szeregu
A w niedzielę – inaczej, razem i spokojnie
Lud nasz jadło spożywa cierpliwie, dostojnie
Z właściwym nabożeństwem potrawę przyrządza
I w rozmowie z bliźnimi plany rozporządza
Cóż dziś będziemy czynić, moi rostomili
Może byśmy znajomych potem nawiedzili
Odzywają się wszyscy jeden przez drugiego
Co by tu w dzień nam dany uczynić dobrego
W ogrodzie posiedzimy, damy dziatwie pożyć?
Do wieczora radośnie zechciejmy tak dożyć
A po zmierzchu śpiewaniem zajmiemy się wreszcie
Głośno, ażeby słychać nas było aż w mieście
Tak planując niedzielę pomiędzy kęsami
Czujemy coraz łacniej żeśmy krewniakami
Że rodzina, że wspólnie, że więzi do grobu
Że rozdzielić nas nigdy i nie ma sposobu
Szczególnie w dzień niedzielny, zdatny do bratania
Ponad spory tygodnia dobry do jednania
By przebaczyć bliźniemu jego przewinienia
Winowajcy odpuścić, w sercu się odmieniać
Cokolwiek się zdarzało w sześć dni pracowitych
Widzieć chcemy przyjemnym, pożytecznym. Przy tym
Braci widzieć śród ludzi nie zaś nieprzyjaciół
Bo kto razem – ten zyska, kto odrębnie - straci
Po śniadaniu potrzeby spieszyć nie ma żadnej
Zatem jeszcze posiedźmy, dzionek nastał ładny
Jakby matka-natura zechciała umilić
Niedzieli – dnia bożego – co do jednej chwile
I choć co dnia pomimo przemykamy siebie
Dziś możemy na siebie spojrzeć nieco lepiej
O co nie masz ochoty i czasu zapytać
Kiedy każdą dnia chwilę zbyt pośpiesznie chwytasz
Zapominasz że wkoło bliscy się krzątają
Co to swoje i troski, i radości mają
Niby razem żyjecie – a tylko po wierzchu:
Więc w niedzielę możemy poobcować wreszcie
Padają więc zupełnie banalne pytania
I takież odpowiedzi w niedzielę od rana
Z tych rozmówek co zdają się jakby zdawkowe
Poznajemy swych bliskich jak gdyby od nowa
Poznajemy swych braci, przyjaciół, sąsiadów
Gdy po znojnej gonitwie nie ma już w nas śladu
Chciałoby się tak dłużej, głębiej, mocniej wiele
Ale pora powoli myśleć o kościele
Dzwony już się kołaczą świątecznym wezwaniem
Dusza z Niebem się jedna i modlitwą pała
Serca się wypełniają serdecznym nastrojem
I świątynia otwiera przed nami podwoje
Nasz pracowity tydzień odchodzi w niepamięć
W znak pobożny składamy dłonie spracowane
Dajemy sobie odpust za codzienne sprawki
Przyrzekamy poczynić w swym życiu poprawki
Niedziela…
da-liż Bóg nam świętować dnia tego
I zapomnieć mitręgę życia powszedniego?
Oblekamy swe ciała w krochmaloną odzież
Odkładamy to w co się odziewamy co dzień
Oto wzywa nas sygnał spiżu. Ten odwieczny
Znak Kościoła co wszystkich jednoczy serdecznie
Wiary powiew rozbrzmiewa z wysokiej dzwonnicy
I jak głos ojca woła wszystkich do bożnicy
Tam zbierają się wszyscy znajomi, sąsiedzi
Każdy patrzy drugiego, czy na swoim siedzi
Miejscu, jak-gdyby danym od zawsze rodzinie
Jakoż nikt nabożeństwa dzisiaj nie ominie
Poznajemy kto przyszedł pełen dobra w duszy
Kto zaś rozkołatany jakby czymś się wzruszył
Komu troska – a komu radość z lica tryska
Komu w głowie modlitwa – a komu igrzyska
Młodzież zwłaszcza, co woli stawać z tyłu nawy
Patrzy tylko jakie-by wymyślić zabawy
Stateczni zaś rodzice skupieni siadają
I szczerze nabożeństwu cali się oddają
Jest też ciżba staruchów, co tylko na ploty
Przychodzą nic nie mając więcej do roboty
Dziatwa zaś przytulona do ojców i matek
Ledwo tylko przeczuwa swej wiary zadatek
Ledwo w domu paciorek powtarza jak wierszyk
Wszak daleko im nawet do komunii pierwszej
Tak więc już się zebrali z okolicy całej
Ojcowie oraz matki, ich potomstwo małe
Wdowy, kawalerowie, panny, urzędnicy
Inwalidzi i wszyscy, których nikt nie zliczy
Kościelny – człek to szary, acz pomocny wielce -
Podąża wzdłuż ołtarza i zapala świece
Zrazu płomyki płoche lękliwie się czają
Aż w końcu śmiało rosną i ciepło rozdają
Kościół nabiera blasku, czuje się już owo
Święto – a ludzkie dusze stają się gotowe
Do tej pełnej pokory światłej ceremonii
Wyznaczonej nam dawno przez Prawo Kanonii
Zwolna gwar się wycisza, zapełnia się nawa
Tłum zaczyna się świętem kościoła napawać
Patrzą ze ścian obrazy tysiącletnich świętych
W murach oraz w powale jakiś duch zaklęty
Zdaje się uspokajać zebranych pobożnych
I przywodzić ich ku tym wspomnieniom nabożnym
Jak to – zrazu nie znając religii arkanów
Powoli doznawali świadectwa o Panu
Jak to całkiem za młodu kpili od niechcenia
Hulaj duszo rogata, piekła przecież nie ma!
Potem zaś doświadczali każdy po kolei
Że nieznana im siła wszystkim jakoś dzieli
Temu dar, temu łaskę, temu zasię szczęście
Jemu daje wesele – no a jej zamęście
Temu kłopot na głowę i spraw przepełnienie
Drugiemu zaś dobrobyt i zaspokojenie
Tego ciężko doświadcza już w życiu doczesnym
Tamtemu zasię darzy – że lepiej się nie śni!
Ileż zdarzeń tajemnych i nieodgadnionych
Sekretów dotrzymanych i marzeń spełnionych
Ileż łask każdy doznał od Siły Nieznanej
Skąd-inąd Opatrznością od dawna nazwanej
Wobec takich boskości poświadczeń przemożnych
Upada na kolana największy bezbożnik!
Tymczasem powstać trzeba, bo msza się zaczyna
Dzwon od zakrystii dźwięczy, w imię Ojca, Syna
W imię Świętego Ducha naród się przeżegnał
I wszelkie myśli luźne precz z pamięci przegnał
Wszystko co grzeszne, miałkie, nijakie i zdrożne
Wyparto poza nawę: tu nastrój pobożny
Ku ołtarzowi kroczy w ornacie majestat
Kapłan – boski namiestnik – cnót i grzechów kwestarz
Na co dzień dobry pasterz i ludu doradca
Tutaj ponad wszystkimi – ich serc i dusz władca
Za nim – jak drużynnicy krok-w-krok ku monstrancji
Idą w podniosłym duchu mali ministranci
Młodzi chłopcy – na co dzień chuligani zdolni
Tutaj w komżach odświętnych, stateczni, powolni
Kroczą w wielkiej powadze, uroczyści cali
Nie o figlach tu myślą, wszak tutaj przystali
Na służbę - aby chwałę Pana propagować
Więc znają rzeczy miarę, i jak się zachować
Wiedzą – i pokazują tym co z tyłu nawy
Koleżkom, że nie pora teraz na zabawy
Teraz się sprawy nader poważne zaczyna
I u wrót Majestatu karku się przygina
Rozpalone uprzednio świece migotają
Wszyscy mszy nastrojowi klęczą już poddani
Nabożne to zebranie, wiec pełen nastroju
Gdzie ludziom nie gwarować, lecz milczeć w pokoju
Ludziom nie racje prawić – lecz kapłana słuchać
I oczekiwać łaski od Świętego Ducha
Kapłan – po krótkich modłach, jasny i skupiony
Dotąd ku ołtarzowi twarzą obrócony
Przyklęknął, coś wyszeptał, postać swą obrócił
I „pan z wami” do ludu swojego zanucił
„I z duchem twoim” - na to gawiedź odpowiada
Bo tak jest nauczona, i - bo tak wypada
Więc msza już rozpoczęta, potoczy się trybem
Od zawsze wszystkim znanym dobrze – a to niby
Teatr jakiś odświętny, jakaś boska sztuka
Odprawia się nad ludem, lud pośród niej szuka
Swych znaków umówionych, symboli odwiecznych
Odniesień życia swego i spraw ostatecznych
Kto był tu po wielekroć, co niedziela kto był
Zna na pamięć obrządek jaki ma się odbyć
Kiedy co odpowiedzieć trzeba kapłanowi
Kiedy wstać, kiedy klęknąć, i kiedy co robić
Cały ów ceremoniał doskonale znany
Od niepamiętnych czasów stale odprawiany
Choć łacińskich formułek nikt zrozumieć nie da
Każdy wie którą kiedy odśpiewać potrzeba
Nawet lepiej że takie tajemnicze one
Zdają się przez to święte i nieodgadnione
Zdają się coś oznaczać w grunt niepojętego
Przed czym ukorzyć chce się sumienie każdego
Ministrant modlitewnik wertuje kartami
Zapisany świętymi, boskimi słowami
Kapłan niby to czyta, niby coś przeżywa
I śpiew wydając z siebie do modłów przyzywa
Naród karnie posłuszny czyni tumult w ławach
Kiedy hurmem to klęka, to znowu powstawa
Zrazu słucha dzwoneczków które ministranci
Kolebią przywołując Najwyższe Instancje
To znów śpiewem zawodzi pod organów tempo
Wykonując kantatę nabożną a świętą
Organista swym głosem góruje nad niemi
Z gestów kapłana czyta, jest z nim w rozumieniu
On zna nie tylko cały obrządek na pamięć
Ale wie co dziś będzie mówione w kazaniu
Kapłańskiego orału zna treść i przesłanie
I ku temu nadstawia całe swoje granie
Kapłan psałterz studiuje – organista zasię
Śpiewnik ma parafialny na swoim tarasie
Obaj parę stanowią zgraną i pobożną
We współpracy znajdują co przedstawić można
Narodowi – ten mową, ten perlistym graniem –
Tak by grała muzyka na równo z kazaniem
Ten kto śpiewa – po dwakroć swego Boga wielbi
Za to ten co rozumie cały dobór pieśni
Kto widzi oraz czuje ich z orałem zgranie
Ten po stokroć się odda w panowanie Panu
Początkowe modlitwy i śpiewy – za nami
Umacnia się poczucie żeśmy już nie sami
Że po świątyni krąży echo Trójcy Świętej
Że zbliżamy się wnet ku Prawdzie Niepojętej
Że Kościołem stajemy się jako wspólnota
I za wiarą obstawać wciąż większa ochota
Ci co luźno, grupkami schodzili się raniej
Jedność stanowią teraz, i jakieś przesłanie
Łączy wszystkich więziami paranormalnymi
Tak że jeden drugiego jakby za dłoń trzymał
Jak gdzie indziej nie sposób zjednoczyć duchowo
Tak tu, w bożej świątyni, staje się odnowa
Tak zespoloną ludu ciżbę rozmodloną
Ma przed sobą nasz kapłan – i jakby natchniony
Przemożną siłą jakąś na ambonie stanie
I rozpocznie do ludu przemowę kazaniem
Dziś kazanie o sprawie pierwszej wagi będzie
Niezwyczajne wygłosi kaznodziej orędzie
Albowiem – jak wieść niesie – groza nam się stała
Jak narodowy dramat, kres świata bez mała
Komunistyczna władza na to się porwała
Co dla nas – boży ludu – okryte jest chwałą
Aresztowali obraz Matki Przenajświętszej
Naszej Dobrej Patronki, Kapłanki Największej
Ta powiła Chrystusa, świata Zbawiciela
Co na Krzyżu - nim umarł – cierpiał za nas wiele!
Trzeba wiedzieć że władzy nie w smak panowanie
Pasterzy nad umysłem ludu i duszami
Władza – co to zasiada w różnych gabinetach
I po kraju rozjeżdża w stalowych karetach
Co to lud napomina na wiecach usilnie -
Wie że bez ludzkiej wiary nieuchronnie zginie
Nie o tą jednak wiarę naszej władzy chodzi
Którą w ludziach umacnia nasz pasterz-dobrodziej
Tylko o tą, że władza Partii i jej drużyn
Najlepiej narodowi spośród wszystkich służy
Że można raj na ziemi całkiem łatwo stworzyć
I dobrobytu wszystkich za żywota dożyć
Kto zaś by chciał o raju gadać poza życiem
Widomie podkopuje Partii chwałę skrycie
Kto baje że nas czeka trud, cierpienia, męki
Oraz wszelkie doczesne codzienne udręki
Kto ludowi chce wmawiać, że na ziemi praca
Że wiara i pobożność ludzi ubogaca
I dopiero w ten sposób doświadczony człowiek
Za swe czyny po śmierci przed Bogiem odpowie
I wtedy zdecyduje Instancja Najwyższa
Kogo do mąk piekielnych, a kogo wywyższa –
Kto tak ludzi naucza, ogłupia i mami
Ciemnogrodem podpiera wszystko i gusłami
Ten wrogiem jest w batalii o ludzkie sumienia
I tego trzeba w cuglach zesłać do więzienia
Nie dziwota, że myśląc jak o wrogu swoim
Władza nie chce religii, Kościoła się boi
Zatem kiedy Najświętszy Obraz pielgrzymuje
Władza wrażą ikonę prędko aresztuje
Jak można świętokradcom relikwię traktować
Niby przedmiot powszedni, zaś władzę sprawować
Swą bezbożną nad Wiarą i ludem Kościoła
I obrażać pobożność, poniżać ją zgoła!
Wszak ikonę tę wielbią po wszej Polsce tłumy
Pojąć wszak jej wielkości nie można rozumem
To Wiary jest fenomen, Nieba uwielbienia
Symbol drogi ku wrotom narodu zbawienia
Obraz Matkę przedstawia, Patronkę narodu
Która nas ma wybawiać od chłodu i głodu
Kto śmie rękę swą na Jej wizerunek podnieść
Na pewno mu Niebiosa pomszczą ten czyn godnie
Na zawsze niech przeklęty zostanie ów sprawca
A co do dalszych losów Obrazu - dał Zbawca
Przedniej marki receptę: oto nasz kraj cały
Nie Obraz – tylko Ramy będą przemierzały
Jako symbol aresztu – ale i uporu
Którego nijak złamać nawet jeśli skory
Po temu jest aparat Partii, okrutny i wraży
Gotów trzymać nasz Obraz w piwnicy pod strażą
Matka Boska pod kluczem – ale jej symbole
Na kształt ramy w lektyce, niby na cokole
Kraj przemierza legenda, symbol, zawołanie
I każdemu człekowi pojętne przesłanie
Naród oddaje pokłon jakby prawdziwemu
Boć na widok Ram pustych – sumienie ku Niemu
Ku Obrazowi Matki bieży w swej pamięci
I puste Ramy - jakby najprawdziwsze święci
Ludu Boży! Nie lękaj się czarta przewagi
Przywitaj w czas pielgrzymki z należną powagą
Ramy – jakoby Obraz – i pokłoń się Jemu
Nie dopuść by zwycięstwo przypisano Złemu!
Tu kapłan głos zawiesił, echo u powały
Sklepionej odpowiada, i dodaje chwały
Bożemu nakazaniu, co je kapłan głosi
I słowa jego w dusze otwarte przenosi
Naród zebrany słucha i chłonie do wnętrza
Wyobrażenia które kazanie to spiętrza
Każdy na swój użytek i podle swej miary
Wie już, że nie poskąpi serdecznej ofiary
Że podejdzie do drogi w czas pielgrzymowania
Aby modłami wesprzeć przenajświętsze Ramy
I – odnośnie ofiary –do kiesy sięgają
Kościelnemu na tacę swe datki rzucają
Niesie się ku powale brzęk monet srebrzysty
A każdy kto dołoży – ten czuje się czysty
Dał ile mógł – a czasem i więcej się zdarzy
Niech zatem Kościołowi w ten sposób się darzy
Niech rośnie w siłę nasza diecezja, parafia
Niech tutaj się nam wszystkim tylko dobre trafia
Grosz do grosza się składa – z tego moc urasta
Kościoła w ziemi polskiej już od króla Piasta
Nie patrzy lud ubogi na swą dziesięcinę
A to przecież bogactwa największa przyczyna
Bogactwa grosz-do-grosza długo zbieranego
Które tuczy i Kościół i proboszczów jego
Dobrych pasterzy ciżba krainę zaludnia
Od morza na północy do gór od południa
Od Puszczy Białowieskiej aż do Turoszowa
Od wyspy Wolin na skroś dalej do Rzeszowa
Wszędzie na mszy niedzielnej pobrzękuje taca
Tą drogą w każdej chwili Kościół się wzbogaca
Niech mu będzie na zdrowie, byle był uczciwy
I dbał o wiernych swoich – nie o swoje wpływy
Kaznodziej pot obciera z lica różowego
Wzrokiem śledzi marszrutę z tacą kościelnego
Kiedy widzi już niezłą grosza piramidę
Liczy w duchu do czego mu się ona przyda
Wgłos zaś kończy kazanie donośnym apelem
Aby wszyscy stawiali się na mszę w niedzielę
Wypowiada z ambony nazwiska niektóre
Co ich nie ma w świątyni: oj, da on im burę!
Wstyd – powiada – nie chodzić na mszę w dzień niedzielny…
Kątem oka zaś widzi jak stary kościelny
Znika z tacą w zakrystii: dla niego to sygnał
By wezwać tu zebranych, aby wiarę wyznał
Każdy – przedtem ukląkłszy i ręce złożywszy -
Powtarza „wierzę w Boga” – kapłan zaś to słyszy
I raduje się w sobie, toż owieczki jego
Jednak nadal pokornie przychodzą do niego!
Zaklinają że wierzą w niebieskie zbawienie
I wyznają swą wiarę w grzechów odpuszczenie
I w świętych obcowanie, i w piekielne moce
Które wezmą grzeszników tam, gdzie wieczne noce
„Wierzę ja w Boga Ojca, wierzę w syna jego
I w trzecią postać Trójcy zaś - w Ducha Świętego”
Powtarzają tę mantrę jakoby zaklęcie
W myśli już kontemplując własne wniebowzięcie
W pierś uderzając często oraz powtarzając:
„Moja wina jest, moja” – wyglądają raju
„Moja wielka to wina” – mruczą jak w malignie
I wierzą że piekielny żar przy nich wystygnie
Oddani tej-że chwili, swych grzechów niepomni
I małości swej – wierzą, że Nieba są godni
No, już czas – szepce kapłan – i zadowolony
Ministrantom da sygnał by znów drgały dzwony
Te dzwoneczki srebrzysto-złote pobrzękają
I nadejście kluczowej chwili oznajmiają
Rusza ku ołtarzowi, tam w tabernakulum
Leży symbol ofiary jako ten miód w ulu
Kielich tam szczerozłoty, tacka, święta woda
I opłatków naręcze co je ludziom poda
Jest symbolika zręczna Jezusa ofiary
Co go Rzymianie na krzyż rozpięli za karę
Za to że lud żydowski nie dość bogobojny
I głupi – zafundował Mu Golgotę znojną
Symbole znamionują Wieczerzę Ostatnią
Syn Boży tam ugościł apostołów bratnich
Dał im chleba i dzielił mówiąc: „to me ciało”
I wina: „krew niewierni moją przelewają”
To czynić na pamiątkę kazał braciom swoim
Po to tabernakulum śród ołtarzy stoi
I pod postacią odtąd opłatka i wina
Po całym świecie spełnia się ofiara Syna
To jest: kapłan wypija łyk wina z kielicha
A ludziom pozostaje jeno strawa licha
Z opłatka: i choć podział nierówny w tej sprawie
Zgoda uduchowiona wszak panuje w nawie
Każdy wierzy że taka konsumpcja Jezusa
Wiary jest potwierdzeniem – więc każdy się wzrusza
O tym potem - a teraz kapłan modły wznawia
I wyjąwszy naczynia na stole ustawia
Miele ksiądz coś w pucharze według receptury
Nakazanej przez księgę, danej zatem z Góry
Czyni jakieś ablucje, szepce coś przy wtórze
Organowej muzyki, a potem ku górze
Wznosi ręce i wzywa Opatrzność z oddali
I nakazuje wiernym, aby powtarzali:
„Panie! Nie jestem godzien abyś przyszedł do mnie
Słowo jednak daj jedno – a duszę uzdrowisz”
Niesie się niski pomruk, bormotanie zgoła
Aż kapłan w uniesieniu ku wiernym zawoła:
Módlmy się – nakazuje – a wtedy cichanie
Zapada w całej nawie, i tylko kląskanie
Dzwoneczków ministranta szemrze pośród ucha
Aby każdy w sumienie mógł się własne wsłuchać
Roztrząsa każdy wierny z tygodnia uczynki
Dobre zapamiętuje, za złe wypominki
Sam sobie czyni wewnątrz własnej dobrej miary
Wedle której też sobie tu wyznacza kary
Ale częściej wiernemu każdemu się zdarza
By z Bogiem pohandlować o dziesięć przykazań
I stawia „ojczenasze” przeciw grzechom swoim
Aby swoje sumienie i gniew boży koić
„Zdrowaśmaryje” szepce na boku sam sobie
W tajemnicy – nikomu wszak o tym nie powie
Że Boga dla mamony zdarza się poświęcić
Że wczoraj cudzołożył i pił bez pamięci
Że kilka wcześniej dzionków ukradł sąsiadowi
Z pola snop siana ciężki aby dać koniowi
Że – zazdrosny o czyjeś majętne sukcesy –
Pożądał jego żony oraz jego kiesy
Ból zadawał w oborze bydłu prosto z nerwów
I złorzeczył bliźniemu nieomal bez przerwy
Pacierza nie odmówił aż przez trzy wieczory
W karty grał – chociaż wiedział, że czas na nieszpory
Zaniedbał obowiązku tak wobec rodziny
Jak wobec gospodarstwa – i to bez przyczyny
Po prostu lenia karmił w sobie jak ten łajdak
Porzucił sprawy wszystkie, i jak niedorajda
Snuł się szukając tylko grzechu i rozrywki…
Tak sobie myśli z cicha mężczyzna o wszystkim
Najcięższe swoje grzechy jednak zachowuje
W pamięci zakamarkach: tu już nie targuje
A raczej liczy na to, że dobry Bóg sprawi
Iż od najcięższych grzechów „samo się wybawi”
Pomóż – myśli skruszony – Święta moja Pani
Któraś błogosławiona między niewiastami
Choć więc wiara w narodzie błaha i fałszywa
Pod brzydką jej skorupą jednak się odzywa
To prawdziwe sumienie i wielka obawa
Że swoją dalszą przyszłość w ten sposób wykrawa
Że kiedy go wyniosą po śmierci na marach
Trudno będzie się jemu o Niebo wystarać
Mąk piekielnych mu wizja staje przed oczami
I niechcący mu oczy wraz zachodzą łzami
Dyskretnie je ociera, rozgląda się wokół –
A tu wszyscy dokoła mają wilgoć w oku
Czyżby wszyscy te same przeżyli problemy…
Domyśla się – lecz dalej pozostaje niemy
Widzi bowiem łez kilka w oczach własnej żony
Sąsiad i teść podobnie zdaje się skruszony
Wilgotne też powieki szwagra, młodszej siostry…
Nie, nie będzie w domysłach nazbyt przecież ostry
Może to dym kadzidła, może skutek chłodu
Powoduje łzawienie większości narodu?
Och, jakże pozazdrościć tym co nieco wcześniej
Od wrót konfesjonału szczęśliwi odeszli!
Zrzucili cały bagaż swego życia złego
Poprzez spowiedź na barki księdza wikarego
Ucałowawszy stułę, w żalu za swe grzechy
Mimo to odnaleźli w tym wszystkim pociechę
Odmawiają pokutę na koniec zadaną
I wkrótce do komunii radośnie powstaną
Tej-że bowiem nie wolno spożywać nikomu
Kto w grzechu wszedł na modły do Świętego Domu
Więc gdy kapłan zawezwie chętnych Sakramentu
Chcieliby łacno wszyscy – a pośród zamętu
Nieliczni tylko pójdą w pobliże ołtarza
Pozostali zaś – jak to przyjęto wspólnotą –
Będą liczyć uważnie tych co swoją cnotę
Zaznaczają publicznie klęcząc do opłatka:
Oto idzie nasz sołtys, idzie też sąsiadka
Dwie staruchy co zawsze, kilkoro młodzieży
Konkubina Prezesa – tej nikt nie uwierzy
Że taka jest cnotliwa, dobra i pobożna –
Za nią tych kilka osób co się spowiadały
I jeden obcy skądsiś. Tak korowód cały
Staje zrazu w kolejce, a gdy dojdzie w progi
Słabnie mu siła woli zaś wacieją nogi
Klęka przed majestatem i wafel połyka
Kornie opuszcza głowę i po cichu znika:
W tył świątyni pomyka skromniutko uchodząc -
Wszyscy zaś pozostali świętą pieśń zawodzą
„Serdeczna matko nasza, opiekunko ludzi
Niech Cię głos Twoich sierot do litości wzbudzi
Wygnańcy rajskiej Ewy do Ciebie wołamy
Zlituj się, zlituj, zlituj, niech się nie tułamy!”…
W pieśni tej sens niejasny, słowa doklejone
Lecz to nic nie przeszkadza i wszyscy kantonę
Śpiewają, mruczą, szepcą, zawodzą i wyją
Jęczą – byle-by poczuć że pobożnie żyją
Potem cisza zapada: mniej lub bardziej szczerze
Wierni w całej świątyni zmawiają pacierze
W intencji dni następnych i przyszłych wydarzeń
Wplatają tam kawałki swych pragnień i marzeń
Nie przeszkadza to przy tym jednym kontemplować
Półdupków pół-kleczącej całkiem młodej wdowy
Niedaleko jej kształty są od tej intencji
Którą niesie w pacierzu i we własnej chęci
Inni znowu taksują – pochyliwszy głowy –
Garnitur naczelnika: jeszcze całkiem nowy
A już pije pod pachą – widać mocno tyje
Nie ma jak to naczelnik, taki to pożyje!
Dzieciaki Zaleszyckich chodzą zasmarkane
Nic dziwnego, gdyż puszcza w mieście się ich mama
Ojciec zaś – cna chłopina, w gospodarstwie pilny –
Nie potrafi higieny zadbać u dzieciny
Młódka z sadu pod lasem, tam gdzie i pasieka
Coś nagle stała tęgą – pewnie dziecka czeka
Tylko z kim – tego dociec by trzeba w tygodniu
A tymczasem – o zgrozo – sołtys ma swe spodnie
Niezapięte w tym miejscu co to zapiąć trzeba!
Jak z rozwartym rozporem on chciałby do nieba!?!
Niejeden liczy fałdy na przytłustym brzuchu
Prezesa: ten zupełnie nie używa ruchu
Teraz też klęknąć trudno mu, więc chwilę długą
Kontempluje krągłości sąsiadki i mruga
Ku niej z pewną dyskrecją, aby zrobić pole
Swych następnych podbojów, gdyż lubi swawolić
Tak-to pośród pacierzy i innych szeptanek
Do finału się zbliża podczas mszy zaścianek
Sakrament otrzymany, ofiara spełniona
Msza zdaje się już ludziom całkiem odprawiona
Ale tu niespodzianka – to kapłan wymienia
Jakie też parafialne będą ogłoszenia
Przede wszystkim ofiara dodatkowa będzie
W tej sprawie przysłał biskup specjalne orędzie
W związku z tym że pielgrzymka Ram zbliża się do nas
Wola jest aby w wiosce ołtarz był wzniesiony
Choć przydrożna ambonka, gdzie dobrodziej z góry
Będzie lud błogosławił, dyrygował chórem
I odprawi polową mszę za Święte Ramy:
Za tę nową ofiarę rychło doczekamy
Odpustu dni sześciuset czyśćca niezdrowego
Zatem po dwa banknoty trzeba od każdego
Druga sprawa to taka, że w kościele wota
Dawane na pamiątkę przez wiernych z ochotą
Czyli krzyże, różańce i serduszka srebrne
Wiszą na ścianach jakby były niepotrzebne
Niech Rada Parafialna, złożona z dewotek
Co zbiera się zbyt rzadko i tylko dla plotek
Niech postanowi o tym, że te wszystkie wota
Muszą być układane w specjalnych gablotach
Majster Józef Zielonka zgodził się wykonać
No, ale materiały doń nie zakupione
Więc po domach ktoś przejdzie i po groszu zbierze
Dajcie umiłowani, w waszą szczodrość wierzę
Aha, będzie procesja po koniec miesiąca
Zaprasza ksiądz pobożnych do modłów bez końca
O łaski i o cnoty nam potrzebne zgoła
Aby Pan nas po śmierci do siebie przywołał
Na koniec niechaj wszyscy usłyszą sąsiedzi
W kaplicy wywieszone będą zapowiedzi
Aniela oraz Marcin oto ogłaszają
Że wstąpić w stan małżeński wkrótce zamierzają
Kto-by miał przeciw temu jakieś zastrzeżenia
Niech je wyjawi teraz w formie doniesienia
Tak ksiądz-dobrodziej prawi jeszcze kilka minut
Po czym mszy akt ostatni właśnie się zaczyna
Organista Te Deum wygrywa z atencją
I piszczałki organów melodyjnie jęczą
Potem znakiem pokoju naród się wymienia
Temu da uścisk dłoni – temu od niechcenia
Tylko wzrokiem pozdrowi – spełnić nakaz byle
Pozdrawia więc – a w duchu ma go bardzo w tyle
Ofiara już spełniona, idźcie więc do domu
A nie grzeszcie już więcej gdzieś-tam po kryjomu
I sursum corda moi drodzy, w górę serca
Niech was Pan poprowadzi i Święta Panienka
Pieśń na koniec najżywsza, ochocza i dziarska
O Maryji Królowej Polski, naszej Tarczy
„Jestem przy Tobie oraz czuwam i pamiętam”
Tak-to śpiewem radosnym kończy się msza święta
Jedni czmychają zrazu – inni wyczekują
Klękają w środku nawy i się przeżegnują
Znakiem krzyża na którym Jezus cierpiał za nas
Kreślą dzień co tak zaczął się pięknie od rana
A pogoda jak w niebie, skowronki śpiewają
W górze gdzieś ponad głową wysoko latają
Skądś w oddali dobiega krzyżówek kląskanie
Czuje się że przyroda też ma świętowanie
Drzewa poszum wysokiej dzwonnicy opodal
I cień który daje przed słońcem wygodę
Owo liści szemranie i ów spokój błogi
Ogarnia nas gdy tylko swej świątyni progi
Przekroczymy wychodząc poza chłody kruchty
Aż po chwili niedługiej kościół jest już pusty
Wielu zamiast ku domom swe kroki kierować
Nieopodal na cmentarz, gdzie bliski pochowan
Zmierzają przy okazji, aby o mogiłę
Zadbać i porozmawiać z duchami przez chwilę
Tu już odmienny nastrój swoja piersią wdychasz
Tu jest wioska maleńka, spokojna i cicha
Tu się od lat bratają wszyscy co uprzednio
Kościół swój nawiedzali z nim stanowiąc jedność
(kto zaś mszy nie nawiedzał, nie dawał ofiary
niech pod płotem lub w mieście składa swoje mary)
Teraz zgodnie jakoby najlepsi sąsiedzi
Spoczywają czekając aż ich kto odwiedzi
Niedziela zatem świętem jest również dla duchów
I ich ciał co pod ziemią leżą już bez ruchu
Gdy z żywymi obcują umarli od święta
Znów uczucie że dzieją się tu niepojęte
Historie, jakby z czasów średniowiecza rodem
Gdzie częste były żywych z duchami przygody
Kiedy idziesz pomiędzy groby dawnych ludzi
Co odeszli w zaświaty po swym ziemskim trudzie
Będzie tobie wrażenie – jako zawsze było:
Pełno ich a jakoby nikogo nie było
Każdy odgłos natury, który w miejscu innym
Byłby łatwo tłumaczon zupełnie niewinnym
Tu nabiera znaczenia jakby magicznego
I oznacza przynajmniej coś tajemniczego
Może znak od praprzodka, może ostrzeżenie
Może być obowiązków zwykłe przypomnienie
Może nakaz być srogi alibo bez mała
Także za grzech ruganie, za cnotę pochwała
Więc na wszelki wypadek, jakby po dobremu
Rozmawiamy po cichu z nieboszczykiem niemym
Tłumaczymy się z czynów i opowiadamy
Co się zdarzyło na dniach które teraz mamy
Pocieszamy że modły nieustannie wznosząc
Załatwiamy ich sprawy ziemskie, niech nie proszą
O więcej, boć i inne obowiązki mamy
I tak dużo się przecież za zmarłych staramy
Tak gaworząc – czy w myśli, czy ściszonym głosem
Targujemy się w rzeczy samej z własnym losem
Czego w domu nie powiesz nawet przy niedzieli
Tutaj możesz powiedzieć, tutaj się ośmielisz
A do tego masz jakąś nadzieję że z tego
Za sprawą przodków będzie coś pożytecznego
Przy okazji się zmiecie liście oraz kurze
By nagrobek nieszpetny został: tam na górze
Widzą nasze starania i zapiszą w Księdze
Nam rachunek: staraniem naszym lżejszy będzie
Koniec-końców po cichych rozmowach cmentarnych
Opuszczają ostatni wierni kościół farny
Opuszczają cmentarza wioskę duchów pełną
I zmierzają do domów i do spraw codziennych
Tylko jeśli kto z boku patrzy na to wszystko
Widzi że ta msza święta – jest ledwie igrzyskiem
Choćby nie wiem jak chętnie na mszy wysiedzieli
Wyszli z niej – i jakoby wszystko zapomnieli
Jest jakaś przezroczysta ściana między wioską
A tym miejscem gdzie sprawy mają wymiar boski
Jakby ktoś zawiadywał na sposób dróżnika
I dźwignię raz przerzucał to w stronę grzesznika
Idącego przez życie normalnie, bezgłośnie –
To na stronę wiernego, który śpiew donośnie
I żarliwie w świątyni niedzielnej spełniając
Zanosi swoją wiarę prosto pod powałę
To nie fałszu kronika czy obłudy jakiejś
Tylko wrażenie silne, że życie jest takie
Raz normalne i grzeszne, pełne codzienności
Innym razem pobożne i bliskie świętości
A kiedy się krzyżują dwa światy oddzielne
Sprawy ziemskie zachodzą na sprawy kościelne
To niechybnie wiadomo to że i tym razem
Coś dziwnego się dzieje jako z tym Obrazem
To wtedy Obywatel i Wierny – są jednym
Spójnym ciałem i duchem, bogatym choć biednym
To wtedy właśnie widać jak naprawdę jest
I wtedy właśnie missa sanctum nostra est