Między sitwą a zniewoleniem

2011-04-07 06:20

 

/rzecz o obywatelstwie, wolności i monopolu/

 

W jakimkolwiek Kraju żyjesz, powinieneś wciąż od nowa badać, jakie Państwo tym Krajem zarządza i co na ten temat sądzi prosta Ludność.

 

Jeśli poliszynelowy, drzemiący lub wyrażany pogląd Ludności jest taki, że lepiej by się jej żyło bez Państwa niż z tym konkretnym Państwem – to sygnał, że mamy do czynienia z państwem uzurpatorskim, w swej istocie nielegalnym, choć fundowanym konstytucyjnie. Wtedy pozostaje już tylko uważnie przeczytać Konstytucję regulującą życie Kraju i Ludności – i niemal na pewno znajdziemy tam „haka” na Państwo: albo ono samo Konstytucji nie przestrzega, albo „wredagowało” do Konstytucji swoją „twierdzę” (patrz: „Jest układ, jest” – TUTAJ), zza której bezkarnie łupi, nęka i wysysa Ludność, eksploatuje Kraj dla swoich interesów nie akceptowanych przez Ludność.

 

Bo zawsze aktualne jest pytanie Kaszuba: tabakiera dla nosa czy nos dla tabakiery?

 

Jeśli Państwo po swojemu kręci Ludnością i Krajem – nie ma sensu go dokarmiać, nie ma sensu go reprodukować.

 

Jednym z aspektów Obywatelstwa (tego rzeczywistego, a nie rejestrowego) jest głębokie rozumienie, że Państwo nie da się łatwo i prosto odkroić od Ludności, zmiętolić, wyrzucić i zacząć od nowa. Bo Państwo to nie tylko Urzędy, Organy, Funkcjonariusze, Urzędnicy, Plenipotenci – ale też Prawo, czyli narzędzie, na mocy którego Państwo samo sobie przyznaje upoważnienie do stosowania przymusu i przemocy wobec „rodzonej” Ludności (zaś ostatnio też wobec innych Państw).

 

Weźmy Samorząd. Ja osobiście uważam, że podstawową komórką społeczną (ogniwem), w której reprodukuje się Samorządność i na której opierać się powinien dowolny System Społeczny – jest sołectwo, czyli zbiorowość-wspólnota co najwyżej kilkutysięczna, w której większość ludzi jest sobie wzajemnie znana z różnych codziennych spraw, gdzie łatwo byłoby zainstalować postulowaną przeze mnie instytucję Swojszczyzny (patrz: TUTAJ albo TUTAJ albo TUTAJ).

 

Rzeczpospolita Polska (czyli Państwo, pod którego rządami pozostaję, ale które mi nie odpowiada) uważa, że podstawową jednostką samorządową jest Gmina. I „lepi” tę gminę pod swoją, państwową sztancę: szczegółowo definiuje strukturę administracyjną, obowiązki, odpowiedzialność (przed Państwem, nie przed Obywatelem), wielkość budżetu (odpisy od podatków, opłaty, dochody), podległość „służbową”, przymusy proceduralne i przynależnościowe, i jeszcze co najmniej kilkadziesiąt parametrów, które czynią ostatecznie wszystkie „samorządy” swoimi klonami, a przede wszystkim agenturami Państwa, jego wysuniętymi placówkami.

 

Państwo zatem wnika jak zaraza w najmniejszy zakątek Codzienności i trzeba go – ewentualnie – rugować nie skalpelem, tylko zacząć od nawyków psycho-mentalnych. Wypierać „rakotwórcze” aspekty państwowe i zasiewać w to miejsce obywatelskie nawyki samorządowe.

 

Ludność zaś jest fałszywie informowana, że oto ma swoje samorządy! Niech więc Państwu głowy nie zawraca, tylko swoim „wybrańcom”!

 

Najpodlejszym słowem, jakim operuje Państwo udając swoje zainteresowanie samorządnością – jest „decentralizacja”. W jej wyniku „daje-oddaje” się samorządom rozmaite kompetencje. Żeby się nie awanturować powiem tylko, że żadna to demokracja i samorządność, jeśli jej się zaledwie DAJE-ODDAJE uprawnienia i kompetencje!

 

Ale nawet wtedy każdy bystrzak musi zadać sobie pytanie: gdyby organy samorządu terytorialnego (na przykład, a przecież mamy inne postacie samorządności) stały się suwerenne, obdarzone bogatą paletą uprawnień, gdyby przestały być agenturami Państwa – to po co komu Państwo?

 

Ulubionymi i nieśmiertelnymi odpowiedziami są zawsze: bo są sprawy OGÓLNOKRAJOWE, których nie załatwi ani samorząd, ani samorząd-samorządów, oraz: Ludność łatwo może zbłądzić albo może i NIE DORASTA DO SAMORZĄDNOŚCI, zapadnie się pod ciężarem samostanowienia.

 

Obie odpowiedzi są marne. Po pierwsze, są kraje mikre i są kraje wielkie: to właśnie Państwo wykorzystuje Historię, by się rozrastać i umacniać oraz narzucać swoją modłę jak największemu terytorium i jak najliczebniejszej Ludności. Po drugie: skoro Ludność jest taka bezradna, to po co w Konstytucji ględzenie o Demokracji? I sam wyjaśniam: nikt nie nauczy się – choćby na porażkach – samorządności i obywatelstwa, jeśli „w trosce o dobro szaraka” będzie cały czas prowadzony za rączkę i manipulowany.

 

Miałoby to jeszcze jakiś śladowy sens, gdyby Państwo było służebne wobec Ludności i z niej się – nie pytane – rzetelnie rozliczało. Ale Państwo coraz bardziej staje się Panem Ludności, bez zobowiązań wobec niej (i to Ludność przed Państwem musi się rozliczać!), ale z prawem do łupienia, uzurpując sobie też wyłączność na przymus i stosowanie przemocy. Jeszcze 150 lat temu, kiedy myśl obywatelską kształtował Hegel i jego uczniowie z lewa i prawa, jeszcze niecałe 100 lat temu, kiedy czytano jednym tchem Webera – można było mieć nadzieję, że Państwo ma jakąś cywilizacyjną, pozytywną przyszłość przed sobą. W dobie dzisiejszej, po doświadczeniach z połowy XX wieku i późniejszych, kiedy Państwa w ogóle nie dyskutują o niczym ze swoją Ludnością, a tylko grają w swoje sekretne GRY MIĘDZYPAŃSTWOWE (zwane obłudnie międzynarodowymi) – Racja Stanu zaczyna kłócić się z Racją Społeczną.

 

Głoszę to w ten sposób, że zauważam, iż Państwo jako fenomen wyczerpuje swoją efektywność, zdolność do zarządzania. Deficyty – powszechne na całym świecie – do tego zniecierpliwienie Ludności, znikoma odpowiedzialność „wyborcza”, woluntaryzm, wyobcowanie, pozycja i optyka wtajemniczonego żandarma, zamiłowanie do rozwiązań siłowych i arbitralnych, podporządkowanie rządom nawy ustawodawczej i nawy sądowniczej – to przymioty Państwa czyniące go mega-neo-totalitarnym (patrz: TUTAJ).

 

Jeśli o Monopolu kiedyś mówiło się w aspekcie wyłącznie gospodarczym – dziś już jest jasne, że hydra Monopolu jest „zwierzęciem kulturowo-cywilizacyjnym” oswojonym i zagospodarowanym przez Państwo, trzymanym przezeń na smyczy, dla pożytku państwowego przeciw pożytkowi Obywateli.

 

No, a o Wolności to już Czytelnik sam potrafi…

 

 

: