Mieszczaństwo

2010-04-06 06:07

 

Zwane niekiedy drobnomieszczaństwem (np. w literaturze marksistowskiej i leninowskiej), mieszczaństwo jest narytem o trzech twarzach: psycho-mentalnej, społeczno-instytucjonalnej i kulturowo-cywilizacyjnej.

 

Słowo „naryt” jest nowotworem mojego autorstwa. Komunikuje się ze słowem „ryt”, które w kilku dziedzinach badawczych, przede wszystkim w socjologii i antropologii, oznacza obrządek (świecki lub religijny), synonim rytuału, po odbyciu którego (poddaniu się mu) zakłada się wyższy poziom wtajemniczenia, mocniejsze zespolenie ze wspólnotą, społecznością, zbiorowością.

 

Każdy ryt pozostawia na człowieku swoisty ślad, coś jak patynę. Swoisty ciąg-zestaw rytów, którym zostało się poddanym, formuje osobowość człowieka dość trwale, w rozpoznawalnym „stężeniu”. Ostatecznie mamy do czynienia z człowiekiem „naturalnym” uformowanym w człowieka „charakterystycznego”, czyli „przeredagowanego” za pomocą pakietu rytów, człowieka rozpoznawalnego na poziomie intuicyjnym dzięki „narytowi”, czyli patynie szeregu odbytych rytów.

 

Podkreślmy, że naryt przyporządkowuje się tu jednostce, a nie jej mnogościom (multiplikacjom), np., wspólnotom, społecznościom, zbiorowościom. Nie wyklucza to osobowościowego podobieństwa wielkiej liczby jednostek, z których każda jest uformowana przez osobisty, indywidualny naryt, ale poprzez działanie szeregu rytów z tego samego zbioru kulturowego.

 

Kiedy Człowiek funkcjonuje w przestrzeni wielo-stadnej, czyli – w ostateczności – kiedy częstość obcowania z osobnikami „obcymi” daje powszechne poczucie tłoku – dla własnego bezpieczeństwa swojej konduity ucieka się do kilku „uspołecznionych”, uzgodnionych, instytucjonalnych technik obcowania zbiorowego:

  • kodeksy o charakterze moralnym;
  • kodeksy o charakterze regulatorów ruchu;
  • kodeksy o charakterze stratyfikującym;
  • kodeksy o charakterze wyznaczników progresu;
  • kodeksy o charakterze zawołania, nośniki racji ostatecznych, najwyższych;

 

Zanim pokrótce omówimy te kodeksy dla przypadku mieszczaństwa, zainteresujmy się pojęciem „tłoku”, mającym tu ważką role do odegrania.

 

Pionierski atawizm w tłoku

 

Tłok nie jest kategorią przyjętą i omawianą w naukach społecznych, w odróżnieniu od tłumu[1]. Zdefiniujmy tłok jako „permanentną nad-bliskość osób, niezamierzoną i postrzeganą jako uciążliwość”. Nad-bliskość widzimy tu jako tego rodzaju bliskość, która jest nienaturalna i wymuszona, prowadzi do niezamierzonej współ-intymności (dotyk, zapachy, oddechy, itp.), która w warunkach niewymuszenia, swobody byłaby nie do przyjęcia dla znakomitej większości „uczestników zaangażowanych” w tłok.

 

Różnica między tłokiem a tłumem jest przede wszystkim taka, że tłum ma wspólne tu-teraz zainteresowania (dyskoteka, wiec, pochód, msza), zaś tłok powodowany jest chwilową współ-tożsamością bieżącego interesu (bieżącego, czyli tu-teraz ujawnionego z mocą, jawiącego się właśnie teraz jako konieczność, mus). Dla uformowania się tłumu niemal zawsze niezbędny jest tłok jako środek pomocniczy, dla uformowania się tłoku przesłankami są czynniki demograficzne, urbanistyczne i „socjo-inżynieryjne”. Tłum – powodowany jakąś nadrzędną „ideą”, jest w jakimś sensie sterowalny. Tłok – żadną miarą, choć niekiedy usiłuje się zarządzać tłokiem i go regulować (np. dążąc do usprawnienia ewakuacji wielkich zamkniętych obiektów). Niekiedy stłoczeni ludzie mogą „samoczynnie” przeistoczyć się w tłum, bez uprzedniego zamiaru, jest to jednak spazmatyczny wybuch, nic więcej.

 

Jednym słowem: tłum ma w sobie zakodowany pierwiastek podmiotowości, tłok – nie. Dlatego, obserwując tłok i tłum (np. z platformy zawieszonej wysoko nad ziemią jako punkt obserwacyjny), widzimy w tłoku większą skłonność do elementarnych zachowań wzajemnie wrogich i nieprzyjaznych niż w tłumie.

 

Zwróćmy tylko uwagę na wspomniane wyżej czynniki demograficzne, urbanistyczne i „socjo-inżynieryjne”.

  • Czynniki demograficzne (przyrost naturalny albo związany z migracjami) powodują, że – choć najczęściej są takie możliwości – nie dostrzega się procesów „rozgęszczających”: skoro tu mieszkali moi pradziadowie, dziadkowie i rodzice, to i my będziemy tu mieszkać, bo tu jest nasza ojczyzna i nasz dom;
  • Czynniki urbanistyczne powodują, że – choć „marginalne” koszty stłoczenia zaczynają równoważyć, a nawet przekraczają korzyści mieszkania i przebywania w miastach i ich centrach – ludność utrwala swoją w nich codzienną obecność, będąc przywiązana do urbanistycznego „klimatu”;
  • Czynniki socjo-inżynieryjne powodują, że – najczęściej pozostając bez wyboru – ludzie o określonych porach tłoczą się w środkach lokomocji, w węzłowych punktach przejściowych, handlowych, wzdłuż arterii, w miejscach serwisu konsumpcyjnego (stołówki, sale wykładowe, kina) itp.;

Skoro tłok rodzi trudną do samokontroli indywidualną agresję – swoistym dowodem wyższości kulturowo-cywilizacyjnej jest albo umiejętność wewnętrznego, psycho-mentalnego opanowania „instynktów” (celują w tym kultury azjatyckie), albo instytucje publiczne (polityczno-prawne) schładzające „rozgrzane emocje” (tu celujące kultury bliskie są anglo-saskiej części Europy). Na wszystkich kontynentach ludzie znajdują sobie własne sposoby na bezkonfliktowe życie w tłoku, a niedoścignione wzorce obserwujemy w świecie flory i fauny – przy odrobinie skupienia i dobrej woli.

 

Ludzkość rozwija się korzystając z jednej ze ścieżek rozwoju cywilizacyjnego (choć nie zawsze wyłącznie z jednej):

  • technicznej – gdzie rodzące się wciąż nowe potrzeby Człowiek zaspokaja na drodze własnej pomysłowości, przemyślności, wynalazczości;
  • duchowej – gdzie Człowiek podąża ku wtopieniu się z Uniwersum;
  • wegetarnej – tu Człowiek stawia na symbiozę z Naturą;
  • pionierskiej – gdzie wszelkie wyobrażenia o lepszym życiu materializują się poprzez „przechwytywanie” tego, czego dokonano już „po sąsiedzku”;

 

To dlatego tak bardzo różnią się duchowe Indie od pionierskiej Rosji, nieco inaczej duchowe Chiny od specyficznej wegetarności Aborygenów, wegetarna Amazonia (albo Interior Afryki) od technicznej Europy, pioniersko-techniczna Ameryka od pioniersko-duchowej Japonii, pioniersko-duchowa Azja Centralna od równie pioniersko-duchowych Majów, Inków, Azteków. Przez wiele pokoleń dokonywane próby „unifikacji” cywilizacyjnej (poprzez kolonializm, w procesach globalizacyjnych) – niewiele dają, podobieństwa stają się pozorne, konwergencja rozciąga się na tysiące lat, a nie na dziesiątki, jak sobie niejednokrotnie życzymy lub wyobrażamy.

 

Na specyficzny „kod” cywilizacyjny, skomponowany z niezliczonych rytów kulturowych, składają się między innymi elementarne stosunki międzyludzkie, zarówno te zinternalizowane, głęboko osadzone w psycho-mentalności, jak też te zewnętrzne, wymagane na forum publicznym jako kanon zachowania.

 

Na tym tle nieumiejętność, a może tylko niedoskonałość rozwiązania tego – uniwersalnego przecież – problemu w Polsce staje się zagadnieniem politycznym. Wydaje się bowiem, że Polska – kraj słowiański (pionierski), ale oswojony kodami europejskimi (technicznymi) – pogubiła się w swoich rytach kulturowych, do tego stopnia, że to co „ludowe” (np. folklor) odrzuciła, co najwyżej zastępując to odświętną, pokazową, „niedzielną” cepeliadą. Tyle że cepeliada – pozostając fasadowym teatrem na wynos – nie wychowuje, nie wpaja na stałe norm współżycia społecznego, czyni je równie niedzielnymi, na pokaz, fałszywymi.

 

Dezintegracja kulturowa w Polsce jest procesem tak głęboko zaawansowanym, że właściwie nikt na świecie nie zna nawet tych odświętnych cech polskości, jeszcze niedawno nas wyróżniających: pośród nich męska szarmancka wobec kobiet, kodeks Boziewicza, biesiada, rycerskość wobec słabszych, instytucja wiecu (narady lokalnej w sprawach zasadniczych).

 

*          *          *

 

Powróćmy do rozważań o kodeksach kształtujących, konstytuujących naryt, zapamiętawszy, że tłok jest przede wszystkim wyróżnikiem ośrodków zurbanizowanych (stąd omawiane pojęcie tytułowe nazwano mieszczaństwem)

 

Kodeksy o charakterze moralnym

 

Odruchowa skłonność do agresji w tłoku, a także owej agresji „skłonność” do nieopamiętania, każą Człowiekowi redagować kodeksy pohamowujące agresję. Oparte są one na uniwersalnym i zarazem bezwzględnym nakazie miłości bliźniego, przy czym „miłość” – jeśli odkopać ja spod śmietnika rozmaitych zwulgaryzowanych znaczeń – pokazuje nam bliźniego jako nasz własny obraz: jestem nie dość że taki, jak ów bliźni, to jeszcze ów bliźni i jego o mnie zdanie stanowi o tym, jakim mnie widzą.

 

Zatem miłość bliźniego oznacza miłość do siebie samego, ale nie będącego takim, jak o sobie sami myślimy, tylko takim, jakim jest ów bliźni i jego opinia na mój temat.

 

Człowiek nie byłby sobą, gdyby nie starał się całej tej konstrukcji uprościć, i to z egoistycznym zacięciem: wszak – po pierwsze – mogę swój wizerunek udoskonalić mimikrą, zabiegami kosmetycznymi (niekiedy dosłownie), mogę też – po drugie – swój wizerunek w oczach bliźnich udoskonalić metodą przekupstwa, uruchamiając rozmaite „przedsięwzięcia wizerunkowe”.

 

Upraszczając konstrukcję miłości bliźniego zawartą w kodeksach moralnych, pod swoją własną sztancę egoistyczną – człowiek staje się w jednej-piątej mieszczaninem.

 

Kodeksy o charakterze regulatorów ruchu

 

Skoro miejski tłok oznacza gwałtowny (geometryczny?) przyrost ryzyka kolizji szkodliwych dla funkcjonowania własnego i społecznego – kodeksy regulujące ruch okazują się zbawienne, minimalizując szkody: w swej istocie kodeksy o charakterze regulatorów ruchu oferują koszt w postaci cierpliwości i anonimowego podporządkowania w zamian za zminimalizowanie wyniszczających kosztów kolizji.

 

Dodajmy, że sformułowanie „miejski tłok” nie oznacza wyłącznie korków na ulicy, ale wszelkie doraźne i niezamierzone sytuacje, w których swobodę ruchu osobnika ograniczają inni osobnicy występujący dokuczliwie blisko.

 

Rzecz w owej swobodzie ruchu: regulatory ruchu powodują, że mimo dokuczliwej współobecności bliźnich człowiek jest w stanie poruszać się sprawnie, o ile tylko wykaże owe dwie cnoty podporządkowania i cierpliwości. Nie byłby jednak człowiek sobą, gdyby nie przeprowadzał na bieżąco takiej oto kalkulacji: koro wszyscy zachowują się w sposób uregulowany, to jeśli ja się „wychylę na skróty” z odpowiednim wyczuciem – mogę na tym wielokrotnie zyskać! Znów ten egoizm!

 

Skłonność do opacznego, instrumentalnego korzystania z kodeksów o charakterze regulatorów ruchu dla egoistycznego odnajdowania własnych „skrótów” kosztem innych bliźnich – czyni człowieka mieszczaninem w drugiej-piątej.

 

Kodeksy o charakterze stratyfikującym

 

Niezwykła różnorodność osobnicza człowieka oraz równie niezwykłą różnorodność sytuacji, w których stawia go otoczenie (rozmaite wersje otoczenia) – czyni naturalnymi i oczywistymi zróżnicowania pozycji osobniczej na tle wspólnot, społeczności, zbiorowości. Można sobie wyobrazić, że w każdej chwili i w każdej sytuacji człowiek (osobnik) ma inną, właściwą dla chwili i dla sytuacji pozycję.

 

Miejski tłok jednak – poza innymi – niesie z sobą również daleko, do skrajności posuniętą anonimowość osobniczą. Powoduje ona zjawisko „elementarności osobniczej”, tak charakterystycznej dla przypadkowych „zgromadzeń” ulicznych (zgromadzeń w cudzysłowiu, bo nikt nie gromadzi się tu dla gromadzenia, tylko są to incydenty bardziej lub mniej niezamierzone, choć nieprzypadkowe – patrz: regulatory ruchu). W takim zgromadzeniu wszyscy są a’priori sobie równi, dopiero jakiś element utrwalający (np. kilka godzin lub dni na koloniach letnich) pozwala rozpoznawać różne wyróżniające cechy osobnicze mogące stratyfikować ludzi.

 

Istnieją zatem kodeksy, które pozwalają „na pierwszy rzut oka”, wstępnie „uporządkować” zgromadzenie: mundur, plakietka, legitymacja, rekomendacja, dyplom, medal, jakieś inne powszechnie rozpoznawalne akcesoria, itd., itp.

 

W zgromadzeniach bardziej trwałych dochodzą do głosu bardziej subtelne, nie zauważalne zrazu wyróżniki: wykształcenie, pochodzenie, pełnione funkcje, dorobek, przynależność.

 

Człowiek ma skłonność do egoistycznego podszywania się pod jakieś (jedno lub więcej) kryterium „pozycjonujące” i w ten sposób pokonywania barier stratyfikacyjnych „bez kolejki”, na podstawie sfałszowanych przesłanek. Jeśli tę skłonność wdraża w życie – staje się mieszczaninem w trzeciej-piątej.

 

Kodeksy o charakterze wyznaczników progresu

 

W każdej mikrokulturze (wspólnocie, społeczności, zbiorowości), nie mówiąc już o kulturze w tradycyjnym, „naukowym” jej znaczeniu, wytypowany jest szereg, a nawet hierarchia wyznaczników progresu. Dla przykładu: elektryfikacja, oświata powszechna (walka z analfabetyzmem), industrializacja, Internet, komputeryzacja, motoryzacja, upowszechnienie higieny, itd., itp.

 

Tak pojęta postępowość kreuje zjawisko społeczno-komunikacyjne, które modnie jest nazywać ostatnio „mainstreamem”. Kto funkcjonuje w mainstreamie, staje się rozpoznawalny mimo swojej oczywistej anonimowości, jest w jakimś szalonym sensie „nasz”. Kto zaś rozwija się poza mainstreamem, np., w jakiejś niszy albo całkiem „solo” – ten ma wiele po temu, by stać się „obcym”, choć nie zawsze pozbawionym szans/prawa do szacunku.

 

Cóż w tym zatem dziwnego, że mieszczanie starają się wtopić w mainstreamowe nurty, nawet za cenę zaledwie powierzchownej akceptacji ich przesłania merytorycznego, zwyczajowego, normatywnego? Zawszeć to lepiej być udawanym „swoim” niż bohatersko, ale kosztownie „obcym”.

 

Dodajmy, że są granice takiego wtopienia się mieszczan: obrany mainstream musi podawać jasną, jednoznaczną interpretacją świata, bez zawijasów intelektualnych. Nie każdy mainstream zatem staje się ofiara mieszczańskiej jemioły.

 

Kto wtopi się w mainstream, który w swej istocie jest mu obcy, ale właśnie dla fałszywego przezwyciężenia obcości swojej – jest w czwartej-piątej mieszczaninem.

 

 

Kodeksy o charakterze zawołania, nośniki racji ostatecznych, najwyższych

 

Kiedy społeczności, wspólnoty i zbiorowości na trwale zawiązują się w społeczeństwa, a ich wewnętrzne regulacje są zagospodarowywane przez państwa – pojawiają się zrazu pojedyncze, potem już w pakietach, zbiorowe „racje” organizujące życie społeczeństw i państw na poziomie metafizycznym. Lubię je określać jako Hasła Pisane Dużymi Literami.

 

Zadrukowywane są nimi flagi i transparenty oraz szyldy, zaludniana jest nimi cała sfera Polityki, wszystko co uroczyste i ceremonialne – karmi się nimi. Twórczość artystyczna i naukowa, obrzędy i święta rodzinne, środowiskowe, lokalne, powszechne – wszystko jest nimi przesycone.

 

Do takich racji należą Patriotyzm, Socjalizm, Rodzina, Partia, Europa, Wolność, Równość, Braterstwo, Wiara, Bóg, Kościół, Kolektyw, Warszawa, Papież – i tak dalej: i choć wybór z takiego pakietu jest sprawą indywidualną, do swobodnej dyspozycji każdego zainteresowanego – to pośród nich są takie, którym trudno się otwarcie przeciwstawić, poddać w wątpliwość, zakpić – nie naruszywszy choćby zasad dobrego tonu czy politycznej poprawności.

 

Staje się w piątej-piątej mieszczaninem ten, kto dla własnego egoizmu i wygody przyjmuje oficjalnie jakiś „bezkonfliktowy” pakiet Haseł Pisanych Dużymi Literami

 

*          *          *

 

Wszelkie wymienione tu sposoby „doskonalenia” swojego mieszczaństwa mają trzy odrębne twarze:

  • jedna z tych twarzy jest indywidualna, jednostkowa, osobnicza, specyficzna dla indywiduum: ta ciąży ku ludzkim warstwom psycho-mentalnym, drążąc i „polaryzując” osobowość, zwać ją zatem należy narytem psycho-mentalnym;
  • druga z tych twarzy jest zbiorowa, społeczna, niejako instytucjonalna, stając się swoistym „drugim obiegiem społecznym”, nagannym w warstwie werbalnej, a jednak przez wszystkich cicho przyzwalanym: jest to naryt społeczno-instytucjonalny;
  • trzecia z tych twarzy jest w jakiś szczególny sposób „ezoteryczna”, nie namacalna wprost, ale wyczuwana i swoiście rozumiana powszechnie, odwołując się do znaczeń kulturowych i cywilizacyjnych: ten jest narytem kulturowo-cywilizacyjnym;

 

Te trzy obiegi mieszczaństwa znakomicie dopełniają „negatywem” to, co człowiek stworzył pozytywnego dla ułożenia sobie życia doczesnego.



[1] Za Wikipedią: Tłum – w socjologii zbiorowość ludzka przyjmująca formę czasową i niezorganizowaną. Jednostki w tłumie zawsze przebywają w bliskości fizycznej i mają wspólny obiekt zainteresowania. Tłum może też przejawiać wspólnie ukierunkowane spontaniczne działania. W takiej sytuacji w tłumie dochodzi często do naśladownictwa i (chwilowego) wyzbywania się indywidualizmu. Często też uczestnicy tłumu czują się silniejsi i tracą zdolność obiektywnej oceny sytuacji. Jedną z pierwszych socjologicznych interpretacji tego zjawiska zaproponował Gustave Le Bon w pracy pt. Psychologia tłumu (1895, pol. wyd. 1899 i 1986). Przepowiadał, że na skutek kryzysu cywilizacyjnego okresu następującego po rewolucji burżuazyjnej "nadchodzące stulecie będzie erą tłumów". Rozpropagował pojęcie tłumu jako podmiotu polityki;

Kontakty

Publications

Mieszczaństwo

Nie znaleziono żadnych komentarzy.

Wstaw nowy komentarz