Między fabryką a muzeum

2015-07-30 14:45

 

Moi rajdowi współplemieńcy wiedzą (sami to podnoszą w rozmowach), że są nieco hermetyczni. Krakowski Drum-bun ma dużą fluktuację „kadrową”, podróżuję właściwie z trzonem osobowym, którego filarami są Michał i Stefa.

Łączy ich dwuwarstwowa pasja: z jednej strony ubóstwiają starocie motoryzacyjne, ze wskazaniem na „dacię”, z drugiej – w miejsce mitu „cygańskiej” Rumunii, czyli przaśnej, nieuczciwej, śniadolicej i brudnej – kultywują przesłanie „to nasza rezerwowa ojczyzna”. Jest zadaniem dla badaczy wykrycie, dlaczego te ponętne skądinąd pasje nie przekładają się na ruch, są wciąż w fazie prenatalnej. Występuje tu zjawisko, które kiedyś, przy innej okazji, nazwałem „dryfem członkowskim” (ku trzonowi kadrowemu lgną rozmaici ludzie, ale przybywa ich tyle samo co ubywa zniechęconych czy urażonych, więc choć historia grupy się nawarstwia – sama grupa nie przeistacza sie w organizację dojrzałą (symptomem jest choćby konieczność sterowania ręcznego, bo brak jasnych mechanizmów obiektywnych). Może to kwestia przywództwa: w zupełnie innej, bo politycznej bajce funkcjonuje człowiek o nazwisku Piotr Ikonowicz, talent krasomówczy, urodzony wiecownik, waleczny obrońca uciśnionych, niemal symbol podskakiewiczowskiego lewicowania, wydawałoby się autentyczny samiec Alfa, który jednak jako przywódca nie dorasta do pięt przysłowiowym makakom: od trzydziestu lat próbuje być wodzem polskiej „prawdziwej” lewicy, ale jest jak kometa: im bliżej celu, tym więcej gubi ludzkiego materiału, który ucieka przed jego rozmaitymi bezeceństwami: Piotr na przykład korzystaj co najmniej przesadnie w przywileju „arcymistrza stadnego dziobania”: postponuje „na wszelki wypadek” potencjalnych konkurentów, których szybko z apostołów i hunwejbinów przeistacza w zawiedzionych szemraczy , co ostatecznie każdą jego aktywność ustawia w pozycji „ja albo nikt”.

W „naszej” grupce nie ma mowy o dziobaniu, ale coś takiego jak w tych flibustierskich poczynaniach Piotra (przywództwo bałamutne?) jest wyczuwalne. Chyba że ględzę.

Fabryka

Po kilkudziesięciu godzinach spędzonych w Rumunii – póki co nie zwierzam się z tego nikomu, bo może to nietakt – uważam, że drogi jednak nie polegają na tym tylko, że się je wytycza, ale też na tym polegac powinny, że daje się po nich poruszać z prędkością podobną do wskazywanej na znakach drogowych. Więc kraj ten, skądinąd znany również z osiągnięć technicznych, ma u mnie co dzień rano „ostatnią szansę”: dziś odwiedzamy niedaleko Pitești fabrykę samochodów Dacia. Tam na pewno jest jakaś cywilizacja.

Dojeżdżamy do małej miejscowości Mioveni: w tej niedużej miejscowości, tuż obok Pitești, znajduje się fabryka założona w 1968 roku. Fabryka samochodów, oczywiście. Do francuskiego w istocie przedsiębiorstwa pod nazwą Uzina de Autoturisme Pitești („autoturisme” – to po rumuńsku „samochód osobowy”), największego eksportera rumuńskiego, dumy motoryzacyjnej kraju między Dunajem a Prutem zawitamy za chwilę, ale...

Obserwuję Michała: widać, że dla niego zbliża się święto. Jego niemal erotyczna skłonność do „dacii” i do Rumunii ujawnia się teraz w zachowaniach, jakie obserwujemy często, kiedy człowiek całkiem dorosły nie może powstrzymać się przed słodyczami. No, niemal mlaskał.

Katalin, pełniący obowiązki organizatora naszego pobytu w tej okolicy, jakby wyczuł nastrój: zaordynował krótką wizytę w cerkwi. Zrozumiałem, że Katalin pracował lub pracuje w fabryce w Mioveni, „zna teren”. W świątyni tylko przez chwilę jesteśmy sami: nie wiadomo skąd pojawia się cicho kapłan, chętnie opowiadający o osiągnięciach i potrzebach związanych z wykończeniem, ale i z początkami tego obiektu. Oto co mniej-więcej powiedział (wczytajcie się, to naprawdę jest zrozumiałe):

Ce nu se ştie despre catedrală: 

# Lungime - 65 m;
# Lăţime în naos -  36 m;
# Înălţi­me  - 33,45 + demisol 5,50 m;
# Amprentă la sol interior - 800 mp;
# Suprafaţa desfă­şurată a pereţilor in­teriori este de 13.400 mp, din care în jur de 5.000 mp vor fi aco­periţi cu pictură în tehnică mozaic;
# Stil arhitectural - bizantin;
# Pictură - tehnică mo­zaic;
# Pictura tîmplei rea­lizată în stil bizantin;
# Catedrala este con­struită în plan trilobat, cu două intrări prin­cipale pe laturile de sud şi vest. Biserica este placată cu mar­mură albă şi bej - a­uriu, de­cor de in­spi­raţie bi­zantină din secolul al XVI-lea;
# Monumentala con­strucţie este învelită cu tablă de cupru, în dublu fald;
# Centrul Catedralei este împodobit cu un vultur bicefal realizat din marmură şi mo­zaic cu diametrul de 2,5 m;
# Tîmpla împreună cu mobilierul Cate­dralei sînt din lemn de stejar scluptat;
# Candelabrul central este realizat din alamă turnată, în greutate de 1,3 tone, cu o înălţime de 5,76 m şi cu dia­metrul de 4,63 m, a­vînd 178 de becuri.

/cerkiew katedralna Piotra i Pawła, Frumoasa Catedrala Sfinţii Apostoli Petru şi Pavel/

Zapamiętałem, że ważna w tym wszystkim – poza relikwiami w jednej z naw i kandelabrami – jest mozaika pośrodku nawy głównej, zawierająca jakąś dedykację.

W okolicznych wsiach i miasteczkach prawosławni stanowią ponad 90% populacji. Chetnie zrzucili się na rozmaite szlachetne kamienie i drewno, sprowadzane niemal z całego świata. Duży udział w budowie ma administracja miasta. Słucham opowieści mając gdzieś w sobie podobną historię monumentalnej światyni w Hajnówce, gdzie często bywam odwiedzając przyjaciół. Podobne koszty, podobnie długi proces budowy i wyposażania. Wielkie obiekty sakralne taką widać mają naturę.

Ofiara spełniona, czas na uciechę.

Pierwszym pojazdem marki Dacia (po próbach stworzenia własnej konstrukcji „mioveni”), była licencyjna wersja Renault 8 model 1100, którego produkcję rozpoczęto w 1968 roku. Mimo, że auto produkowano do 1971 roku, to już w 1969 roku pojawił się następca – 1300, który stanowił licencyjną wersję Renault 12. Oba samochody – na obrazku.

Zwiedzałem niegdyś fabrykę samochodów w Stuttgarcie. Jakieś 30 lat temu. Nałożono wszystkim słuchawki na uszy i prowadzono przez różne działy. Wycieczka była dłuuuuga, każdy miał w słuchawkach język, którego się akurat uczył (polskiego nie było). Po drodze częstowano nas wurstami i czym kto chciał popić. Finał wycieczki był w muzeum. A tam – modele jak z kina czy innej bajki: rajdowe, wyścigowe, historyczne, wersje dla „bogatych i zblazowanych” również. Oraz niezrealizowane modele studyjne.

Piszę o tym, bo mam jakiś punkt odniesienia. Zresztą, FSO też zwiedzałem, nie tylko te wydziały na Jagiellońskiej, ale też fabrykę mostów (podwozia) na Rydygiera i inne.

Dzisiejsza fabryka Dacia – to filia „renówki”, jej ubogi krewny. Firma francuska nie ma się czego wstydzić: kilka modeli trafionych, wieloletnie tradycje rajdowe i w Formule 1, ambicje wyprodukowania modeli najwyższej klasy (jeździłem Safrane 3-litrowym i wiem co mówię). Szukałem tego wszystkiego w Pitesti.

Mam świadomość, że ta właśnie fabryka jest gwoździem programu naszej wyprawy, a wokół mnie fani „dacii”. Sam nie jestem aż takim szajbusem motoryzacji, więc nie będę psuł zabawy innym. Tyle że nie mogłem się powstrzymać przed zadaniem oprowadzającemu nas (elektrycznym wagonikiem) pilotowi prostego pytania: jaki procent wyrobów jest podczas produkcji „zawracana” ze względu na wyłowione usterki. Pan odpowiedział nie na temat, że mają taki system yoko-poco (albo jakoś podobnie), który wykrywa usterki i dlatego samochody na końcu taśmy są w idealnym stanie. Więc ponawiam: ok, a te usterki to ile ich jest procentowo. Pan znów swoje.

Trzeba wiedzieć, że logistyka całego świata dąży do tego, aby usterkowość produkcji zmniejszyć do 1-2%. Usterki są zawsze i wszędzie, technika nie doszła do perfekcji i nie jest to jej potrzebne. Koszt likwidacji tych 1-2 procentów byłby niebotyczny.

czemu więc pilot unika odpowiedzi na proste pytanie? Bo jest „człowiekiem korporacji” i nic nie powie o pryszczach na jej wizerunku, nawet jesli wiadomo, że one są, bo być muszą.

Opowiada o automatyzacji w któryms z działów. Mamy tu – powiada – 5% automatyzacji-robotyzacji (oglądamy gniazda, gdzie rzeczywiście „żywe maszyny” robią różne cuda), a w najbliższych latach osiągniemy 15%.

W SGPiS, w końcówce lat 70-tych, modnie było wiedzieć (nie wiem czy to taka zupełna prawda), że Mitsubishi ma (oprócz innych) taką fabrykę, która produkuje ok. 100 tysięcy rocznie rozmaitych pojazdów, a cała fabryka zatrudnia ok. 1000 pracowników, z tego większość przy pracach estetyczno-porządkowych na terenie fabryki. Resztę załatwiają roboty. Oczywiście, usterki są po drodze wychwytywane, nawet do 5% produkcji.

Oj, po macoszemu Renault traktuje Dacię, jeśli ktos słyszał o automatyce japońskiej. Ale pilot złego słowa nie powie. Pytam: czy wiadomo o tym, że inżynierowie np. VW (podrasowali wszak Skodę) przechodzą do pracy w RENAULT? Pilot nic nie wie. No, Pi-aR w jego wykonaniu znakomity!

Zauważył też, że choć były próby przeniesienia produkcji Dustera (z „prawą kierownicą”) do Indii – szybko się z tego wycofano. Pan to objaśnił różnicą w kulturze motoryzacyjnej. Oj, oj...

Rzuciłem pilotowi koło ratunkowe i zapytałem o dość „starożytną” japońską metodę logistyczą JiT (just in time), polegającą na tym, że zamiast gromadzić zapasy na składach – części i inne elementy produkcyjne dostarcza się „na tę chwilę”, kiedy są potrzebne, co potania produkcję, a poza tym pozwala być elastycznym wobec zamówień płynących z punktów sprzedaży. Pan pilot podchwycił temat bez tłumaczenia i rozgadał się o tym, co i tak było widać: JiT jest tu metodą oczywistą i aktualną.

Fabryki, w których na zasadzie filialnej produkowano „dacię” – położone są ponoć w Brazylii – São José dos Pinhais, Indiach – Ćennaj, Iranie – Teheran, Kolumbii – Cartagena de Indias i Medellin, Maroko – Casablanca i Tanger, w Rosji – Moskwa, a w Rumunii jeszcze w Timișoararze.

Tłumaczeniem dla naszej wycieczki zajmował się Uli: nie po raz pierwszy Niemiec tłumaczył nam z rumuńskiego na polski. Zawstydza mnie ten jego talent do języków. Ale też mieliśmy zabawną sytuację. Pan pilot pokazuje dość stary, ceglany budynek starej montażowni i mówi, że podczas II wojny światowej budowano tam czołgi dla Wehrmachtu. Uli zaś tłumaczy: w latach wojennych pewne zaprzyjaźnione z Rumunią mocarstwo produkowało tu zgoła inne pojazdy. Ha-ha-ha!

Uli wie, że Polacy wybaczyli i zapomnieli już Niemcom niemal wszystko. Ale jest prawnikiem, do tego ma dość pionowe sumienie historyczne w sobie i żyjąc z tym sumieniem w przyjaźni – nie drażni naszych (ojców) wspomnień. To fajne z jego strony.

Fabryka jakich wiele. Szkoda, że Rumuni nie mają na terenie fabryki swojego muzeum motoryzacji, bo to zawsze jest atrakcja i daje porównanie.

Ale nic straconego, wizytę w innym muzeum – kilkadziesiąt kilometrów obok – zapamiętam na całe życie. O tym – potem.

Jedną z moich refleksji podróżnych jest porównanie, co uczyniono z markami „narodowymi”. Skoda okazała się najchytrzejsza: choć jest dziś technologicznie „niemiecka” – zdobyła pod własną nazwą rynek europejski i nie tylko. „Dacię” oddano w pacht Renault, ale marketingowo pogodzono się z rolą „ubogiego krewnego”, do tego stopnia, że niektóre produkty w całości wykonane w Pitesti opatruje się logo francuskim, aby dały się sprzedać na różnych kontynentach.

Polska – która wszak zjadła wszystke rozumy – nijak nie wykorzystała konceptu „polonez”, choć był to niegdyś projekt zaliczany do odważnych i nowoczesnych. Podobnie „syrena” (tam to na deskach kreślarskich powstawały kształty!), „tarpan”, „nysa”, „żuk”, „star”. Polska naprawdę była krajem zmotoryzowanym, choć nieco siermiężnie. Dziś nic z tego nie zostało.

Żal...

Michał

Powinienem, ale przede wszystkim chcę dwa słowa skreślić na temat najgorętszego z nas miłośnika Rumunii.

Zanim wyruszyliśmy z Krakowa – Stefa odwiozła mnie z dworca, zabrawszy po drodze Basię, do michałowego „zamku”. Nie znam miasta na tyle, by powiedzieć, gdzie to jest, ale dzielnica przypomina mi małe czeskie miasteczka, w których drobniutkie uliczki plotą się niczym wstęgi, w lewo i prawo, w górę i dół, pośród zieleni i w absolutnej ciszy. W takim miejscu stoi niedokończony (i chyba tak ma być na zawsze) kilkupiętrowy dom. A w nim „sodomia i gomoria”, albo, jak mówiła moja Mama – ojca z matką tylko brakuje. Nieład, powiedzmy sobie delikatnie. Ale widać, że oswojony, że to tak wrosło i obrasta zamierzonym, przyjaznym „mchem” miejscowym. Po takich bałaganikach poznaje się i odróżnia rozmaite domy.

Wprowadzony zostałem do izby, którą możnaby – prawie bez przesady – nazwać gabinetem albo pokojem biesiadnym: meble „z różnych epok” zagracały pomieszczenie, a rozsiadłszy się w zapadlisku tapczano-wersalskim wokół ma się rozmaite gadgety. Niekoniecznie rumuńskie: właściwie pokój przypomina prywatną pamiątkarnię-gadgeciarnię pasjonatów czasu „komuny”: kilka popiersi towarzysza Lenina, fotosy i plakaty „z epoki”, jakieś broszury, książki, ordery, proporce, mapy...

Kontemplowałem to wszystko pośpiesznie, rozedrgany trwającą już przydługo sytuacją „no, to w drogę”: w podwórzu trwały przygotowania do odjazdu, a tu kilkunastoosobowe grono częstuje zagrychą i Alexandrionem. Łucja Prus ze Skaldami wykonała kiedyś jedną z ważniejszych dla mnie poezji muzycznych: „W żółtych płomieniach liści”. Jest tam taki fragment „wśród ptaków wielkie poruszenie, ci odlatują, ci zostają”. Tak właśnie się czułem w tej inteligenckiej graciarni, w której jako jedyny byłem po raz pierwszy, ściskałem więc niemal machinalnie dłonie i wymieniałem imiona z ludźmi, których nie zapamiętam, bo i jak?

Michał , miłośnik i członek „duchowego bractwa” Cracovii, jest człowiekiem słusznej postury o jasno-ciepłych oczach i takimż sercu, za to kompletnie niezorganizowanym, choć próby zasiania wokół siebie ładu podejmuje wciąż od nowa. A może to takie podejście: rzućmy temat, a potem niech się on sam tworzy?

Lubi też nosić taką specjalną czapkę (căciulă?), może i rumuńską, ale przypominającą serbską „šajkačę” albo środkowoazjatycką „tübätäy”. Bywa też, że zakłada „zwykły kowbojski” kapelusz (pălărie?).

/tubetejka prawie identyczna jak ta michałowa: a kapelusz jak kapelusz, Michał ma trochę inny/

Już później, w drodze, okazało się, że Michał ma poglądy ideo-polityczne bardzo zdecydowane zgoła inne niż te, których możnaby się domyślać sącząc Alexandriona w „zamku”. Cóż, będziemy rozgryzać...

Dłoń

Dziewczynom się zdaje, że nam – kiedy wodzimy za nimi wzrokiem – chodzi o krągłości. Ale jednak chyba nie zawsze, w każdym razie ze mna jest tak, że kiedy mnie interesują ponętne obłe linie poniżej damskiego pasa czy na wysokości oddechu, to mam internet pod ręką i w parę minut jest po sprawie.

Ale w parę minut nie nasycę się dłonią, sarnio osadzoną na wiotkim przegubie, wykonującą swój przezroczysty, chocholi taniec podczas rozmowy z drugą dłonią, też koniecznie żeńską, bo męskie raczej do innych spraw są zdatne, niż ploteczkowe albo kokieteryjne pląsy-zawijasy.

Dłonie są różne. Dzielą się na te, które lubię i na te, których jeszcze nie polubiłem. Podczas tej wyprawy, niczym kociak zabawiany wahadełkiem albo piłeczką – śledziłem jedną dłoń, bez żadnych erotycznych podtekstów, z urzeczenia po prostu. I na swoje nieszczęście wyśledziłem mikrogesty, nanogesty, dowody na to, że dłoń dokonała wyboru.

Nieszczęście nie polega na żalu, „dlaczego on a nie ja”, tylko na tym, że głupio jest podglądać dłoń, kiedy oddana została innemu... Jakbym podkradał coś komuś...

Pasja, czyli sedno

Gdzieś „we wsi” odnaleźliśmy dom kultury, przy którym jest muzeum starych samochodów.

Spotkałem tu Emila. Jednego z tych ludzi, którzy będą moją odpowiedzią, jeśli ktoś mnie zapyta, po co w ogóle wybierałem się na doczesną Ziemię. Bo Emil to osobnik, któremu chce się zazdrościc wszystkiego. Emil uosabia, znaczy, waży. Jest dobrem.

Kiedyś na swoim blogu pisałem, odpowiadając sobie na pytanie „z czego składa się pogląd”:

Zdawa nam się najczęściej, że oto ten, co nam głosi, ma pogląd dający się zamknąć jakimś celnym słowem: katolik, komunista, liberał, dziwkarz, pragmatyk, typek, cwana gapa, szczwany lis, Żyd, harpagon, frajer, i tak dalej. Świat nam się łatwo układa, kiedy porozklejamy na ludziach takie nalepki. A tu niespodzianka nas czasem  dogoni: typek okazuje się sprawnym menedżerem, komunista szczerze wyznaje, cham kupuje kwiaty damie, frajer bohatersko ratuje dziecko, łajza działa w wolontariacie. No, i co? Nowe nalepki drukować, czy zastanowić się nad tym wszystkim? 

I pytamy się, po kilku takich doświadczeniach: kto go rzeźbił, z jakiej go lepiono gliny? Musi nadejść odpowiedź, ja na przykład sądzę, że składasz się – mój rozmówco… 

z twoich odpowiedzi na wiele pytań, które ci zadawano od wczesności po starość głuchą, na które odpowiadałeś półgębkiem albo całym sobą, świadom albo i nieświadom, co robisz;

z tego, za co cię karała Matka, a za co przytulała. I czy w ogóle miała na to czas dla ciebie;

z tych, do których przystąpiłeś w latach szczenięcych, a potem przystępowałeś po wielekroć;

z tego, co ci masą nieokreśloną osiadło w trzewiach z papki codziennej gazetowo-radiowo-telewizyjno-internetowej, ukraszonej dyskusjami w kolejce z Tłuszcza i w kolejce po strawę;

z tego coś uczynił pragnąc i z tego, coś popsuł niechcący;

z tego też, coś postanowił;

z tego, o czym szeptali twoi rodzice myśląc, że zajęty jesteś misiem pluszowym;

z tego, co mówiłeś wczoraj, aby dziś nie wyglądało, że wczoraj sam siebie nie znałeś;

z tego, w co brniesz i z tego, z czego zdołałeś się wykaraskać;

z tego, co ustanawia ludzi bliskimi tobie;

i z tego też, co przeżywasz głebiej niż to widać;

z tego, coś ugrał na gitarze, albo piórem w sztambuchu zapisał;

z tego, komu służysz, a komu służyć chciałbyś (może to jest, szczęśliwie, to samo?);

z tego, co zbudowałeś sobie na gruncie zdanych egzaminów i zaliczonych semestrów;

z tego, na czym zarabiasz i na czym tracisz;

z tego, nad czym płakałeś i z tego, co cię raduje;

Tak, tak: to wszystko na ciebie działa, kiedy zabierasz głos w sprawach błahych, albo porywasz się na dzieła zamaszyste. Sam najlepiej wiesz, że nie sposób ciebie pojąć ot tak, po pierwszych słowach. 

Choć bywają poeci charyzmatyczni, których pojąć chce się od razu, od pierwszego ich rymu. I bywają luminarze, których – nie pojmując – naśladujemy. 

I bywa, że podejmujemy się mimikry, aby tożsamość swoją udać, a może wyprostować. 

Czy możliwym jest, aby to wszystko razem spójne było i pogodzone wzajem ze sobą? Tak, pod warunkiem, że rządzi tym w naszej duszy, sumieniu, umyśle i sercu nasza osobista Racja. Rządzi na swoją modłę, po swojemu rozłożywszy akcenty. Najintymniejsza część twojej osoby – to Racja właśnie, nikt jej nie pozna i po beczce soli, sam ledwo jej świadom jesteś. 

Kiedy zaś widzisz, że ktoś ma poglądy wiatrami noszone – znaczy, że zabrakło mu wszystkiego co powyżej, jest jak ta ćma, błędny ognik: im bardziej niepewny, tym bardziej stanowczy w twierdzeniach. 

A ty?

Tak pisałem...

Nie wiedziałem, że piszę o takich jak Emil, myślałem że to było o mnie...

Emil Hagi jest jednym z tych, którzy mówią językiem (dialektem?) aromuńskim  (limba armãneascãarmãneshcearmãneashtirrãmãneshti). Pochodzi z okolic Salonik, w Grecji. Arumuni (RrãmãnjiArmãnji) – to rozproszony po Bałkanach żywioł, powołujący się na bezpośrednie pochodzenie od Traków i Daków. Jak wiadomo, Dakowie zostali potraktowani przez Imperium Romanum jeszcze gorzej niż Celtowie, tych rozproszono po Europie, Daków zaś zwyczajnie „wyrżnięto”. Nieliczni się rozproszyli, w większości asymilując się w nowym miejscu. Dziś Arumuni są niemal wszyscy wyznawcami prawosławia.

Emil jest prezesem fundacji Asociaţia Multiculturală „Nicu Hagi”, chyba też Societatea Culturală Aromână, a jednocześnie dyrektorem domu kultury (Centru Cultural. Câmpulungul) w małej miejscowości, której nazwę można przetłumaczyć jako Długopole – oraz inicjatorem projektu “Muzeul Automobilului”.

Ponad godzinę opowiadał nam o samochodach, ale przede wszystkim o kulturze arumuńskiej. A ja szpiegowałem główną salę domu kultury. I wyszpiegowałem książkę „Titanic vals”, komedię w trzech aktach, autorstwa Tudora Mușatescu, urodzonego akurat w Długopolu, czyli syna tej ziemi, gdzie jesteśmy. Książka doczekała się rozmaitych interpretacji artystycznych (ekranizacja: TUTAJ, wersja teatralna: TUTAJ). Ten egzemplarz, który mam w ręku – jest „variantă localizată în aromână”, czyli przerobiony na mowę arumuńską. Okazuje się, że sztuka ta jest wystawiana własnie na tej scenie, o czym – by ładnie nawiązać – informuje nawet strona cerkwi katedralnej, którą rano odwiedzaliśmy (patrz: TUTAJ).

 

Muzeum starych samochodów oficjalnie uruchomiono chyba przed rokiem. Czegóż tam nie ma! Jako ktoś, kto nie jest w tej dziedzinie fachowcem, wolę pokazać kilka fotek z internetu. Ważne, że Michał i Paweł (syrenkowiec) nasycili się na zapas.

/poza samochodami – wewnątrz budynku liczne pamiątki, książki, listy, plakaty/

  

Po małym poczęstunku Emil – widząc nasze zainteresowanie – prowadzi naszą grupkę „ekstra” kilkaset metrów dalej, do siedziby stowarzyszenia Arumunów. Nagle przeniesliśmy się do mikro-skansenu: na całym świecie są takie święte kapliczki folkloru, których nie wypatrzysz z ulicy, trzeba, by ktoś cię poprowadził za rękę. Nie ociekają dostatkiem, za to pachną ludzką pasją i tradycyjnym przesłaniem.tu akurat mamy coś w rodzaju wiejskiego „obejścia:” wewnątrz pomieszczeń i na zewnątrz, pod zadaszeniami, mamy zatrzymane w czasie rozmaite domowe urządzenia, przedmioty codziennego użytku. Kilka dni później, po powrocie, znalazłem choćby taką notkę nt. Arumunów, jak TUTAJ.

Emil w swoim żywiole: opowiada o wszystkim, oprowadza.

Pytam: ile się należy za „Titanic vals”, który trzymam w ręku. A on na to wpisuje mi swoją dedykację i serdecznie jest wzruszony takim zainteresowaniem. Bo to jest artysta, którego głównym organem przemiany materii jest dusza.

Mam więc książkę, która jest po arumuńsku, a zawiera dodatkowo fotki przedstawiające Długopole z czasów Tudora Mușatescu, sprzed stu lat z okładem: szare, przyciągające patyną zdjęcia odsyłaja mnie w świat, którego już nawet Emil nie pamięta.

Ciąg dalszy nastąpi...

 

Reportaż jest długi. Nie warto go czytać jednym haustem. A i poszczególne odcinki warto konsumować bez łapczywości. Oto sześć części:

Szerokiej drogi: https://publications.webnode.com/news/calatorie-placuta/

Kroniki początek: https://publications.webnode.com/news/kroniki-poczatek/

Między fabryką a muzeum: https://publications.webnode.com/news/miedzy-fabryka-a-muzeum/

Kraina Drakuli: https://publications.webnode.com/news/kraina-draculi/

Jeszcze trochę, jeszcze trochę: https://publications.webnode.com/news/jeszcze-troche-jeszcze-troche/

Celebra docelowa: https://publications.webnode.com/news/celebra-docelowa/

Przyjemnej lektury!